Inna twarz Marii Magdaleny

Kiedyś siostra Anna dostała w nocy sms-a: Leżę w pokoju, obok mnie śpi klient. Sama nie wiem, czy bardziej nienawidzę jego, czy siebie.

21.03.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Na katowickiej ulicy (w centrum, niedaleko dworca PKP) Lena pojawiła się niedawno. Blondynka, w długim płaszczu, zadbana. Równie dobrze może mieć 35, co 25 lat. Wolontariuszom mówi, że jest znajomą pani Zosi. Pani Zosia to w Katowicach legenda, “w branży" już od kilku lat.

Dwie przecznice dalej stoi Iga. Niedawno sąd rodzinny odebrał jej dziecko. Płacze, mówi, że będzie próbowała je odzyskać, że była dobrą matką. Facet, z którym teraz mieszka (i który ją “wystawia"), przytakuje, ale wolontariusze wiedzą, że prawda jest inna: on nie chciał tego dziecka, bo w ich układzie nie było na nie miejsca. Może decyzja sądu to dobre rozwiązanie dla wszystkich.

Paulina nie ma dziś dobrego nastroju. - No i co wy możecie mi dać? Pracę za sześćset złotych miesięcznie? Ja miesięcznie wyciągam pięć tysięcy, jeśli są klienci - dodaje. Z klientami ostatnio bywa różnie, ale Paulina i tak nie narzeka. Uważa, że jest najatrakcyjniejsza na tej ulicy. Na dowód, że nie powodzi jej się źle, pokazuje niedawno kupionego malucha. - Teraz mam czym dojeżdżać do pracy - śmieje się. - Sprytna jestem, no nie? Nie tak, jak inne, choćby te dwie po drugiej stronie ulicy. W ogóle o siebie nie dbają.

Justyna i Ela stoją razem. Wcześniej stały we trójkę z Pauliną, ale od pewnego czasu się nie lubią. Nietrudno się domyślić, że poszło o klientów. Ela narzeka na ich brak. Dużo wydaje, samo wynajęcie mieszkania kosztuje tysiąc złotych miesięcznie. Ma na utrzymaniu dziecko, które wychowuje jej ojciec.

Z Sandrą, kilkaset metrów dalej, nie ma dziś rozmowy. Może następnym razem. Ostatnio na dwóch ulicach dziewczyny w ogóle unikają kontaktu. Tak się składa, że często zmieniali się “właściciele" tych ulic, a “ochroniarze" dziewczyn bywają szczególnie agresywni.

Nieco dalej stoją Karina, Ola i Mika. Karina opalona, jakby wyszła z solarium, za to Ola wygląda nie najlepiej. Pracują i mieszkają razem: Mika ma po rodzicach mieszkanie, za które płaci opieka społeczna, więc w porównaniu z innymi mają niskie koszty własne. Mika opowiada o taksówkarzu, który się w niej zakochał. Wozi ją za darmo (“Naprawdę nic za to nie chce!") i choć ma rodzinę, mówi, że się z nią ożeni. To zapewnienie słyszała od większości mężczyzn, których poznała. Mika ma 21 lat i niedawno zmarli jej rodzice. Oboje byli alkoholikami, od dawna to ona musiała zajmować się i nimi, i domem.

- Jakieś nowe pojawiły się przy dworcu - informuje Ewa, jedna z trójki pracowników siostry Anny. - Nowe czy przeniesione z innego miasta - zastanawia się zakonnica. - Tak czy inaczej, trzeba do nich pójść.

Siostra Anna od prostytutek

Ile jest prostytutek w Katowicach? Pewnie ok. tysiąca, choć oczywiście nikt nie prowadzi dokładnej statystyki. Większość pracuje w agencjach, kilkanaście lub kilkadziesiąt na pigalaku, tirówki przy autostradach u wylotu miasta. Siostra Anna i jej street-workerzy, w sumie ok. dziesięciu osób, to jedyni w Katowicach ludzie pracujący z prostytutkami w ich naturalnym środowisku: na ulicy.

