Feliks Szczęsny Janiewicz: zapomniany wirtuoz skrzypiec

Zadziwiające, że wielu melomanom, którzy z zapałem śledzą polskie tropy na muzycznej mapie świata, nazwisko Feliksa Janiewicza nie obiło się nawet o uszy.

10.10.2022

Czyta się kilka minut

Zamek w Edynburgu na wzgórzu, Szkocja / ROMAN BABAKIN / ADOBE STOCK
Zamek w Edynburgu na wzgórzu, Szkocja / ROMAN BABAKIN / ADOBE STOCK

Kiedy Fryderyk Chopin odwiedził Edynburg po raz pierwszy, w sierpniu 1848 r., Feliks Janiewicz już nie żył. W październiku, dwa dni przed ostatnim publicznym występem w mieście, Chopin skarżył się w liście do swej uczennicy, panny de Rosières: „Proszę sobie (...) nie wyobrażać, że to mi daje prócz zajęcia co innego jak zniecierpliwienie i przygnębienie, lecz spotykam tu dużo osób, które, zdaje się, lubią muzykę i męczą mię, bym grał, a ja przez grzeczność gram, za każdym razem żałując na nowo i przysięgając sobie, że się więcej nie dam nabrać”.

W tych słowach daje się wyczuć nie tyle kokieterię, ile wyczerpanie człowieka dotkniętego śmiertelną chorobą. W jednym wszakże Chopin miał rację: w Edynburgu istotnie było dużo osób, które lubiły muzykę. Przyczynił się do tego splot najrozmaitszych okoliczności, w których Janiewicz – wirtuoz skrzypiec, kompozytor i dyrygent, a zarazem utalentowany przedsiębiorca i organizator życia muzycznego – odegrał rolę niebagatelną. Swego czasu cieszył się w Edynburgu znacznie większą estymą niż ta, na jaką mógł liczyć schorowany, tracący popularność Chopin, zmuszony przez kłopoty finansowe do odbycia tournée ponad siły.

Zadziwiające, że wielu melomanom, którzy z zapałem śledzą polskie tropy na muzycznej mapie świata, nazwisko Feliksa Janiewicza nie obiło się nawet o uszy. Być może dlatego, że na dobre wyjechał z ojczyzny jeszcze przed drugim rozbiorem, że nie wpisał się w nurt polistopadowej Wielkiej Emigracji i bujnej działalności polskich organizacji niepodległościowych. Kiedy wybuchło powstanie 1831 r., dobiegał już sześćdziesiątki i mieszkał w Edynburgu od lat kilkunastu. A przecież, jeśli wierzyć słowom „chłopskiego filozofa” Krystyna Lacha Szyrmy, który odwiedził go w roku 1824, czas spędzony na prywatnym koncercie u skrzypka „zszedł przyjemnie, jakby gdzieś w gościnnym domu nad Niemnem lub nad Wilią, bo Janiewicz był Litwin rodem, i chociaż od dziecinnych lat zostawał na obcej ziemi, przechował przecie w sobie wszystkie narodowe uczucia”.

Furora

Feliks Szczęsny Janiewicz przyszedł na świat w Wilnie w roku 1762, nie znamy jednak dokładnej daty jego narodzin, nie wiemy, kim byli jego rodzice, z jakiego stanu się wywodził, czy był potomkiem osiedlonych tu setki lat wcześniej Polaków, czy spolszczonych Litwinów. Nie wiemy, u kogo pobierał pierwsze nauki gry na skrzypcach. Nie mamy pewności, komu zawdzięczał angaż do kapeli królewskiej w Warszawie w wieku zaledwie piętnastu lat oraz hojne monarsze stypendium, które kilka lat później umożliwiło mu długą i brzemienną w skutki podróż po Europie – od Nancy, przez Wiedeń, Neapol i Wenecję aż po Paryż.

Pogłoski, jakoby był nieślubnym synem Stanisława Augusta Poniatowskiego, zdają się wymysłem zawistników i prowadzą w ślepy zaułek. Trudno powiedzieć, czy w Wiedniu rzeczywiście odebrał pierwsze „poważne” lekcje kompozycji u Josepha Haydna. Dopóki zaginiony rękopis się nie odnajdzie, nie sposób dociec, czy Mozart istotnie zadedykował mu swoje Andante KV 470, czyli wariant drugiej części Koncertu skrzypcowego D-dur KV 218. Ba, nie wiadomo nawet, czy obydwaj muzycy znali się osobiście.

