Farba odchodzi

Zadzwoniła do mnie wczoraj kobieta: "Jestem mieszkanką bloku przy ulicy Stachiewicza 35 i chciałam powiedzieć, że u mnie też ta farba odchodzi. Jaka farba? Jaki blok?.

22.09.2006

Czyta się kilka minut

Z początku się oburzyłem, że takimi głupstwami mi głowę zawraca, jakbym był administracją osiedlową, ale potem spuściłem z tonu. Bo niby pomyłka, ale jednak nie pomyłka. Ba! - niejaka mądrość zakradła się do tego zagadkowego telefonu. Okazuje się bowiem, że gdzieś niedaleko farba odchodzi masowo, wielkimi płatami, nieodwołalnie, budząc w ludziach wściekłość, bo nie tak się pewnie z malarzem umawiali. A jak farba odchodzi, to znaczy, że ktoś niemocno pomalował, jakąś fuszereczkę odwalił, dla picu, z tańszych materiałów, żeby tylko oczy złudzić, że niby pomalowane, bo tak naprawdę niepomalowane.

Farba w Polsce odchodzi wszędzie, wielkimi lepkimi płatami, spoza których pokazują się ohydne liszaje w ilościach przemysłowych. Prezes Listkiewicz rozważa rezygnację z szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej, ale nie dlatego, że co chwilę jakiegoś sędziego albo prezesa klubu aresztują za łapówki, i nie dlatego, że reprezentacja przynosi nam wstyd, ale dlatego, że żona mu głowę suszy i mówi "albo ja, albo związek". Nie zdziwiłbym się, gdyby prezes wybrał wyższy obowiązek zamiast miłości. W końcu to nie żona powierzyła mu honor polskiej piłki, a prezes, jak to polski prezes, z tonącego okrętu zejdzie dopiero, jak utonie.

Miłość, powiecie Państwo, a cóż to takiego? Okazuje się, że niektórzy wiedzą doskonale i z tych, co nie wiedzą, próbują nieco farby oskrobać. Jedna z najciekawszych recenzji literackich, jakie ostatnio przeczytałem, zatytułowana jest po prostu: "Roth nie wie, co to miłość". Recenzja dotyczy znanego pisarza amerykańskiego Philipa Rotha, tego od "Kompleksu Portnoya", którego książka "Konające zwierzę" właśnie została wydana w języku polskim. Autorką recenzji jest młoda, zdolna krytyczka literacka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji), recenzję opublikowała duża gazeta codzienna (tytuł i adres jw.). Niby tekścik nieduży, ale jednak farba odłazi całymi metrami. Tylko z kogo, pytam, tylko z kogo?

W nadtytule gazeta zapowiada, że oto ukazało się "tłumaczenie przeciętnej książki", ale już na początku autorka powiada, że owszem, nie jest to książka wybitna, ale "nie sposób przejść obok niej obojętnie". Nie znam przeciętnych książek, obok których nie przechodziłbym obojętnie. Nieobojętnie przechodzi się obok książek frapujących, drastycznych, niesprawiedliwych, drażliwych, prowokujących. Żadne z tych określeń nie pasuje mi do książki przeciętnej, chyba że od razu chce się powiedzieć coś więcej, na przykład, że książka Philipa Rotha jest przeciętna, bo autor nie wie, co to jest miłość. Gdyby bowiem autor wiedział, to książka byłaby od razu przynajmniej wybitna. Ale jeśli obok książki przeciętnej nie sposób przejść obojętnie, co by było, gdyby książka była wybitna? Co by więc było, gdyby autor wiedział, czym jest miłość? Dwuwartościowa logika, używana w tej recenzji ekstensywnie, podpowiada, że wtedy pies z kulawą nogą by się za nią nie obejrzał. Ergo: jak ktoś pisze wspaniale, i wie, co to jest miłość, to nie ma co pisać recenzji. Jak powiada Dariusz Szpakowski, "można przegrać pojedynek główkowy, ale piłka musi mieć swojego adresata".

Książka "Konające zwierzę" wybitna być nie może, bo autor - drań jeden - nie wie, co to miłość. Dawniej wiedział, albowiem w jego młodzieńczych książkach podstawowa "zasada zachodniej egzystencji, jaką jest pustka doskonale egoistycznego życia", była "ledwie przeczuta", teraz zaś jest "wyrażona wprost". Zawsze mi się wydawało, że to dobrze, jak człowiek dojrzeje, bo wtedy umie wypowiedzieć już to, na co mu języka brakowało w młodości. Godziłem się więc z krytyczką, która recenzję z książki innego drania, Michela Houellebecqa, zakończyła płomiennym wezwaniem do wszystkich gówniarzy tego świata, żeby wreszcie dorośli. A tu proszę, jaka niemiła niespodzianka. Jeden gówniarz dorósł, ale jakoś niewłaściwie, bo wyraził wprost główną zasadę zachodniej egzystencji, "jaką jest pustka doskonale egoistycznego życia".

