Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sanna Marin, 34-letnia socjaldemokratka, stanęła niedawno na czele rządu w Helsinkach po tym, jak do dymisji podał się jej poprzednik, który na stanowisku spędził zaledwie pół roku. Świat zachwycił się młodą, postępową polityczką i faktem, że także pozostałymi partiami z koalicji rządzącej kierują kobiety.
Marin nie zaczyna jednak z czystą kartą: problemy, z którymi zmagał się poprzedni rząd, pozostały – w tym spór między pracodawcami a związkami zawodowymi. Jej rząd obiecuje 60 tys. nowych miejsc pracy i wzrost zatrudnienia. – Jeśli Sanna Marin ominie te rafy, to najgorsze będzie miała za sobą – uważa dr Jussi Jalonen z Uniwersytetu w Tampere.
Łatwo jednak nie będzie. Poprzedniego premiera zmusił do odejścia strajk pracowników poczty, a Marin także ma już swój pierwszy protest: pod koniec stycznia do strajku przystąpiło kilkanaście tysięcy pracowników przemysłu papierniczego i drzewnego z ponad stu zakładów. Wśród postulatów są podwyżki i lepsza organizacja czasu pracy. Z kolei w lutym strajkować zamierzają pracownicy sektora chemicznego.
Gdy kraj się starzeje
Ale nie są to jedyne poważne wyzwania. Pozostaje jeszcze wpisana w program rządu neutralność klimatyczna do 2035 r. Ambitny cel z kilkoma pułapkami po drodze, takimi jak np. koszty w sektorze ciepłowniczym. – Marin prawdopodobnie będzie z większą determinacją podchodziła do polityki klimatycznej i środowiskowej. Ale to może doprowadzić do problemów w koalicji, w której są też „hamulcowi”, tacy jak Partia Centrum – zwraca uwagę Jalonen.
– Sytuacja w koalicji jest bardzo złożona, zmieniła się osoba na stanowisku premiera, ale tarcia pozostały – zgadza się Piotr Szymański, analityk z Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie. – Sanna Marin odziedziczyła problemy nie tylko poprzedniego rządu, ale nawet tego jeszcze wcześniejszego, centroprawicowego. Już poprzedni premierzy potknęli się zwłaszcza o reformę wydatków socjalnych.
Społeczeństwo Finlandii – kraju o powierzchni wprawdzie trochę większej od Polski, ale liczącego zaledwie 5,5 mln obywateli – starzeje się (podobnie jak inne społeczeństwa Europy), a to oznacza coraz większą liczbę osób korzystających z usług socjalnych.
– Obecny model jest nie do utrzymania – podkreśla Szymański. – Finowie będą potrzebowali imigrantów, ale imigracja łączy się z osobnymi problemami socjalnymi, a także z eurosceptycyzmem. A w tle jest także rosnące poparcie dla Partii Finów.
W opozycji do ekologów
Partia Finów – nacjonalistyczna skrajna prawica – jest dziś drugą najsilniejszą partią w państwie. W ostatnich wyborach przegrała z socjaldemokratami dosłownie o włos (a dokładniej: o jeden mandat). Czy jej poparcie, obecnie utrzymujące się w okolicy 20 proc. (tutaj, gdzie system partyjny jest bardziej rozdrobniony niż w Polsce, to bardzo dużo) może jeszcze wzrosnąć?
– Nie sądzę, oni osiągnęli chyba już swoje maksimum. Bardziej istotne jest pytanie o ich potencjał koalicyjny – mówi Jussi Jalonen, który od lat obserwuje rozwój ugrupowań populistycznych i ekstremistycznych.
Jalonen zwraca jednak uwagę na pewien ciekawy aspekt sukcesu Partii Finów: znaczenie problemów klimatycznych w dyskusji politycznej, w której prawicowi radykałowie ustawili się w roli głównych oponentów nurtu proekologicznego.
– Okazuje się, że na tej sytuacji zyskują nie tylko Zieloni, ale też Partia Finów – mówi Jalonen. – W naszym małym kraju, z dużymi obszarami wiejskimi, gdzie mieszkają rodziny, które lubią swoje samochody, Partia Finów wchodzi w rolę przeciwnika radykalnych rozwiązań. Ich ulubiony argument jest taki, że skoro za kryzys klimatyczny winne są Chiny, to czemu malutka Finlandia ma płacić za konsekwencje tego, co robią Chińczycy. Ich głównym tematem już nie jest tylko imigracja i multikulti. Nauczyli się nowych sztuczek.
Idealistka z silną wolą
Sanna Marin jest symbolem nie tylko sukcesu kobiet w polityce, ale także nowego, bardziej postępowego pokolenia, które dochodzi do głosu – i to nie tylko w jej partii. Jak ujmuje to Piotr Szymański, „gwardia zimnej wojny” odchodzi do tylnych ław w parlamencie. To oznacza zmiany, a te łączą się z możliwą – o ile nie pewną – krytyką.
Czy uda się jej przetrwać dłużej niż poprzedniemu premierowi? Może nawet kolejną kadencję? – Jeśli jej się nie uda, to już nie wiem, komu mogłoby się udać – wzdycha Jussi Jalonen. – Reprezentuje ona nowy rodzaj lewicy, łączący społeczną odpowiedzialność i sprawiedliwość z otwartością i liberalnymi wartościami. Ona jest idealistką, ale i polityczką o silnej woli, z zasadami. W moim mieście, w Tampere, gdy Marin zasiadała w radzie miasta, żartowano, że nawet Chuck Norris by się jej bał... Wierzę, że ma szanse na pozostawienie po sobie w polityce czegoś ważnego.
– W fińskiej mitologii istnieje opowieść o „młynku szczęścia”, nazywa się go sampo. Kto ma młynek, ten ma dostatek. Może Finowie rzeczywiście go znaleźli? – żartuje Piotr Szymański. – W końcu w rankingach uchodzą za taki szczęśliwy, postępowy naród...
Teraz sampo przydałby się Sannie Marin. ©℗
CZYTAJ TAKŻE
ROZMOWA Z DR AINUR ELMGREN, fińską historyczką: Mamy bajkę o mężu i żonie, którzy zamienili się obowiązkami. On doświadcza komicznych wypadków, zajmując się dziećmi i zwierzętami, a żona bez zbędnego hałasu radzi sobie z „męskimi” zadaniami >>>