Ekosystem dobrej woli

Kuba Wygnański: Państwo ma stworzyć warunki dla mobilizacji i odpowiedzialności obywateli, a nie robić wszystkiego za nich. przyzwyczailiśmy się w Polsce oczekiwać od państwa wiele, często jednocześnie nie szanując go jako wspólnoty lub instytucji. Rozmawiał Michał Bardel

14.09.2011

Czyta się kilka minut

Michał Bardel: Historia ruchu pozarządowego w Polsce to już przeszło dwie dekady. Ale jego źródeł można szukać znacznie wcześniej...

Kuba Wygnański: Określenia "trzeci sektor" czy "organizacja pozarządowa" są o wiele młodsze, ale warto pamiętać, że pierwsze polskie fundacje powstawały już w XIII w. Ich celem było zwykle realizowanie różnych zbożnych pomysłów za pieniądze wielmożów. Ale wszystko zaczyna się przecież tam, gdzie ludzie są skłonni robić coś więcej, niżby wynikało z obowiązku, chęci zysku, zaspokojenia własnych interesów czy też troski o rodzinę. W sensie najgłębszym ten rodzaj działań ma rzeczywiście długą tradycję, w istocie starszą niż reguły państwa i rynku. Należałoby też zrewidować częste dziś przekonanie, że ruch pozarządowy w Polsce jest efektem transformacji z 1989 r. Gdyby nie to, że już wcześniej potrafiliśmy się "samoorganizować", do transformacji w ogóle by nie doszło!

W Stowarzyszeniu Klon/Jawor prowadzimy projekt "Miasto Społeczne": tropimy dawne działania społeczne, przede wszystkim z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Gdybyśmy porównali naszą współczesną aktywność obywatelską z tą z czasów II Rzeczpospolitej - z jej potencjałem ruchu spółdzielczego, towarzystw czy fundacji - bylibyśmy głęboko zawstydzeni. II wojna światowa przyniosła ogromne straty wśród inteligencji, a właśnie to środowisko i jego etos było jednym z "motorów" działań społecznych. Później spadł na nas jeszcze jeden cios - w 1952 r. fundacje, które działały przed wojną, zostały znacjonalizowane, a ich majątek zabrało państwo. Dziś kilka środowisk próbuje jakoś przypomnieć te korzenie: "Krytyka Polityczna" pisze o Stanisławie Brzozowskim, łódzki "Obywatel" wznawia dzieła Edwarda Abramowskiego.

Co zmieniło się przez ostatnie dwadzieścia lat w polskim "trzecim sektorze"?

Dość charakterystyczne były pierwsze "złote godziny" po Okrągłym Stole. Warto pamiętać, że jeden z wątków poruszanych w czasie negocjacji z władzami dotyczył właśnie swobody stowarzyszania się. Po 1989 r. rozkwitło społeczeństwo obywatelskie z całą swoją dynamiką i różnorodnością. Trudno je opisać. Gdyby jednak ryzykować próbę objaśnienia, na czym "trzeci sektor" polega, można by powiedzieć, że inicjatywy pozarządowe to przedsięwzięcia, które są podejmowane poza państwem, co nie oznacza, że od razu "w opozycji do państwa" - choć i takie istnieją. Często zamiennie mówi się o organizacjach "non profit", choć trafniej byłoby używać sformułowania "działające nie dla zysku", a więc w sposób, który zysku nie wyklucza, lecz wskazuje na to, że ma on charakter wtórny i służy realizacji celów statutowych. Jeśli działania "trzeciego sektora" nie mają być całkiem anegdotyczne i efemeryczne, potrzebuje on zasobów. Sama aktywność społeczna może nie wystarczyć. Dlatego organizacje często sięgają po pieniądze publiczne - łącznie około połowy przychodów "trzeciego sektora" pochodzi z takich źródeł. A to i tak jeden z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej.

Dwadzieścia lat temu wszystko oczywiście wyglądało inaczej. Przez pierwsze dwa-trzy lata wszystko było jeszcze napędzane "historyczną adrenaliną". Później społeczna energia częściowo wygasła, a częściowo przeszła do polityki. Ważnym momentem był kres istnienia komitetów obywatelskich, które w gruncie rzeczy tworzyły rezerwuar tej "pra-energii" przyszłego "trzeciego sektora". Wtedy ruch pozarządowy zaczął poszukiwać własnej tożsamości. Nie było to łatwe, bo pamięć, do której wówczas sięgało moje pokolenie, albo była wywiedziona z lektur opisujących odległą historię (takich jak np. "Rodowody niepokornych"), albo dotyczyła organizacji społecznych jako specyficznych para-państwowych struktur okresu PRL. Staraliśmy się zresztą nie używać terminu "organizacje społeczne", bo kojarzył się nam z komsomołem.

