Posępna natura dzieciństwa

Od Rijneveld dostajemy rodzaj pamiętnika, zapis osobistego, choć przetworzonego doświadczenia, opowieść o tym, jaką potężną traumą jest dzieciństwo i konfrontacja z całą gamą życiowych dramatów.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

 / JEROEN JUMELET / AFP / EAST NEWS
/ JEROEN JUMELET / AFP / EAST NEWS

Ciężka klapa jakby z ołowiu. Bohaterka otwiera ją z trudem, wchodzi do środka. Z całej siły kopie patyk podtrzymujący wieko zamrażarki. Zostaje w środku; jest ciemno, zimno, śmiertelnie.

Zmrożona jest też czytelniczka, gdy zamyka ostatnią stronę debiutanckiej powieści poetki Marieke Lucas Rijneveld „Niepokój przychodzi o zmierzchu”. Bo świat przedstawiony przez Rijneveld jest surowy. To realność farmy niepokojąco wyzbyta z emocji. Składają się na nią protestancka religijność, kult ciężkiej pracy oraz zbliżona do okrucieństwa powściągliwość. W końcu – jak mówi ojciec bohaterki – „nie jesteśmy po to, aby być szczęśliwi” (wszystkie cytaty z powieści w tłumaczeniu Jerzego Kocha).

Straszny to krajobraz, przerażający dom i smutna rodzina. A jednak tę czarną powieść czyta się świetnie, chce się poznać historię, zrozumieć ten świat, a wszystko dzięki uważnej i plastycznej narracji, która przypomina hiperrealistyczny obraz. Co decyduje o wybitności tego utworu? Przede wszystkim pomysł na narratorkę/bohaterkę: dziesięcioletnią dziewczynkę, która w dniu tragicznej śmierci starszego brata Matthiesa ubiera kurtkę, budrysówkę, stąd też jej przezwisko (w oryginale „Jas”, co po niderlandzku znaczy „kurtka”, która wedle polskiego tłumacza musiała być formą budrysówki – prostej kurtki do kolan z wełnianej tkaniny zapinanej na kołki i z kapturem).

Nigdy nie poznamy prawdziwego imienia Budrysówki, która uparcie otulając się kurtką ma nadzieję, że uchroni się przed rozpadem na kawałki w domu dotkniętym kataklizmem. Ale kurtka nie pomaga, nie pomagają żaby, które chce ratować przed śmiercią, nie pomaga bycie grzeczną i wspieranie matki, która wpada w anorektyczną depresję. Nie pomagają alianse z coraz bardziej okrutnym drugim bratem Obbe ani nadzieja na ucieczkę z farmy, o której marzy wraz ze starszą siostrą Hanną. Narratorka pokazuje świat swojego dzieciństwa z punktu widzenia dziecka straumatyzowanego, które wie, że będzie obwiniane za wszystko, co zrobi, i uwrażliwionego na każdy element rzeczywistości – wpatrzonego w ludzi, zwierzęta, wsłuchanego w dźwięki i wyczulonego na zapachy.

Widmo samotności

Dziecięca narratorka zawsze jest osobliwa, niewiarygodna, rozszczepiona, bo wiadomo, że tylko udaje dziecko. Szukamy w tej opowieści śladów wiedzy dorosłej. Śledzimy potknięcia, które zdradzają, że jest narratorką jedynie rewizytującą świat dzieciństwa. Jasne jest, że ona już wie, jak skończy się powieść, posiada tę wiedzę, podczas gdy definiującą cechą dzieciństwa jest tworzenie wiedzy poprzez jednoczesną „kreację” samego „ja” dziecka. Bardzo trudno ten proces odtworzyć, trudno zrekonstruować ów poziom rozkwitającej i rozbrzęczanej dezorientacji, jak określił epistemologiczny stan dziecięctwa William James – autor klasycznego podręcznika psychologii. Mimo iż podręcznik Jamesa jest przestarzały, to jednak jego metafora blooming (kwitnącego) i buzzing (brzęczącego) stanu dziecięcego skonfundowania doskonale pasuje do narracji Budrysówki.

