Nie jesteśmy barbarzyńcami

Donald Trump z pierwszą wizytą europejską nie jedzie do Berlina czy Paryża, tylko do Warszawy. Zapewne ma w tym jakiś cel – dobrze byłoby, żeby również Polska zdefiniowała, o co jej chodzi.

04.07.2017

Czyta się kilka minut

 / Alain Apaydin / ABACAPRESS.COM / EAST NEWS
/ Alain Apaydin / ABACAPRESS.COM / EAST NEWS

W tym tygodniu nasza dyplomacja przejdzie jeden z najważniejszych testów ostatnich lat. Wizyta prezydenta USA to będzie ćwiczenie w ważeniu słów, oczekiwań i postaw wobec naszego globalnego sojusznika i sojuszników regionalnych. Niektórych będzie korcić, by Polska dokonała wyboru między USA i UE. Jeśli tak się stanie – biada nam wszystkim.

Wielu polskich komentatorów ucieszyły niedawne słowa Emmanuela Macrona. „Europa nie jest supermarketem” – mówił nowy prezydent Francji – a niektórzy wschodnioeuropejscy politycy „dopuszczają się zdrady”, bo „decydują się na porzucenie zasad, na odwrócenie plecami do Europy, na cyniczne podejście do UE, która miałaby służyć do rozdawania kredytów, ale nie znaczyłaby nic w sensie wartości”. Wschodząca gwiazda europejskiej polityki przypomniała rządowi PiS, że otwarcie Zachodu na wschód Europy nie jest wieczne i bezkrytyczne. Polski rząd musi zmienić politykę, aby Zachód nie musiał żałować decyzji o przyjęciu nas do swojego grona w 2004 r.

Wywiad Macrona wywołał emocje i zapewne taki był jego cel. Macronomania ogarnia europejskie masy i elity; nowy prezydent jest nadzieją euroentuzjastów na ożywienie unijnych instytucji po smucie kryzysu finansowego i szoku brexitowym. Również część polskich elit cieszy się z tego, co mówi Macron: dla niektórych rodaków każdy, kto krytykuje PiS, z definicji ma rację, a przynajmniej chce dobrze.

Znacznie ciekawsza od obserwacji przejawów naszej Schadenfreude jest jednak próba odpowiedzi na pytanie, jak zachowa się polska dyplomacja w niezwykle ważnym momencie dla polityki europejskiej. Przyspieszenie, jakiego nabrała ona w ostatnich miesiącach, jest niebywałe: Brexit i wybory brytyjskie, porażki partii i kandydatów antyunijnych w Holandii, Austrii i Francji, nadchodzące wybory w Niemczech oraz nadal pogłębiający się kryzys migracyjny stwarzają ramy nowego rozdania, w którym zamiast okładania się retorycznymi cepami przyda się polityczna wrażliwość i subtelność. Wskutek korzystnych okoliczności Polska znalazła się w centrum tej rozgrywki i nie jest pewne, czy Polacy – zarówno sprzyjający obecnej władzy, jak i jej przeciwnicy – to rozumieją.

Linie podziału

W Berlinie, Paryżu i Brukseli nie brak głosów zaniepokojenia przed wizytą Trumpa. Mówi się, że specjalnie wybrał Warszawę, by w kraju, który kontestuje niektóre aspekty polityki unijnej, zasiać kolejne ziarna podziału. Trump ma wzmocnić Kaczyńskiego, by ten z jeszcze większą determinacją sprzeciwiał się Brukseli.

Takich opinii można się było spodziewać. Zwłaszcza we Francji rozpowszechnione jest przekonanie, że Polska nie dorosła do prowadzenia samodzielnej polityki, a już na pewno do prowadzenia jej w imieniu UE. Tym zajmują się kanclerz Merkel i prezydent Macron, ale nie Polacy. Czytając wypowiedzi niektórych brukselskich, francuskich, niemieckich polityków i komentatorów można odnieść wrażenie, że prawidłową reakcją na zapowiedź wizyty prezydenta USA w Warszawie powinno być skierowanie Air Force One do Paryża albo Berlina.