Strzępy artystycznej biografii Janiewicza zaczynają składać się w całość dopiero na przełomie ostatnich dwóch dekad XVIII stulecia, kiedy skrzypek, po doskonale przyjętych występach we Włoszech, wzbudził równą furorę na paryskich Concerts Spirituel, potem zaś trafił na dwór Ludwika Filipa II Orleańskiego i jego żony Ludwiki Marii. Radość trwała krótko: aż do wybuchu rewolucji francuskiej i utraty posady u księcia – który zresztą niewiele później utracił głowę na szafocie, choć po ogłoszeniu republiki wyparł się własnego ojca, ogłosił się synem ludu i oficjalnie zmienił imię na Philippe Égalité. Janiewicz roztropnie opuścił Francję, mniej jednak roztropnie wrócił do ojczyzny – w sam środek Sejmu Czteroletniego i towarzyszącego mu zamętu, który w równym stopniu przyczynił się do rozwoju postaw obywatelskich i patriotycznych, jak do gwałtownego spadku poziomu życia muzycznego w konającej Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Wzorem wielu ówczesnych artystów, z przerażeniem obserwujących upadek oswojonego porządku świata, Janiewicz spakował manatki i ruszył do Wielkiej Brytanii, gdzie ostatecznie spędził ponad pół wieku, dożył spokojnej starości i zmarł w sędziwym wieku osiemdziesięciu sześciu lat. Pierwsze wielkie sukcesy odniósł już w 1792 r., na koncertach abonamentowych Johanna Petera Salomona, który ściągał do Londynu największe sławy, np. wirtuozów fortepianu Jana Ladislava Dusska, Johanna Nepomuka Hummla i Muzia Clementiego. Kiedy Salomon zaczął zapraszać na Wyspy tytanów ówczesnej wiolinistyki, na czele z Giovannim Battistą Viottim, przyjacielem Haydna i Beethovena, Janiewicz – być może z obawy przed utratą dotychczasowej pozycji – rozszerzył swoją działalność na inne miasta, m.in. Dublin i modny kurort Bath.

Prosperity

W końcu stulecia zawitał także do Liverpoolu. Właśnie tam w jego życie wkroczyła miłość, a przynajmniej chęć ustatkowania się i założenia rodziny. W 1799 r. poślubił pannę Elizę Breeze, o której dzieciństwie i wczesnej młodości wiadomo równie niewiele, jak w przypadku obfitującego w białe plamy biogramu jej męża. Nie znamy nawet daty jej narodzin. Za to dziwnym trafem zostawiła po sobie świadectwo swoich upodobań literackich – z zachowanych ksiąg wypożyczeń bibliotecznych wynika, że zaczytywała się na przemian w powieściach Jane Austen i pamiętnikach brytyjskich podróżników.

Z pewnością okazała się troskliwą żoną i rozsądną panią domu, o czym świadczy też nieprzerwany ciąg zawodowej prosperity Feliksa w ciągu piętnastu lat spędzonych w Liverpoolu. Janiewicz występował, organizował koncerty, założył też własny sklep pod nazwą Music, Musical Instruments Warehouse, który wkrótce dorobił się filii w Londynie.

W roku 1813 Janiewicz przyczynił się do jednej z najważniejszych inicjatyw w historii muzyki europejskiej: znalazł się w gronie trzydziestu ojców założycieli Philharmonic Society of London, wraz z niestrudzonym wydawcą muzycznym Vincentem Novello oraz wspomnianymi już Salomonem i Clementim. Ich głównym celem było zorganizowanie pierwszej stałej orkiestry w stolicy i promocja twórczości najwybitniejszych kompozytorów epoki. Niebagatelną rolę w tym przedsięwzięciu odegrało też otwarcie nowego budynku Argyll Rooms przy reprezentacyjnej Regent Street: ustanowienie siedziby Towarzystwa właśnie w tym miejscu dawało też szansę poprawy zszarganej reputacji księcia regenta, późniejszego króla Jerzego IV, ekstrawaganta i utracjusza, który przysporzył sobie kolejnych wrogów niezwykle kosztowną przebudową okolic dzisiejszego Regent’s Park według projektu Johna Nasha. W pierwszym sezonie działalności Philharmonic Society of London – w 1912 r. przemianowanego na Royal Philharmonic Society – Janiewicz stanął na czele nowo utworzonej orkiestry.

