Ewangelia według siostry Anny

Pomaga pracownicom seksualnym, ofiarom handlu ludźmi, kobietom bitym przez synów. Chce im pokazać, że Bóg się nimi nie znudził.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

Siostra Anna Bałchan / JACEK TARAN
Siostra Anna Bałchan / JACEK TARAN

Siostra Anna Bałchan ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej przez lata pracy z kobietami w życiowych kryzysach obserwowała, jakie spustoszenie niesie brak więzi pomiędzy dziećmi, rodzicami i dziadkami. Przez to, tłumaczy, człowiek pakuje się potem w życiowe tarapaty – bo nie potrafi wyrażać swoich emocji, nie wie, jak wspierać własne dziecko i je chronić.

Dlatego postanowiła wybudować w Katowicach Centrum Rodziny św. ­Józefa. Obowiązkowe aktywności? Całusy, przytulanie, chodzenie na czworakach.

Kraina latających noży

W słowach nie przebiera. Zadzwonisz, żeby umówić się na rozmowę – szorstkim głosem opowie: „Tylko nie o prostytutkach, bo to nam rozpieprza robotę”. Owszem, s. Anna dawniej opiekowała się głównie nimi, ale dziś spektrum działania kierowanego przez nią stowarzyszenia PoMOC dla Kobiet i Dzieci im. Maryi Niepokalanej jest szersze – obejmuje kobiety dotknięte wszelkimi możliwymi kryzysami życiowymi: począwszy od ofiar przemocy domowej czy handlu ludźmi, na osobach mających problemy w relacjach z dziećmi skończywszy. Nadal jednak stowarzyszenie jest w mediach kojarzone głównie poprzez pryzmat pracy z prostytutkami, co siostrę irytuje – bo to odstrasza inne kobiety. A przecież w stowarzyszeniu żadna nie zostanie odesłana z kwitkiem.

Wszystko zaczęło się w 1998 r., gdy ówczesny prezydent Katowic Henryk ­Dziewior zwrócił się do matki generalnej zgromadzenia, siostry Bałchan, z prośbą o wyznaczenie osoby do pracy w środowisku prostytutek. W tej samej sprawie kontaktował się z nią abp Damian Zimoń – bo charyzmatem założonego w XIX w. zgromadzenia jest troska o dziewczyny i kobiety narażone na przemoc i wyzysk, a także o „dusze, które stanęły nad przepaścią”. – No i zgromadzenie właśnie mnie do tej roboty wysłało – wspomina s. Bałchan.


CZYTAJ TAKŻE:

Anna Bałchan: W miłości zawsze chodzi o to samo: o bycie dla drugiego i bycie z nim, o wolność moją i drugiej osoby, o uwagę >>>


Nie wiedziała, na czym owa robota ma polegać. Nikt tego w zgromadzeniu nie wiedział. Jasne było tylko, że s. Anna ma stworzyć własny projekt pracy pomocowej. I że pójdzie na ulicę – gdzie spotka nie tylko prostytutki, ale także narkomanki i alkoholiczki. Ale co dalej? Jak się zachowywać? Jak te kobiety będą reagować na habit?

Zaczęła jeździć po Polsce. Szukała osób z doświadczeniem, bo przecież, tłumaczy, z pustego i Salomon nie naleje. Dwa miesiące spędziła u siostry Małgorzaty Chmielewskiej. Była także za granicą: w Rumunii (w Bukareszcie oraz Transylwanii, u księdza prawosławnego opiekującego się dziećmi ulicy) oraz we Włoszech (gdzie po raz pierwszy zetknęła się z ofiarami handlu ludźmi). W pracę na katowickich ulicach wprowadzał ją ks. Adrian Kowalski, założyciel Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Młodzieży „Dom Aniołów Stróżów”.

Pracowała głównie w centrum Katowic – na dworcu, ulicy Chrobrego, placu św. Andrzeja. Potem na Załężu, na ulicy Pokoju i Gliwickiej, czyli jak mówiło się wtedy na Śląsku: „w krainie latających noży”.

