Fikcja z elementami etyki

Sabotowana przez dyrektorów, lekceważona przez państwo, od ponad dwóch dekad niezmiennie postrzegana jako „anty-katecheza”. Po co nam w szkole taka etyka?

26.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Ilustracja: Konrad Nowicki
/ Ilustracja: Konrad Nowicki

O tej sprawie informowaliśmy 24 sierpnia na naszej stronie internetowej: według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Polska nie wykonuje wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie ograniczania prawa do lekcji etyki w szkole.

Przypomnijmy: 15 czerwca 2010 r. w sprawie „Grzelak przeciw Polsce” Trybunał uznał, że brak możliwości wyboru w polskich szkołach etyki w miejsce religii narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Trybunał stwierdził też, że niewierzący uczeń, który nie chodzi na lekcję religii, a nie mając możliwości uczęszczania na etykę, znajduje na świadectwie pustą rubrykę „religia/ /etyka” – jest dyskryminowany. Tak właśnie było w przypadku skarżących państwo Grzelaków – mimo kilkuletnich starań rodziców, szkoła nie zapewniła ich synowi zajęć z etyki, a we wspomnianej rubryce na świadectwie widniała kreska, co – wedle Trybunału – ujawniało przekonania religijne Grzelaków.

– Przez ponad trzy lata nie zrobiono nic, by podobne wyroki się nie powtarzały – mówi „Tygodnikowi” dr Dorota Pudzianowska, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, wyliczając zaniedbania władz: opieszałość we wprowadzaniu internetowego systemu nauczania etyki, który mógłby zwiększyć dostępność przedmiotu; niechęć do zmiany progu liczbowego, który zmusza dyrektora szkoły do zorganizowania etyki (dzisiaj potrzebnych jest siedmioro chętnych w placówce); brak jasnych procedur organizacji zajęć; wreszcie niechęć do wprowadzenia korekt we wzorach świadectw – na tych nadal widnieje pole „religia/etyka”, co w połączeniu z brakiem dostępności etyki może narażać dzieci i rodziców na dyskryminację.

Mocny głos HFPC to kolejna odsłona sporu o nauczanie etyki w polskich szkołach. Sporu, który rozpoczął się na początku lat 90., kiedy rząd Mazowieckiego wprowadził religię – a wraz z nią etykę – do polskich szkół.

HISTORIA PEWNEGO PRZEDMIOTU

Tamtą decyzję tak wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem” sam Tadeusz Mazowiecki: – Był to postulat Episkopatu, zgłoszony zresztą dość nagle, bez wcześniejszego uprzedzenia mnie jako premiera. Od początku miałem dwojakiego rodzaju odczucia. Jako katolik miałem wątpliwości, czy to dobre rozwiązanie: obawiałem się, że religia może się stać przedmiotem takim jak wszystkie, a więc mało atrakcyjnym dla uczniów. Z drugiej strony, starałem się słuchać argumentów biskupów, którzy podnosili np., że to ważne dla uczniów szkół zawodowych, do których często nie dociera nauczanie parafialne. Przede wszystkim od początku akcentowaliśmy dobrowolność religii, a także możliwość wyboru etyki.

Kiedy rząd Mazowieckiego wprowadza religię do szkół, pojawiają się pierwsze protesty i kontrowersje. Wychodzące nie tylko z przesłanek światopoglądowych, ale też prawnych: ministerstwo edukacji wprowadza zmianę okólnikiem, a więc z pominięciem Sejmu i procedury ustawodawczej. – Nie chciałem już na początku tamtego okresu wprowadzać do parlamentu kontrowersyjnej debaty, zwłaszcza że rząd pracował nad trudnymi strukturalnymi reformami – tłumaczy Tadeusz Mazowiecki. – Ten tryb wprowadzenia decyzji do dziś jest mi zresztą wypominany, choćby przez prof. Ewę Łętowską.

