Niemieckie pomysły, francuskie dylematy

Ugoda z Grecją nie kończy kryzysu strefy euro. Zanim główne kraje eurolandu zdecydują, co dalej, trwa festiwal idei.

26.07.2015

Czyta się kilka minut

Angela Merkel i Alexis Tsipras w Berlinie, marzec 2015 r. / Fot. Adam Berry / GETTY IMAGES
Angela Merkel i Alexis Tsipras w Berlinie, marzec 2015 r. / Fot. Adam Berry / GETTY IMAGES

Koniec sezonu politycznego w międzynarodowej polityce przyniósł dwa ważne porozumienia: z Iranem w sprawie rezygnacji Teheranu z wojskowego programu nuklearnego i z Grecją w sprawie kolejnej transzy kredytów w zamian za reformy. Oba wypracowano po zabójczych maratonach negocjacyjnych. Oba mogą nie przetrwać próby czasu.

O ile jednak zakończenie negocjacji z Iranem to przełom, który otwiera nowy rozdział na Bliskim Wschodzie, o tyle układ z Grecją niczego realnie nie zmienia. Strefą euro nie rządzą bowiem ani żelazna kanclerz, ani przebiegły premier Tsipras, lecz błędy polityczne, które ich poprzednicy popełnili jeszcze w latach 90. XX w. A sama Unia Europejska nie tylko grzęźnie w sporze o to, kto ponosi winę za kryzys, lecz wydaje się także szykować do dyskusji o odgrodzeniu się od „przypadkowych” członków murem kolejnej fazy integracji politycznej.

Tymczasem co najmniej od końca zimnej wojny to wyzwania międzynarodowe mają większy wpływ na kształt unijnej konstrukcji niż wewnątrzeuropejskie spory i traktaty.

Koniec zaufania

O miejscu, w którym znajduje się dziś polityka europejska, najlepiej świadczy komunikat państw strefy euro – zawierający warunki porozumienia z Grecją – przyjęty po najnowszym „szczycie ostatniej szansy”. Sformułowania o potrzebie odbudowy zaufania pojawiają się w tym dokumencie zdecydowanie za często jak na polityczną wspólnotę losu, którą ma być Unia. Także przejawy mikrozarządzania – np. postulaty otwarcia sklepów w niedzielę i sprzedaży pieczywa i mleka – muszą budzić zdziwienie dla zewnętrznego obserwatora, który kryzys grecki ogląda przez pryzmat miliardowych sum i groźby upadku strefy euro.

Tym samym relacje strefy euro z Grecją osiągnęły poziom – jeśli idzie o zaufanie – zbliżony do stosunków Unii z wrogimi państwami trzecimi, np. Rosją. Nie ma już mowy o współpracy w dobrej wierze. Maksymalne wykorzystywanie swych przewag tworzy nowy, nieznany dotąd w takim natężeniu model współdziałania.

Ateny będą więc teraz udowadniać, że nie można wyrzucić Grecji ze strefy euro bez względu na to, czy kraj odnotowuje jakieś postępy w uzgodnionych reformach. Pozostałe stolice będą się temu bezradnie przyglądać – aż do momentu, w którym grecka strategia postawi kilka rządów przed wyborem: albo wierność unijnym traktatom (faktycznie nieprzewidującym opuszczenia przez jakiś kraj strefy euro), albo wiarygodność wobec własnych obywateli.

Wbrew bowiem temu, co można niekiedy usłyszeć, jest to pojedynek nie tylko rządów, ale też społeczeństw. To nie Berlin, Haga czy Helsinki, lecz Niemcy, Holendrzy i Finowie mają dość wodzenia za nos przez Greków. W końcu nie tylko Grecy mają prawo do zabierania głosu...

„Grexit” ciągle realny

A sytuacja jest rzeczywiście patowa.

Dwojga głównych aktorów obecnego dramatu – premiera Grecji Alexisa Tsiprasa i kanclerz Niemiec Angeli Merkel – nie było w gronie architektów strefy euro. Nie ponoszą też odpowiedzialności za hurraoptymizm, z jakim Komisja Europejska sankcjonowała kiedyś gotowość kolejnych chętnych państw – w tym Grecji – do przyjęcia wspólnej waluty. Oboje, Tsipras i Merkel, tworzą dziś jednak przyszłość, której najwyraźniej się boją. Premier Grecji wie, że bycie bankrutem w strefie euro i poza strefą euro to dwie zasadniczo różne rzeczy. Inna jest szansa na przeżycie i rozwój.