Nie trzeba być wielbicielem Donalda Trumpa, żeby cenić rangę jego urzędu i uznawać wagę tej wizyty. Europa Środkowo-Wschodnia potrzebuje wsparcia amerykańskiego w wielu dziedzinach – od gospodarki po obronność. Przyjazd prezydenta do Warszawy z pewnością potwierdzi wzrost znaczenia regionu, a także Polski: kraju, który w ostatnich latach jest najszybciej rozwijającą się gospodarką w Europie i który ma uzasadnione ambicje polityczne.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co powie amerykański prezydent w Warszawie – z pewnością obawy o próby uruchomienia jakiejś nowej politycznej zapadni w Europie nie są bezpodstawne. Warto jednak mieć świadomość, że choć nie kontrolujemy słów i zachowań Trumpa, to kontrolujemy własne. To one zdecydują, czy ta wizyta będzie sukcesem Polski – członka Unii Europejskiej i NATO, sojusznika Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Francji.

Niewątpliwie byłoby dobrze, gdyby ta wizyta przyczyniła się do ostudzenia emocji i obniżenia poziomu popisów retorycznych w Europie. Wbrew bowiem koncepcjom „zderzenia cywilizacji” wschodu i zachodu kontynentu, którą wydaje się forsować prezydent Francji, rozbieżności między poszczególnymi członkami Unii mają nieco bardziej złożony charakter, a „narodowe egoizmy”, o których Macron również wspominał w wywiadzie, to po prostu ochrona własnych interesów, w czym zresztą Francja na arenie europejskiej bryluje od lat.

Linia podziału nie jest jedna i z pewnością nie przebiega wzdłuż Odry. Weźmy kluczową dla europejskiej polityki Macrona sprawę „dumpingu socjalnego”. Francuski prezydent nazywa tak konkurowanie przy pomocy niższych kosztów pracy, a jednym ze środków zaradczych mają być protekcjonistyczne blokady rynku. Macron proponuje np. wprowadzenie tzw. pakietu drogowego, nakazującego traktowanie kierowcy tira na europejskich drogach jak pracownika delegowanego i wypłacanie mu pensji według zasad kraju, przez który przejeżdża. Jest to plan nie do przyjęcia nie tylko dla Polaków czy Węgrów, ale także dla Hiszpanów i Portugalczyków, czyli tych gospodarek, które dokonując ogromnych poświęceń w ostatnich latach pokonały kryzys i stają się coraz bardziej konkurencyjne.

Pomysły Francji nie podobają się także w krajach skandynawskich, które tradycyjnie bronią się przed protekcjonalizmem gospodarczym, ale i w samej Brukseli. Nawet Jean-Claude Juncker, który kiedyś bronił Paryża przed karami za łamanie dyscypliny budżetowej, dziś mówi: „Z Francją jest ten problem, że wydaje za dużo pieniędzy, a do tego wydaje je na niewłaściwe cele”.

Raczej wątpliwe, by prezydent Macron zgodził się w pełni z tą tezą, a na pewno nie przyznałby tego otwarcie. W cytowanym wywiadzie pyta, z czego wziął się Brexit, i sam sobie odpowiada: „Z pracowników z Europy Wschodniej, którzy przyjeżdżali i zabierali pracę Brytyjczykom”. Powiela więc najgorsze stereotypy, uznając, że przyczyną Brexitu byli polscy budowlańcy, którzy pracowali lepiej i taniej od Brytyjczyków. W gruncie rzeczy jego poglądy na konkurencyjność niewiele różnią się od poglądów Marine Le Pen czy Nigela Farage’a, co zresztą zauważane jest w wielu miejscach w Europie.

Euro i uchodźcy

Wiele mówi się obecnie o odnowieniu francusko-niemieckiego silnika, który miałby się stać siłą spajającą nową Europę i dyscyplinującą wschodnich Europejczyków. Prezydent Macron czeka w blokach startowych na wybory w Niemczech licząc, że zaraz po ewentualnym zwycięstwie Merkel wspólnie przystąpią do reformowania UE, a zwłaszcza zacieśniania strefy euro. Niewykluczone, że taka inicjatywa się rozkręci, ale jej forma wcale nie jest oczywista.