Nie sam tryb zaważy jednak na wieloletnich sporach o religię i etykę. Najbardziej sporne okażą się dwie kwestie: czy religia powinna być nauczana w szkołach i czy etyka – wprowadzona niejako w pakiecie z religią, podobnie jak ona jako przedmiot nieobowiązkowy – ma szansę stać się lekcją poważnie traktowaną przez dyrektorów, nauczycieli i samych uczniów.

Pierwsze głośne sygnały, że tak nie jest, pojawiają się wkrótce po wprowadzeniu zmiany: w wielu miejscach – donoszą media – nie ma na etykę chętnych, w innych lekcja jest sabotowana przez szkolne dyrekcje, w jeszcze innych nie ma nauczyciela. Spór zyskuje nowy wymiar po tym, gdy za brak możliwości nauki skarżą Polskę w Strasburgu państwo Grzelakowie. Wyrok, który zapada w 2010 r., ma być otrzeźwieniem dla osób odpowiedzialnych za kształt polskiej oświaty. Dla dyrektorów szkół, by poważnie traktowali obowiązek organizowania zajęć z etyki; dla ministerstwa edukacji, by stworzyło – czego od lat domagają się organizacje pozarządowe – nowe przepisy o organizacji zajęć. – Mimo zgłaszanych przez nas zastrzeżeń, nie zmieniono np. rozporządzenia dotyczącego progu liczbowego – mówi dr Pudzianowska. – Tymczasem wystarczyłoby dostosować przepisy do tych, które określają zasady organizacji zajęć z języków mniejszościowych i regionalnych, gdzie mowa jest o trójce uczniów w szkole. Owszem, w przypadku etyki wystarczy troje uczniów, by zorganizować grupę międzyszkolną, ale ten akurat przepis jest martwy: rozporządzenie do dziś nie określa, kto w przypadku zebrania się grupy organizuje lekcję i zatrudnia nauczyciela.

Dlaczego nie zmniejszono progu? – Urzędnicy ministerstwa sprawiedliwości powiedzieli podczas posiedzenia komisji senackiej, która zajmowała się wyrokami ze Strasburga, że chodzi o oszczędności – opowiada prawniczka z Fundacji.

Co na zarzuty HFPC mówi Ministerstwo Edukacji Narodowej? Nie udało nam się uzyskać komentarza przedstawiciela resortu (biuro prasowe tłumaczyło to w zeszłym tygodniu okresem urlopowym), jednak w 2012 r., kiedy Fundacja poprosiła MEN o wyjaśnienia w sprawie, jego przedstawiciele podkreślali, że Trybunał w Strasburgu nie zakwestionował obowiązującego w Polsce prawa, a jedynie praktykę jego stosowania. „Działania podejmowane w związku z omawianą sprawą powinny zatem dotyczyć głównie sprawowania nadzoru nad praktyczną realizacją zapewnienia przez szkołę możliwości udziału w zajęciach etyki wszystkim uczniom zainteresowanym tym przedmiotem” – pisali m.in. urzędnicy MEN w liście do Fundacji.

– Bez zmniejszenia progu liczebnego uczniów i jasnego określenia procedur związanych z organizacją etyki w szkołach nic się nie zmieni – komentuje dr Pudzianowska.

 Co miałoby się zmienić? Z danych MEN wynika, że na ponad 28 tys. działających w Polsce szkół nieco ponad 1200 prowadzi zajęcia z etyki (ok. 3 proc.). Jaki odsetek uczniów jest objętych nauczaniem, dokładnie nie wiadomo, ale na podstawie liczby organizujących zajęcia szkół nietrudno oszacować, że jest to z pewnością nie więcej niż 1 procent.

Powody takiego stanu rzeczy wykraczają daleko poza niechęć do zmiany przepisów: wiele polskich szkół nie respektuje bowiem tych już istniejących.

„SPRAWA WZIĘŁA I UCICHŁA”

Przykład pierwszy – Trzebnica koło Wrocławia.

