Fragment świata

Anna Bałchan: W miłości zawsze chodzi o to samo: o bycie dla drugiego i bycie z nim, o wolność moją i drugiej osoby, o uwagę.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Artur Sporniak: Wciąż śpiewamy o miłości, wciąż chętnie o niej oglądamy filmy. Miłość jako temat nigdy nam się nie nudzi. Dlaczego?

S. Anna Bałchan: Może dlatego, że żadna miłość tutaj na ziemi nie jest w stanie nas w pełni nasycić. Ciągle jesteśmy głodni miłości i za nią tęsknimy.

Wzajemne przyciąganie się między mężczyzną a kobietą, uczucie matki do dziecka, bliska przyjaźń, miłość bliźniego, tęsknota za Bogiem - czy to różne przejawy jednej miłości, czy przeciwnie - całkiem różne relacje nazywane niefortunnie jednym słowem?

Jest tylko jedna miłość. W miłości chodzi zawsze o to samo: o bycie "dla" drugiego i bycie "z" nim, o wolność moją i drugiej osoby, o uwagę. Te cechy realizują się w każdej relacji godnej miana miłości. Miłość to coś więcej niż uczucie, to towarzyszenie drugiej osobie, choćby myślami. Dlatego ta relacja nie kończy się wraz ze śmiercią.

Czy możemy być także po prostu "dla" siebie?

Jak najbardziej! "Będziesz kochał bliźniego swego jak siebie samego". Ale zwykle źle siebie kochamy, ani drugich dobrze nie umiemy kochać. Dlatego miłość jest cnotą - wysiłkiem, dojrzewaniem, które się nigdy tu na ziemi nie kończy. Stąd ciągła tęsknota, różne dylematy, nie do końca zaspokojone pragnienia… W budowę miłości nieodłącznie wpisane jest cierpienie - doświadczanie i zadawanie zranień. Tylko miłość jest na tyle szalona, żeby pozwalać się ranić.

Naprawdę te zranienia są nieuniknione?

Jestem o tym przekonana. Bycie uważnym na drugą osobę wystawia nas na zranienia. Proste sprawy: jeżeli np. mam fantastyczny humor, tryskam radością i spotykam się z osobą, którą kocham, a ona nie jest gotowa przyjąć mojej radości, to muszę wyhamować. Miłość jest też zaparciem się samego siebie, często domaga się rezygnacji z własnych pomysłów i pragnień. W małżeństwie wymaga np. umiejętności dialogu, dochodzenia do kompromisów. W rodzinie jest podobnie: masz akurat czas i chcesz się pobawić z dzieckiem, wiesz, że później nie będziesz go tyle miał, a ono akurat w ogóle nie ma na zabawę ochoty. Nie ma siły, by to momentami nie bolało.

Jesteśmy stworzeni cudownie, bo każdy z nas jest inny. Każdy jest odrębnym światem. Różnimy się postrzeganiem rzeczywistości, drugiego człowieka, wrażliwością, czyli tym, co na nas robi wrażenie. Miłość jest spotkaniem tych dwóch różnych światów. To prowadzi do kłopotów, ale jest zarazem piękne.

Dlaczego zatem rozpada się tak wiele dobrze zapowiadających się związków? Skąd się bierze ta łatwość przekształcania się miłości w nienawiść albo obojętność?

Często z bezmyślności. O miłość trzeba dbać. Brak nam też odwagi. Nie rozmawiamy ze sobą o tym, co nas boli, gdyż boimy się odrzucenia, a także zranienia osoby bliskiej. Można powiedzieć: o ironio! Takie ciągłe milczenie albo prowadzi do wybuchu, albo coraz bardziej oddala.

