Gniewni przeciw gnuśnym. Éric Vuillard trafia do polskich księgarń

Vuillard jest piszącym fikcje dokumentalistą. Opiera się na źródłach historycznych, pamiętnikach i protokołach sądowych. Przerzuca mosty między wtedy a dziś, stojąc zawsze po lewej stronie dziejów.

13.05.2023

Czyta się kilka minut

Éric Vuillard. Segowia, Hiszpania, 19 września 2022 r.  / PABLO MARTIN / EFE / FORUM
Éric Vuillard. Segowia, Hiszpania, 19 września 2022 r. / PABLO MARTIN / EFE / FORUM

Ten, kto przyszedł na świat wraz z rewolucją, nie może bać się historii. W dzień narodzin Érica Vuillarda, 4 maja 1968 r., Paryż płonął. Niedługo później pokoleniowa rewolta dotarła do jego rodzinnego Lyonu. Jednak dzieciństwo i wczesna młodość upłynęły mu z dala od społecznej pożogi i politycznych prób jej wygaszania. Zjeździł Półwysep Iberyjski, chciał zamieszkać w Afryce, a w pierwszej „dużej” powieści pt. „Konkwistadorzy” opisywał podbój inkaskiego Peru przez wojska Francisca Pizarra. Od tamtej pory diagnozy teraźniejszości szuka, patrząc w przeszłość.

Historii nie boi się też kapituła Nagrody Goncourtów. Vuillarda nagrodzono w 2017 r. za „Porządek dnia” (pol. wyd. 2022), rozgrywający się w Niemczech, Anglii i Austrii w przytłaczających dekoracjach kilku lat poprzedzających wybuch II wojny światowej. Dwa lata później opublikował „Wojnę biedaków”, nominowaną do Międzynarodowej Nagrody Bookera. Właśnie trafia do polskich księgarń w bardzo dobrym tłumaczeniu Katarzyny Marczewskiej.

Powidoki hańby

Początkowo Vuillard szukał środków wyrazu w poezji i prozie poetyckiej, próbował też pisać à la Kafka. Wreszcie znalazł tworzywo – historię uciśnionych. I formę – powieść-esej, toczącą się na stu kilkudziesięciu stronach, niewiele dłuższą niż mikropowieści noblistki Annie Ernaux, a krótszą niż niemal każda z siedmiu części „Łaskawych” Littella. Ta oszczędna forma jest metodą samodyscypliny i dość skutecznie chroni przed patosem, który czyha na kilkusetstronicowe, rozdęte fabuły. Zwłaszcza te pisane w słusznej sprawie, ku korekcie zbiorowej pamięci.

Przepisywanie historii stało się znakiem rozpoznawczym Vuillarda. Asymetriom wpisanym w tragedię Wielkiej Wojny poświęcił „La bataille d’Occident” („Bitwa Zachodu”, 2012), a tropiąc źródła ludowego gniewu, cofnął się w „14 juillet” („14 lipca”, 2016) do szturmu na Bastylię. W „Kongu” (2012) zrekonstruował ciąg zdarzeń, które doprowadziły do zniewolenia tego afrykańskiego państwa. Do Ameryki wrócił w „Tristesse de la terre. Une histoire de Buffalo Bill Cody” („Smutek ziemi. Historia Buffalo Billa Cody’ego”, 2014), gdzie pretekstem do krytycznej lektury przeszłości są wymyślone przez Cody’ego objazdowe inscenizacje podboju tzw. Dzikiego Zachodu. Jego najnowsza książka, „Une sortie honorable” („Wyjście honorowe”), ukazała się we Francji na początku zeszłego roku. Dotyka bolesnej pamięci długiej wojny indochińskiej, która przypieczętowała wycofanie się Francuzów z Wietnamu, Laosu i Kambodży i była preludium wojny wietnamskiej. Tytułu, jak przyzwyczaił nas Vuillard, nie należy odczytywać dosłownie.