S. Anna Bałchan ze Zgromadzenia Sióstr Marii Niepokalanej nazywana jest siostrą od prostytutek. Większość dziewczyn zna jej szary habit i szorstki głos. - Jeszcze nie spotkałam szczęśliwej prostytutki, a przez te sześć lat poznałam ich może kilkaset - opowiada.

Zanim zaczęła zajmować się problemem prostytucji, przez 10 lat pracowała z dziećmi: prowadziła grupy teatralne, muzyczne, jeździła na wycieczki i oazy. W 1998 r. ówczesny prezydent miasta Henryk Dziewior poprosił matkę przełożoną, by wskazała kogoś, kto mógłby pracować w środowisku prostytutek. W tej sprawie z zakonnicami rozmawiał też abp Damian Zimoń: założone 150 lat temu zgromadzenie powstało przecież, by chronić młode kobiety przed demoralizacją, a jego twórca ks. Jan Schneider chodził po ulicach i zabierał je do przytułków. - Historia zatoczyła koło: zgromadzenie znów zajmuje się tym samym, co na początku - mówi siostra.

Praw ulicy uczył ją ks. Adrian Kowalski, założyciel Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom “Dom Aniołów Stróżów", zajmujący się dziećmi ulicy. Siostra Anna wiedziała już, że część matek i sióstr podopiecznych trudniło się prostytucją. Trzy lata temu założyła własne stowarzyszenie, które nazwała imieniem Maryi Niepokalanej na rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom. - Jego celem jest wspieranie dziewczyn, które chcą zejść z ulicy, oraz ofiar handlu kobietami - tłumaczy. - Ale zejście z ulicy to długi proces. Tego nie załatwia się jedną, drugą czy nawet dziesiątą rozmową. Tu nie ma miejsca na ewangelizację w stylu: “Jezus cię kocha". Potrzebna jest wiedza, doświadczenie, a przede wszystkim cierpliwość.

Siostra Anna metod pracy w tzw. trudnych środowiskach uczyła się od Holendrów, Włochów oraz na dziesiątkach specjalistycznych kursów. W profesjonalizm wierzy równie mocno jak w siłę modlitwy.

Na ulice wychodzą trzy razy w tygodniu: trójka stałych pracowników i ośmioro wolontariuszy. Zawsze w tym samym czasie, zawsze parami, ze względów bezpieczeństwa. - Dziewczyny muszą mieć pewność, że spotkają nas o stałej porze, że mogą na nas liczyć, zresztą mają nasze telefony - tłumaczy Aneta, która z siostrą pracuje od trzech lat. - One były tyle razy wystawione do wiatru, że strasznie trudno zapracować na ich zaufanie. Poza tym nie wierzą, że mogą coś dostać bezinteresownie, życie nauczyło je przecież, że za wszystko trzeba płacić - mówi Marcin, absolwent resocjalizacji Uniwersytetu Śląskiego, który na ulicy pracuje od roku.

Siostra Anna nazywa to systemem małych kroków. Pierwszym krokiem streetworkera jest obserwacja terenu i osób, które na nim przebywają. Po pewnym czasie przestają być anonimowi i mogą próbować nawiązać pierwsze kontakty. Powoli, ostrożnie, respektując prawa ulicy. - Nie mogę zadawać zbyt wielu pytań, nie muszę wiedzieć wszystkiego...

Ulica to biznes. Duży biznes. - Dziewczyny muszą zapłacić za miejsce, ok. 150 złotych miesięcznie facetowi, który obstawia ulicę i jest ich “ochroniarzem" - opowiada zakonnica. - Ale ci faceci są tylko płotkami. My na ulicy jesteśmy obcy, poza tym nie możemy się narzucać, zabierać czasu czy płoszyć klientów. Staramy się też nie wchodzić w drogę opiekunom, nie chcemy rywalizować z nimi o dziewczyny. Żadna z nich nie stoi tu dla przyjemności, tylko żeby zarobić. Decyzję o zmianie swego życia muszą podjąć same.

