Fortece doktryny, ambony pouczeń

Po transformacji 1989 roku Kościół instytucjonalny wybrał w wielu newralgicznych sprawach milczenie. Dziś trudno mu będzie odbudować swój autorytet.

27.05.2019

Czyta się kilka minut

 / JAE C. HONG / AP / EAST NEWS
/ JAE C. HONG / AP / EAST NEWS

1. Sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół katolicki w Polsce, nie wolno przemilczeć. Byłoby to najgorsze, co mogłoby nas spotkać. Nie tylko z powodu roli, jaką Kościół odgrywał i odgrywa w polskiej historii, ale przede wszystkim dlatego, że zaniechanie dyskusji na temat obecnego stanu Kościoła będzie miało niedobre skutki dla całej sfery publicznej. Poważna rozmowa o Kościele jest bowiem w dużym stopniu rozmową o nas samych i naszej kondycji moralnej lub szerzej – duchowej. Nie sprowadzajmy dyskusji o Kościele do rozważania i oceny postępowania Episkopatu; nie możemy zgubić tej kwestii z pola widzenia, ale – podpisawszy się pod tezą, że Episkopat wobec coraz to nowych ujawnianych faktów maskowania pedofilii powinien oddać się do dyspozycji papieża, co w języku świeckim oznacza dymisję, powiedzmy szczerze – Episkopat swoją postawą nie zasłużył na to, by zmonopolizować rozmowę o Kościele.

To nasze pierwsze zadanie: przypomnieć, że Kościół jest powszechny i że ocena jego kondycji oraz wizja przyszłości należy tyleż do funkcjonariuszy instytucji, co i ludzi świeckich. Może nawet w stopniu znaczniejszym do tych ostatnich, to bowiem do nich adresowana jest Dobra Nowina i to oni muszą przeprowadzić swoje życie, a dalej – życie publiczne, przez meandry coraz bardziej przyspieszającego, coraz mniej przewidywalnego świata. To my, świeccy, którzy – jak pisał przejmująco Jan Patočka – niesiemy swoje życie „nie w oczywistości bytów pozaludzkich”, lecz musimy się z życiem „uporać”, „poradzić sobie z nim” (przeł. Juliusz Zychowicz), my, świeccy, doświadczamy owej niekiedy dramatycznie trudnej codzienności, codzienności „byle czego”, na co nie raczy nawet spojrzeć przedstawiciel Episkopatu.

Ośmielę się mniemać, że w obecnym stanie Kościół natrafił na poważną przeszkodę w wypełnianiu misji pomocy świeckim w „niesieniu ich życia”. Tą przeszkodą jest on sam.

2. Powszechność Kościoła trzeba akcentować także dlatego, że politycy gorliwie dokładają starań, by zawęzić Kościół i religijność do źle pojętej lokalności. Jeżeli Jarosław Kaczyński utrzymuje, że ręka podniesiona na Kościół podnosi się na Polskę, czyli na naród i państwo, czyni dwie niebezpieczne i grzeszne rzeczy.

Po pierwsze, z utożsamienia Kościoła z narodem i państwem wynika, że katolicyzm nie jest w istocie rzeczą powszechnie ludzką, lecz rzeczą w szczególny sposób polską. Nie w powszechności zatem siła religijnego doświadczenia, lecz przeciwnie – w tym, co miejscowe i etniczne. Próżna zatem jest obietnica św. Pawła, iż „wszystkim we wszystkich [jest] Chrystus” i w związku z tym „nie ma Greka ani Żyda” (Kol 3, 11), polski katolicyzm nie ma bowiem budować Chrystusowej wspólnoty narodów. Wyłączywszy się z niej, ma odegrać wobec niej rolę przewodnią i korekcyjną. Chrystusowa religijność ma zmierzać do wspólnoty; wedle Kaczyńskiego katolicyzm ma służyć podziałom.

W tego rodzaju fałszywym mesjanizmie czai się groźne przeświadczenie o wyjątkowym uprzywilejowaniu i misyjności, jakimi obdarzono polski Kościół. Niedaleko stąd do wniosku, że „prawdziwy” katolicyzm jest „nasz”, i w związku z tym automatycznie lepszy od katolicyzmów innych krajów i narodów, które najwyraźniej zbłądziły, ulegając dechrystianizacji. Rojenia premiera Morawieckiego o ponownej chrystianizacji Europy za sprawą pospolitego ruszenia polskich wyznawców wyrastają z myślenia o chrystianizmie jako chrystianizmie znacjonalizowanym.

