Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdybyś ty, chmielu,
na tyczki nie lazł,
to byś nie robił
z panienek niewiast.
Była połowa lat 70. i ojciec postanowił, że zarejestruje przyśpiewki weselne ze swojej rodzinnej wsi. Chciał odtworzyć cały przebieg wesela, tak jak ono wyglądało, zanim zmieniły się obyczaje. Na początku XX wieku, a gdzieniegdzie jeszcze po II wojnie, wesela odbywały się w poniedziałki i wtorki, żeby zabawa nie zakłócała dnia świętego ani dni postnych, czyli środy, piątku i soboty. Każdej czynności towarzyszyła inna pieśń, tak że cały obrzęd był właściwie jednym wielkim widowiskiem z udziałem chóru i solistów.
Bardzo się ucieszyłem, kiedy wśród książek nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Gdynia znalazła się "Sprzedana muzyka" Andrzeja Bieńkowskiego, malarza, fotografa i etnografa, który poświęcił swoje życie zbieraniu informacji o wiejskich muzykantach. Jako szkrab miałem okazję być kilkakrotnie na zabawie ludowej, do której przygrywała kapela złożona z harmonisty, perkusisty (z bębnem i talerzykiem) oraz skrzypka lub klarnecisty. Kapela ta potrafiła wprowadzić ludzi w trans równie szybko, jak dzisiejsza muzyka wzmacniana elektronicznie. Ludzie tańczyli dwudziestominutowe poleczki i zapominali się w tańcu do tego stopnia, że wydawało się, iż do najstarszych trzeba będzie zaraz wołać księdza. Był to taniec dziki i szczęśliwy, taniec dzieci, które jeszcze nie nauczyły się figur, dlatego pozwalały muzyce płynąć przez ich ciała.
W "Sprzedanej muzyce" są genialne portrety muzyków, którzy potrafili doprowadzać słuchaczy do tego stanu. Nic dziwnego, że uważano, iż są wśród nich guślarze, zaklinacze. Bieńkowski zapisał między innymi taką opowieść: "Andrzej Kędzierski, sławny skrzypek, we wojnę grał na weselu. W poniedziałek przyszedł na wesele miejscowy ksiądz, ten, co dawał ślub. Przysłuchiwał się grze. W pewnej chwili wyrwał zdumionemu K. skrzypce i prasnął nimi o ścianę, rozbijając je w drobny mak. Weselnicy zamarli. Rzucili się na księdza, porządnie mu wlali. Pytam K., dlaczego to zrobił. - A bo myślał, że to niemożliwe, żeby człowiek mógł tak grać. Musiał mu diabeł pomagać. Potem ksiądz zapłacił za zniszczone skrzypce".
Świat kultury ludowej to obszar działania pasjonatów. Pomoc instytucjonalną znaleźć trudno. Słyszałem o kimś, kto napisał projekt z prośbą o grant na ochronę i promocję muzyki ludowej. Odpowiedziano mu, że projekt świetny, tylko temat wybrał sobie niepoważny. Jakiś wstyd otacza ciągle tę część naszego dziedzictwa. Ostatnio dowiedziałem się, że w Radomiu na akordeon mówi się "wstyd" - że niby to obciach grać dziś na takim instrumencie. "Na czym grasz?". "Na wstydzie".
Drewniany dom moich dziadków, w którym odbywały się nagrania, został wybudowany w 1883 r. Rozebrano go dokładnie 110 lat później.