Zdarza się, że po prostu nie umiemy wyrażać swoich uczuć, gdyż nikt nas tego nie nauczył…

Nauka dla żuka. Nic nas nie zwalnia z obowiązku ciągłego wzrastania, rozwijania się, czytania, pracy nad sobą. Nie można wszystkiego zwalać na wychowawcze błędy popełnione przez rodziców. Nieraz mówię młodym: "To, że założysz obrączkę, nie znaczy, iż jutrzejszy dzień będzie taki jak dziś. On będzie równie piękny, ale inny". Jak się damy porwać monotonii albo cali pochłonięci będziemy pracą, zarabianiem pieniędzy, to nie dziwmy się, że się od siebie oddalimy. Małżeństwo jest nieustannym odkrywaniem drugiej osoby.

I temu nie ma końca: życia nam nie starczy, by się w pełni kimś zachwycić! Mało tego, poprzez drugą osobę mogę poznać siebie - dowiaduję się o sobie takich rzeczy, których nigdy sama bym się nie domyśliła. To jest dopiero super sprawa! Warto zatem starać się, aby codzienna gonitwa nie przesłoniła tego, co najistotniejsze.

A co jest najistotniejsze?

Kochać i być kochanym. Jeśli tego nie potrafimy, to snujemy się po tym świecie jak potępieńcy. Wyobraźmy sobie gościa, który świetnie gra na saksofonie. W końcu kiedyś mówi do siebie: "Co ja będę innym grał. Niech spadają. Brzmienie mojego saksofonu jest tylko dla mnie". Zamyka się w szafie i gra tylko dla siebie. Czy może być szczęśliwy? Totalna kicha! Jest mnóstwo cudownych, mądrych ludzi, którzy z powodu jakichś kompleksów i zahamowań nie chcą się dzielić swoimi zdolnościami. Wtedy po prostu zabierają światu jakiś piękny fragment.

Benedykt XVI w encyklice o miłości "Deus caritas est" zastanawia się, czy można miłość nakazać. I odpowiada, że Bóg nie nakazuje miłości, On nią jakby zaraża - Bóg wpierw kocha i dopiero z doświadczenia tej miłości rodzi się nasza miłość. Co jednak, gdy nie doświadczamy Bożej miłości?

Nie. Boga doświadczamy, i to doświadczamy w ciele...

Czy także te dziewczyny, którym Siostra pomaga, doświadczają Go w ciele?

To są dwie różne sprawy. Miłość seksualna łącząca małżonków, która jest darem Boga, takie bycie ciałem i duchem "dla" drugiego, jest czymś przepięknym. Pismo Święte porównuje miłość Boga do Kościoła z miłością między mężczyzną a kobietą. To zupełny odlot! Natomiast prostytucja jest "spektaklem", który nie ma nic z tym wspólnego. To używanie, a nie kochanie.

Chodziło mi o to, że dziewczyny te często zostały tak poranione już w dzieciństwie, iż nie widzą sensu życia. Dlatego stoją na ulicy. Czy w takich przypadkach można mówić o doświadczaniu Bożej miłości?

Tak. U Boga nie ma ludzi na marginesie - to my sobie te marginesy tworzymy! Te dziewczyny też doświadczają Boga, tęsknią za Nim. I w Nim odzyskują siłę. On znajduje do nich swoje drogi. Rozmawiałam kiedyś z dziewczyną z normalnej, niepatologicznej rodziny, która została uwiedziona, złamana i zmuszona do pracy w agencji towarzyskiej. Pytałam, jak ona wytrzymała te straszne rzeczy, które musiała robić. Mówiła, że w momencie, gdy to się działo, modliła się: "Jezu zmiłuj się nade mną, ratuj mnie!". To pozwoliło jej jakby odciąć się od własnego ciała, być ponad nim. Jej serce było przy Bogu. Jest bardzo mocno przekonana, że Bóg ją wtedy ochronił i pozwolił jej się wyzwolić. Zebrała się na odwagę i udało jej się uciec. Także w dziewczynach, dla których prostytucja była jedyną możliwością wyrwania się z rodzinnego piekła, jest tęsknota za pełnią miłości. Tu nie ma różnic - w każdym człowieku jest to pragnienie!

