Europa przyspieszyła bez nas

Europa wielu prędkości jest niezbędna, inaczej utkniemy w martwym punkcie.

14.03.2017

Czyta się kilka minut

Donald Tusk i Angela Merkel. Fot: AP Photo/Geert Vanden Wijngaert /
Donald Tusk i Angela Merkel. Fot: AP Photo/Geert Vanden Wijngaert /

Kanclerz Angela Merkel, która wypowiedziała te słowa, spotkała się w minionym tygodniu z przywódcami Francji, Hiszpanii i Włoch, aby zadeklarować gotowość do nowego otwarcia w polityce wobec UE. Tylko czy można go dokonać przy pomocy idei, której początki sięgają lat 70. XX wieku?

Znajomość historii i politycznych realiów Europy pozwala postawić kilka tez. Po pierwsze, Unia wielu prędkości była i jest faktem (wystarczy wspomnieć strefę Schengen, strefę euro, politykę bezpieczeństwa i obrony). Po drugie, pomysły na zostawienie w tyle innych krajów członkowskich pojawiają się wówczas, gdy instytucje europejskie nie potrafią przezwyciężyć kryzysu za pomocą istniejących reguł. Po trzecie, przyspieszenie przynosi postęp wyłącznie, jeśli intencją jest nie tyle (a przynajmniej nie tylko) chęć odcięcia się od innych, lecz wola dokonania jakościowej zmiany. Dlatego mamy dziś wspólną walutę i brak kontroli granicznych, lecz w sprawach obrony postęp jest niewielki – i to mimo szeregu inicjatyw z przeszłości.

Jak będzie tym razem? Wszystko zależy od tego, czy slogan zostanie wypełniony polityczną treścią. Z tym nie będzie łatwo, bo poza współpracą w polityce zagranicznej czy migracyjnej trudno będzie o nową prędkość, która nie naruszy wspólnego dla wszystkich kodeksu drogowego: wspólnych instytucji i prawa. Ale nawet ściślejsza współpraca we wspomnianych dziedzinach rodzi pytania o efektywność rozwiązań dla niewielu, gdy zajęcie się źródłem problemu wymaga współdziałania wszystkich. Zakładanie jednak z góry, że problemu nie ma, byłoby zgubne. Polityka lubi chodzić własnymi drogami, za nic mając argumenty ekspertów.

Z tego samego powodu błędem jest budowanie przekonania, że Europa wielu prędkości musi być dla Polski złym scenariuszem. Dla państwa, którego kolejne rządy konsekwentnie deklarują chęć wpływania na losy Europy, takie podejście jest w najlepszym razie przyznaniem się do blefu, w najgorszym zaś przygotowaniem opinii publicznej do oddania losu w ręce innych. Jeśli więc grupa państw zdecyduje o nawiązaniu nowej formy współpracy (która w przyszłości być może się zinstytucjonalizuje), trzeba zarezerwować sobie miejsce przy stole. Powoływanie się na prawa nabyte oraz na argumenty „narodowe” nie ma większego znaczenia w zderzeniu z partnerami, których suwerenność opiera się nie tylko na emocji, ale i dobrze rozpoznanych własnych siłach i słabościach. W tym kontekście wyzwaniem dla Polski była, jest i będzie nie tylko polityka Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, ale także Czech, Węgier, Litwy czy Chorwacji. Bycie blisko realnych procesów politycznych jest dziś warte więcej niż pielęgnowanie wstydliwej porażki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2017