Jakim językiem opisywać więc działania społeczne?

Proponuję porównanie "trzeciego sektora" do ekosystemu, który rozwijał się w różnych fazach. Po okresie entuzjazmu, nastąpił moment zahamowania. Ludzie szybko spostrzegli, że ten rodzaj działalności wymaga ciągłej, trwałej pracy oraz pieniędzy - a nie bardzo wiadomo było, skąd je brać. Filantropia była w Polsce - wciąż zresztą jest - bardzo skromna, nieuporządkowane były relacje z państwem, które zaczęło wówczas z organizacjami pozarządowymi konkurować. Z czasem dopiero pojawiły się pieniądze z fundacji zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich, oraz pierwsze pieniądze europejskie. Wszystko to było jednak tymczasowe i niewystarczające. Mniej więcej w 2000 r. strumień pieniędzy zaczął wysychać.

Z tego punktu widzenia istotne było uchwalenie ustawy o działalności pożytku publicznego. Ucywilizowała ona relacje między administracją publiczną a organizacjami pożytku publicznego. Dziś prawie każda gmina w Polsce ma program współpracy z organizacjami pozarządowymi, urządza konkursy, przyznaje granty - i wszystko to jest względnie transparentne. Ustawa dała organizacjom "drugi oddech", choć również silnie związała je z samorządem.

Niedawno w naszym pozarządowym ekosystemie pojawiły się pieniądze unijne - dobrodziejstwo, z którym jednak wiążą się także ograniczenia: dostęp do nich ma stosunkowo niewiele organizacji, a korzystanie z funduszy z Brukseli wymaga dojrzałości instytucjonalnej i często niestety także pewnej dawki... oportunizmu. Ustawa uruchomiła również nowe źródło finansowania "trzeciego sektora", jakim jest "1 procent" - w 2010 r. przyniósł on organizacjom pozarządowym 400 mln złotych.

Organizacje pozarządowe kojarzą się głównie z działalnością charytatywną, wolontariatem, pomocą społeczną. Jakie inne sfery życia stanowią pole działania "trzeciego sektora"?

Tylko kilkanaście procent z liczby wszystkich inicjatyw (a obecnie mamy ich już ponad 100 tysięcy) stanowią organizacje pomocowe. Najwięcej jest tych, które zajmują się sportem, rekreacją i hobby - fakt ten można wytłumaczyć mnogością lokalnych organizacji sportowych. Z punktu widzenia "pejzażu instytucjonalnego" małe wiejskie gminy tworzące polski interior są dość do siebie podobne: kilka klubów sportowych, kilka sekcji straży pożarnych, koła gospodyń wiejskich, jedno-dwa stowarzyszenia żyjące w zgodzie z wójtem lub wręcz przez niego kontrolowane, a czasem działające niezależnie od niego. To tworzy mnogość organizacji. "Miejski" sektor pozarządowy jest inny i znacznie bardziej zróżnicowany.

Nie możemy zapominać o organizacjach związanych z ekologią, kulturą, ochroną zdrowia oraz edukacją. Część z nich świadczy usługi publiczne: prowadzi schronisko dla bezdomnych, szkołę czy dom pomocy społecznej. To są rzeczy, z którymi, jako społeczeństwo, i tak musimy sobie dać radę. Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia, kto się tym zajmie: państwo, wolny rynek, czy może właśnie samoorganizujący się obywatele. Pokutuje w naszej dyskusji, na przykład na temat służby zdrowia, myślenie dwubiegunowe, "rozpięte" między tym, co państwowe, a tym, co komercyjne. Rzadko przychodzi nam do głowy trzecie wyjście: że niektóre przedsięwzięcia mogłyby mieć charakter społeczny. To jedno z wyzwań dla państwa, które powinno wspierać tego rodzaju instytucje, by móc się z nimi odpowiedzialnie dzielić pracą. Na tym m.in. polega praktykowanie zasady pomocniczości.