Strefa między człowiekiem i Bogiem jest tajemnicą. Gdyby człowiek od nikogo nie doświadczył nigdy odrobiny miłości, nie byłby w stanie przeżyć. Ktoś musiał nas podtrzymać, gdy robiliśmy pierwsze kroki, ktoś nas uczył, ktoś dał nam kromkę chleba - przeżyliśmy. Niemowlę bez odrobiny ciepła i pieszczoty nie przeżyje. Jeżeli nawet tego mój umysł nie pamięta, to pamięta moje ciało, moja podświadomość. Jesteśmy o wiele bogatszym istnieniem, niż się nam wydaje. Mamy duszę, opiekują się nami aniołowie. Wielu ludzi mówi, że spotkało anioła. Sama mam takie przeżycia. Doświadczenie Bożych znaków od jakichś przypadkowych ludzi, którzy coś powiedzą, podarują kromkę chleba albo przeciwnie - powiedzą "nie", wyrzucą, a co w konsekwencji przywróci życie. Historie są przeróżne. To wszystko jest miłość - doświadczenie Boga, który ciągle szuka człowieka. Każdego człowieka! Dlaczego w Ewangelii jest powiedziane, że celnicy i jawnogrzesznice wyprzedzą nas do Królestwa Bożego?

Łatwiej im jest zdać sobie sprawę z własnej bezsilności…

Jak to się dawniej pisało: "Z łaski Bożej…" ktoś tam. Nie jestem lepsza od tych dziewczyn. Możemy pracować - i ja, i moje zakonne zgromadzenie - tylko dlatego, że prowadzi nas Bóg. Stając wobec ludzkich problemów i zranień, czujemy się bezsilne. Nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie "dlaczego?". Nie mamy cudownych zaklęć. Nawet psychologia jest bezsilna. Jeżeli nie będzie uzdrowienia, jeżeli nie będzie tego dotyku miłości, nic nie zdołamy zrobić.

Czy trzeba aż stracić wszystko, jak ten ewangeliczny marnotrawny syn, żeby wyraźnie doświadczyć Bożej miłości? Prawda jest taka: "Jak sie nie wywrócis, to sie nie naucys", jak to mówił Jonek Bachleda. Każdy z nas w swojej historii życia gdzieś się tam poplątał i robił rzeczy głupie. Taką mamy naturę, że jesteś­my mądrzy po szkodzie.

Jeden głębiej jest uwikłany, inny może nie tak głęboko. Ale tego się nie wymierzy. Bo tu dotykamy właśnie tej sfery tajemnicy między człowiekiem a Bogiem. Takie doświadczenia nas tworzą. Bez wiary nie potrafiłybyśmy towarzyszyć ludziom.

Miłość leczy - jest "zaraźliwa". Ale zło także jest "zaraźliwe" - kto wie, czy nie bardziej! Dziecko, które doświadczyło w dzieciństwie przemocy, zwykle samo później tę przemoc będzie stosować. Jak to błędne koło zatrzymać?

Spokojnie. Nikt z nas nie kończył Cambridge dla rodziców. Po prostu kocham, tak jak potrafię. Zawsze to będzie ułomne. Resztę przemienia Bóg. Jeśli jest miłość, jest też przebaczenie.

Siostra mocno podkreśla, że człowiek nie jest grzechem: "Kobieta nie jest grzechem" - to tytuł książki rozmów z Siostrą. Czy wobec tego grzech jest bardziej chorobą niż winą?

Jeżeli pan, za przeproszeniem, wdepnie w g..., czy pan jest g..., czy człowiekiem, który w nie wdepnął? Jeśli pan nie wejdzie w kolejną, to po jakimś czasie wyschnie i odpadnie. Nie ma co się koncentrować na grzechu. Patrzmy na miłość. Oczywiście, że jest zło, grzech, są zranienia, traumy, ale to nie jest istota rzeczy! Istotą jest miłość.