Życie na Zachodzie musi być straszne! Wszyscy zachłystują się postnowoczesną wolnością i wyzwoleni spod jarzma moralności chodzą do łóżka już po trzeciej randce (o czym ze zgrozą informuje nas krytyczka). Rozumiem, że należy iść do łóżka znacznie wcześniej (szkoda zmarnowanego czasu: wariant protestancki), albo nie iść wcale (szkoda zmarnowanej substancji: wariant katolicki) i wtedy jest szansa na stworzenie prawdziwych więzi, o których na Zachodzie nikt nie ma bladego pojęcia. Biedne dwa miliony młodych Polaków, które jadą tam nie wiedząc nawet, że będą musieli czekać dopiero na trzecią randkę, żeby i tak w końcu się przekonać, że są w łóżku bez żadnego jarzma.

Dlaczego to rozumowanie wydaje mi się dziwnie znajome, nie wiem. Wiem natomiast, że w latach 50. paru luminarzom polskiej krytyki pozwalano wyjeżdżać na Zachód. Był wśród nich Zygmunt Kałużyński, autor pamiętnej "Podróży na Zachód", który pisał całkiem podobnie o pustce Zachodu, o nihilizmie, o tym, że Zachód przemienia się w zgniłą substancję, której do ręki bez obrzydzenia wziąć nie sposób. Byłżebym ja takim draniem, żebym tę strategię sprzedajnych krytyków komunistycznych porównywał do dzisiejszych ataków antyeuropejskich czy antyzachodnich? Broń Boże. Chciałbym tylko po przyjacielsku zwrócić uwagę młodej krytyczce na dwie rzeczy. Rzeczy, wydawać by się mogło, dość oczywiste.

Bohater książki Rotha wyznaje, powiada nam autorka recenzji, "wygodną ideologię". To właśnie ona, ta wygodna ideologia, każe mu się zachowywać po świńsku i "zachłystywać się postnowoczesną wolnością" (fraza ta posiada dla mnie nieodparty urok). Czy z tego, że ideologia wygodna jest tak okropna, ma wynikać, że powinniśmy wyznawać wyłącznie ideologie niewygodne? Czy jeśli wygodna ideologia każe nam zrywać więzi z innymi ludźmi, to znaczy to, że kiedy pielęgnujemy więzi z innymi, jest to ideologia niewygodna? Czy to znaczy, że do łóżka musimy chodzić wyłącznie z jarzmem na plecach? Czy my, do cholery, jakieś woły jesteśmy, czy co? Albo jarzmo, albo sukinsyn. Oto dialektyka młodego pokolenia, ale tylko takiego, co to wie, czym jest miłość.

Ale nic to. Zachód w tej krótkiej recenzji, która nie jest tylko recenzją, ale krótkim wykładem właściwej moralności, jest miejscem tak strasznym, że dziw bierze, że ludzie mogą w ogóle tam jeszcze żyć i chcieć się żenić, zakładać rodziny, próbować szczęścia w życiu, a nawet - tak, tak - rozstawać się, w przekonaniu, że po prostu im się tego szczęścia ze sobą znaleźć nie udało. Byłem tam parę razy, widziałem naprawdę szczęśliwych Indian, ale pamiętam, że kiedy nie mogłem nawet o tym marzyć, żeby pojechać do Ameryki, wydawało mi się, że jak tylko znajdę się w Nowym Jorku na przykład, to natychmiast zostanę zastrzelony, zanim jeszcze wysiądę z samolotu, bo czytałem felietony Daniela Passenta z posterunków nowojorskiej policji. Przemógłszy lęk sączony mi do ucha przez wrednych zawistników, pojechałem wreszcie i nie tylko mnie nikt nie nafaszerował heroiną, nie zastrzelił, nie zsodomizował, ale przeżyłem czas jakiś, spotykając ludzi, którzy - uwielbiam to zdanie! - nie zachłystywali się postnowoczesną wolnością, ale jakoś tak całkiem normalnie się kochali. Całe to gadanie z tą potworną postnowoczesną wolnością to tylko jeden wielki mit polskich intelektualistów, którzy sami nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić.

Skoro fundamenty Zachodu są przegniłe, to gdzie szukać ratunku? Jak to gdzie? W Polsce. Do takiego wniosku musi dojść czytelnik recenzji z książki Philipa Rotha. Jeśli tak ma wyglądać Zachód, to ja dziękuję, powiada sobie i innym, ja tu zostanę, bo ja wolę zdrową polską moralność, polską pełnię życia, polskie mocne więzi międzyludzkie, które pokazują, czym naprawdę jest miłość. Miłość w rozumieniu naszej autorki jedno ma tylko imię i nazywa się ono uzależnienie. O bohaterze powieści pisze tak: "I ta świadomość go przeraża - nigdy jeszcze nie był uzależniony od drugiej osoby (a więc, w nieznanej mu terminologii: nie kochał)".

Więc taki mamy przed sobą wybór: albo zależność od drugiej osoby, albo ucieczka od niej. Albo słabość, albo świństwo. Albo się człowiek uzależnia (i wtedy nie może odejść), albo daje nogę z tchórzostwa (i wtedy jest sukinsyn). Świat ponury nie tylko jest na Zachodzie (jeśli wierzyć krytyczce), ale i tam, skąd się nań ciska gromy. A może by tak troszkę mniej napięcia? Może by jednak iść na trzecią randkę? Może troszkę dorosnąć?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006