Gdyby Soupault mieszkał w Krakowie...

Nie sądzę, by często wypuszczał się poza Planty. Jako rasowy surrealista, szukałby cudowności w dobrze sobie znanych dzielnicach.

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Gdyby Philippe Soupault mieszkał w Polsce, nie miałby kłopotu z wyborem miejsca. Byłby nim oczywiście Kraków. Wyobrażam go sobie, jak spaceruje po krakowskich ulicach, omijając pewne zaułki, dziwną siłą przyciągany przez inne... Niczym błądząca nad Sekwaną bohaterka jego książki "Ostatnie noce paryskie", miałby z pewnością ulubione zakątki. Pewnie - niechętny turystom i budowlom sakralnym - unikałby Rynku, a przynajmniej jego północno-wschodniego rogu. Ale czy potrafiłby się oprzeć urokowi uliczki św. Tomasza? W jakim hotelu by się zatrzymał? Może we Francuskim - oczywiście nie z powodu nazwy, lecz atmosfery, która panowała tam jeszcze w latach 70., przed remontem. Pewnie poczułby aurę zbliżoną do tej, jaka emanowała z paryskiego hoteliku, w którym mieszkał przez osiem lat i gdzie przed nim rezydował Baudelaire. W 1914 roku w Hotelu Francuskim zatrzymał się Conrad, a że ścieżki Soupaulta przecinały się zwykle ze ścieżkami sław, więc z pewnością wybrałby ten hotel.

W jakich kawiarniach co dzień by siadywał? Zapewne - tak jak w Paryżu - szukałby lokali odwiedzanych przez postacie z marginesu: prostytutki, alfonsów, awanturników. Jama Michalikowa miałaby może dlań zbyt artystyczny nastrój.

Surrealizm nie przetrwał wojennych przenosin do Nowego Jorku. Regularna siatka tamtejszych ulic zniechęcała do wędrówki, a brak zwyczaju twórczego tracenia czasu w kawiarniach ucinał gałąź, na której poezja rozkwitała w Paryżu. Przeprowadzkę do Krakowa francuski surrealizm by zniósł, zaś osadzenie ruchu w katolickiej tradycji znalazłoby tu echo wdzięczniejsze niż w protestanckiej Ameryce. Pozostałby wybór trunków. Literackie bohaterki Soupaulta sączą likier miętowy. Breton swój despotyzm posuwał do narzucania koloru drinków, zlecając podopiecznym konsumpcję zielonego curaçao. Co Philippe Soupault pijałby w kawiarniach krakowskich, pozostaje w sferze domysłów...

W każdym razie z pewnością włóczyłby się godzinami po Starym Mieście - zgodnie z tytułem swej najlepszej książki - wyżej stawiając wędrówkę nocną nad dzienną. Breton podzielił się z czytelnikami w "Nadji" opisem zwyczaju spacerowania co dzień około trzeciej po południu bulwarem La Bonne Nouvelle. Nie miał tam, co prawda, ani nic do załatwienia, ani nikogo nie odwiedzał, lecz dziwny jakiś magnetyzm przyciągał go w to nie najciekawsze przecież w Paryżu miejsce. Bohaterowie książek Soupaulta ulegają podobnym, irracjonalnym prawom. Georgette z "Ostatnich nocy paryskich" jest w swych gustach równie konsekwentna jak Breton i Nadja. Ta ostatnia lubi X Dzielnicę. Georgette woli Pola Elizejskie i okolice Palais Royal, szerokim zaś łukiem omija bastion surrealizmu i dzielnicę Bretona, Montmartre. Wyobrażam sobie, że Soupault w Krakowie równie uporczywie powracałby pod te same, wybrane zgodnie z surrealistyczną zasadą "miejsc szczególnych", adresy. Szukałby tam potwierdzenia istnienia wszechobecnego przypadku obiektywnego. Wierzyłby, że nic w Krakowie nie dzieje się przypadkowo, lecz wedle rządzących i tą częścią świata nieuchwytnych, magicznych reguł. Wypatrywałby spotkania z tajemniczą Nieznajomą, która mignęłaby mu z pewnością w niejednym zaułku.

