Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest mroźno. Gdy proboszcz wraz z ministrantami wychodzi z klasztornej furty, ich głowy spowija biała mgła, w którą arktyczne niemal powietrze w ułamku sekundy zamienia ich oddechy. Na szczęście nie trzeba iść pieszo – do miejsca docelowego, czyli na ulicę Bogucianka, duchowny pojedzie samochodem.
Jest 9 stycznia 2024 roku, godzina piętnasta. W parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła przy klasztorze Benedyktynów w Tyńcu rozpoczyna się kolejny dzień wizyt duszpasterskich. Jak jest zorganizowana kolęda w tynieckiej parafii? – Tak jak zawsze – tłumaczy proboszcz, o. Stanisław Kyc. – Chodzimy od domu do domu.
Mniej otwartych drzwi
To jednak wyjątek od reguły – wizyty duszpasterskie w coraz większej liczbie polskich parafii, zwłaszcza w większych miastach, odbywają się w tym roku „na zaproszenie”. Wierni zgłaszają – poprzez papierowe formularze czy zgłoszenia online – chęć przyjęcia duszpasterza.
Taki trend to pokłosie pandemii Covid-19. Z powodu obowiązujących wtedy obostrzeń tradycyjne kolędowanie „od domu do domu” było niemożliwe. Większość parafii proponowała różne formy alternatywne – spotkania online, grupowe spotkania w kościołach, specjalne nabożeństwa. Niektórzy księża zachęcali do samodzielnego odprawiania liturgii błogosławienia domu. Nie brakowało pomysłów nieoczywistych – w parafii w Rogalinie proboszcz Adam Pawłowski odwiedzał parafian w ich przydomowych ogródkach (zob. powszech.net/koleda).
Większość proboszczów wyrażała nadzieję, że po pandemii wszystko wróci w utarte koleiny. Tak się jednak nie stało. Co więcej, w porównaniu do okresu sprzed covidu znacznie zmalała liczba wiernych gotowych do otwarcia drzwi księdzu. Na podstawie sprawozdań parafialnych szacuje się, że procentowy udział wiernych w kolędzie w zeszłym roku sięgał 30-40 proc. Jeśli w tym roku będzie lepiej, to tylko nieznacznie. – Jeszcze trudno wyrokować, bo nadal chodzimy – mówi ks. Andrzej Kozyra, proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Środzie Śląskiej, obwołanej w zeszłym roku w mediach parafią o najniższym wskaźniku uczestnictwa w kolędzie (wg sprawozdania parafialnego wynosiła ok. 20 proc.).
– Malejąca liczba osób przyjmujących księdza po kolędzie wpisuje się w ogólną tendencję zmniejszającego się uczestnictwa w praktykach religijnych w Polsce – uważa etyk, ks. prof. Andrzej Szostek. – Dane statystyczne pokazują, że frekwencja na mszy św. także maleje.
Czy to oznacza schyłek tradycji kolędowania w Polsce?
– Sądzę, że mimo wszystko szybko to nie nastąpi – mówi ks. Szostek. – Przyzwyczajenie do pewnych tradycji jest u wielu ludzi bardzo silne, zwłaszcza w małych miastach i na wsi. Poza tym takie mody falują.
Kolęda w znaczeniu wizyty duszpasterskiej wywodzi się z tradycji średniowiecznej, a jej genezę biblijną stanowi tekst opisujący rozesłanie uczniów. Z ewangelii pochodzą też słowa, które ksiądz wypowiada podczas wizyt u wiernych: „Pokój temu domowi”, na które zebrani odpowiadają: „I wszystkim jego mieszkańcom”. Najstarsze korzenie tradycji sięgają jednak czasów starożytnych: termin calendae (kalendy) oznaczał pierwszy dzień miesiąca. Przed reformą kalendarza rzymskiego w 45 r. przed Chrystusem kalendy styczniowe rozpoczynały nowy rok. Dzień ten oraz kolejne po nim następujące obchodzono bardzo uroczyście: odwiedzano się wzajemnie, obdarowywano prezentami i składano życzenia.
Formuła nie na te czasy
Zdaniem o. Pawła Gużyńskiego w oczekiwaniu, że wszystko wróci po pandemii do normy, było dużo naiwności. Duchowny nie kryje, że nigdy nie był entuzjastą tego zwyczaju. – Przebiegnijmy się po parafii, poświęćmy tu i tam, sprawdźmy zeszyty, weźmy kopertę i wróćmy… to we współczesnym świecie do niczego nie przystaje – mówi dominikanin. – Kiedyś zwyczaj kolędowania pełnił pod względem mentalnym, kulturowym i religijnym zupełnie inną rolę i miał swój sens. I żeby mógł się zachować we współczesnym świecie, musiałby przejść proces głębokiej reformy.