Rijneveld, choć tożsama z bohaterką, trochę udaje rolę stenografki, spisującej relację elokwentnej dziewczynki. Stąd powieściowe rozszczepienie: narratorka jest oczywiście kimś dużo starszym niż bohaterka, a jednak udaje jej się oddać stan skołowanej i nieszczęśliwej dziesięciolatki, rozpaczliwie szukającej sensu i sposobu na zbawienie domu od zła, choć ślady „grzechów” są wyraźne: śmierć Matthiesa, smutek matki, gniew Obbego, plaga, która spada na krowy, złość ojca…

Zatem dostajemy „pamiętnik”, zapis doświadczenia Budrysówki, pseudodziecięcą opowieść o tym, jaką potężną traumą jest dzieciństwo i konfrontowanie się młodego człowieka z całą gamą życiowych dramatów: z fizjologią, neurozami otaczających nas bliskich, agresją tych, których nauczono nas kochać, seksualnością, której nie rozumiemy, wreszcie ze śmiercią. Nade wszystko Budrysówka pokazuje dziecięce rozpoznanie wszechobecnego widma samotności.

„Mojego serca nikt nie zna. Jest głęboko ukryte pod kurtką, skórą, żebrami” – mówi bohaterka, choć jednocześnie zauważa kontrolującą funkcję bycia razem we wspólnocie religijnej, bo właśnie chodzi o to, aby nikt za długo nie został sam, gdyż w pojedynkę może zwątpić w dobro stworzenia. „Nikt we wsi nie zostawał długo sam ze sobą, mogło się wtedy zdarzyć, że plon zmarnieje, a znaliśmy tylko plon na polu, nie w sobie”.

Oskarżenie religii

Niewątpliwie śmierć i praca żałoby to centralny wątek powieści. W konfrontacji ze śmiercią bohaterka wymyśla sobie, że trzeba walczyć o zatrzymanie wszystkiego w sobie, nawet ekskrementów, dlatego skazuje się na bolesne zatwardzenia: „dumnie podciągnęłam majtki ­i ­kombinezon, zapięłam kurtkę i zaciągnęłam zamek do samego końca, pod szyję. Byłam w stanie powstrzymać kupę. Od teraz niczego, czego nie chciałabym się pozbyć, nie będę tracić”. Tym desperackim próbom walki o utrzymanie samej siebie towarzyszy totalna atrofia rodziny i pogłębiająca się depresja matki, której wydaje się, że śmierć pierworodnego syna jest karą za potajemną aborcję. Przychodzi też śmierć chomika, problemy z ukrytymi w wiadrze żabami, lęk przed jakąkolwiek chorobą i przekonanie o ukrywających się w piwnicy Żydach, którym matka donosi jedzenie.

Ten postholokaustowy wątek jest bardzo wstrząsający: to nie tylko krytyka kulawych, retraumatyzujących metod pedagogicznych pojawiających się w szkole na lekcjach o Holokauście i o pamiętniku Anny Frank, ale również symbol totalnej katastrofy. Żydzi ukrywający się w piwnicy są lustrem Budrysówki – ona też się ukrywa w oczekiwaniu na już wydany wyrok.

Może najlepszym wyjściem w tych okolicznościach jest zatrzaśnięcie klapy zamrażarki w nadziei na odnalezienie umarłego brata? Bo tylko on jest naprawdę bliski. Tylko pamięć o nim pozostaje święta, jak jego krzesło w kuchni, którego nie wolno ruszać. Matthies jest bohaterem, pozostaje nieskazitelnie dobry. A jednak w religijno-farmerskim świecie Budrysówki nie powinno się mówić o bracie, bo jak poucza ojciec: martwych się „wspomina, a nie rozmawia o nich”. To zaprzeczenie psychoanalitycznego sposobu na radzenie sobie z traumą utraty.

Pokrycie żałoby milczeniem to jedno z szeregu dziwactw świata Budrysówki: nie mówi się o zmarłych, wpycha szare mydło do jelit, aby wyleczyć zatwardzenie, smaruje tłuszczem, aby robaki nie podziurawiły skóry. Wszystko to w narracji dziesięcioletniej bohaterki najzwyczajniej poraża czytelnika. Język powieści ślizga się po tej okrutnej rzeczywistości i przedstawia nam ją w szczegółowy, niemal bezwzględny (dziecięco zapalczywy) sposób.