Piotr Łużny, nauczyciel związany z portalem internetowym „Etyka w szkole” (najbardziej kompleksowe źródło wiedzy i materiałów na temat tego przedmiotu) w maju 2012 r. zbiera dwunastu chętnych do uczestnictwa w zajęciach (wtedy uczy w szkole innego przedmiotu). Listę uczniów oraz deklaracje przedstawia dyrekcji Powiatowego Zespołu Szkół nr 2 w Trzebnicy. Dyrektor obiecuje zorganizować lekcje, jednak tego nie robi, tłumacząc to brakiem zainteresowania ze strony rodziców na wywiadówkach. – Głos pełnoletnich uczniów nie miał najwyraźniej znaczenia – mówi Łużny, który dzisiaj nie prowadzi już w trzebnickiej szkole zajęć (jest w tzw. stanie nieczynnym). – Dyrektor zignorował zebrane przeze mnie deklaracje, mimo że lekcje mógł i powinien był zorganizować. Zwłaszcza że, jako zatrudnionemu nauczycielowi, brakowało mi godzin do etatu, a miałem uprawnienia do nauczania etyki.

– Jak jest z lekcjami etyki w pana szkole? – pytam dyrektora Ireneusza Chudzikowskiego.

– Nie organizujemy, bo nie było chętnych – odpowiada.

– Dostałem informację, że było dwanaścioro.

– Ale mieliśmy problem z nauczycielem.

– Były więc problemy z chętnymi czy z nauczycielem?

– Nie o wszystkim mogę mówić, w każdym razie nie mieliśmy nauczyciela.

– Czy na nowy rok szkolny znalazł pan nowego?

– Nie, bo na etykę nie ma zapotrzebowania. Po prostu nie było parcia na tę lekcję. Najpierw byli chętni, potem sprawa wzięła i ucichła.

Przykład drugi – Szczecin, duża podstawówka blisko centrum.

Pani Zofia (imię zmienione, kobieta chce pozostać anonimowa) pod koniec ostatniego roku szkolnego domaga się lekcji etyki dla swojego dziecka. – Wydrukowałam plakaty ze strony „Etyka w szkole”, informujące, czym są te zajęcia – opowiada kobieta. – Poszłam do pani dyrektor, która już raz wcześniej mnie spławiła, twierdząc, że na etykę nie ma chętnych. Zapytałam, czy mogę powiesić plakaty. Pani dyrektor powiedziała, że nie ma takiej możliwości, nawet na tablicy z ogłoszeniami komercyjnymi. Powiedziała, że nie promuje religii, więc nie będzie promowała też etyki.

Przykład trzeci – inny niż pozostałe – pochodzi z Warszawy. – Uczę etyki w warszawskiej podstawówce od trzech lat – opowiada Janina Tyszkiewicz. – Uprawnienia otrzymałam po tym, jak poprzednia dyrektorka wysłała mnie na podyplomowe studia z filozofii i etyki. Później dyrekcja się zmieniła – na mniej przychylną etyce. Pojawiła się nawet mama chętna na zorganizowanie lekcji, ale dyrekcja odmówiła. Wtedy ta pani poszła do burmistrza, a ten zarządził zorganizowanie zajęć. Zgłosiło się 50 osób, dyrektorka zaś szybko się do zajęć przekonała.

Przykład czwarty i piąty to maile otrzymane przez redakcję portalu „Etyka w szkole”. „W szkole, do której uczęszczam, dyrekcja dała nam wybór: albo uczęszczamy na lekcje religii, albo wysyła nas na etykę w piątek wieczorem do całkiem innej szkoły, na drugim końcu miasta” – pisze jeden z uczniów. Inny dodaje: „O ile niedawno prowadzone były starania o to, byśmy nie zebrali wymaganej liczby chętnych (nauczyciele nakłaniali uczniów, by wrócili na religię), teraz dyrekcja jest świadoma, iż nie ma wyboru i zajęcia musi zorganizować. Jednakże podchwycili się jeszcze jednej »deski«: otrzymaliśmy informację, że zajęcia będą prowadzone w godzinach popołudniowych, prawdopodobnie o 15 w piątek, podczas gdy w ten dzień dwie klasy trzecie kończą zajęcia o 10.35, a jedna o 12.35”.