Śląska bieda

Dziewczyny niechętnie mówią o pieniądzach. Przeważnie podają niższe kwoty niż naprawdę zarabiają. Zresztą tylko część z tego, co zarobią, naprawdę należy do nich: płacą za miejsce na ulicy, za mieszkanie, za opiekę nad dzieckiem, za kosmetyki i ciuchy. - Jedna z dziewczyn wyliczyła mi kiedyś, że absolutne minimum to dla niej trzy tysiące miesięcznie.

Kłopoty zaczynają się, gdy któraś zachoruje. Większość nie ma ubezpieczenia, poza tym podczas choroby nie mogą zarabiać. Wpadają w długi, z których trudno wyjść.

Te młodsze, często nastoletnie, przyjeżdżają z Bytomia, Chorzowa, Rudy Śląskiej, łudząc się, że nikt ich tu nie zna. - Są wśród nich panienki z tzw. dobrych domów, ale też z rodzin patologicznych, z alkoholizmem, konfliktami z prawem, więzieniem. Niektóre były w dzieciństwie wykorzystywane seksualnie, są takie, których inicjacją był brutalny gwałt po dyskotece. Niemal w każdym przypadku gdzieś u źródeł tego, kim są i co robią, jest przemoc.

Policja i nieliczne organizacje pozarządowe zajmujące się prostytucją na Śląsku zauważyły ostatnio zjawisko prostytuowania się żon bezrobotnych górników i robotników, często kobiet po czterdziestce. Pracują głównie w agencjach towarzyskich Krakowa, wyjeżdżają na tydzień specjalnymi busami zostawiając rodzinom obiady w lodówce. Ponieważ nie są nieletnie, rzadko interesuje się nimi policja.

Profesor Marek J. Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego twierdzi, że sytuacja gospodarcza postawiła na głowie cały model śląskiej rodziny. Kiedy pewnego razu policja zatrzymała prostytutkę, na komisariat przyszedł jej mąż z awanturą, że ona musi pracować, a traci klientów. - Bieda od zawsze wyganiała dziewczyny na ulicę, a na Śląsku biedy jest dużo - mówi siostra Anna. - Choć oczywiście nie każda biedna dziewczyna zostaje prostytutką.

Z ubiegłorocznych badań przeprowadzonych przez seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że dla ponad 60 proc. prostytutek głównym motywem decyzji była trudna sytuacja materialna.

- Dziewczyny stoją na ulicy pół roku, czasem krócej - mówi Aneta. - Potem znikają, może zmieniają rejon albo “właściciela", pojawiają się znów po pewnym czasie, a czasem tracimy je z oczu. Niekiedy opowiadają swoje historie. Jeśli nie chcą mówić, nie naciskamy. Na ulicy nie należy zbyt wiele pytać.

Nocne telefony

Siostra Anna zawsze wychodziła na ulicę w habicie. - On pomaga i przeszkadza zarazem. Pomaga, bo od razu widać, kogo reprezentuję i jakie mam zamiary. Przeszkadza, bo czasem wywołuje agresję. Z jedną z dziewczyn miałam stały kontakt chyba przez pięć lat. Przychodziła do mnie, kiedy była w totalnym kryzysie, prowadziłam ją do lekarzy, ośrodków odwykowych, a kiedy dochodziła do siebie, znów wracała na ulicę. Zastanawiałam się, po co to robię, przecież to nie ma sensu, a potem pomyślałam sobie, że o decyzji zmiany życia decyduje czasem impuls, jedno wydarzenie. Nigdy nie wiadomo, kiedy to się stanie. Dlatego musimy być ciągle gotowi.