Owszem: kanclerz Merkel, która powstrzymuje się od krytyki państw wschodnioeuropejskich (zwłaszcza Polski) zarówno ze względów historycznych, jak i ze względu na dbałość o interesy gospodarcze Niemiec, dała już zielone światło na tworzenie zalążków instytucji unijnych w ­ramach eurolandu. Polska będzie musiała określić swoje miejsce w Europie kilku prędkości i przyjąć do wiadomości, że za odmowę wstąpienia do strefy euro zapłaci cenę polityczną – być może wartą zapłacenia dla chronienia polskiej gospodarki.

Najbardziej drażliwą sprawą dzielącą kontynent – choć, podobnie jak poprzednie, nie wzdłuż linii geograficznych – jest jednak kwestia uchodźców i podejście do kryzysu migracyjnego. W Polsce debata na ten temat została przejęta przez ignorantów należących do zwalczających się plemion – już nawet nie partii, bo oprócz drobnych ugrupowań żadna siła polityczna nie chce przyjmować uchodźców. Podział sięga głębiej i daje się sprowadzić do dwóch tez. Według pierwszej porządni ludzie chcą w Polsce uchodźców, a podli nie chcą, według drugiej zaś Polacy dzielą się na tych, którzy chcą do Polski sprowadzić terrorystów, i takich, którzy chcą chronić ojczyznę przed islamsko-terrorystyczną zarazą.

Prawda bywa bolesna, ale warto się z nią konfrontować. Polscy politycy, zwłaszcza politycy PiS-u, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, mają na koncie wypowiedzi, które należałoby zaliczyć do kategorii dehumanizowania ludzi. To PiS i osoby poniżające uchodźców odpowiadają za wywołanie w Polsce niechęci do osób innego wyznania czy koloru skóry. Rządowi udało się przekonać sporą część Polaków, że uchodźca równa się muzułmanin równa się terrorysta. Taka polityka zapewnia popularność, której – nawiasem mówiąc – nie jest zdolna stępić nawet zdecydowanie odmienna postawa Kościoła katolickiego.

Sianie nienawiści wobec uchodźców to jednak tylko część problemu. Tak się, niestety, składa, że sprzeciw polskiego rządu wobec kwotowego rozmieszczania uchodźców ma podstawy. Komisja Europejska udaje, że relokacja uchodźców jest sukcesem, tymczasem stała się ona jednym z najbardziej jaskrawych symboli unijnej nieudolności. Ze 160 tys. uchodźców przeznaczonych do osiedlenia kraje członkowskie przyjęły dotąd 20 tys. Polski rząd ma rację, kiedy mówi, że przy otwartych granicach w strefie Schengen przyjmowanie uchodźców do poszczególnych krajów jest fikcją.

Polski rząd ma również rację twierdząc, że migranci nie są wystarczająco dobrze sprawdzani w tzw. hot spotach. Na początku fali uchodźczej Grecy w ogóle nie dokonywali weryfikacji, a Włosi, żeby się pozbyć problemu, otwierali granice i wypychali przybyszów dalej. Dziś Włosi chcą zamknąć porty dla migrantów, bo nie są w stanie opanować sytuacji. Alarmują też, że niektóre organizacje pomocowe współpracują z przemytnikami ludzi, zapewniając nieprzerwany dowóz migrantów do Europy z Libii, gdzie proceder ten stał się jedną z najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki.

Humanitarną retoryką nie da się przykryć realnych problemów i nie należy tego robić stosując szantaż moralny wobec ludzi zgłaszających wątpliwości co do sensu przyjmowania uchodźców według recept Komisji Europejskiej. Wątpliwości wobec tego systemu zgłaszają zresztą nie tylko Polacy: np. dyplomaci Estonii, kraju, który przyjmuje uchodźców, wielokrotnie zwracali uwagę na błędy w weryfikacji migrantów, fałszowanie dokumentów, luki w zeznaniach. Nie można z pełną odpowiedzialnością twierdzić, że sprowadzanie uchodźców nie wiąże się z żadnym zagrożeniem.

