Głębsza przyczyna

W podglądactwie tkwimy po uszy. Interesuje nas cudza intymność, przyciąga okrucieństwo i śmierć. I to wcale nie tylko za sprawą internetu i podejrzanych portali.

05.05.2014

Czyta się kilka minut

Śmiertelny wypadek na krajowej „ósemce”, lipiec 2013 r. / Fot. Robert Wójcik / FOTORZEPA / FORUM
Śmiertelny wypadek na krajowej „ósemce”, lipiec 2013 r. / Fot. Robert Wójcik / FOTORZEPA / FORUM

Szkoda pewnie papieru na głos oburzenia. Zwłaszcza że głos taki zdążył już z siebie wydać brukowy dziennik „Fakt”. „Czy to właśnie policjanci przekazali zdjęcia zwłok jakiemuś zwyrodnialcowi? Tak, zwyrodnialcowi, bo jak znaleźć inne słowo na kogoś, kto czerpie chorą satysfakcję z tego, że może zadać cierpienie matkom i ojcom ofiar katastrofy pod Jeżewem? Człowiek, którego dziś szuka policja, opublikował w internecie aż 70 zdjęć” – zagrzmiało pismo znane z tego, że zamieściło kiedyś fotografię odrąbanej głowy terrorysty.

O co chodzi? W zeszłym tygodniu portal Gazeta.pl poinformował, że w serwisie sadistic.pl pojawiło się kilkadziesiąt drastycznych fotografii zrobionych tuż po wypadku białostockich licealistów pod Jeżewem w 2005 r. Młodzież jechała na pielgrzymkę, zginęło 13 osób. Kto wykonał, a po latach „wrzucił” do sieci fotografie ciał? – to sprawdzi zapewne prokuratura.

Osobną sprawą jest jednak funkcjonowanie portali, które swoją popularność czerpią dzięki treściom szokującym czy drastycznym. Jak narodził się sadistic.pl, jedna z wielu witryn, na których użytkownicy umieszczają podobne materiały? Jego legalności nie da się zakwestionować, gdyż działa na podobnej zasadzie jak tysiące innych (choćby YouTube): to użytkownicy umieszczają materiały, zaś administrator ma obowiązek zdjąć je ze strony dopiero, gdy otrzyma zgłoszenie o naruszeniu norm (takie dostał administrator „sadistica”, Łukasz Sosnowski).

Sosnowski początkowo rozmawiać nie chce – zdjęcia skasował, za treści odpowiadają użytkownicy. Jednak w końcu kreśli krótką historię powstania portalu rozpoznawalnego i odwiedzanego miesięcznie przez – jeśli wierzyć jego danym – aż dwa miliony użytkowników.

Po co powstał serwis?

– Bez żadnej głębszej przyczyny – twierdzi Sosnowski. I dodaje: – Była to kontynuacja mojej wcześniejszej aktywności na czatach (początki ok. 2001 r.) i miała służyć do gromadzenia śmiesznych rzeczy, które się na tych czatach pojawiały. Jako że wtedy uczyłem się programowania, postawiłem taką stronę, by archiwizować linki/materiały, żeby inni też mogli je zobaczyć. Nagły skok popularności miał ten minus, że pojawiły się osoby, które reprezentują dość niski poziom.

Ale skok popularności nie wziął się znikąd. Strona musiała zyskać specyficzną klientelę, choćby z powodu swojej – jednoznacznie się kojarzącej – nazwy. Nazwy, której znaczenie Sosnowski bagatelizuje: miał ją zaczerpnąć od tytułu heavymetalowego czasopisma, które wychodziło pod koniec lat 90. i obfitowało, jak mówi, w „duże porcje czarnego humoru”.

Dziś „duże porcje czarnego humoru” to m.in. rasistowskie żarty, szowinizm, drastyczne materiały filmowe...

Zostawmy jednak stronę Sosnowskiego, a historię jej rosnącej popularności potraktujmy jako materiał poglądowy: ktoś przecież ją odwiedza (bagatela: dwa miliony użytkowników miesięcznie!), napędzając „klikalność”. Zostawmy ją również dlatego, że już po kilku dniach usunięte z niej zdjęcia wylądowały w innym serwisie.

Problem jest szerszy: w podglądactwie tkwimy po uszy. Interesuje nas cudza intymność, przyciąga okrucieństwo i śmierć. I to wcale nie tylko za sprawą podejrzanych portali. To nie one przecież, ale mainstreamowe media opublikowały swego czasu fotografię zastrzelonego dziennikarza Waldemara Milewicza. To nie one – i nawet nie brukowce – żyją na co dzień z amatorskich zdjęć lub zapisów wideo z wypadków samochodowych (rejestrujących moment reanimacji ofiary albo „tylko” pobojowisko po katastrofie).

To nie portal sadistic.pl, ale ogólnopolskie telewizje wyemitowały niedawno zapis z kamery miejskiej, na którym widać moment spowodowania przez pijanego motorniczego wypadku, w którym zginęli ludzie. Naprawdę nie trzeba zaawansowanego kursu empatii, by sobie to wyobrazić: oto cały kraj dostaje retransmisję śmierci kogoś, kto ma przecież żyjących bliskich.

Owszem, ciekawość zawsze pchała nas do podglądania śmierci. Ale kiedyś tego delikatnego wyboru – podchodzić? zaglądać? – dokonywaliśmy rzadko, bo rzadko bywaliśmy świadkami wypadku. Dziś, gdy na podglądactwie buduje się medialne i internetowe biznesy, musimy takiego wyboru dokonywać na co dzień.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014