Nie rozdają prezerwatyw ani nie próbują nawracać. Przy pierwszej rozmowie przedstawiają się, mówią, kim są i gdzie można ich znaleźć. Rozdają ulotki z numerami telefonów. “Możesz zadzwonić, jeśli masz kłopoty albo chcesz pogadać" - mówią i odchodzą. Na pierwsze spotkanie wystarczy. Nowa dziewczyna na ulicy dowie się o nich od koleżanek, które stoją tu dłużej. Siostra sama prowadzi terapie, ma kontakty z innymi terapeutami, stowarzyszenie dysponuje już kilkoma miejscami w hostelu, w którym mogą przebywać dziewczyny w trudnej sytuacji oraz takie, które podjęły decyzję o zmianie trybu życia (namawiają je na kursy - najpierw kosmetyczny, potem komputerowy). - Większość z nich mówi sobie, że to zajęcie tylko na chwilę - opowiada siostra Anna. - Na miesiąc, pół roku. Ale przeważnie zostają. Znam dziewczynę, byłą tancerkę erotyczną, która obiecywała sobie, że nie da się dotknąć, że taniec to sztuka. Dziś stoi na ulicy z innymi. Słyszałam też o takiej, która dzięki pracy na ulicy dorobiła się własnego hotelu, ale to akurat wyjątek.

- Kiedyś w środku nocy zadzwoniła dziewczyna. Prosiła o pomoc. Pojechaliśmy. Wiedzieliśmy, że była w ciąży i że mimo to stała na ulicy. Była pobita. Tłumaczyła, że spadła ze schodów, choć przecież widzieliśmy, że było inaczej. Mimo że nie miała ubezpieczenia, zawieźliśmy ją do szpitala. Później okazało się, że skatował ją facet, któremu nie zapłaciła za mieszkanie. W styczniu urodziła córeczkę, która trafiła do adopcji. To była dla niej dramatyczna decyzja, ale chyba nie miała szans, by dziecko wychować. To, że w ogóle urodziła, było bohaterstwem.

Kiedyś siostra Anna dostała w nocy sms-a: “Leżę w pokoju, obok mnie śpi klient. Sama nie wiem, czy bardziej nienawidzę jego, czy siebie".

Polska ulica

Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w Polsce prostytucją zajmuje się ponad 10 tysięcy kobiet. Ponad 2 tysiące z nich to cudzoziemki, przede wszystkim Ukrainki. Te dane nie oddają skali zjawiska: wiele kobiet pracujących dotąd na ulicach, przy drogach czy w ośmiuset legalnych agencjach towarzyskich zmieniło profil działalności: świadczą usługi na telefon dojeżdżając do klienta, czego nie obejmują policyjne statystyki. - Prostytucja nie jest w Polsce karalna. Na ulicy nie mamy prawa legitymować dziewczyn, jeśli nie nagabują przechodniów i nie popełniają innych wykroczeń - mówi insp. Bogusław Tomtała z Wydziału Kryminalnego KGP, od lat zajmujący się problemem. Jego czteroosobowy zespół walczy również z narkotykami, sektami, pedofilią, przestępstwami w internecie. W Niemczech kilkuset policjantów zajmuje się wyłącznie problemem handlu kobietami.

O ile sama prostytucja zabroniona nie jest, karze podlega czerpanie z niej zysków oraz handel kobietami. Od początku lat 90. kilka, może kilkanaście tysięcy dziewczyn z Polski zostało sprzedanych do domów publicznych Europy Zachodniej . Z czasem Polska stała się krajem tranzytowym dla kobiet z terenów b. ZSRR i innych krajów Europy Wschodniej (przede wszystkim Bułgarii i Rumunii), dziś jest także krajem docelowym - miejscem, do którego międzynarodowe gangi importują kobiety. W lipcu ub. r. dziennikarze “Wprost" opisali, jak wyglądają sekscastingi - aukcje dziewczyn sprzedawanych do domów publicznych w Europie, organizowane w motelach niedaleko polskiej granicy zachodniej. Według raportu Rady Europy ponad 300 tys. kobiet z Europy Środkowej i Wschodniej pracuje jako prostytutki na Zachodzie, prawie 50 tys. nowych trafia do nich każdego roku transferem przez Polskę.