– Te przykłady pokazują, że wiele zależy od rodziców i uczniów. Tylko czy system edukacyjny powinien działać tak, że od determinacji zależy, czy uda się wyegzekwować podstawowe prawa? – pyta retorycznie dr Dorota Pudzianowska.

A Tomasz Kalbarczyk, nauczyciel związany z portalem „Etyka w szkole”, dodaje: – Dochodzące do nas sygnały pokazują, że dyrektorzy często tłumaczą brak etyki niedoborem nauczycieli. Tymczasem co rusz dostajemy listy od poszukujących zatrudnienia. W szkołach jednak ci ludzie spotykają się z odmowami. Mogę złożyć następującą deklarację: jeśli znajdzie się dyrektor twierdzący, że nie może znaleźć nauczyciela do etyki, chętnie mu takiego fachowca znajdę.

ANTY-KATECHEZA?

Czym jest lekcja etyki? Po co właściwie takie zajęcia polskim uczniom? – Rozmawiamy na różne tematy, które wiążą się z wartościami – opowiada Janina Tyszkiewicz. – Poruszamy współczesne problemy moralne, takie jak tolerancja czy humanitarne traktowanie zwierząt.

– Etyka ma uczyć samodzielnego myślenia, umiejętności wyrobienia sobie własnego poglądu i bronienia go – dodaje Andrzej Wendrychowicz, koordynator portalu „Etyka w Szkole”. – Jedna z moich koleżanek, nauczycielka etyki, powiedziała kiedyś, że to jedyna lekcja, na której zapytana o coś przez ucznia może odpowiedzieć: „nie wiem, zastanówmy się razem”. To kwintesencja tego przedmiotu.

Co z tego, skoro przekaz ten przez ponad dwie dekady nie zdołał przebić się do świadomości dyrektorów szkół, nauczycieli i rodziców. – Wielu rodziców nadal nie ma pojęcia, czym jest etyka – mówi Andrzej Wendrychowicz. – Nadal dostaję maile z pytaniem, czy można skorzystać z naszych materiałów informacyjnych, by opowiedzieć rodzicom, o co chodzi.

Jak dodają nauczyciele, jedyny przekaz, jaki przebił się w związku z etyką do społecznej świadomości, jest następujący: „etyka to anty-katecheza”. Przekaz ten jest wzmacniany przez szkolną praktykę – zgodnie z jej logiką etyka traktowana jest jak „gorsza siostra religii”.

– Na początku roku rodzice dostają do podpisania kwestionariusze – mówi cytowana już pani Zofia ze Szczecina. – Tytuł: „Wyrażam zgodę na uczestnictwo mojego dziecka na zajęcia z religii/etyki”. A potem niżej tabelka: „Wyrażam zgodę na uczestnictwo mojego dziecka w lekcji religii”. Pod spodem są już gotowe nazwiska. A przepisy rozporządzenia mówią wyraźnie, że zarówno religia, jak i etyka są organizowane „na życzenie rodziców”.

Podobnie jest w małopolskich szkołach. Według raportu Fundacji Polistrefa, który powstał w 2012 r. przy współpracy z naukowcami Uniwersytetu Jagiellońskiego, 86 proc. ankietowanych dyrektorów szkół (pytano we wszystkich powiatach województwa) i 71 proc. nieuczęszczających na religię uczniów wskazało, że podstawą zwolnienia ucznia z tych zajęć jest oświadczenie, że nie chce on w nich uczestniczyć.