Po drugie, jest to chrystianizm nie tylko znacjonalizowany, ale także upaństwowiony. Skoro ręka podnosi się na państwo, to państwo winno tą bluźnierczą ręką się zająć. Kościół nie czyni tego sam, lecz niejako państwo i jego organy czynią to w jego imieniu. Gdy prymas Wojciech Polak stwierdza, że film braci Sekielskich „nie jest atakiem na Kościół”, marszałek Ryszard Terlecki spieszy z sądem zgoła przeciwnym, a prezes Kaczyński wywodzi, że atak to wyjątkowo perfidny i brutalny. W ten sposób Kościół i jego członkowie zostają potraktowani jako niezdolni do własnego osądu spraw. Co więcej, osąd taki nie jest w ogóle potrzebny, bo dobro Kościoła jest przede wszystkim dobrem państwa.

I tak nasz chrystianizm został nie tylko znacjonalizowany i upaństwowiony, ale także pozbawiony dojrzałości. Odebrano mu to, co Kant uznał za oznakę umysłowej pełnoletności – samodzielny krytyczny sąd – obdarowując go w zamian przyjmowanymi bez oporu manipulatorskimi opiniami polityków. Niestety, pogodziliśmy się z tym, że Kościół uprawia politykę; dziwi natomiast i gorszy łatwowierne (lub cyniczne) przyzwolenie Episkopatu na to, by Kościół stał się przedmiotem polityki, a efekty tej zgody coraz częściej słychać w kazaniach.

3. Powiedzmy jasno: chrystianizm nie jest „ojczyźniany”, a jeśli ma ojczyznę, jest nią ziemia tych, którzy wspólnie podejmują trud odnalezienia jakiegoś sposobu bycia razem, jeśli nie całkowicie wolnego od przemocy, to przemoc ograniczającego. Ojczyzną Kościoła są ludzie dobrej woli wciąż na nowo próbujący znaleźć modus vivendi w wielości języków, zapatrywań ideowych, przekonań politycznych, estetycznych gustów. Chrystianizm nie należy do tych, którzy „wiedzą”, lecz do tych, którzy „próbują”, świadomi swych ułomności i ograniczeń.

W celebracyjnej pompie i bogactwie liturgicznej oprawy Kościół nasz zapomniał, że jest próbą. To znaczy, nie gotowym tekstem, nie starannie przećwiczonym przedstawieniem, nie zamkniętą w procedurach instytucją, lecz wciąż od nowa piszącym się scenariuszem cierpień i radości, pośród których próbujemy być ludźmi. Tych, którzy próbują, bez pouczania i nachalnego dydaktyzmu, w pokornym poczuciu własnej słabości szukają porozumienia i znaczenia w relacjach z innymi zostawiając im miejsce, by mogli zabrać głos, nazywam ludźmi „dobrej woli”, a także „dobrego słowa”.

4. Kościół zrezygnował z bycia próbą. To, co jest próbą, nie jest monolitem ani monomitem; słychać w nim różne głosy i różne opowieści, różne racje i myśli. Postawiwszy w powszechnym oglądzie na twardą jednorodność, instytucjonalny Kościół nie dopuszcza myśli o przemianie właściwej każdej historycznie osadzonej instytucji. Dlatego z taką rezerwą traktuje dzieło Franciszka, którego istotą jest „próbowanie” będące podejmowaniem wyzwań. Dlatego gdy Franciszek mówi o tym, by „kultura solidarności” próbowała się (przypomnijmy to stare znaczenie czasownika „próbować” jako zmagania się z kimś) z „kulturą wykluczenia”, co zwraca od razu uwagę na palące problemy współczesności (bieda, uchodźcy), polski Kościół woli powtarzać nieznajdującą uzasadnienia tezę o nieokreślonej bliżej „cywilizacji śmierci” czyhającej zewsząd na biednego chrześcijanina.

Ale by mówić o solidarności, niezbędne jest wzajemne zaufanie tych, którzy mają być z sobą solidarni, a efektem tej solidarności ma być wspólny, mocno brzmiący głos dotyczący spraw, od których zależy przetrwanie świata. Tymczasem trudno o większy przedział, jak ten między kapłanami i świeckimi; ci ostatni właściwie w Kościele nie istnieją jako jego współtwórcy. Ich rolą jest bierne wypełnianie poleceń, a wszelkie sugestie z ich strony byłyby traktowane w najlepszym razie jako „nieuprawnione”, w najgorszym jako „atak na Kościół”. Brak zaufania kapłanów, a zwłaszcza hierarchów, do świeckich jest chorobą naszego Kościoła.