Mimo że proceder jest ogromny, niezwykle trudno udowodnić winę osobom w nim uczestniczącym. - Dzieje się tak dlatego, że relacja kobieta-sutener oparta jest na strachu. Rzadko udaje się uzyskać zeznanie od ofiar, bo przecież one mają rodziny. Najtrudniej jest z kobietami, które były świadkami przestępstwa, bo w tym środowisku świadek morderstwa sam jest wart morderstwa - mówi Irena Dawid-Olczyk z “La Strady", organizacji pozarządowej, która od 1996 r. pomogła tysiącom kobiet wywiezionym z Polski, a dziś coraz częściej pomaga Ukrainkom, Białorusinkom, Bułgarkom i Rumunkom zmuszonym do prostytucji na terenie Polski.

Przed prawem

Krzysztof Karsznicki z Biura ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej od kilku lat śledzi sądowe postępowania w sprawie handlu kobietami. Z opracowanego przezeń raportu wynika, że w latach 1995-2003 prowadzono 304 postępowania przygotowawcze, z czego 228 zakończyło się aktem oskarżenia. Ogółem oskarżono 612 osób i ustalono 1511 pokrzywdzonych kobiet. Tylko w ubiegłym roku ujawniono 261 ofiar, z których 21 nie miało jeszcze 15 lat! W ciągu ostatnich ośmiu lat sądy wydały 101 wyroków, skazując 181 osób. Najwyższą karę orzekł Sąd Apelacyjny w Poznaniu, skazując organizatora przemytu 51 kobiet do niemieckich domów publicznych na 10 lat więzienia.

Prokurator Karsznicki odnotował też, że od 1995 r. zakończono 70 postępowań w sprawie kobiet uprowadzonych do Polski. W postępowaniach tych ujawniono 407 pokrzywdzonych (wśród nich ponad 200 Białorusinek i ponad 100 Ukrainek). Najgłośniejsze śledztwo, w rzeszowskiej Prokuraturze Okręgowej, to sprawa zorganizowanej grupy przestępczej kierowanej przez “ciocię Tanię", obywatelkę Ukrainy, która sprzedała ok. 60 kobiet z okolic Lwowa do polskich agencji towarzyskich, biorąc za każdą po ok. 200 dolarów (proceder trwał dwa lata, w stan oskarżenia oprócz głównej organizatorki postawiono 14 osób). W postępowaniu tym udało się ustalić dane personalne 20 ofiar.

- To wierzchołek góry lodowej - ocenia Irena Dawid-Olczyk - ponieważ nie wiemy nic o ofiarach, którym udało się uciec, które nie chciały zeznawać, które wróciły do kraju. I o tych, które już nie żyją.

Irena Dawid-Olczyk w ciągu dziewięciu lat pracy w “La Stradzie" zetknęła się z ok. 1000 przypadków kobiet zmuszanych do prostytucji. Wiele z nich dobrze pamięta. Dwie studentki z Ukrainy, które wynajęły w Amsterdamie okno, a kiedy okazało się, że jedna z nich w czasie kontaktu z klientem ma torsje, druga musiała pracować za dwie, by zwrócić zainwestowane pieniądze. Ukrainkę, która po zgwałceniu przez rodaków poprosiła o pomoc Polaka. Ten zawiózł ją na policję, ale po drodze sam zgwałcił. Sprawca gwałtu, Ukrainiec, stanął przed sądem, Polak nigdy nie będzie sądzony. Dziewczynę, która dzięki pomocy “La Strady" zeszła z ulicy i poszła do pracy. Kiedy ją zwolniono, znów została prostytutką. Cztery mieszkanki szkoły z internatem sióstr zakonnych, które znaleziono w poznańskiej agencji towarzyskiej. Szesnastolatkę z Łodzi, która chcąc odejść z agencji musiała przyprowadzić właścicielowi swoją siostrę.