Osobną grupą organizacji pozarządowych są te, których istotą działania jest równoważenie podziału władzy. Mam na myśli przede wszystkim tzw. organizacje strażnicze, które patrzą władzy na ręce. To rodzaj systemu immunologicznego władzy: bez obecności tych organizacji wykazuje ona tendencję do degenerowania się.

Istnieją wreszcie organizacje, których celem jest realizowanie wspólnych pasji ich członków - to może być wspólne uporządkowanie skweru, przy którym mieszkamy. Często takie wzajemnościowe w istocie działania nie potrzebują wcale publicznych pieniędzy.

Jednym z celów "trzeciego sektora" jest zwiększenie udziału obywateli w sprawowaniu władzy samorządowej, w instytucjach służby zdrowia czy szkolnictwa. Czy po 20 latach od transformacji Polacy są na to gotowi?

Jest z tym coraz lepiej, ale z całą pewnością także w Polsce można zaobserwować różne formy tzw. deficytu demokratycznego oraz przejawy obywatelskiej apatii. Myślę tu o czymś więcej niż niska frekwencja wyborcza czy tradycyjna demokracja przedstawicielska - chodzi mi o model demokracji partycypacyjnej, gdzie nie tyle liczą się głosy (votes), ale i głos (voice), czyli zdania i poglądy w sprawach publicznych, które ludzie powinni wyrażać częściej niż raz na cztery lata. Taką demokrację praktykuje się jako coś codziennego. Jest to bardziej komunitariański model, w którym obywatelstwo to nie tylko uprawnienia, ale i współodpowiedzialność.

Większości wyzwań, które stoją dziś przed Polską, nie da się rozwiązać tradycyjnymi mechanizmami nakazowymi albo rynkowymi. One wymagają mikro-umów społecznych. Jeżeli chcemy namawiać ludzi, żeby segregowali śmieci, nie wystarczy podwyższać stawki mandatu; jeśli chcemy, żeby na ulicach było bezpieczniej, recepta nie polega na zwiększeniu liczby policjantów, tylko na tym, by zwracać uwagę na to, co się dzieje u sąsiada. Państwo ma stworzyć warunki dla mobilizacji i odpowiedzialności obywateli, a nie robić wszystkiego za nich. Przyzwyczailiśmy się w Polsce oczekiwać od państwa wiele, często jednocześnie nie szanując go jako wspólnoty lub instytucji.

Dobrze widać ten rodzaj myślenia tam, gdzie pojawiają się głosy zarzucające organizacjom pozarządowym wyręczanie państwa w jego obowiązkach.

Tu trzeba zapytać, czy państwo to tylko politycy i biurokraci, czy to jest może wspólnota, którą i my stanowimy. Oczywiście, że strona publiczna, kiedy przychodzi czas domykania bilansu i na nic nie starcza, próbuje podzielić się pracą, niejednokrotnie wyręczając się organizacjami pozarządowymi. Nie zawsze ów podział pracy jest fair. Za przykład może służyć opieka nad bezdomnymi: to organizacje pozarządowe muszą zdobywać pieniądze na te cele, mimo że w sensie czysto legalistycznym opieka nad bezdomnymi należy do zadań własnych każdej gminy. Fakt, że samorząd zmusza organizacje, aby dokładały większość środków na prowadzenie schronisk, jest pewnym nieporozumieniem. W ramach trwającego właśnie VI Ogólnopolskiego Forum Inicjatyw Pozarządowych przewidujemy m.in. debatę przedwyborczą z udziałem polityków, która będzie dotyczyć właśnie tego zagadnienia: chcemy się dowiedzieć, jak widzą oni ten rodzaj podziału pracy, w jakich dziedzinach państwo powinno wspierać organizacje społeczne, a w jakich tylko liczyć się z ich istnieniem.

Czas przedwyborczy to dla niektórych organizacji pozarządowych okres szczególnie gorący. Jak wygląda ich praca na niebezpiecznym styku świata polityki?