Powodzenie przedsięwzięcia skłoniło go do podjęcia jeszcze śmielszej inicjatywy. W 1815 r. Janiewicz został współorganizatorem pierwszych festiwali muzycznych w Edynburgu, w których programie znalazły się m.in. oratoria Händla i Haydna, symfonie Mozarta i Beethovena, wykonania arii operowych oraz – rzecz jasna – jego własne utwory. Obowiązki muzycznego „antreprenera” wiązały się z koniecznością przeprowadzki do miasta, które stało się właśnie symbolem dobrego smaku i nowoczesności, przyciągając nie tylko luminarzy nauki i kultury, ale też próżniaczych arystokratów i aspirujących snobów.

Zapomnienie

Zmiana przyszła nagle. Kwitnący za szkockiej monarchii Edynburg od przeszło stu lat dogorywał. Po klęsce drugiego powstania jakobitów w 1745 r. został ostatecznie zajęty przez Anglików. Był wówczas jednym z najbrudniejszych, najbardziej niebezpiecznych i najgęściej zaludnionych miast w Europie. Domy na średniowiecznej starówce obrastały kolejnymi piętrami, bo w obrębie murów nie było już gdzie stawiać nowych budynków. W jednej izbie mieszkało czasem po kilka rodzin, na przemian śpiąc, jedząc, załatwiając potrzeby fizjologiczne i płodząc dzieci. Zaułkami płynęły fekalia. Fetor uryny, dobiegający także z warsztatów garbarskich, walczył o lepsze z kwaśnym odorem niemytych ciał, gnilną wonią chorób i śmierci, zjełczałym smrodem łojówek.

Oświeceni zdobywcy nie chcieli tu mieszkać. Woleli zostawić stare miasto własnemu losowi i wybudować obok nowe, rozrysowane przez miejscowego architekta Jamesa Craiga na planie symetrycznie podzielonego prostokąta, wznoszone w rekordowym tempie w ostatnich dekadach XVIII wieku, według projektów najlepszych szkockich budowniczych, w czystym i eleganckim stylu neoklasycznym.

Edynburg, miasto ze snu szalonego boga, jak nazwał je później pewien poeta, rozrastało się dalej. Po pierwszym New Town powstało drugie, położone dalej na północ. Tam właśnie zamieszkał Feliks Janiewicz wraz z żoną i trójką dzieci. W pocztowej książce adresowej figurowało jego zangielszczone nazwisko „Yaniewicz” ze skromnym dopiskiem „nauczyciel muzyki”. Ostatni koncert w mieście dał w 1829 r. Potem zajął się głównie działalnością pedagogiczną, organizacją koncertów w mieście i podejmowaniem gości w swoim muzycznym salonie.

Janiewicz zmarł spokojną śmiercią, w otoczeniu najbliższych. A potem trochę o nim zapomniano, nawet w Edynburgu. Jego twórczość kompozytorska, na którą składa się przede wszystkim pięć wirtuozowskich koncertów skrzypcowych, ale też tria smyczkowe, divertimenta, pieśni i utwory fortepianowe – z licznymi odniesieniami do europejskiej muzyki tradycyjnej, w tym ojczystych mazurków i polonezów – doczekała się skrajnie rozbieżnych ocen muzykologów. Jedni zarzucali jej wtórność, konserwatyzm i poważne braki warsztatowe, drudzy – w tym Adrian Thomas, najwybitniejszy w Wielkiej Brytanii znawca i badacz muzyki polskiej – uznali ją za forpocztę arcydzieł Mendelssohna i zapowiedź bujnej inwencji melodycznej Dworzaka.