5. Słowo świeckiego jest traktowane przez Kościół jako „słabe” i skażone doczesnością; ale czy nie widać jasno, że słabość naszego Kościoła to także słabość jego słowa? Jest ono tylko pozornie mocne, a to dlatego, że jego siła bierze się nie z próbowania zrozumienia świata, lecz z poczucia wyższości nad światem. Pusto dudniące słowa kościelnej nowomowy powielające stereotypy oceniające świat w kategoriach „promowania cywilizacji śmierci” (nigdy jeszcze ratowanie i przedłużanie życia nie było tak zaawansowane jak dzisiaj), „ataku na Kościół” (nigdy jeszcze Kościół nie cieszył się takimi przywilejami i awansami, jakie wykonuje w jego stronę władza), wzywania do obrony przed islamizacją (w kraju, który gwałcąc zasadę solidarności europejskiej, właściwie odmówił przyjmowania uchodźców) okazują się bezradne wobec przypadłości ludzkiego losu; przekazują siłę doktryny, która w słabym tylko stopniu przekłada się na ludzkie dylematy.

W czarno-białym świecie kościelnej mowy nie ma miejsca na wszelkie odcienie szarości naszego losu. Potrzeba więc słowa, które opuściłoby bezpieczne fortece doktryny i ambony pouczeń i zwróciło się do słuchacza nie jako do posłusznego ucznia, lecz jako do partnera dialogu Boga z człowiekiem. Słowo homiletyczne i słowo listów pasterskich winno odnowić w sobie tę zdolność do rozmowy z Bogiem, wiara bowiem w istocie to nic innego, jak umiejętność i potrzeba ludzkiej odpowiedzi na słowo, które Bóg kieruje do człowieka. Bóg oczekuje naszej odpowiedzi, a nie zwykłego posłuszeństwa; dlatego potrzeba nam słowa nadającego się do takiego dialogu, który jest rozmową dwóch zatroskanych stron – Boga i człowieka.

Jan Patočka w niezwykły sposób zdefiniował wiarę jako „zwrócone do człowieka Boże słowo i odpowiedź na to słowo”. Domagajmy się obecności takiego słowa w naszych kościołach. Gdy trzeba, krytykujmy kazania, doprowadzajmy do wymiany poglądów, nie bójmy się zaznaczać miejsca, w którym stoimy, choćby było ono inne niż to, w którym stoi kapłan. Może tak wykonamy pierwszy krok w stronę wzajemnego zaufania.

6. Inaczej rzecz ujmując, dobre słowo nie służy instytucji i jej interesom, a przynajmniej nie w pierwszym rzędzie; pozostaje przede wszystkim w służbie człowieka. Gdyby hierarchowie nie zapomnieli o tym powołaniu słowa, nie zasłanialiby się „dobrem Kościoła”, przemilczając wiele niedobrych rzeczy dziejących się na ich oczach.

Po transformacji 1989 roku Kościół instytucjonalny wybrał w wielu newralgicznych sprawach milczenie, zapominając o słowie tworzącym autentyczne więzi między nim a wiernymi. Kościół milczał i zachęcał do milczenia jako znaku posłuszeństwa. W tym kontekście tytuł filmu „Tylko nie mów nikomu” nie mógł być lepiej dobrany. Milczenie lub charakterystyczny kod wypowiedzi mających służyć sprawie instytucji, a nie człowiekowi, to cecha grup zrzeszających wyłącznie zaprzysiężonych wyznawców, stowarzyszeń niemal konspiracyjnych, i trudno się oprzeć wrażeniu, że instytucjonalny Kościół zamyka się w takich ramach. Jeśli padają słowa, to głównie jako obrona zagrożonych interesów doraźnych, jakby biskupi zapomnieli, że doraźność nie jest perspektywą czasową Kościoła. Słowami nie tworzono więzi, nie budowano mostów i nici porozumienia, lecz przeciwnie – zrywano zgodę, wykopywano podziały, dzielono na dobrych i złych.

Wielu hierarchów nie proponuje namysłu nad sytuacją, nie wzywa do rozważenia racji stron społecznego sporu. Nie czynią tego, dążąc do uproszczenia złożonej rzeczywistości globalizującego się świata, sprowadzając ją do prostego podziału na cnotliwych „my” i grzesznych „onych”. O protestach kobiet jesienią 2016 r. abp Marek Jędraszewski mówił: „To, co się dzieje, te czarne marsze, są przerażającą współczesną manifestacją cywilizacji śmierci. Chce się dzisiaj bronić anty- ewangelii. Można by powiedzieć: czarnej ewangelii”. Po co zatem roztrząsać kwestie napięć między regulacjami prawnymi a prawem jednostki do samostanowienia, po co wzbudzać pytania, skoro mamy gotowe odpowiedzi. Po co słuchać często wstrząsających historii kobiet; te dramaty są tylko „byle czym”, nad którym nie warto się pochylać. Po co „próbować”, skoro wszystko zostało powiedziane. Pozostaje tylko milczeć i pospiesznie osądzać. O rodzicach dzieci zrodzonych metodą in vitro abp Jędraszewski mawiał jako o „lewackiej zarazie” dopuszczającej się niecnej „zdrady wartości moralnych, dla których wybuchło powstanie warszawskie”.