W 2001 r. siostra Anna Bałchan założyła Stowarzyszenie PoMOC. W kolejnych latach odbyła specjalistyczne szkolenia oraz kursy terapii w Krakowskiej Szkole Psychoterapii Psychoanalitycznej i w Polskim Instytucie Ericksonowskim oraz kurs terapii krótkoterminowej w Krakowie.

Tworzyć przestrzeń

Pierwsze chwile na ulicy? – Na początku było dziwnie – opowiada. – Kobiety, widząc mnie w habicie, spodziewały się moralizowania. Niektóre nawet się nieco bały, w końcu kawał ze mnie baby. Ale gdy otworzyłam gębę, to już normalnie się rozmawiało. Bez oceniania, nawracania. Po prostu towarzyszyłam tym ludziom.

Pytała kobiety na ulicy: „Czego potrzebujesz?”. I takiej właśnie pomocy s. Bałchan starała się im udzielić. Ktoś potrzebował np. pomocy lekarskiej – pewna kobieta bardzo niewyraźnie wypowiadała cennik swoich usług seksualnych, więc siostra zaproponowała jej wizytę u logopedy. – I to był początek jej nowego życia. Bo gdy ta kobieta nauczyła się mówić, wkrótce zniknęła z ulicy.

– Prawda jest taka, że nikt z własnej natury nie sprzedaje swojego ciała – mówi s. Bałchan. – Każdy chce być kochany i do kogoś przynależeć. Nie oceniam tych kobiet, ja tylko stwarzam przestrzeń, z której mogą skorzystać. Moim celem jest, żeby doświadczyły, że Bóg się nimi nie znudził.

Pod szarym habitem silne, krępe ramiona. Na twarzy nieco łobuzerski, śmiały uśmiech. Jeśli obraz cichej, zanurzonej w nieśmiałej pokorze zakonnicy uznać za obowiązujące wyobrażenie, ona się w takich ramach nie mieści.

Urodziła się w 1965 r. w Mysłowicach. Dzieciństwo spędzała głównie na podwórku. Szkoła średnia – liceum ­zawodowe, w którym uzyskała tytuł mechanika obróbki skrawaniem. Choć ­łatwo nie było. Wyznaje otwarcie: orłem w szkole nigdy nie była.

Powołanie pojawiło się w wieku osiemnastu lat. Podczas przygotowań do matury, ulegając ostatecznie dziwnemu, wewnętrznemu wołaniu, w jedną z bezsennych nocy napisała na kartce słowa skierowane do Jezusa: „Dobra, wygrałeś!”. Po maturze wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej w Katowicach. W należącym do niego budynku przy ulicy Zygmunta Krasińskiego mieści się również siedziba Stowarzyszenia PoMOC.

Reality show

Boczne drzwi wiodą schodami do niewielkiego biura. Obok – gabinet konsultacyjny. Oprócz sesji terapeutycznych odbywają się tutaj także rozmowy ze zgłaszającymi się kobietami.

Siostra Anna, choć dziś niedziela, zabiegana. Świątek, piątek – spotkanie za spotkaniem. Sprawozdania za poprzedni rok, planowanie kolejnego.

– Jesteśmy organizacją pożytku publicznego, więc projekty mamy niestety tylko na rok – tłumaczy. – Za każdym razem jest wielka niewiadoma, co będzie dalej. Czy będą pieniądze dla ludzi? Czy będzie możliwość utrzymania ośrodka?

Większość działań odbywa się w ramach projektów (do głównych, powtarzanych cyklicznie od lat, należą „Prowadzenie Krajowego Centrum Interwencyjno-Konsultacyjnego dla ofiar handlu ludźmi” oraz „Poradnictwo specjalistyczne dla kobiet i ich dzieci dotkniętych współczesnymi formami niewolnictwa lub innymi formami przemocy”). Stowarzyszenie od kilku lat prowadzi także chroniony Ośrodek Rehabilitacyjno-Wychowawczy z ośmioma miejscami noclegowymi. Trafiają do niego ofiary przemocy domowej – głównie kobiety z dziećmi oraz seniorki – a także ofiary handlu ludźmi.