Spełnienie

W tym roku w Edynburgu znów zrobiło się głośno o Janiewiczu: m.in. za sprawą jego praprapraprawnuczki Josie Dixon, która w młodości kojarzyła swego tajemniczego przodka głównie z portretu w domu swej babki. Owalny wizerunek, pędzla nieznanego z imienia imigranta z Francji, który sygnował swoje obrazy nazwiskiem De Longastre, nieodparcie przywodził jej na myśl pana Darcy’ego z „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen. Później z rodzinnych kufrów i strychów zaczęły wypływać kolejne pamiątki, na czele z inkrustowanym kością słoniową i pięknie intarsjowanym, lecz pustym futerałem na dwoje skrzypiec. Jedne z nich, ponoć wysokiej klasy stradivariusa, sprzedał sam Janiewicz, kilka lat przed śmiercią, za niewygórowaną nawet jak na tamte czasy sumę 60 funtów.

Przy okazji wciąż nieudanych poszukiwań zaginionych skrzypiec Dixon trafiła na informację o bogato zdobionym fortepianie stołowym, odnalezionym w walijskiej Snowdonii i pieczołowicie odrestaurowanym przez Douglasa Hollicka z Konserwatorium w Birmingham. Po kontakcie z Hollickiem dowiedziała się, że instrument ma złoconą tabliczkę z adresami obydwu sklepów Janiewicza. Mało tego: jego budowniczym najprawdopodobniej był sam Muzio Clementi. Dixon wpierw zorganizowała skuteczną kampanię crowdfundingową, dzięki której udało się sprowadzić fortepian do Edynburga, po czym poświęciła trzy lata na przygotowanie wystawy „Music and Migration in Georgian Edinburgh. The Story of Felix Yaniewicz”, zorganizowanej we współpracy z National Trust for Scotland oraz Instytutem Adama Mickiewicza.

Wybierałam się do Edynburga nie tylko ze względu na wystawę, ale też dwa towarzyszące jej koncerty, przede wszystkim wieczór poświęcony współpracy Janiewicza z Angeliką Catalani, jedną z najsłynniejszych śpiewaczek epoki, obdarzoną głosem o rozpiętości blisko trzech oktaw i fenomenalną techniką koloraturową. Tą samą Catalani, która podczas krótkiej wizyty w Warszawie usłyszała grę dziesięcioletniego Chopina i dała mu w prezencie złoty zegarek z dedykacją, z którym ponoć nigdy się nie rozstawał.

Koncerty przełożono w związku z przygotowaniami do pogrzebu królowej Elżbiety II, poprzestałam więc na wystawie, w której centrum znalazł się wspomniany już fortepian ze sklepu prapraprapradziadka. Wystawie niewielkiej, a mimo to osadzonej w najlepszym z możliwych kontekstów, czyli we wnętrzach The ­Georgian House, modelowej „nowomiejskiej” rezydencji przy Charlotte Square. W budynku pieczołowicie odtworzono atmosferę domu Johna Lamonta, wodza klanu i dziedzica majątku Ardlamont w Argyllshire, który pierwszy wprowadził się pod ten adres i przez następnych 19 lat wyprzedał się prawie ze wszystkiego, żeby żyć w Edynburgu na odpowiednio wysokiej stopie. W 1815 r. ostatecznie się poddał i wrócił na wieś, gdzie rok później zmarł: może ze wstydu, może z rozpaczy, że zadłużył rodzinę po uszy.

W takich właśnie salonach na Nowym Mieście mógł grywać kiedyś Janiewicz. W takim towarzystwie, racząc się portwajnem, mógł kiedyś swatać dwie swoje córki. Przy takich stołach raczyć się specjałami z kuchni, która wygląda jak skrzyżowanie szkolnej pracowni chemicznej z salą tortur.

Bo niemal każdy ze zgromadzonych na wystawie przedmiotów kojarzy się z żywym człowiekiem, nie zaś wykutym w marmurze pomnikiem artysty. Dzwonek stołowy. Tabakierka. Srebrna łyżeczka. Prywatna korespondencja. Strzępy biografii naszego rodaka: podziwianego artysty, którego nie trzeba było męczyć, żeby grał, godnego szacunku dżentelmena, człowieka spełnionego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Prawdziwie Szczęsny