Jeżeli przyjąć za pewnik, że źródłem całego zła są nieusuwalne błędy konstrukcyjne strefy euro – przede wszystkim założenie, że gospodarki wszystkich państw członkowskich mogą być względem siebie równie konkurencyjne i nie potrzebują instrumentu własnej waluty, którym mogą poprawiać swą kondycję – to jest kwestią czasu, kiedy dojdzie do „Grexitu”, czyli wyjścia Grecji ze strefy euro. Ale już nie z nagła, lecz w sposób uporządkowany i po przeprowadzeniu wielu reform, zanim zacznie się kolejna spirala długu lub cięć wydatków.

Chyba że grecki precedens zmusi pozostałych członków eurolandu do akceptacji stałych transferów wewnętrznych – tak jak bogate regiony dopłacają do biednych w ramach poszczególnych państw. Taki wariant jest możliwy, jeśli wyjście Grecji z eurolandu – obojętne, Grecji „zdrowej” czy „chorej” – będzie politycznie nieakceptowalne.
Tylko że tego, co się stanie, nikt nie wie.

Pomysł Schäublego

Tsipras ma naprzeciw siebie nie tylko Merkel (ona instynktownie wyczuwa skutki „Grexitu”, a zarazem jest bezradna wobec silnej pozycji prawnej Aten), lecz także – a teraz może nawet przede wszystkim – Wolfganga Schäublego, ministra finansów Niemiec. Schäuble to jeden z niewielu, a może wręcz jedyny polityk sprawujący dziś ważną funkcję, który był aktywnym i ważnym graczem jeszcze w czasach narodzin euro.

Do 1989 r. był on szefem Urzędu Kanclerskiego Helmuta Kohla i ministrem do zadań specjalnych (np. negocjował zjednoczenie Niemiec), potem ministrem spraw wewnętrznych, a w latach 1991–2000 szefem frakcji parlamentarnej CDU/CSU. Jeśli zatem ktoś w niemieckiej polityce robi sobie wyrzuty z powodu tego, że Grecja znalazła się w strefie euro – a zwłaszcza z braku traktatowej klauzuli o wyjściu lub wyrzuceniu kraju-bankruta – to jest nim bez wątpienia obecny szef niemieckich finansów.

Jego niedawny partner przy stole negocjacyjnym, dziś były już minister finansów Grecji Janis Warufakis, nie był graczem ani dobrym, ani sprytnym. Ale trafnie odgadł (i może dlatego nie wierzył w kompromis), że dla Schäublego kryzys grecki to laboratorium kolejnej zmiany: częścią rozwiązania kryzysu greckiego ma być uzupełnienie luki w zapisach traktatowych.

Można to porównać do sytuacji sprzed ponad dekady: gdy w 2000 r. w Austrii powstał rząd z udziałem skrajnie prawicowej Partii Wolnościowej, spowodowało to kilka lat później wprowadzenie do przepisów Unii procedury zawieszenia kraju członkowskiego w jego prawach, gdyby łamał on podstawowe prawa zawarte w traktatach. Wprawdzie użycie tej klauzuli jest praktycznie niemożliwe, ale fakt jej istnienia był i jest instrumentem politycznym (ostatnio przypominanym w kontekście Węgier Orbána).

Stąd zapewne pomysł – na gruncie prawnym pozornie dziwny – który Schäuble zgłosił podczas ostatnich negocjacji: aby Grecja mogła opuścić strefę euro na jakiś czas. Dziwny tylko pozornie, gdyż chodziło o pokazanie kierunku myślenia: stwórzmy reguły, które niejako w automatyczny sposób będą decydować o losie państw łamiących zobowiązania. W takiej Unii Niemcy byłyby w roli dla siebie idealnej: bezstronnego strażnika traktatów. Dziś takiego komfortu nie mają.

Strefa dwóch prędkości

Pomysł na centralizację zarządzania Unią za pomocą prawa – a nie na drodze nieustannego budowania porozumienia politycznego między państwami – jest od wielu lat motywem przewodnim niemieckiej debaty europejskiej.

Herfried Münkler – jeden z najbardziej znanych niemieckich politologów; jego idee wykraczają poza mury Uniwersytetu Humboldta w Berlinie – udzielił niedawno wywiadu, który zdaje się dobrze oddawać myślenie części niemieckich elit. Jego zdaniem Europa potrzebuje „twardego rdzenia” ze wspólnymi strukturami politycznymi i społeczno-ekonomicznymi, aby mogła pracować na podstawie traktatów, bez potrzeby tworzenia wspólnego rządu, którego i tak nigdy nie będzie.