Największy do tej pory rozgłos przyniósł mu „Porządek dnia”. Ten niewielkich rozmiarów fabularyzowany esej mógłby nosić podtytuł: „Rzecz o groteskowości zła”. Podobnie jak Zygmunt Bauman, Vuillard widzi w zachodniej cywilizacji i jej instytucjach chimerę, która wypluła Hitlera i Zagładę. Ze szczególną ostrością przygląda się elitom władzy i pieniądza, biorącym udział w maskaradzie zwanej dyplomacją i sprawami zagranicznymi. Kogóż tam nie ma! Z jednej strony bawią się Hermann Göring, Joachim von Ribbentrop i Arthur Seyss-Inquart. Z drugiej tańczą, jak im zagrają, Neville Chamberlain, przewodniczący Izby Lordów lord Halifax czy kanclerz Austrii Kurt von Schuschnigg. Dyrektorem tego osobliwego cyrku jest Adolf Hitler we własnej osobie.

Na pierwszy rzut oka „Wojna biedaków” to książka diametralnie różna od poprzedniczki. Przenosi nas do początków XVI wieku, w epicentrum reformacji i buntów chłopskich. Tu nie ma dobrych i złych bohaterów, są tylko gniewni i gnuśni. Ironia, choć nadal wszechobecna, zostaje zepchnięta na dalszy plan. Jednak obie książki łączy styl i kompozycja, które u Vuillarda nie są wyłącznie literackie. Francuz jest piszącym fikcję dokumentalistą. Opiera się na źródłach historycznych, pamiętnikach i protokołach sądowych. Domyśla to, co w nich nienapisane albo nadto uładzone. Jest też twórcą filmowym, reżyserem i scenarzystą. Właściwą dla dziesiątej muzy wrażliwość wizualną i rygor scenopisu można dostrzec w jego powieściowych esejach, podzielonych na symboliczne sceny.

Scena 1: Gniew

Od jedenastego roku życia Tomasz Münzer przeczuwa, jak umrze. Widzi ojca, powieszonego lub spalonego na stosie (relacje potomnych są sprzeczne), bo sprzeniewierzył się swojemu panu, hrabiemu Stolbergu. Syn podzieli los ojca, ale zanim to nastąpi, nie będzie wyrzutkiem. Nauczy się czytać i pisać. W Lipsku ukończy studia, zostanie wikarym, a potem predykantem w Zwickau. Biblia, którą ma przed oczyma, opowiada inne rzeczy niż te, które słyszał z ust kapłanów, nawet Lutra. Vuillarda fascynuje słowo pisane nie tylko jako tworzywo literackie, ale także jako wehikuł ludzkiej percepcji. Zmienia dobrych w złych, mętne epifanie w klarowny ideologiczny przekaz, a urojone wizje w rozkaz do wykonania.

Dlaczego Münzer? Protagonistami szkolnych lekcji o reformacji są częściej Marcin Luter, Jan Hus, Jan Kalwin czy Huldrych Zwingli. Münzer to heretyk, anarchista i radykał w jednym. Uwielbiają go za to filozofowie, pisarze, twórcy teatralni i filmowi. Sekret uroku niemieckiego kaznodziei kryje się w jego gniewie, jak pisze Vuillard „impulsywnym i nieuładzonym”. Jego niezgoda dotyczy spraw fundamentalnych – tego, czy Bóg jest z biednymi czy z bogatymi, i kogo bardziej ukochał. Jego gniewne „nie pozwalam” nie ma końca, bo za jednym grzechem tego świata Münzer odkrywa dziesięć kolejnych. Wendeta staje się jego powietrzem, wodą i pokarmem. W ojczyźnie Jana Husa pisze „Manifest praski”, który ma jego gniew zamienić w roszczenie, ale staje się wypowiedzeniem wojny niemieckim książętom i biskupom. „Münzer tym różni się od Husa – tak stwarza go Vuillard – że jest (...) straszliwie spragniony i głodny, i nic go nie może nasycić, ugasić jego pragnienia: będzie pochłaniał stare kości, gałęzie, kamienie, błoto, mleko, krew, ogień. Wszystko”.