Wyrazem nieudolności politycznej polskiego rządu nie jest to, że sprzeciwia się relokacji, przez co naraża się na zarzuty o brak solidarności europejskiej, ale fakt, że nie umie zaproponować nic w zamian. Rację mają ci, którzy twierdzą, że pomaganie ofiarom wojny w Syrii na miejscu – w Libanie, Turcji, Jordanii – ma większą wartość humanitarną i jest skuteczniejsze. Polska powinna jednak aktywnie stosować taką pomoc i o niej informować, aby nie narażać się na posądzenie o brak empatii i nieprowokowanie konfliktu z Brukselą.

Najbliżej są Niemcy

Wbrew hurraoptymistycznej retoryce rządu stosunek do uchodźców to jedna z nielicznych kwestii, która łączy dziś państwa Grupy Wyszehradzkiej. Wiele innych rzeczy je dzieli, co zresztą stanowi kolejny dowód, że traktowanie podziałów Europy w kategoriach wschód-zachód jest potężnym uproszczeniem. Słowacja znajduje się w strefie euro i nie zamierza jej opuszczać ani osłabiać. Czesi nie będą krytykować Niemców, bo niby dlaczego mieliby to robić, skoro Niemcy to ich główny partner. Austria, Czechy i Słowacja współpracują w ramach odrębnego od Grupy Wyszehradzkiej Trójkąta Sławkowskiego. Viktor Orbán lubi pokrzyczeć na europejskich partnerów, ale nie zrobi nic, co zagrozi interesom gospodarczym Niemców na Węgrzech.

Nie ma sensu nawet myśleć o jakiejkolwiek przeciwwadze dla zachodu kontynentu, bo ani Czechy, ani Słowacja, ani Węgry w otwarty konflikt z Niemcami nie wejdą. Dodajmy, że przewodnictwo V4 obejmuje właśnie Orbán, mistrz traktowania aliansów politycznych w sposób instrumentalny.

Najprawdopodobniej Polska uniknie kar za łamanie zasad praworządności i nieprzyjmowanie uchodźców. Podobnie jak uniknęły ich Węgry za zniszczenie własnego Trybunału Konstytucyjnego i mediów, a wcześniej Francja za łamanie dyscypliny budżetowej. Ale nie cieszmy się, że Brukseli się nie udaje zdyscyplinować Polski, Węgier czy Francji. To także dzięki obecności w Unii Polska rozwija się i ma szanse na osiągnięcie stabilizacji gospodarczej i społecznej na poziomie, o którym nie śniło się pokoleniom Polaków.

Trzymajmy również kciuki za prezydenta Macrona, bo w obecnej Francji alternatywa może być tylko gorsza. Jak każdy europejski przywódca, uprawia on retorykę na potrzeby swoich wyborców: polska dyplomacja nie powinna szukać z nim sporu, tylko pól współpracy, które pozwolą zapomnieć o nieporozumieniach. Np. francuska propozycja wzmocnienia Frontexu i ochrony granic zewnętrznych powinna zostać przez Polskę podchwycona i aktywnie wsparta.

Podziały w Europie nie przebiegają według schematów, które proponuje prezydent Macron. Nie jest tak, że na zachodzie mieszkają obrońcy wartości liberalnej Europy, a na wschodzie barbarzyńcy, których nie trzeba było wpuszczać na salony. Pamiętajmy wreszcie, że podstawowym sojuszem, od którego zależy nasza pomyślność i bezpieczeństwo, jest współpraca z Niemcami, którą powinniśmy cenić i szanować. Prezydent Trump nie jest żadną alternatywą dla kanclerz Merkel. Na szczęście nie musimy wybierać i miejmy nadzieję, że nie ma w Polsce polityka, który poprowadziłby Polskę w kierunku takiego wyboru. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2017