Co nam chce powiedzieć ta trudna opowieść o religijnej purytańskości, braku akceptacji dla inności, o wyrzeczeniu się doczesnego życia dla życia po śmierci? Świat Budrysówki to szorstki świat dogmatycznej rodziny, która w swojej surowości i ascetyzmie zapomina o miłości i radości. Może tę radość odbiera żałoba, ale czujemy, że prawdziwym źródłem problemu jest surowa reformowana religijność. Czy o to chodziło? O oskarżenie religii tłamszącej uczucia dziecka, które potrzebuje troski?

Ta powieść jest nam naprawdę potrzebna, zwłaszcza dziś, gdy czujemy genderowy, religijny, narodowościowy i obyczajowy backlash. Potrzebujemy szorstkiej relacji Budrysówki, która pomoże nam przebudzić się z otępienia i uświadomić sobie, że mimo napastliwej polityki, mimo ekspansji homofobicznych, transfobicznych i ksenofobicznych dyskursów pasożytujących na naszych lękach możemy stawić czoło ojcom i odnaleźć szczęście.

Budrysówka tego nie robi – jest za słaba, zbyt samotna, za mało świadoma, kim jest, choć tak bardzo pragnie siebie zrozumieć. I jak pani na lekcjach geografii wbija pinezki w ważnych miejscach mapy, tak ona znaczy punkty na swojej emocjonalnej mapie, którą jest ciało: „Chciałabym kiedyś wrócić do siebie – mówię cicho i wbijam pinezkę w miękkie ciało pępka”. Potrzeba odkrycia samej siebie i rozpoznania własnej wartości jest ważnym przesłaniem Rijneveld dla dzisiejszego świata. Myślę, że da się jej książkę przeczytać jako subtelny głos przeciwko nowoczesnej fascynacji populizmem i konserwatyzmem oraz towarzyszącej im fobii wobec inności i migrantów.

Wszechobecny niepokój

Za „Niepokój...”, wydany po angielsku w przekładzie Michele Hutchison, Rijneveld otrzymała Międzynarodową Nagrodę Bookera, stając się jej najmłodszą laureatką. Zapewne dzięki temu prestiżowemu wyróżnieniu powieść tak szybko – w maju 2021 r. – ukazała się w Polsce w świetnym przekładzie Jerzego Kocha.

Wyróżnienie dla Rijneveld przyszło w trudnym czasie pandemii, w którym bezpieczeństwo stało się najważniejsze. Zaczęliśmy inaczej traktować przestrzeń domową, inaczej doświadczać życia w większych i mniejszych miastach, na wsi. Zostaliśmy skazani na pobyt w izolacji. To, co najbliższe, stało się niejednokrotnie źródłem poważnych problemów. Jury Bookera nie postawiło na opowieść gloryfikującą dom, choć wydawałoby się, że właśnie takiej historii wtedy potrzebowaliśmy. Jeśli powieść Rijneveld jest zwierciadłem, w którym odbija się teraźniejsza rzeczywistość, to widać w niej przede wszystkim mroczny aspekt naszych pandemicznych doświadczeń.

Historia dziesięcioletniej Budrysówki nie przynosi wiary ani w dom, ani rodzinę, ani dzieciństwo. Jest narracją niejako z innej epoki. Z jednej strony otrzymujemy w niej opis żałoby, której nie może przepracować dysfunkcyjna rodzina. Z drugiej mamy relację z procesu odrywania się dziecka od zawłaszczającego, toksycznego i destrukcyjnego środowiska rodzinnego, które na tragedię reaguje jeszcze większym usztywnieniem życiowych reguł.

Rijneveld przedstawia nam również powolny upadek rodziny, zanik więzi, które niegdyś łączyły należących do niej ludzi, uwiąd rodzinnej energii, która zmienia się w jakąś antyenergię – obezwładniającą, niszczącą wszystko siłę. Niepokój, który pojawia się w tytule, nie przychodzi jedynie o zmierzchu. On jest wszechobecny. Lęk, smutek, ­poczucie winy, strach przed grzechem, niechęć wobec życia, trwoga przed matką, ojcem, przed agresją starszego brata… To są pasma egzystencji głównej bohaterki.