Ile osób przyjmuje księdza w Tyńcu? – Prawie wszyscy mieszkańcy – mówi proboszcz. Towarzyszący mu ministranci, kilkunastoletni Szymon i Bartek, mówią jednak inaczej: – Wszystko zależy od ulicy. W zeszłym tygodniu zdarzyło się, że na ponad dwadzieścia zaplanowanych domów przyjęto nas tylko w siedmiu. W pozostałych nam odmówiono lub nikogo nie było.
Na ulicy Bogucianka otwierają się dziś wszystkie drzwi. Trzecie domostwo. Na podwórku ujada duży, biało-czarny pies. Na szczęście od wchodzących na posesję oddziela go płot, można więc przejść do drzwi. W środku już wszystko gotowe na przyjęcie księdza – w dużym pokoju zakryty białym obrusem stół, na nim świeczniki, krzyż, kropidło i otwarta Biblia.
Domownicy odświętnie ubrani. Uroczysty nastrój zakłóca jedynie szczekanie zamkniętego w łazience psa. Najpierw wspólnie odśpiewana kolęda, potem błogosławieństwo domu, modlitwa. Teraz czas na rozmowę – domownicy zostają sami z księdzem, ministranci wychodzą. Czas na chwilę spokojnej rozmowy. Wszystko trwa około piętnastu minut.
O czym najczęściej rozmawia się podczas wizyty duszpasterskiej?
– Zamieniamy kilka słów o rodzinie, mówimy o codziennych troskach – objaśnia o. Stanisław Kyc. – Pytamy parafian, czy mają jakieś potrzeby. Jeśli jakaś rodzina ma troski materialne, to staramy się jej pomóc.
Zdarzają się delikatne kwestie – ktoś przestał być czynnym katolikiem, coś mu się w Kościele nie podobało. Ale czy można o czymś takim porozmawiać w kilka minut?
– Jeśli jest potrzeba takiej rozmowy, to zapraszamy wówczas do kancelarii parafialnej, gdzie można dłużej pogadać. Wszystko staramy się robić w sposób delikatny.
Trzeba wiedzieć, po co się idzie
Według księdza dr. Leszka Slipka, proboszcza parafii św. Andrzeja Apostoła w Warszawie, ksiądz przychodzi do wiernych po kolędzie po to, by ich wysłuchać. – Uważam, że ksiądz powinien iść tam, gdzie jest oczekiwany – tłumaczy duchowny. – Najważniejsze to określić, jaki jest sens i cel wizyty duszpasterskiej, i poinformować o tym ludzi.
Droga to nie dowolny wybór
Dlatego ks. Slipek wysłał do swoich parafian listy z pytaniami, czego oczekują po wizycie duszpasterskiej. Czy chcą poruszyć szerzej, w dłuższej rozmowie, interesujące ich zagadnienia wiary i życia Kościoła? Czy wizyta ma ograniczyć się do wspólnej modlitwy i pobłogosławienia domowników? Czy też nie życzą sobie odwiedzin?
– Należy uszanować wybór człowieka, wynikający z jego przekonań – tłumaczy. – Szacunek Kościoła do człowieka powinien wyrażać się w tym, że nie narzuca się on wszystkim.
Przyszłość kolędy? Wedle o. Pawła Gużyńskiego zależy od wielu czynników. – Głównie od tego, jak istniejącą sytuację rozeznają sami księża, na ile będą gotowi dostosowywać się do zachodzących zmian – tłumaczy duchowny.
Jako pozytywny przykład nowego podejścia wymienia parafię pw. Matki Bożej Królowej Polski na warszawskim Marymoncie. Prowadzący ją księża marianie również odwiedzają wiernych w ich domach „na zaproszenie” – ale przez cały rok. Więcej: wizyty te mogą odbywać się kilka razy w roku i nie są ograniczone czasowo. – Nie nazywamy tego w ogóle kolędą, tylko wizytą duszpasterską – tłumaczy proboszcz ks. Marcin Jurak. – Chodzi o to, żeby pokazać, że celem wizyty duszpasterskiej nie jest przysłowiowa koperta, tylko że jest to miejsce spotkania, wzajemnego poznania się, w którym można porozmawiać i zbudować relację. Bo Kościół tworzymy wspólnie, ja i ty.
O. Stanisław Kyc wychodzi z kolejnego domu. Na chodniku przed domem traci równowagę i niemal upada. – Co jeszcze jest ważne podczas kolędy? Trzeba bardzo uważać, żeby nie upaść, bo zwykle jest ślisko – śmieje się, spoglądając przez ramię.