W sierpniu 2002 r. rząd przyjął Krajowy Program Zwalczania i Zapobiegania Handlowi Ludźmi. Istnieją już zadania ogólne i szczegółowe harmonogramy (przygotowane głównie przez inspektora Tomtałę), a także tzw. algorytm postępowania dla policjantów, którzy przyjmują zgłoszenie o popełnieniu przestępstw z art. 204 par 1, 2 i 4 oraz 253 kk, obejmujący również, jeśli to konieczne, program ochrony świadka. Siedmiostronicowy dokument powinien trafić do wszystkich jednostek w połowie marca.

Projekt Stacja

Danych na temat prostytucji nieletnich jest jeszcze mniej. W 2001 r. policja ujawniła przypadki 154 dziewcząt i 18 chłopców, wśród nich nawet 13-latki! Insp. Tomtała szacuje, że z prostytucji regularnie utrzymuje się 300-350 dziewcząt i chłopców. Nie istnieją żadne statystyki mówiące o liczbie osób młodocianych prostytuujących się “od czasu do czasu". Joanna Winiarska, koordynatorka Projektu Stacja pracująca ze streetworkerami na warszawskim Dworcu Centralnym ma kontakt z ok. 30 prostytuującymi się dziewczętami i chłopcami. - Po ostatnich akcjach policji są mniej widoczni, trudniej do nich dotrzeć, co nie znaczy, że jest ich mniej - mówi. - Zresztą bardziej widoczni staną się w kwietniu i maju, kiedy zrobi się cieplej. - Staramy się dać im niezbędne informacje, pomoc medyczną, jedzenie. Jeśli uznajemy, że potrzebują prezerwatyw, rozdajemy.

W planach jest otwarcie hostelu interwencyjnego. Na razie można pójść do schronisk s. Małgorzaty Chmielewskiej, bo tylko ona zgodziła się przyjmować również osoby nieletnie.

Na Dworcu pracują też streetworkerzy TADY, zajmujący się profilaktyką HIV/AIDS. I jedni, i drudzy nie współpracują z policją. - My chcemy pomagać, a nie łapać. Poza tym to warunek, żeby te dzieciaki w ogóle chciały z nami rozmawiać - mówi Joanna Winiarska. Opowiada o dzieciach, które dzięki ich mediacji wróciły do domu, szkoły. Nie pamięta, ile ich było. - Nawet jeśli tylko kilka, to warto to robić.

Jak widzi Bóg

Swój projekt siostra Anna nazwała imieniem św. Magdaleny. Zafascynowała ją kobieta, która zmieniła się pod wpływem jednego spojrzenia Chrystusa: spojrzenia, w którym była miłość. Portret Magdaleny wisi na ścianie jej biura. - Jedna twarz, jedna osoba, ale dwie odmienne rzeczywistości - mówi patrząc na niego. I dodaje cytat z Pierwszej Księgi Samuela: “... nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg. Bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce". - Nasze Magdaleny umawiają się z nami i nie przychodzą na spotkanie, obiecują i nie dotrzymują słowa. Czasem przychodzą tylko pogadać. Mówią: “tylko nie próbuj namawiać, żebym zeszła z ulicy". Pytają: “Co masz mi do zaoferowania w zamian? Utrzymasz mnie? Mojego faceta? Moje dziecko?".

- Dziennikarze często pytają, ilu dziewczynom pomogłam. Nie wiem, tego dowiem się pewnie “po tamtej stronie". Może kilkunastu? Nie zawsze wiem, co dziś robią. Jedna z nich wyszła za mąż, ma dziecko, jakoś sobie radzi.

To spektakularny przypadek, ale jednak się zdarzył. - Może najważniejsze w naszej pracy jest to, że staramy się dawać nadzieję? Bo trudno żyć bez nadziei.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2004