Dlatego idą za nim inni, aż w 1524 r. wybucha konflikt, który przejdzie do historii jako wojna chłopska, najkrwawszy w dziejach Niemiec bunt przeciw panom mającym się za bogów.

Scena 2: Maniery

Joachim von Ribbentrop chce oddać klucze do wynajmowanego w Londynie mieszkania. Mieszkał tam kilka lat jako ambasador III Rzeszy, ale wraca do Berlina, już jako minister spraw zagranicznych. Przedtem zostaje zaproszony z małżonką na pożegnalny obiad. Klucze oddaje właścicielowi lokalu, premierowi Neville’owi Chamberlainowi, który dorabia jako rentier.

„W tym samym czasie, kiedy nadchodziły niepomyślne wiadomości, kiedy padały ciosy poniżej pasa, Chamberlain regularnie odbierał czynsz” – ironizuje Vuillard. Ale to nie klucze są tu „słoniem w salonie”. To notatka, przyniesiona przez posłańca między pulardą burgundzką a ptifurkami serowymi, informująca o tym, że niemieckie wojska wkroczyły do Austrii. Premier nie robi nic, pozwala niewygodnemu gościowi dalej paplać. Ale ten nie żegna się ani po kawie, ani po tym, jak wielu gości w pośpiechu wychodzi. Świetnie się bawi, grając impertynenta – a może wtedy właśnie jest sobą. Wreszcie zirytowany Chamberlain wymawia się pilnymi obowiązkami. Siedząc już w aucie, Ribbentropowie śmieją się do łez z tego, jak długo udało im się odciągać premiera od działań politycznych, tak koniecznych w tamtej chwili. Dobre maniery nie idą w parze z racją stanu.

Takich satyrycznych scen w „Porządku dnia” nie brakuje. Ostatni przed Anschlussem kanclerz Austrii udaje się w lutym 1938 r., w przebraniu narciarza, do alpejskiego kurortu na nierówne pertraktacje z Hitlerem. A ze swoim następcą, narzuconym przez nazistów, rozmawia o muzyce Brucknera zamiast o przyszłości Austrii. Śmieszyć mogą też inscenizacje rozmów telefonicznych, jakie zaraz po Anschlussie wykonują Ribbentrop i Göring po to, by obce wywiady podsłuchały korzystną dla nich, choć zupełnie niewiarygodną wersję zdarzeń. Vuillard, choć nie epatuje obrazami nazistowskich zbrodni, pilnuje, żeby ten śmiech szybko zastygł nam w gardle. „Jeśli humor staje się tak mroczny, mówi prawdę” – podkreśla i przenosi akcję do Norymbergi, gdzie każe przyglądać się ławie oskarżonych.

W „Porządku dnia” Francuz zawarł wyjątkowo gorzką satyrę na niemieckich przemysłowców: Carla von Siemensa, Gustava Kruppa, Wilhelma von Opla i wielu innych, którzy już na początku lat 30. wsparli kapitałem reżim Hitlera, wierząc przy tym, że podjęli tę decyzję samodzielnie, niekierowani strachem. Celem pisarza jest ukazanie trwałości tego, co haniebne. Choć skrupulatnie wymienia wielkoprzemysłowych „kapłanów Ptaha”, którzy zimą 1933 r. przybyli do pałacu przewodniczącego Reichstagu, to przypomina, że za nazwiskami kryją się znane do dziś firmy. Giganci, którzy w latach 40. produkowali dzięki wycieńczonej sile roboczej więźniów w Auschwitz, Dachau czy Mauthausen. Jeśli pisałby „Porządek dnia” już po agresji Moskwy na Ukrainę, z pewnością wymieniłby koncerny, które zwlekały z wycofaniem się z Rosji albo nadal prowadzą tam interesy. Zwłaszcza że historia części z nich, jak Siemensa, Bayera czy Allianzu, sięga epoki układania się z Hitlerem.