Nie sądzę, by często wypuszczał się poza Planty. Jako rasowy surrealista, szukałby cudowności w dobrze sobie znanych dzielnicach. Co więcej, znalazłby ją z pewnością już pierwszej nocy, bo skoro tak silnie jest wyczuwalna w naszym wieku, to co dopiero musiało się dziać w latach 20. wieku ubiegłego!

Raz pewnie wyruszyłby jednak nie tylko poza Planty, lecz i znacznie dalej. Niczym bohaterowie "Ostatnich nocy...", podjąłby próbę wyrwania się ze szponów władającego nim miasta. Zafascynowany Krakowem, spróbowałby - rzecz jasna daremnie - pokazać, że jest panem swego czasu. Ruszyłby nocą, może w towarzystwie innych poetów, poza rogatki. Odkryłby przedmieścia, dworce kolejowe i przyfabryczne magazyny. Spotkałby szemrane postacie, trochę jak z własnych książek, trochę jak z filmów René Claira. Przełamawszy strach, długo by gwarzył z podejrzanym drabem, udręczonym dźwiganiem złowieszczego wora, o którego zawartość Soupault wolałby nie pytać. Podążyłby tropem przypadkiem spotkanej prostytutki, która przemierzałaby ulice z szybkością nieprzystającą etykiecie jej profesji. Wreszcie zmęczony, przemoczony ulewą, która na pewno rozpętałaby się owej nocy, ruszyłby z powrotem. Wracałby, gnany paniką przed inwazją barbarzyńców spoza miasta wybranego. Z ulgą odetchnąłby w Krakowie i więcej go nie opuszczał.

Bohater opowiadania Czechowa "Nieciekawa historia" wyznaje, że zasadniczy element jego istnienia stanowi bezsenność. Soupault mógłby się podpisać pod podobnym zdaniem. Bezsenność dręczyła go całe życie. Musiała być dlań jeszcze bardziej męcząca niż dla racjonalnego profesora z noweli Czechowa. Wyznawca wiary w moc nauki traktował kłopoty z zaśnięciem jako przejaw niedoskonałego funkcjonowania ludzkiego organizmu. Dla tropiciela onirycznej nadrzeczywistości brak snów był problemem wagi nadzwyczajnej. Miał jednak jedną dobrą stronę. Dzięki temu, że całe życie Soupault spał mniej niż przeciętny śmiertelnik, zyskiwał mnóstwo czasu. Toteż lista jego zajęć jest długa, a w encyklopedycznej notce powinno się znaleźć wiele "specjalizacji": poeta, powieściopisarz, eseista, krytyk sztuki i filmu, scenarzysta, reporter, pamiętnikarz, dziennikarz radiowy, redaktor pism literackich, podróżnik i miłośnik jazzu. Należałoby jeszcze dodać: prekursor sztuki konceptualnej, zapowiadały ją bowiem portrety wystawione przezeń na paryskiej wystawie dadaistycznej w 1921 roku. Wśród nich portret idioty - oprawione w osiemnastowieczną ramę lustro. Świadomość wielości życiowych wątków oddaje motto pierwszego rozdziału "Ostatnich nocy paryskich": "Wybierać, czyli się starzeć".

Chcąc jeszcze do owych wątków coś niecoś dorzucić, wspomnieć wypada o spotkaniach z historycznymi postaciami. Oto one. Spotkanie z Proustem. Gwarzył z nim o roli przypadku. Z Apollinaire’em spacerował po Paryżu. Jednorękiemu Cendrarsowi pomagał oklaskiwać wielbionego przez obu Chaplina. Z Niżyńskim sąsiadował w sanatorium. We Włoszech odwiedzał Gorkiego na wygnaniu. Z Pessoą odkrywał Lizbonę. W 1932 roku w berlińskim hotelu jechał w jednej windzie z Hitlerem. Mimo różnic poglądów przyjaźnił się z Bernanosem. Z Beckettem tłumaczył fragmenty "Finnegans Wake". Miłość do spacerów wzdłuż Sekwany dzielił z Ernstem i Michelem Leirisem. W swym paryskim hoteliku widywał Pablo Nerudę i Arthura Millera.

W "Pierwszym manifeście surrealizmu" Breton opisał anegdotę charakteryzującą poczucie humoru Soupaulta.