Stowarzyszenie realizuje aktualnie – równolegle do swojego największego przedsięwzięcia, czyli budowy Centrum Rodziny św. Józefa – projekt mieszkań chronionych dla kobiet (we współpracy z Centrum Integracji Społecznej). W mieszkaniach tych kobiety mogą przebywać do pół roku i muszą sobie zapewnić tylko jedzenie. Media, asystenci, opiekunowie mieszkań, specjalne treningi – wszystko jest opłacane z pieniędzy przyznanych stowarzyszeniu w ramach projektu. Dzięki temu podopieczne mogą odłożyć pieniądze, aby wynająć mieszkanie i stanąć na nogi.

Najczęściej nie mają dokąd wracać, jako ofiary kryzysów zwykle związanych z przemocą. Dwoje ludzi marzy o rodzinie, a potem przychodzi – jak mawia z przekąsem zakonnica – reality show, zderzenie z realiami. I kobieta zostaje z dziećmi oraz z mężem alkoholikiem, który leczyć się nie chce, a zmusić się go nie da, zadłuża więc mieszkanie, a ona włóczy się po ośrodkach.


CZYTAJ TAKŻE:

S. ANNA BAŁCHAN: Często mówię: co wy, kochani rodzice, spieprzyliście, to jest wasza sprawa, ale nie wciągajcie w to dziecka. Ono ma prawo do dobrego obrazu swoich rodziców, do tego, co w was najpiękniejsze >>>


– Ostatnio – ciągnie s. Bałchan – pojawiła się fala starszych kobiet bitych przez swoich synów. Ona ma siedemdziesiąt lat, emeryturę, uiszcza skrupulatnie opłaty, a syn ma czterdziestkę na karku, lubi alkohol i pogrąża się w długach. I co teraz? Ona nie ma sumienia go wyrzucić. Więc także włóczy się po ośrodkach, płacąc za mieszkanie, w którym już nie mieszka. Zeznań jednak nie złoży, bo to przecież syn.

Czy tam rosną truskawki?

Według definicji Konwencji Narodów Zjednoczonych handel ludźmi obejmuje werbowanie, przekazywanie i przechowywanie osób przy użyciu gróźb, siły czy innych form przymusu w celu wykorzystania ich do prostytucji, prac i usług przymusowych, niewolnictwa lub podobnych praktyk.

W Polsce dominuje handel wewnątrzkrajowy, a przestępstw najczęściej dokonują Polacy na współobywatelach. Najczęściej werbuje się kobiety do prostytucji; znaczna jest też liczba przymuszanych do pracy – np. w rolnictwie albo przy segregowaniu używanej odzieży. Polska jest krajem pochodzenia ofiar, tranzytowym, jak również docelowym (trafiają do nas kobiety m.in. z Ukrainy, Bułgarii, Rumunii czy Mołdawii).

Ostatnio także z Afryki. – To nowa fala – tłumaczy s. Bałchan. – Polacy jadą do Ugandy czy Gambii i biorą na miejscu ślub, za co dostają ok. 10 tys. dolarów. Wracają do kraju i uruchamiają legalny bieg dokumentów. Ale potem wybranka nagle przestaje się podobać, a mężczyzna albo przestaje się nią interesować, albo gdzieś znika. Kobieta jest zdana sama na siebie, bez znajomości języka, poczucia wartości pieniądza, zaufania do policji.

Stowarzyszenie miało ostatnio dwie takie podopieczne. – Jednej z nich nie mogliśmy potraktować jako ofiary handlu ludźmi, bo była po ślubie. Najpierw przyjął ją jeden z ośrodków jako ofiarę przemocy domowej. Zgodnie z regułami kobieta powinna się pozbierać po kilku miesiącach, ale jak ma to zrobić dziewczyna z Afryki bez ubezpieczenia i w zagrożonej ciąży? Przyjęły ją siostry zakonne w Przemyślu. Ale były problemy, bo chłopczyk, który się urodził, miał biegunkę. Trzeba było do szpitala, a to przecież ogromne pieniądze. Dziewczyna za nic nie chciała się zgodzić, nie miała pieniędzy, a mąż odmawiał. Ostatecznie wezwano straż graniczną, która oceniła, że jest ona ofiarą handlu ludźmi. Dzięki temu mogła trafić do naszego Ośrodka Rehabilitacyjno-Wychowawczego.

