Fala dobra w Kasince Małej

My tutaj żyliśmy jak u Pana Boga za piecem. Powodzie widzieliśmy wieczorami w telewizorze, a teraz telewizja przyjeżdża do nas.

16.08.2014

Czyta się kilka minut

Kasinka Mała tydzień po powodzi: zniszczenia na miejscowym „orliku”. / Fot. Kamila Zarembska dla „TP”
Kasinka Mała tydzień po powodzi: zniszczenia na miejscowym „orliku”. / Fot. Kamila Zarembska dla „TP”

Z cudami o charakterze nieziemskim nie ma raczej w Kasince Małej dyskusji.

Jeśli w gospodarstwie kundel zaszczekał tuż przed nadejściem wody, żaden to psi nos – zaszczekał znacząco, metafizycznie, ostrzegając przed zbliżającym się potopem.

Jeśli figurkę Matki Boskiej z przeznaczeniem na procesje (odlana z gipsu, pokryta białą, brązową i błękitną farbą) z ogrodu państwa Bydłoniów żadna fizyczna siła nie dźwignęła – dowód to, że fizyka nie ma tu wiele do gadania. Owszem, figurka wbita była w ogromny kamień, ale wielokrotnie cięższy ciągnik Bydłoniów woda niosła przecież jak spróchniałą deskę.

A pływające po stajni warchlaki? Byk z łbem kilka centymetrów nad wodą przez kilka bitych godzin? Świnia cała i zdrowa, znaleziona już po wszystkim na grzbiecie krowy?

Cuda nieziemskie nie są jednak do niczego potrzebne – wystarczająco dużo zdarzyło się w Kasince Małej tych ziemsko-ludzkich.

Ratować ubrania kościółkowe

Stanisława Bydłoń, po czterdziestce, w roboczym stroju, stoi przy otwartym oknie sypialni na piętrze swojego domu. Przy tym samym, przy którym stała tamtej nocy.

Teraz, we wtorkowe przedpołudnie, widać stąd wszystko jak na dłoni. Zaraz za płotem jest więc posesja jednego z braci. 40 metrów dalej, po skosie, można dostrzec różową elewację stodoły, a przy niej dom drugiego brata i matki. Wzdłuż domu biegnie ulica ograniczona stromym urwiskiem, które teraz wygląda jak po halnym w Tatrach (obalone drzewa, barierka uliczna poskręcana jak drut). Ulica prowadzi stąd – czyli ze skraju wsi – do jej zasadniczej części. Daleko wiejskie domostwa i zalesione wzniesienie Szczebla, szczytu należącego do Beskidu Wyspowego.

Tamtej nocy Bydłoniowa nie mogła widzieć nie tylko szczytów i domostw, ale nawet gospodarstw braci. Widziała tylko światła wozu strażackiego z bezradną wobec żywiołu załogą. I wodę dwa metry pod sobą: szalejącą, niespokojną, niosącą przez jej podwórze kłody, graty, opony i smród mułu.

Teraz, gdyby krzyknęła do brata pracującego w stodole, przybiegłby w minutę. Wtedy wykrzykiwała jego imię kilkadziesiąt razy. Przez kilka godzin, bez skutku.

Zaczęło się około północy. Najpierw był tylko intensywny deszcz. Potem już telefon od matki, Zofii Cieżak, żeby przybiegli do stodoły. A potem kolejny: „Ratujcie!”.

– Kiedy prowadziłam mamę przez pole do nas, szłyśmy już po kolana w wodzie. – Stanisława Bydłoń schyla się, by pokazać poziom wody. – Obudziłam znajomą, która była w gościach, żeby poszła na górę i zaopiekowała się Agnieszką, naszą 5-letnią córką. Siedzieliśmy w sypialni w pięcioro: mama, córka, mąż, znajoma i ja. Nie wiedzieliśmy tylko, co się dzieje z moim bratem, Andrzejem, i Tomkiem, mężem znajomej. Zniknęli – opowiada dalej Stanisława Bydłoń, gestykulując przy otwartym oknie.

Za chwilę jest już na dole, bo przed dom zajechał biały bus z pralką od Caritasu (wyładowuje młody wikary z pomocnikami).

Kiedy Stanisława pokwituje, podziękuje i pożegna wikarego („Najwspanialszy ksiądz na świecie” – zapewnia), przystąpi do prezentacji podwórza. Pokaże zdewastowane rośliny, porozrzucane graty, obalony płot, za nim zniszczone pole pszenicy sąsiadów. I parter swojego domu.

– Woda już była na czwartym schodku – mówi. – Nie wiedziałam, co ratować. Najpierw wynieśliśmy telewizor. A potem przyszło mi do głowy, żeby ratować jakieś ubrania córeczki i 19-letniego syna. My na to mówimy ubrania kościółkowe, takie wyjściowe. Rzuciłam to chyba na siódmy schodek. A później mąż chwycił mnie za rękę i krzyknął: „Uciekamy!”.