Otóż miał on zwyczaj pukania do drzwi pod nieznanymi mu adresami z pytaniem, czy nie mieszka tam przypadkiem Philippe Soupault. A że w Paryżu lat 20. zdarzyć się mogło prawie wszystko - i że surrealiści darzyli sobowtóry szczególną fascynacją - więc pewnie by się nie zdziwił, gdyby Philippe Soupault gdzieś mu otworzył.

W "Manifeście" znalazł się też opis innej, ważniejszej przygody: powstania pierwszego w historii ruchu zapisu automatycznego. Surrealizm był pionierskim kierunkiem także dlatego, że w poważny sposób badał tematy uchodzące dotychczas bądź za tabu (jak choćby upodobania seksualne), bądź za kwestie niewarte uwagi. Do tych ostatnich należała nuda. Wyrósł z niej szereg wybitnych dzieł, wśród nich "Wieśniak paryski" Louisa Aragona. To właśnie z pustki leniwego wieczoru zrodził się pomysł odwiedzenia wymarłego o tej porze parku Buttes-Chaumont, którego oniryczny opis stanowi dramatyczną partię "Wieśniaka".

Znalazłszy się po powrocie z frontu w 1919 roku w Paryżu, Breton snuł się po dobrze sobie znanym mieście, jak zwykle szukając inspiracji w życiu ulicy. Spacerował po zaułkach Dzielnicy Łacińskiej, rozmyślając nad rolą przypadku oraz działaniem podświadomości. Wcześniej, w wojennym szpitalu, podziwiając z daleka odkrycia Freuda, próbował wykorzystywać strumień podświadomych skojarzeń do leczenia wycofanych z frontu psychicznie pokiereszowanych żołnierzy. Wałęsając się po Paryżu, nie po raz pierwszy i nie ostatni miał się przekonać o błogosławionym działaniu nudy. Znudzony bowiem brakiem zajęć postanowił doświadczyć na sobie tego, co dotychczas stosował jako metodę leczenia.

Zapewne za sprawą utrudniającej mu życie megalomanii zamieszkał w stojącym naprzeciw Panteonu hotelu "Pod wielkim człowiekiem" (notabene z niego właśnie rozpocznie się wędrówka opisana później w "Nadji"). Tam też wraz z Philippem Soupaultem podjął eksperyment spisania "pukających w okno" słów i zdań, cisnących się do głowy z pominięciem racjonalnego porządku. Tak powstały "Pola magnetyczne", które Aragon - z pewnością zazdrosny, że nie uczestniczył w ich powstaniu - nazwał dziełem "dwugłowego autora". Choć pisane w twórczej gorączce, "Pola" wymagały od swych twórców dyscypliny. Jeśli wierzyć Bretonowi, "zamazywanie papieru" zajmowało im blisko dziesięć godzin dziennie. Niekiedy pracowali w sposób zbliżony do metody Dalego i Bu?uela, redagujących scenariusz "Psa andaluzyjskiego": zdania zapisane przez Bretona przeplatały się ze zdaniami Soupaulta, który był ponoć bardziej rygorystyczny w odrzucaniu wszelkich poprawek. Wydane niedawno facsimile "Pól" nie burzy legendy: dwa charaktery pisma stale się przenikają; zmiany w tekście są minimalne.

W latach 1919-1923 Soupault redagował z Aragonem i Bretonem forum wczesnego surrealizmu, pismo "Littérature", tytułem wykpiwające literackie snobizmy. Na jego łamach dojrzewał surrealizm i dokonywały się tak wiekopomne zdarzenia, jak przedrukowanie zapomnianej poezji Lautréamonta. Legenda głosi, że to właśnie Soupault wyszperał w księgarni Ars et Vita przy bulwarze Raspail egzemplarz "Pieśni Maldorora".

W historycznym roku 1924 - roku ukazania się pierwszego "Manifestu" - był Soupault o krok od nagrody Goncourtów za powieść "Les Fr?res Durandeau" ("Bracia Durandeau"). Zwano go wówczas "Philippem Dada" bądź "jednym z trzech muszkieterów", którzy wymyślili surrealizm. Gdy dwa lata później, wraz z Antoninem Artaudem, został wykluczony z grupy, przezwiska te zastąpiło trzecie: "Remus surrealizmu". Jak wielu innych nie dość ortodoksyjnych członków, stanął przed zarzutem niewłaściwego stylu życia i braku entuzjazmu dla komunizmu. A także palenia angielskich papierosów, niechęci do zbiorowych akcji, hipnotycznych seansów i kawiarnianych zebrań oraz "samotnego dążenia do głupiej literackiej przygody". W odróżnieniu jednak od innych, do końca dochował wierności Bretonowi, nie podpisując pamfletu "Un cadavre" ("Trup"), ogłoszonego w piśmie "Documents" w odpowiedzi na zawarte w drugim "Manifeście" ataki.