Debiutancka powieść Marieke Lucas Rijneveld wyrasta z jej życiowych doświadczeń. W notce biograficznej z ostatniej strony książki zamieszczono informacje, że autorka pochodzi z religijnej rodziny. Skłania to z pewnością do postawienia pytania, na ile ten utwór jest autobiograficzny. Zapytana o to autorka nie ukrywała, że opisała własne przeżycia, choć zmieniła wiele szczegółów, jak np. wiek bohaterów czy okoliczności śmierci brata (jej własny brat zginął po tym, jak został potrącony przez autobus w drodze do szkoły; pisarka miała wówczas trzy lata). Osobista tragedia przydaje jej opowieści autentyczności. Rijneveld tłumaczyła, że nie jest to książka, którą chciała napisać, lecz ta, którą napisać musiała. Czuła przymus opowiadania o śmierci brata, ale z różnych powodów nie chciała (nie mogła?) tego zrobić bezpośrednio. Potrzebowała medium – Budrysówki – które nie byłoby z nią do końca tożsame.

Polski czytelnik powinien po „Niepokoju...” oczekiwać przekładów wierszy Rijneveld, gdyż jest przede wszystkim poetką oraz laureatką kilku prestiżowych nagród, w tym C. Buddingh Prize za najlepszy debiut poetycki. Jako pisarka i jako osoba niebinarna została też wybrana do przetłumaczenia na niderlandzki wierszy Amandy Gorman, młodej, ale bardzo popularnej afroamerykańskiej poetki, która przyciągnęła uwagę światowej publiczności, gdy poproszono ją o przeczytanie wiersza podczas uroczystości zaprzysiężenia prezydenta Joego Bidena. Choć początkowo Rijneveld przyjęła zaproszenie, później – po protestach, które pojawiły się w Holandii – wycofała się, uznając, że jako osoba biała nie powinna tego robić. Uważała, że potrafi zrozumieć los Afroamerykanek i Afroamerykanów, ale obawiała się, że do jej tłumaczenia mogłaby się wkraść fałszywa nuta. Swoją decyzję, połączoną z wyjaśnieniem i przeprosinami, ogłosiła w formie wiersza, który w maju tego roku ukazał się na łamach „The Guardian”.

Marieke Lucas jest osobą niebinarną, czego wyrazem jest używanie przez nią dwóch imion: kobiecego i męskiego. W języku polskim trudno znaleźć odpowiednie – neutralne – formy gramatyczne, za pomocą których można by wyrazić niebinarność. Czasowniki, rzeczowniki, przymiotniki, zaimki, partykuły – posiadają rodzaj. Zapoznawszy się z polską gramatyką Marieke Lucas poprosiła, by w naszym języku używać w odniesieniu do niej formy żeńskiej. To doskonały przykład performatywnego aspektu płci, a także ograniczeń samego języka, który nie potrafi sprostać płynności życia i doświadczenia. Od tej sztywności mowy potrafią uciec wyłącznie poetki i poeci. Od niej ucieka bohaterka powieści i sama Rijneveld. ©

MARIEKE LUCAS RIJNEVELD (ur. 1991) – niderlandzka poetka i prozaiczka. Do tej pory ukazały się dwa jej zbiory poetyckie: „Kalfsvlies” (2015) oraz „Fantoommerrie” (2019). Już pierwszy z nich przyniósł Rijneveld rozgłos. Zawierający motywy autobiograficzne debiut powieściowy – „Niepokój przychodzi o zmierzchu” (2018, wyd. pol. 2021) – został uhonorowany Międzynarodową Nagrodą Bookera. Prace nad książką trwały sześć lat. W 2020 r. ukazała się jej druga powieść „Mijn lieve gunsteling”.

Na Festiwalu Conrada będziemy rozmawiać z MARIEKE LUCAS RIJNEVELD m.in. o polityce rodziny, o konieczności nowego języka, za pomocą którego można odnosić się do cielesności i seksualności, o religijnym przewrażliwieniu części społeczeństwa, o dojmującym rozczarowaniu dorosłością, o sposobach przeżywania straty przez dzieci, o znaczeniu niebinarnej tożsamości w dzisiejszej polityce oraz o potrzebie akceptacji. Spotkanie poprowadzi Urszula Chowaniec.

Spotkanie będzie dostępne 24 października o godzinie 16:30 na kanale Fb Tygodnika, Fb Conrad Festival, kanale YouTube KBF  oraz platformie PLAY KRAKÓW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021