Food-trucki wybuchły

W lipcu wieczór gaśnie powoli, wreszcie jednak długa na 200 metrów fasada opactwa w Lubiążu pogrąża się w mroku.

17.07.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. SERGII KOVAL / ALAMY STOCK PHOTO
/ Fot. SERGII KOVAL / ALAMY STOCK PHOTO

I tak tu jest codziennie od z górą 200 lat, kiedy mnisi opuścili ten kolosalny kompleks, z którym w Europie może się równać tylko podmadrycki Eskurial. Wielka, barokowa wydmuszka po niegdysiejszym centrum życia duchowego – splecionego jednakowoż z doczesną potęgą gospodarczą i polityczną, bo samą siłą modlitwy to nie powstało – śpi bezużytecznie, świadcząc niemo na korzyść swojej epoki i jej poczucia piękna. Wyobrażacie sobie za dwa stulecia obiekty, w których dziś rezydują władcy naszej wyobraźni, losów i sakiewek? Szkło zmatowieje, stal się pokryje rdzą, pleśń założy na paździerzu wielopiętrowe kultury, a studenci będą pisać prace o szarości wykładzin i beżu ściennych paneli jako estetycznym wyrazie europejskiej choroby na śmierć.

Śpi opactwo bezużytecznie z wyjątkiem paru dni w roku, kiedy to ożywa dzięki festiwalowi Slot Art, imprezie magnetycznej, która przydomek „alternatywna” podnosi do rangi wyrzutu sumienia wobec kulturalnej codzienności – cóż to bowiem za kultura, skoro nieokiełznana energia tworzenia i spotkania ujawnia się tylko w charakterze alternatywy? W otoczeniu wolnym od totalnego „obrandowania” i wygładzonej pod sponsorów identyfikacji wizualnej, zjadającej niczym jaskra siatkówkę naszego wewnętrznego oka. Życie jest tam, gdzie ktoś chwyci za kawał tektury i flamastrem ogłosi swoją inicjatywę bez konsultacji z działem marketingu.

O setkach koncertów i wydarzeń twórczych na tegorocznym Slocie niech wam opowiedzą zręczniejsze pióra, bliżej zakolegowane z muzami. Dla mnie natomiast, ciągle myślącego żołądkiem i żyjącego wedle pór posiłków, pozostanie on momentem innej epifanii. Gdy bowiem opactwo o zmierzchu zamieniało się w gładką, ciemną ścianę, u jego stóp długim świetlistym sznurem rozbłyskiwało parędziesiąt food-trucków, emanując w przestrzeń hopperowską aurę żarówek i jarmarcznych neonów, a także oczywiście zapachy – przeróżne i z bardzo odległych parafii – tworząc jednak miłą dla apetytów fuzję.

Na pierwszy wdech – smażenina frytek (nie wiedzieć czemu dziś koniecznie „belgijskich”, choć dobra frytka nie zna Żyda ni Greka), którą nosimy zakodowaną w pokładach podświadomości razem z momentami niepojętych dla dziecięcia niepokojów nagości na bałtyckiej plaży. Dalej wielogłosowa orkiestra wołowiny rumieniącej się na burgery, najlepszy dowód, że związki chemiczne powstałe w wyniku reakcji Maillarda działają na mózg nawet rozproszone na dużą odległość. Tuż obok inne buły z nadzieniem – strukturalnie podobne, ale odmienne w teksturze pieczywa i smakach nadzienia – takie jak chińskie bao. Mam nieusuwalną pamiątkę po jednej z nich na koszulce, jak ostatnia sierota upaćkałem się kimchi, a papryka rozrobiona w skrobi ryżowej daje trudno zmywalną farbę. Cóż, brudna buzia i zacieki na żabocie należą do uroków ulicznego jedzenia. Tosty z szarpaną wieprzowiną – to tak piękna nazwa, że będę was namawiał: porzućmy snobizm zamawiania pulled pork. I jeszcze najbardziej przedziwna rzecz, jaką widziałem: pizza z mobilnego pieca opalanego drewnem, przyjechało to cudo aż z Czech, niestety z samej blachy, a w prawdziwie „ognistym” piecu ważne są też kamienie i cegły, które specyficznie ciepło rozprowadzają. I jeszcze z dziesięć różnych wersji zapiekanek, zapieksów, paluchów czy jak to zwał – ten archipelag akurat najmniej mnie interesował, bo zjadłem w czasach słusznie minionych dość gumowatych bagiet ze zjełczałym serem i pieczarką kupowanych z przyczepy marki Niewiadów, mało mnie kręci więc nowsza wersja tego samego.

Może właśnie przez te niewiadowskie skojarzenia długo nie dostrzegałem, jak pięknie nam wybuchły w ostatnich latach food-trucki. Ich natura zresztą – efemeryczna, wędrowna, okazjonalna – nie ułatwia poznawania, kiedy się jest osiadłym mieszczaninem, rzadko zaglądającym na imprezy i festyny. Ale jest o czym pisać, bo to ciekawy dowód, jak kultura gastronomiczna dogania znudzony Zachód: przestają nas podniecać normalne restauracje i bistra, chcemy podniet ulicznych, pokątnych, partyzanckich niemalże. W jedzeniu z budki zawsze jest element partyzantki, improwizacji i zarządzania kryzysowego, dlatego zasługuje na szczególną pochwałę. Wiem o tym co nieco, ostatnio znów mieszkam w domu z kuchnią na planie kreski. I w sumie dobrze, że jestem w niej sam, bo ileż trzeba miłości, by nie zadźgać partnerki po paru próbach zrobienia wspólnie obiadu na dwóch metrach kwadratowych. Jeśli więc w burgerze nie znajdziecie odciętego palca, wiedzcie, że w waszym food-trucku pracują mistrzowie baletu i tytani empatii.©℗

Mam wielkie wyrzuty sumienia, bo obiecywałem uczcić w naszej rubryczce agrest – a już właśnie znika z targów, w tym roku wszystko idzie szybciej. Pożegnajmy więc środek lata prostą tartą z ciekawym, spolonizowanym wariantem masy frangipane – zamiast migdałów damy orzechy laskowe. Szykujemy kruche ciasto: 200 g mąki, 100 g masła w kawałeczkach i 100 g cukru rozdrabniamy w rękach, dodajemy 1 jajko, zagniatamy szybko, schładzamy pół godziny. Potem wyklejamy nim formę o 26 cm średnicy, nakłuwamy widelcem i podpiekamy w 180 stopniach przez 15 minut. Ucieramy 150 g miękkiego masła z 150 g cukru i 150 g zmielonych orzechów laskowych, dodajemy 2 łyżki mąki i 2 jajka, opcjonalnie szczyptę kardamonu. Na podpieczone ciasto wykładamy masę, w nią wtykamy delikatnie 300-400 g agrestu. Pieczemy, aż się ładnie zrumieni, około 30 minut.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2018