Po ujawnieniu przestępstw seksualnych w Kościele amerykańskim przeczytałem wystąpienie doktora Lawrence’a Ricciego („New Yorker”, 13 maja 2019 r.), lekarza zajmującego się traumą dziecięcą, a w nim dwie poruszające uwagi. Pierwsza dotyczy skali problemu. Medyk kwestionuje tezę, że seksualni drapieżcy uaktywnili się w Kościele dopiero w latach 50. i 60. XX wieku. Byli oni obecni w nim zawsze, natomiast – i to drugie spostrzeżenie: w ostatnich latach dokonało się społeczne ujawnienie tego faktu, a to za sprawą m.in. ruchów kobiecych, dzięki którym ofiary uzyskały głos i nabrały odwagi.

7. Mowa instytucjonalnego Kościoła dowodziła, że nie dąży on do zrozumienia (co nie oznacza bezwarunkowej akceptacji) ludzkich decyzji i dramatów, lecz do tego, by je „załatwić”, wpisawszy w krąg doktrynalnych i proceduralnych rozstrzygnięć. Duch zagubił się w labiryntach litery. Znamienne, że arcybiskup senior wrocławski Marian Gołębiewski mówi o przestępczych czynach swego byłego podwładnego jako o sprawie „załatwionej”, o której mówienie „nie ma sensu”.

Duch tym odróżnia się od litery, a etyka od prawa, że nie ma dla nich spraw przedawnionych, a zatem, jeśli nawet sprawa została prawnie „załatwiona”, nie oznacza to wcale, że straciła sens, odeszła w niebyt, przestała ranić. Może człowieczeństwo polega właśnie na tym przejmującym fakcie, że w sferze ducha nic się nie przedawnia; zasada „było, minęło” nie obowiązuje w świecie ducha. Jest zaprzeczeniem wszelkiej duchowości; wszak duch jest siłą, która wszystko uaktualnia, czyni palącym, nie ułatwia, lecz utrudnia, nie upraszcza, lecz komplikuje. Przykro powiedzieć, ale przeciętny wierny odnosi coraz silniejsze wrażenie, że Kościół instytucjonalny zagasił ogień ducha.

8. Jeśli słuszna jest teza, że świat znajduje się w kryzysie, to być może jego źródłem jest właśnie to, że ranliwe sprawy uznajemy za „załatwione”, że przestajemy o nich mówić, bo „nie ma sensu”, wszak przemieliły je młyny biurokratycznych procedur. To, co straszne, co wywołuje często niewyobrażalne cierpienie, rejestrujemy w rubryce „załatwione”, a tym samym przestajemy o tym myśleć, zostawiamy za sobą jak niepotrzebny bagaż. Dlatego robimy sobie selfie przed bramą obozu w Auschwitz; wszak żyjemy już w świecie „po”…

Ale cierpienie nigdy nie znika, ofiary nigdy nie milkną, rany ciągle się otwierają. Wolimy o tym nie pamiętać. Medycyna uczy, że choć zdrowiejemy z chorób, stajemy na nogi, to ciało w jakiś sposób „pamięta”, zapisuje, nie przedawnia chorób. Zostawiają one ślad na ciele, jakby niewidoczną bliznę. Ciało pamięta cierpienie; instytucja Kościoła (Mistycznego Ciała Chrystusa) woli nie pamiętać o swych ofiarach i ich cierpieniach, uznając sprawy za „załatwione”, a zatem już pozbawione znaczenia. Odnoszę wrażenie, że woli nie pamiętać o codziennych dylematach wiernych niosących swój często kaleki los, nie znajdując dla nich posłuchu ani zrozumienia.

Słowa krytyki, które abp Gołębiewski kieruje do braci Sekielskich, iż w ich filmie „nie ma ani jednej refleksji, jak to rozwiązać, jakie są przyczyny, dlaczego tak się stało”, instytucjonalny Kościół winien skierować przede wszystkim do samego siebie. Gdyby takiej krytycznej autorefleksji dokonano przed wielu laty, zapewne film „Tylko nie mów nikomu” nie byłby potrzebny. ©

Autor jest filozofem, poetą, tłumaczem i eseistą, byłym rektorem Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019