Münkler przekonuje, że ów „rdzeń” powinien powstać wokół Niemiec, Francji i krajów Beneluksu. Włosi muszą się zastanowić, czy chcą być jego częścią. Dla pozostałych krajów Unii można by stworzyć drugi i trzeci „krąg”, które miałyby mniej praw, ale zarazem mniej obowiązków. W ten sposób Münkler pośrednio przyznaje, że cała strefa euro w jej obecnym składzie i kształcie nie może być podstawą unii politycznej. Nie ma w niej miejsca dla Finlandii, Irlandii, Portugalii, państw bałtyckich, Austrii czy Słowacji. To nic innego, jak postulat „strefy euro dwóch prędkości” – chyba że wspólna waluta ma w ogóle przestać istnieć. Ale o tym w wywiadzie nie ma mowy.

Czekając na rok 2017

Może to przypadek, a może nie: tydzień po ostatnim szczycie prezydent François Hollande wezwał do utworzenia ściślejszej strefy euro – swego rodzaju awangardy państw, które stworzyłyby wspólny rząd, budżet i parlament. W ten sposób Francja sygnalizuje (nie po raz pierwszy) chęć ucieczki do przodu i rozdzielenia instytucji oraz prawa unijnego tak, by państwa założycielskie Unii odtworzyły niejako starą wspólnotę, budując polityczny i prawny dystans wobec wszystkich kolejnych rozszerzeń.

Inicjatywę Hollande’a należy zapewne traktować też jako próbę odnowienia tradycyjnej płaszczyzny politycznej z Niemcami: to zwyczajowy dla Niemiec i Francji sposób poszukiwania drogi wyjścia z kryzysów. Teraz, jak dotąd, nieskuteczny. Być może Hollande kokietuje tym też Schäublego, który w połowie lat 90. XX w. był współautorem dokumentu postulującego stworzenie „twardego rdzenia” Wspólnot, w obliczu ówczesnej presji Europy Środkowej na członkostwo w Unii.

Ale dlaczego zatem Hollande wspierał podczas „negocjacji ostatniej szansy” łagodniejszą linię wobec Grecji? Czy bronił francuskiego (czytaj: łagodnego) podejścia do reform gospodarczych i do całości strefy euro? Zapewne. Ale w ostatecznym rozrachunku Francja będzie gotowa poświęcić Grecję, by ocalić siebie. Jeśli wspomniane błędy w konstrukcji strefy euro okażą się decydujące dla przyszłości Unii, to jest kwestią czasu, kiedy dosięgną one również stosunków francusko-niemieckich.

Mimo swej wciąż silnej pozycji, Francja nie jest w stanie wygrać konkurencji gospodarczej z Niemcami (chyba że te pozwolą jej na to w pewnych dziedzinach). Sojusz Berlina i Paryża zawsze był i będzie sojuszem różnych filozofii państwa i gospodarki. Gdyby ojcowie założyciele Wspólnot kierowali się dzisiejszym nakazem upodabniania się państw i gospodarek jako warunkiem integracji, Europejska Wspólnota Gospodarcza nigdy by nie powstała. Dlatego Niemcy są w stanie wybaczyć błędy i zrozumieć specyfikę Francji, a polityka francuska chętnie odwołuje się do tego przywileju.

Ale problem z niemieckim i francuskim myśleniem o Europie jest od lat ten sam. Minęły – jak się wydaje, bezpowrotnie – czasy, gdy przetasowania polityczne w Europie miały znaczenie dla świata zewnętrznego. Choć kryzys Grecji i wizja rozpadu strefy euro to szok dla Europy, od wyzwań tych nie można uciec w pogłębioną integrację polityczną.

Przypomina to okres sporu o interwencję amerykańską w Iraku, gdy – w odpowiedzi na polityczne podziały w Europie – Francja, Niemcy, Belgia i Luksemburg ogłosiły powstanie sojuszu obronnego (do czego zresztą nigdy nie doszło).

Presja migracyjna z Afryki, budowanie płotów na granicach, cofająca się w rozwoju Rosja, tkwiące w zawieszeniu między wojną a pokojem Bałkany i przesunięcie się środka polityki światowej na Bliski Wschód oraz Azję – to dziś realne zagrożenia dla Europy. To one powodują podziały i ryzyko porzucania dobrodziejstw integracji (jak udział w strefie Schengen).

Tymczasem unijną przyszłością zdaje się dyskusja o dwóch „exitach”: greckim i brytyjskim. Jedyna nadzieja w tym, że będzie ona krótka i nie przyniesie renegocjacji traktatów, a następnie (nieudanych) referendów. W 2017 r. są wybory w Niemczech i Francji. Do tego czasu powinno stać się jasne wiele z tego, co dotyczy politycznego kierunku Europy. Jeśli nie wszystko. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015