Do końca także pozostał wierny ideałom młodości. Wyklęty przez zamożną rodzinę za przystanie do dadaistów, całe życie kpił z mieszczaństwa, które miał za gatunek na wymarciu. W "Le grand homme" ("Wielki człowiek") sparodiował novum swej epoki - wielkiego przemysłowca. Jego wuj, konstruktor renault, przezornie wykupił cały nakład książki.

Był Soupault człowiekiem na wskroś nowoczesnym, szybciej od innych surrealistów reagującym na zmieniający się świat. Cecha ta przejawiła się między innymi w fascynacji nowym medium - kinem. Chodził doń niemal codziennie, w języku filmowym widział poezję współczesności i jako jeden z pierwszych pisarzy swego pokolenia poważnie traktował rzucone przez Apollinaire’a wezwanie, by "przygotować się do nowej sztuki". Parafrazując poetę, ujrzał w kinie obalającym prawa natury "nowego sługę wyobraźni". Od 1917 roku tworzył poematy kinematograficzne. Opowiadający o wieży Eiffla poemat "Indifférence" ("Obojętność") w 1922 roku przeniósł na ekran Walter Ruttmann. Pomysł filmu (zniszczonego niestety podczas bombardowań Berlina) podsunął ponoć reżyserowi portret autora na tle wieży, namalowany przez Roberta Delaunaya właśnie w 1922 roku.

W heroicznych latach 1919-1922 Soupault pisywał krytyki filmowe do pism, a w jednym miał nawet stałą rubrykę. W lapidarnym języku jego recenzji znać przede wszystkim poetę, próbującego wcielić w życie postulowaną przez Aragona "krytykę syntetyczną", polegającą na poetyckim opisaniu wywołanych przez film emocji.

Pod koniec lat 20. - tak jak Desnos, Artaud, Péret, Bu?uel, Dali czy Magritte - zaczął pisywać scenariusze filmowe. Choć w większości nie doczekały się realizacji, przez dekadę publikowane były w pismach, tworząc osobny literacki gatunek, odgrywający ważną rolę w kształtowaniu nowej wrażliwości. W scenariuszu "Le coeur volé" ("Skradzione serce"), napisanym w 1934 roku dla Jeana Vigo, wieczorowo ubrane towarzystwo pędzi ulicami w pogoni za sercem, ruch miejski zaś porównywany jest do obiegu krwi w organizmie. Gdyby Vigo ów film nakręcił, byłaby to najbardziej paryska z ekranowych fantazji surrealistów.

Jak inni członkowie ruchu, Soupault nie uznawał kina teatralnego, kultu gwiazd i przeciętnej francuskiej produkcji. Jego miłość do Chaplina obrodziła w 1931 roku poetycką biografią "Charlot". Techniki filmowe usiłował stosować w "Ostatnich nocach paryskich", nadając epizodom zwolnione lub przyspieszone tempo i mieszając plany wielkie z panoramami.

Od początku lat 30. zajmował się głównie dziennikarstwem. Wiele podróżował, także do Niemiec, skąd słał dramatyczne reportaże na temat narastającego faszyzmu. W 1938 roku objął stanowisko dyrektora Radia Tunis, mającego walczyć z wpływem rozgłośni faszystowskich. Odwołany przez rząd Vichy, aresztowany za "zdradę stanu", po zwolnieniu kierował radiem w Algierze i współpracował z rządem tymczasowym de Gaulle’a przy tworzeniu Francuskiej Agencji Prasowej. Po powrocie do Francji w 1946 roku opublikował najbardziej gorzką ze swych książek, "Journal d’un fantôme" ("Dziennik zjawy"), gdzie opisał nastrój wolnego, lecz skażonego kolaboracją Paryża. Po wojnie dalej podróżował, pracując dla UNESCO, nadal pisał wiersze, eseje, sztuki radiowe i pamiętniki. Ostatnie lata spędził w odosobnieniu w paryskim mieszkaniu, którego minimalistyczne umeblowanie stanowiło łóżko i zawalone książkami biurko.