Na piętrze spędzili kolejne cztery godziny. Stanisława – wychylona przez okno, krzycząca imiona brata i znajomego (w międzyczasie dowiedziała się od męża, że „prawdopodobnie zabrała ich woda”). Zofia Cieżak – słaba z nerwów, siedząca na łóżku. Znajoma z Krakowa – modląca się o życie męża.

– Jak tak stałam i krzyczałam, to nagle usłyszałam trzask tłuczonego szkła – opowiada Stanisława. – „Niech się dzieje wola nieba”, pomyślałam. Potem się okazało, że to kredens spadł ze ściany. Może bym i była poszła na dół, ratować dobytek albo ich szukać. Ale dziecko się ma małe, to ono na miejscu człowieka trzyma. Myślałam tylko, żeby Tomek i Andrzej żyli.

Jak wiadrami z nieba

We wsi takich figurek, jak ta w ogrodzie Bydłoniów – nietknięta przez powódź – jest więcej. Stoją za płotami, w ogrodach, przy drogach. Proboszcz Józef Maciążka i wikary Konrad Kozioł, których odwiedzam na plebanii tydzień po wielkiej wodzie, mówią, że wieś jest wierząca, a do kościoła chodzi ponad 80 proc. mieszkańców – wikary zna prawie każdego.

– Gospodarstwa są niemal przy każdym domu – opowiada proboszcz, na parafii od 2001 r. – Ale są niewydajne i małe, więc nie da się z nich utrzymać. Ludzie zaradni: pracują, gdzie się da. Wielu wyjeżdża: do Krakowa, Gdańska, Warszawy, na Śląsk. Pracują głównie w branży budowlanej.

Turystyka, opowiadają na plebanii, to w Kasince Małej wspomnienie. Kiedyś o wsi mówiono „mały Kraków”, bo w niemal każdym domu byli letnicy. Już prawie góry wysokie, a jeszcze dobry dojazd. – Teraz więcej dróg, większy wybór, ludzie nie przyjadą do domu z jedną małą łazienką – mówią księża.

Kasinka Mała (nie mylić z sąsiednią Kasiną Wielką – wsią Justyny Kowalczyk) to najludniejsze sołectwo gminy Mszana Dolna, z ponad 3 tys. mieszkańców. Skrajnej biedy prawie nie ma, choć większość do bogatych nie należy.

Wody przewidzieć nikt nie mógł – to nie powódź na modłę miejską – z podnoszącym się stopniowo stanem wód, przygotowaniami i analizami prognoz. Tutaj był najpierw deszcz („jak wiadrami z nieba” – wspominają mieszkańcy), a krótko potem potop. Wysoka na metr, półtora, w porywie nawet kilka metrów fala, która przepłynęła z furią przez wieś.

To nie była kłoda

Do Andrzeja Cieżaka, brata Stanisławy Bydłoń, największa fala przyszła, kiedy był w stodole. Wewnątrz budynku Cieżak – energiczny, żylasty trzydziestoparolatek – z miejsca przystępuje do demonstracji swojej powodziowej drogi. Przejdzie stąd do okna, które uratowało jego i znajomego siostry, demonstrując po drodze swoje wszystkie ruchy jak na policyjnej wizji lokalnej.

– Kiedy woda się już wlewała, dźwignąłem świnię do góry – Cieżak schyla się, pokazując ruch podnoszenia 80-kilogramowego zwierzęcia. – Chciałem ratować chociaż ją, ale wtedy wlała się przez drzwi fala, więc świnię zrzuciłem.

Gdyby nie haki wkręcone w sufit (kiedyś służyły do obróbki wieprza), woda porwałaby go w głąb stodoły. Z haków Cieżakowi udaje się, dzięki słupom podtrzymującym budynek, dojść do bramy wjazdowej, którą zdążyła już wyłamać woda.

– Stałem na zewnątrz, w wodzie po pierś, trzymając się płotu – Andrzej Cieżak obejmuje ogrodzeniowy murek. – I wtedy widzę, jak nadpływa coś jakby kłoda. A to nie była kłoda, ino Tomek. Gdyby mnie nie złapał za nogę, woda by go zabrała na dobre. Przeszliśmy wzdłuż ściany, wybiłem łokciem szybę, i weszliśmy do środka.

Cieżak ze znajomym spędzają trzy godziny w małym pomieszczeniu na siano. Zrobione w większości z drewna – chwieje się jak łajba. O 4.30, kiedy woda zaczyna powoli opadać, idą razem do domu siostry.

– Stałam cały czas w oknie i nagle widzę latarkę – opowiada Stanisława Bydłoń, po czym zawiesza głos.

Świnia na wierchu krowy

Co zobaczyła Kasinka, kiedy wyszło słońce i zeszła woda? Samochody jak ze szrotu, tyle że przygniecione ze wszystkich stron (jeden woda przeniosła prawie dwa kilometry).

Ks. Konrad Kozioł wspomina, że jeden z wozów znaleźli na drzewie. Proboszcz, który w przeddzień wyjechał na urlop, dostał od wikarego esemesa: „Kościół cały, plebania też, we wsi zniszczenia”.