Część środowiska sądzi, że organizacje pozarządowe są zbyt "ugłaskane" politycznie, nie mają zębów, stronią od polityki, a przecież to właśnie tam zapadają najważniejsze decyzje. Inni uważają, że polityka zawsze pozostanie obszarem zawłaszczonym przez partie polityczne, w którym ludzie myślący w kategoriach politycznego altruizmu, mówiący o dobru publicznym bez wywijania partyjnymi sztandarami nie będą się liczyć. Lecz kto wie, może powinniśmy wejść do polityki - skoro twierdzimy, że rozumiemy, na czym polega dobro publiczne? Kiedy przychodzą wybory, obserwujemy rozmaite transfery, czasem - jak sądzę - motywowane idealistycznie, ale dość często instrumentalnie. Często partie potrzebują "kogoś" na liście (na ogół zresztą na miejscach, które nie mają szans na sukces). Przedstawiciele organizacji stają się takim samym dodatkiem jak celebryci, sportowcy, naukowcy etc. To często parawan dla działań prawdziwych "graczy".

Pamiętajmy jednak, że "trzeci sektor" pomaga także w dbaniu o jakość samych wyborów. Istnieją organizacje, które promują udział w głosowaniu (np. kampania "Masz głos - masz wybór"). Oczywiście, zawsze można napotkać pogląd, że to jest motywowane politycznie, bo większa frekwencja sprzyja Platformie itd., ale jeśli ktoś naprawdę wierzy w demokrację, nie może odpowiedzialnie twierdzić, że niższa frekwencja jest dla niej lepsza. Inne organizacje z kolei namawiają, aby w czasie głosowania dokonać wyboru wartościowego, powierzając przywilej reprezentowania siebie komuś, czyje poglądy się zna i podziela. Myślę tu m.in. o kampanii "Mam prawo wiedzieć", w ramach której kandydaci do parlamentu pytani są o szereg poglądów w kluczowych kwestiach, tak żeby obywatele mogli te poglądy porównać. Następnie obserwuje się wyniki głosowań w parlamencie, wypowiedzi posłów i senatorów. To jest niezwykle bogaty serwis, choć nie mam złudzeń: niewielki tylko procent elektoratu prowadzi ten rodzaj analizy przed oddaniem głosu. Kwestionariusz zmierzający do ustalenia poglądów kandydatów w ważnych kwestiach publicznych właśnie został do nich wysłany. Zobaczymy, ilu z nich zechce na niego odpowiedzieć.

W Warszawie trwa VI Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych. Co szczególnego jest w tegorocznym programie obrad?

Forum po raz pierwszy zostało zorganizowane w 1984 r. w Gdańsku - wydawało nam się to bardzo symboliczne: jeśli zaczniemy w Gdańsku, to nie wiadomo, gdzie skończymy. Przez pierwsze lata nasze spotkania były imprezą krążącą po Polsce, odwiedziły Lublin, Kraków i Wrocław. W 1996 r. po raz pierwszy odbyło się forum ogólnopolskie w Warszawie i odtąd co trzy lata organizujemy taką "olimpiadę".

Forum ma dość powtarzalny format: dla całego środowiska organizacji pozarządowych to jest największe wspólne święto, które na ogół ma dwa cele: pierwszy to nasza wewnętrzna rozmowa o tym, co w danej chwili jest dla nas najważniejsze; dotyczy tożsamości, samoregulacji, pieniędzy, standardów działania. W tej części zaplanowaliśmy około stu różnych wydarzeń: warsztatów, spotkań - ich program można znaleźć na stronie www.ofip.org.pl. Drugi cel to próba opowiedzenia o tym, czym jest "trzeci sektor", ludziom spoza naszej grupy. Wychodzimy na Krakowskie Przedmieście i tam ponad sto różnych instytucji pozarządowych opowiada o swojej działalności, zachęca do wolontariatu i włączenia się do pracy.

Od 10 września trwa Tydzień Obywatelski, w ramach którego zorganizowano m.in. wystawy poświęcone tradycjom ruchu społecznikowskiego, oraz tzw. kawiarnie obywatelskie: kilkanaście warszawskich lokali zmienia się w miejsca spotkań, rozmów i dyskusji - wydaliśmy zresztą książkę prezentującą dzieje warszawskich kawiarni z punktu widzenia ich "obywatelskiej" roli. Na Forum pojawi się także sporo gości z zagranicy: z Białorusi, Ukrainy, Rosji i Gruzji. Dla wielu z nich Polska pozostaje ważnym źródłem inspiracji, a i my możemy się wiele od nich nauczyć.

KUBA WYGNAŃSKI jest socjologiem, działaczem społecznym i współtwórcą organizacji pozarządowych. Prezes Stowarzyszenia na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych, współtwórca Stowarzyszenia Klon/Jawor. Laureat Nagrody im. Andrzeja Bączkowskiego, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011