Co miłości najbardziej przeszkadza: pycha, udawanie, lęk, egoizm…?

No, niech pan wylicza dalej…

A z Siostry doświadczenia?

Nie chcę się wymądrzać. Są mądrzejsi ode mnie. Dlaczego miłość jest cnotą? Bo to nie jest takie proste: kochać. Pełnia jest tylko w Chrystusie. Oczywiście, że jesteśmy małostkowi, wplątani w różne dziwactwa, lęki. Po prostu oddajmy to Bogu, i On sobie wtedy działa, robi fajne rzeczy, a my przy okazji doświadczamy czegoś pięknego. To jest coś, co nas uzdrawia.

Jeżeli jednak ktoś tkwi w nałogu, mechanizm uzależnienia jest właśnie taki, że on swego nałogu nie dostrzega. Jak wyzwalać się z takiej pułapki?

Wołać: Jezu, widzisz, jak kombinuję!

To byłaby pokora, a nie nałóg.

Jeśli ktoś jest zaślepiony, nie można mu pomóc, dopóki skutków swego zniewolenia nie poczuje na własnej skórze. Nie da się oszukać ani zdrowia, ani ciała, ani ducha. Nigdy nie jest tak, że coś robię i nie ma to znaczenia dla ludzi, dla bliskich, dla mnie samego. Tak już jesteśmy wszyscy połączeni ze sobą. Słowa: "sam sobie poradzę", to głupota. Największy dowcip Najwyższego jest taki, że zbawia nas we wspólnocie. Nie jesteśmy samowystarczalni. Wszystko - nasza twórczość, praca, nasze działania - ma sens, jeśli ma odniesienie do drugiego człowieka. Gdybyśmy byli samowystarczalni, byłoby strasznie nudno.

Ale Siostra wspominała w książce o sytua­cjach takiej zupełnej bezsilności, kiedy np. w absurdalnej bójce ginie młody chłopak. Czy wtedy Siostrę nie nachodzą myśli, że życie nie ma sensu?

Oczywiście, że nachodzą. Kłócę się z Bogiem. Ostatecznie mówię: "OK. W końcu to są Twoje dzieciaki. Ja nie wiem, o co tutaj chodzi". Nie ma we mnie zgody na bezsensowne cierpienie - zostaję ze znakiem zapytania. Po prostu zawierzam.

Siostra powiedziała, że miłość jest jedna. Ale przecież w jednej miłości jest rozkosz, a w innej - choćby na Krzyżu - cierpienie. Jest ekstaza i jest ofiara - czy to to samo?

A w życiu jak jest? Przecież dokładnie tak: obok siebie są różne emocje. Długo pan chodzi w ekstazie? Serce by panu wysiadło. To, że jestem zła na kogoś, nie znaczy, że go nie kocham. Czasem jest tak, że nic nie czuję - uczucia sobie poszły. Ale wtedy jest jeszcze moja wola. Mnie też się nie zawsze chce, ale ważna jest wierność. A wierność to też miłość. Wybieram, wbrew moim uczuciom, moim słabościom, zakręceniu, i idę. I to wszystko w jednym kawałku to miłość. Ta sama miłość raduje się w Kanie Galilejskiej i ta sama miłość idzie na Golgotę.

Nie podoba mi się tylko ta kolejność: Kana - Golgota. Czy krzyż zawsze musi być na końcu?

A ma pan wybór? Na końcu jest śmierć, ale miłość przechodzi na drugą stronę, nie umiera. Człowiek nie umiera. Jest. Jest we mnie.

Wyczytałem, że według Siostry Niebo będzie przypominać przytulną kafejkę…

Koniecznie z dobrą jazzową muzyką. W zależności od zasług, będziemy mieć stolik dalej lub bliżej Najwyższego i chóru anielskiego.

A kto z Siostrą będzie siedział przy stoliku?

Nad tym się nie zastanawiałam.

Rozmawiał Artur Sporniak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007