– Wróciłem i zrobiłem objazd – opowiada ks. Maciążka. – Obraz katastroficzny, że brakowało słów. Rozwalone samochody, drogi, mosty, drzewa wyrwane z korzeniami.

Stanisława i Marek Bydłoniowie mówią, że najgorszy był muł na parterze domu. Po kostki – w salonie, łazience, kuchni. Ciężki, śmierdzący.

Andrzej Cieżak zajrzał do stodoły jeszcze za ciemnego – dzięki światłu straży pożarnej. Zobaczył żyjące zwierzęta: byka pokrytego mułem po szyję, warchlaki ściśnięte na stojakach do pożywienia (wysokość około półtora metra), świnię (tę samą, którą Cieżak chciał dźwignąć) na grzbiecie krowy.

– Jak to jak? Normalnie: świnia na wierchu krowy! – podnosi głos Cieżak. – Świnie były po wszystkim takie złe, że jak je dotknął, to jakby ogniem były przypalane.

Kasinka w wodzie, Caritas w akcji

W sumie (według szacunków Caritasu Archidiecezji Krakowskiej) szkody dotknęły ponad 170 domów w Kasince Małej. Ponad 20 woda zniszczyła poważnie, zalewając partery razem z dywanami, ubraniami, meblami, sprzętami gospodarstwa domowego.

Kilka osób znalazło się w szpitalach (uszkodzenia ciała, podtopienia). Po tygodniu intensywnej terapii zmarła starsza kobieta, która przewróciła się do wody, kiedy przyszła fala.

– Najdotkliwsze bywa w takich sytuacjach doświadczenie bezradności i lęku – mówi ks. Bogdan Kordula, dyrektor krakowskiego Caritasu. – Co do strat materialnych, ludzie tutaj szybko dźwigają się z nieszczęścia. Są zaradni i pracowici.

Ale nie wydźwignęliby się bez pomocy Caritasu. Organizacji, która domy po powodziach i ludzi po klęskach żywiołowych dźwiga tak, jak Jerzy Owsiak dźwiga szpitale dziecięce.

Pierwsze transporty pojawiły się w Kasince Małej w czwartek rano, półtorej doby po nadejściu powodzi. Ze środkami czystości, gumiakami, żywnością, wodą, miotłami, łopatami, osuszaczami…

– Procedury są tak opanowane, że nie możemy się pomylić – mówi ks. Kordula. – To ważne, bo ludziom w pierwszej chwili wszystko leci z rąk, nie wiedzą nawet, czy uciekać w prawo, czy w lewo. Muszą dostać pierwszą pomoc w momencie największej bezradności.

Później przychodzi czas na pomoc rzeczową i finansową. Ta pierwsza to kilkadziesiąt przekazanych przez Caritas pralek, lodówek, kuchenek. Druga: zapomogi ponad 2 tys. zł. dla najbardziej poszkodowanych i najuboższych.

W Kasince Małej pomoc przyszła szybko i sprawnie również dzięki współpracy. Parafii z sołectwem i gminą, wikarego z mieszkańcami.

Owszem, pojawiły się – jak zawsze przy podobnych okazjach – narzekania. Że nikt nie przewidział, nie ostrzegł, że urzędnicy nie pomagają wystarczająco. – Ale ludzie w zdecydowanej większości sobie pomagali – mówi ks. Kordula.

Bydłoniowie i Cieżakowie zapamiętają wiejską jedność. Sąsiadów, u których pod jednym dachem mieszka jedenaścioro osób, i którzy pomagali przy sianie. Samochody zajeżdżające pod dom i ludzi proponujących pomoc. Caritas i wikarego, który jest na każde zawołanie.

Cud od Boga

– Proszę napisać, że nie jesteśmy sami – mówi Stanisława Bydłoń, stojąc na podwórzu domu brata i matki.

Bydłoniowie i Cieżakowie stoją w kółku. W miejscu, z którego widać wszystkie stacje ich powodziowej podróży – okno, z którego wyglądała Stanisława; to, przez które uciekał jej brat; wejście do stodoły – robią remanent materialnych strat i ludzkich zysków.

Pokazują opustoszałą budę po psie, którego zabrała woda, biegającego kota, który się uratował, bo kilka godzin przed powodzią dzieci zabrały go do zabawy, i ciągnik, który powódź przesunęła o kilkanaście metrów.

– Zawsze tu siedzieliśmy jak u pana Boga za piecem – mówi Stanisława Bydłoń. – Patrzyliśmy tylko na telewizor, co się po świecie dzieje. A teraz do nas przyjeżdżają telewizje i już wiemy, co przeżywali ludzie we Wrocławiu i innych miejscach.

– Widział pan kiedyś pływającą świnię? – pyta na odchodne Zofia Cieżak. – To jest cud od Boga, żeby świnia pływała.


CHCESZ POMÓC?

Caritas wspiera powodzian z Kasinki Małej. Pieniądze można wpłacać na konto: Caritas Archidiecezji Krakowskiej, Bank Spółdzielczy Rzemiosła nr 58 8589 0006 0000 0011 1197 0001 z dopiskiem: „pomoc poszkodowanym z powiatu limanowskiego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2014