Gdyby na podstawie książek Vuillarda nakręcić jeden długi film, sceny przedstawiające możnych z XVI-wiecznych Niemiec mogłyby sąsiadować z tymi pochodzącymi z „Porządku dnia”. Choć dwory Filipa Heskiego i Hitlera dzieli czterysta lat, łączy je podobna buta, która skrywa strach przed sprawiedliwym gniewem. Jednak w „Wojnie biedaków” książęta i arystokraci są nie tylko zadufani i zdradzieccy, lecz zwyczajnie nudni. Wypełniają trzeci plan, ale bez nich akcja nie posunie się dalej. Hrabia Albrecht von Mansfeld jest siódmym hrabią tego imienia w swym rodzie, powiela skazy i małość poprzedników. Lecz pokona Münzera w bitwie pod Frankenhausen, która wyznacza początek końca wojny chłopskiej w Niemczech.

Scena 3:„Ani władza, ani książęta”

„Gdyby kto chciał twierdzę zdobyć, ten nie może dokonać tego samym gadaniem, słowem ulotnym, ale musi tam pójść z wojskiem”. Nie, to nie słowa Münzera, lecz Jakuba Franka, opisanego przez Olgę Tokarczuk w „Księgach Jakubowych”. Vuillard wspomina tych, którzy przed Münzerem toczyli wojnę o Boga dla biedaków. Człowieka nie zbawią „ani pieniądz, ani władza, ani książęta” – powtarzali kolejni trybunowie ubogich. Z Watykanem i tronem walczyli John Wycliffe, John Ball, Wat Tyler, Jack Cade, Jan Hus. Gdyby pisarz nie zamknął narracji wraz ze śmiercią Münzera, ściętego w 1525 r., pewnie w tej galerii umieściłby Jakuba Franka. Choć ten nie jest już zatraconym w gniewie „niszczycielem bezbożnych”, szuka wyznawców wśród wyższych sfer i kłania się cesarzom na wiedeńskim dworze. Münzer, jako postać z powieści Vuillarda, rozpadłby się na kawałeczki, gdyby zgiął kolano przed możnymi. Nie, to on im rozkazuje „ukorzyć się przed maluczkimi”.

O ile Tokarczuk w „Księgach Jakubowych” chowa się za Frankiem i ogląda go zza kulis, pozwalając mu samodzielnie popełniać błędy, Vuillard jest reżyserem, który siedzi na widowni, komentuje i ocenia działania swoich aktorów. Jego proza jest bardzo samoświadoma. Wyjaśnia czytelnikom, czemu w danym momencie kończy scenę, porzuca bohaterów i uwalnia ich z pętli czasu, do której sam ich zaprosił. Mimo to obie przetłumaczone na polski powieści Vuillarda są nierówne. Owszem, zachwycają precyzją opisu tego, co ukryte w mrokach historii, i wielopostaciowością ironii, którą Vuillard hojnie się z czytelnikami dzieli. Jednak w „Porządku dnia” co kilka stron przemyca górnolotne myśli, które trącą banałem. A to „słońce świeci bezlitosnym blaskiem”, a to Niemcy, którym jest „za ciasno”, spoglądają „ku zamglonym horyzontom”.

W „Wojnie biedaków” styl jest mniej ozdobny i bliższy ziemi. Szkoda tylko, że pisarz nie może się powstrzymać przed wplataniem w narrację truizmów, które mogą zszokować chyba tylko tych, którzy mocno spali na lekcjach historii (np. że kiedyś oficjalnym językiem chrześcijańskiego świata była łacina). Patrzy na chłopów idących po sprawiedliwość oczami nierozumiejącej ich szlachty, a następnie z tej szlachty drwi. Nie próbuje, jak chociażby Radek Rak w „Baśni o wężowym sercu albo wtórym słowie o Jakóbie Szeli”, usłyszeć myśli tych, którzy „idą rżnąć pana”. W zamian wyszlifowuje ich polityczny program i nie czyni tego wyłącznie dla efektu.