– Jakiś czas temu MEN wydało broszurkę, jak organizować lekcję etyki – mówi dr Małgorzata Zawiła, religioznawczyni UJ, współautorka raportu. – To było posunięcie dobre i potrzebne. Ale równie potrzebny byłby podobny informator, jak organizować lekcję religii. Bo powszechne przekonanie jest takie, że etyka jest przedmiotem dodatkowym, a religia obowiązkowym. Pokutuje przekonanie, że nie ma sensu domagać się etyki, bo i tak nie zbiorą się chętni.

Mało kto wie, że zgodnie z przepisami (zasady organizacji lekcji religii i etyki reguluje rozporządzenie MEN z kwietnia 1992 r.) uczeń ma prawo uczęszczać zarówno na katechezę, jak i etykę. – To największe nieszczęście, jakie się mogło temu przedmiotowi przytrafić: klimat konkurencji dla religii – mówi Andrzej Wendrychowicz.

FILOZOFIA DO SZKÓŁ!

Być może pora po dwóch dekadach głośno powiedzieć coś, co nauczyciele etyki widzą od lat: traktowanie obu przedmiotów jako przeciwieństw to pokłosie „grzechu pierworodnego” – decyzji z początku lat 90.

– Przecież ta decyzja nie wzięła się z przekonania, że polskich uczniów należy zaznajomić z etyką – przypomina Tomasz Kalbarczyk. – Przedmiot od początku był traktowany jako element wprowadzania do szkół religii. Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy etyki przez wszystkie klasy szkoły podstawowej, gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej.

Rzeczywiście: na tamtą decyzję nie sposób patrzeć bez kontekstu polityczno-historycznego. Była nie tylko narzędziem budowania relacji państwo–Kościół, ale też symbolem o dużym ciężarze gatunkowym: oto po latach „wygnania” w czasach PRL-u religia wraca do polskich szkół.

Jedno jest pewne: trudno obronić tamtą decyzję przy użyciu argumentów ściśle edukacyjnych. Pytania można bowiem mnożyć: Dlaczego właściwie etyka ma być zamiast religii (tak najczęściej jest w praktyce)? Skoro przedmiot ten ma uczyć myślenia – czego jak czego, ale tego elementu polska szkoła potrzebuje jak kania dżdżu – dlaczego ma być przedmiotem do wyboru? Wreszcie: dlaczego właściwie etyka, a nie np. filozofia (której ważnym elementem jest przecież etyka) lub „teoria wiedzy”? Zwłaszcza że przedmioty te (drugi zwany jest TOK-iem, z angielskiego theory of knowledge) są już nauczane w niektórych szkołach społecznych i prywatnych, spełniając podobną rolę: wpajanie nawyku krytycznego myślenia.

Dzisiaj sami nauczyciele etyki przyznają, że przedmiot w kształcie, w jakim obowiązuje polskie szkoły publiczne, ma ograniczony sens. – Nawet studenci filozofii mają dwa semestry etyki – mówi Tomasz Kalbarczyk. – Jaki jest więc sens szkolnej etyki przez wszystkie klasy podstawówki, gimnazjum i liceum? Znacznie lepszym pomysłem byłaby obowiązkowa filozofia przez rok lub dwa lata liceum. Taki kurs powinien dawać coś, co filozofia ma najlepszego do zaoferowania: krytyczne myślenie, świadome obywatelstwo, obronę przed manipulacją. Byłby świetnym wsparciem dla innych przedmiotów, oferując dystans i odpowiednią perspektywę dla podawanej na nich wiedzy.

– Postulat wprowadzenia lekcji filozofii jest słuszny, tyle że polska szkoła nie jest zainteresowana myślącym uczniem – dodaje Andrzej Wendrychowicz. – Z etyki będącej „alternatywą” dla religii uczyniono sztuczny twór.

I, dodajmy, fikcyjny: po ponad dwudziestu latach od wprowadzenia jej do szkół pozostaje edukacyjnym widmem. I takim pozostanie, dopóki będzie traktowana – przez przepisy, dyrektorów szkół, nauczycieli – jako anty-katecheza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013