Ofiarami handlu są nie tylko kobiety. Podczas spotkań w parafiach często do s. Bałchan podchodzą mężczyźni: „Ja byłem w takim obozie pracy. Ale nikomu nie powiedziałem. Nikt by nie zrozumiał. Co z tego, że brama jest otwarta – masz rodzinę, więc zaciskasz pasa i zasuwasz. Wierzysz, że w końcu dostaniesz swoje pieniądze”.

Sprawcy, tłumaczy siostra, często wykorzystują niewiedzę na temat warunków pracy w danym kraju. Dlatego stowarzyszenie od lat prowadzi programy edukacyjne w szkołach. – Gdy pytamy, jak ma wyglądać umowa o pracę, jakie są stawki godzinowe czy podatki w danym kraju, okazuje się, jak znikoma jest to wiedza. Dlatego uczymy, jak się przygotować do wyjazdu. Że należy choćby sprawdzić, czy w danym miejscu w ogóle rosną truskawki, które mieliby zbierać.

– Przestępcy szukają ofiar zwykle wśród osób w trudnej sytuacji finansowej czy psychicznej, a także pośród ludzi przeżywających kryzys więzi – ciągnie s. Bałchan. – Często wśród wychowanków domów dziecka, bo to ludzie, których nikt nie będzie szukał.

Rytm serca

Dlatego, uważa s. Bałchan, tak ważne jest budowanie relacji. Stąd pomysł Centrum Rodziny św. Józefa. Na spotkaniach często podchodzili do niej seniorzy: „Proszę siostry, nasze wnuki za granicą, a tak by się chciało rączkę dziecka potrzymać, bajkę poczytać, przytulić malucha”. Inni mówili: „Chcę być lepszą babcią, lepszym dziadkiem, lepszą ciocią”.

Siostra Bałchan: – Jako wolontariusze w żłobku i przedszkolu będą zaangażowani również seniorzy. Dzieci będą w naturalny sposób uczyły się szacunku, poznając te osoby, dotykając ich, słuchając rytmu ich serca, które bije już inaczej niż u młodych. Będzie to z korzyścią nie tylko dla dzieci czy dla usamodzielniających się matek, które nie mają wsparcia rodziny. Dzieci będą też wpływać korzystnie na seniorów. Ich przecież nie obchodzi, że łamie cię w krzyżu. Tylko one mogą sprawić, że zaczniesz udawać psa lub konia.

Prace na budowie Centrum Rodziny św. Józefa trwają od 2016 r. Obiekt jest obecnie w stanie surowym zamkniętym – schną jeszcze tynki, za chwilę będą podwieszane sufity. Do wykonania została cała elektryka. Budynek powstaje jedynie dzięki wpłatom darczyńców oraz kilku dotacjom. Kwota potrzebna do zakończenia projektu: cztery ­miliony złotych.

W Centrum znajdą się żłobek, przedszkole, gabinety terapeutyczne, kawiarenka oraz przestrzeń warsztatowa, gdzie będą się odbywały konferencje dla mężczyzn i kobiet na temat ich ról w rodzinie oraz zajęcia wspierające budowanie więzi, przeznaczone dla wszystkich członków rodzin.

Siostra Anna Bałchan: – Człowiek rozwija się w relacji z drugim człowiekiem. Dawniej nikt nie uczył, jak rozmawiać. Wychowujemy nasze dzieci tak, jak i my zostaliśmy wychowani, często prawie nie rozmawiając. W Centrum będziemy pokazywać, jak należy to robić. Będziemy robić to, czym już od ponad dwudziestu lat zajmujemy się w Stowarzyszeniu ­PoMOC: uczyć kochać.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Warsztaty wstawania z kolan