Między przesłaniem książek Vuillarda-pisarza a postawą polityczną Vuillarda-Francuza nie ma dysonansu. W ostatnich latach nie raz stawał w obronie ruchu żółtych kamizelek, apelując o wolność dla zatrzymanych przez policję i sądzonych za wywoływanie zamieszek. Podczas zeszłorocznej kampanii prezydenckiej wsparł kandydata Frontu Lewicy Jeana-Luca Mélenchona. Dziś wypowiada się krytycznie o reformie emerytalnej Emmanuela Macrona. Angażuje się także (obok m.in. Annie Ernaux) w sprawę ekstradycji Vincenza Vecchiego.

Ten włoski antyglobalista był uczestnikiem brutalnie tłumionych przez policję protestów podczas szczytu G8 w Genui w 2001 r. Na podstawie prawa pamiętającego czasy Mussoliniego został w swojej ojczyźnie skazany na 10 lat więzienia. Wcześniej wyemigrował do Francji, gdzie od 2019 r. sądy ważyły decyzję o przekazaniu go Włochom. Kiedy w marcu sąd apelacyjny w Lyonie odmówił ekstradycji Vecchiego, autor „Wojny biedaków” nie krył satysfakcji. Rolę, jaką francuscy intelektualiści odegrali w budowaniu publicznego wsparcia dla Włocha, porównał do manifestów solidarności z czasów sprawy Dreyfussa.

Jednak Tomasz Münzer z mikropowieści Vuillarda nie jest osobą, dla której tłumy chodziłyby na marsze, a intelektualiści pisali z zapałem listy protestacyjne. Vuillard tworzy postać, którą orędownicy równości, wolności i sprawiedliwości społecznej mogą lubić tylko wbrew sobie. Przywódca chłopów zatraca się w nienawiści do władzy politycznej, ekonomicznej i kościelnej. Żąda ostatniej krwi. Jego „hagiografia na opak” zawiera nienachalny, ale bardzo współczesny morał. Otóż historia lubi się powtarzać nie dlatego, że nie wyciągamy z niej wniosków, ale ponieważ nie potrafimy odeprzeć uroku, jaki posiada gniew.©

 

Éric Vuillard WOJNA BIEDAKÓW przeł. Katarzyna Marczewska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023

 

Francja: historia jest w cenie

Nagroda Goncourtów jest najważniejszym wyróżnieniem literackim we Francji. W ostatnich latach jej kapituła często nagradzała powieści historyczne.

  • 2006 Jonathan Littell, „Łaskawe”
  • – fresk o perwersjach ciała i duszy nazisty rzuconego na główną scenę teatru zbrodni.
  • 2011 Alexis Jenni, „Francuska sztuka wojny” – kilkusetstronicowy obrachunek z wojnami, które Paryż oczył w Indochinach i Algierii.
  • 2012 Jérôme Ferrari, „Kazanie o upadku Rzymu” – także z wątkiem afrykańskich kolonii Francji.
  • 2013 Pierre Lemaitre, „Do zobaczenia w zaświatach”– pierwszy tom trylogii „Dzieci katastrofy” o losach społeczeństwa naznaczonego okrucieństwem I wojny światowej i nie dość czujnego, by ustrzec się przed kolejnym wybuchem przemocy.
  • 2014 Lydie Salvayre, „Pas pleurer” („Nie płacz”) – powieść córki hiszpańskich uchodźców osnuta wokół wspomnień matki o wojnie domowej z lat 30.
  • 2017 Éric Vuillard, „Porządek dnia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Gniewni przeciw gnuśnym