Zanim Breton nie wymazał go z pamięci, podziwiał jego "dogłębne rozumienie współczesności". Dzięki niemu właśnie Soupault stał się kronikarzem kilku epok, których początki i zmierzchy opisywał z przenikliwością i nostalgią.

Jego książką najpełniej oddającą ducha surrealizmu są wyrosłe z miłości do miejskich wędrówek "Ostatnie noce paryskie", tworzące z "Nadją" Bretona i "Wieśniakiem paryskim" Aragona trylogię surrealistycznego Paryża. Z "Nadją" powieść Soupaulta łączy nie tylko rok wydania (1928), lecz i wspólny temat prostytutki-medium, nierozerwalnie związanej z miastem i wywierającej na innych magnetyczny, niepokojący wpływ. I Nadja, i Georgette wymykają się próbom racjonalnego opisu, stanowiąc, kto wie, czy nie najdoskonalsze nadrealistyczne bohaterki we francuskiej literaturze. "Ostatnie noce..." to powieść z kluczem, pod postacią Volpe’a - groźnego szefa gangu i próżnego egocentryka - parodiująca Bretona. Zebrania szajki, kłótnie, zabawy w pytania i odpowiedzi stanowią echo kawiarnianych dyskusji surrealistów. Jakby nie było tego dość, opublikowane niedawno dokumenty przekonująco dowodzą, że za postaciami obu kobiet stoi zapewne ta sama osoba. A że papież surrealizmu konkurencji nie uznawał, więc dzieło niedawnego towarzysza broni pominął milczeniem. Inni surrealiści poszli w jego ślad.

Krytycy zauważyli zbieżności "Ostatnich nocy paryskich" z powstałym w tym samym roku filmem Mana Raya "Tajemnice zamku kostki do gry". Opisy martwych natur na wzór dowodów rzeczowych - gazety, porzuconego parasola, zapomnianej w parku rękawiczki - także przywodzą na myśl zdjęcia Mana Raya. Jego fotograficzny portret Soupaulta, nawiązujący do fragmentu wiersza: "Wyruszę nagi, w ręku dzierżąc laskę", to najbardziej znany wizerunek pisarza. Wygląda na niej jak prawdziwy poszukiwacz niezwykłości, oniryczny włóczęga z obu brzegów.

Philippe Soupault nie był co prawda z Polską związany, lecz spośród wszystkich surrealistów on właśnie zdaje się najbliższy naszemu narodowemu pesymizmowi. Breton był despotą. Dali - megalomanem. Ernst - sybarytą. Magritte - marzycielem w mieszczańskich dekoracjach. Soupault uważał się przede wszystkim za pechowca i przeżył życie w przekonaniu, że nic dobrego go nie spotka. A że podobna pewność sprzyja zwykle mnożeniu nieszczęść, więc nawet pochowany został na Montmartrze, w jedynej nielubianej przez siebie dzielnicy. Zaszczyty przyszły poniewczasie. Lata 90. zeszłego wieku przyniosły poświęcone mu wystawy, wznowienia książek, zachwyty krytyki nad "Ostatnimi nocami paryskimi". On jednak - jakby przeczuwając, co się stanie - przezornie umarł w roku 1990.

Agnieszka Taborska jest pisarką, historyczką sztuki i romanistką. Wydała m.in. "Senny żywot Leonory de la Cruz" (tłumaczony na angielski i francuski), "Abecadło Topora", "Okruchy amerykańskie", "Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm" oraz przekłady książek Philippe’a Soupaulta, Gis?le Prassinos i Spaldinga Graya. Jej bajki dla dorosłych i dzieci ukazały się w Polsce, Niemczech, Japonii i Korei. W czerwcu w wydawnictwie Czarne wyjdzie zbiór jej opowiadań "Wieloryb, czyli przypadek obiektywny". Od 1988 roku dzieli czas między Warszawę i Providence (USA), gdzie w Rhode Island School of Design wykłada historię sztuki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3 (17/2010)