Kolory polityki

Według wszelkich prognoz na polskiej scenie politycznej dojdzie do całkowitego przewrotu. Jaka to wiadomość dla środowiska pozarządowego? Trudno powiedzieć. Od co najmniej trzech kadencji nie można chyba stwierdzić żadnej prostej zależności między kolorem ugrupowań a życzliwością dla organizacji pozarządowych, czy szerzej - kwestii obywatelskich.

25.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Termin “społeczeństwo obywatelskie" zawdzięcza popularność w dużej mierze swej wieloznaczności. Coś dla siebie odnajdą tu liberałowie, libertarianie, konserwatyści, republikanie, narodowcy, komunitarianie, chadecy, zieloni, marksiści, anarchiści... Dopiero po wyborach, niestety, okazuje się, że wielu z nich jest przywiązanych do centralizacji i etatyzmu lub wierzy bezgranicznie w samowystarczalność rynku. Zawodzą też, wydawałoby się oczywiste intuicje, że większej życzliwości dla spraw obywatelskich należy się spodziewać ze strony “naszych", czyli ugrupowań obozu solidarnościowego. Zasadnicze stają się postawy poszczególnych ludzi, a nie partyjne doktryny. Sytuacja ta nie jest najgorsza, bo ułatwia realizację podstawowej zasady osób parających się rzecznictwem interesów organizacji pozarządowych (NGO’s - Non Government Organization), która sprowadza się do nie bycia “zakładnikiem" któregokolwiek ugrupowania i, na ile to możliwe, szukania sojuszników z różnych partii.

Hausner i inni

Wolałbym nie pamiętać jednego ze spotkań komisji finansów publicznych w sprawie opodatkowania NGO’s, na którym usłyszeliśmy zamiast powitania teatralny szept wpływowej posłanki SLD: “znów te s...syny z organizacji pozarządowych". Chcę natomiast wspomnieć choć kilku posłów i senatorów, którzy gotowi byli służyć radą i pomocą w licznych bataliach prowadzonych przez nas na Wiejskiej: Marka Zagórskiego z SKL, Artura Zawiszę z PiS, Andrzeja Celińskiego z SdPl, Gintowta Dziewiałtowskiego z SLD, Bogdana Klicha z PO, Andrzeja Wielowieyskiego z UW oraz Jerzego Hausnera - wśród rządzących ostatnich lat osobę o największej życzliwości dla organizacji i najwyższym realnym wpływie na kształt rozwiązań systemowych.

W dużej mierze to właśnie determinacji Hausnera zawdzięczamy uchwalenie ustawy o działalności pożytku publicznego i uruchomienie w jej ramach tzw. mechanizmu jednego procenta, z którego w tym roku skorzystało już ponad 10 proc. podatników, przekazując niemal 4 tysiącom organizacji pożytku publicznego kwotę ponad 40 mln zł. Był też niedawny wicepremier jednym z głównych promotorów uruchomienia, na niespotykaną wcześniej skalę, mechanizmów konsultacji społecznych, rozszerzenia definicji partnerów społecznych o organizacje społeczne i systemowego wprowadzenia ich do różnego rodzaju instytucji przedstawicielskich. Także w dużej mierze jemu zawdzięczamy “odwalczenie" zachęt podatkowych dla filantropii, powstanie Funduszu Inicjatyw Obywatelskich oraz rozpoczęcie debaty na temat założeń Narodowego Planu Rozwoju i uwzględnienie w nim fundamentalnych z punktu widzenia NGO’s priorytetów wsparcia rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, a także zasad tzw. dobrego rządzenia (good governance). Mógłbym przemilczeć powyższe zasługi i przygotowywać się do funkcji ambasadora interesów sektora w stosunku do nowego obozu władzy, ale byłoby to głęboko nieuczciwe.

W ciągu ostatniej kadencji zdarzyło się mnóstwo trudnych momentów. Po pierwsze pomysł, który urodził się w resorcie finansów jeszcze za ministra Kołodki: skasowania ulg wspierających działalność filantropijną (jakby w zamian za uruchomienie “jednego procenta"). Następnie wyłączenie spod ustawy o działalności pożytku publicznego (demonopolizującej dostarczanie usług przez administrację publiczną) całej sfery pomocy społecznej - to na skutek działania zdominowanej przez SLD komisji polityki społecznej. Wreszcie, w ostatnich dniach i również głównie z inicjatywy SLD, stworzenie Funduszu im. KEN, co stanowi mistrzowskie przechwycenie zbożnego celu, jakim jest wsparcie dla edukacji, i zamienienie go w wyborczą kiełbasę - tym razem nie tylko przeciwko własnemu rządowi, ale i prezydentowi.

W znakomitej większości programów partii na temat organizacji pozarządowych mówi się niewiele lub zgoła nic. Pojawiają się one nie tyle jako partner, ile dodatek. W takiej samej roli na listach wyborczych znalazło się wielu działaczy pozarządowych: na ogół umieszczeni na dość odległych pozycjach stanowią rodzaj politycznie poprawnego alibi (zdarzają się wyjątki, ale dotyczą ugrupowań o znikomych szansach wyborczych). Było tak i w poprzednich wyborach, ale tym razem nie budzi to takiego zgorszenia w samym środowisku pozarządowym. Przycichło też hamletyzowanie w sprawie zaangażowania w partyjną politykę - przygłuszone różnego rodzaju wezwaniami do “uobywatelnienia" sceny politycznej, wymiany elit etc. Na razie jednak kandydaci pozarządowi znajdują się na “nastych" miejscach list wyborczych i mało prawdopodobne, żeby wielu z nich ostatecznie pojawiło się na Wiejskiej.

Trójkątny stół

Jakie są kluczowe pytania dotyczące następnej kadencji? Czy w wizji państwa, jaką realizować będą zwycięzcy wyborów, jest miejsce dla obywateli? Jaką rolę im przypisano? Czy ambitniejszą niż beneficjentów, konsumentów i płatników podatków na rzecz państwa? Czy w starciu między zwolennikami rynku i państwa w ogóle zaistnieje “ten trzeci": organizacje i wspólnoty obywatelskie tworzone nie dla sprawowania władzy czy zysku, ale dla troski o wspólne dobro? Czy uda się stworzyć dla nich coś w rodzaju przestrzeni neutralnej - pola kompromisu?

Istnieje szereg konkretnych “testów na przyjazność" wobec NGO’s. Po pierwsze, gotowość do podtrzymania rozwiniętych w ostatnich latach zasad dialogu obywatelskiego (a zatem rozszerzenie anachronicznej i w wielu miejscach niewystarczającej konwencji tzw. dialogu społecznego opartego o trójkąt: państwo-pracodawcy-związki zawodowe). Nie chodzi tylko o poprawkę do ładu korporacyjnego i doproszenie NGO’s do trójkątnego stołu. Stół trójkątny wymyślony został na początku lat 90. (zaraz po stole okrągłym) jako część mechanizmu “demokracji negocjowanej" i sposób na rozwiązywanie fundamentalnych zbiorowych sporów w okresie transformacji. Jego elegancki w swej prostocie kształt ma historyczne zasługi, jednak w oczywisty sposób nie tworzy już wystarczającej płaszczyzny dla artykulacji interesów wielu grup społecznych spoza osi pracodawcy-pracobiorcy. W jaki np. sposób w jego ramach miałyby być reprezentowane interesy osób bezrobotnych, konsumentów czy podopiecznych pomocy społecznej? To nie zła wola uczestników Komisji Trójstronnej, ale immanentne cechy geometrii trójkąta uniemożliwiają zauważenie i wypowiedzenie wielu istotnych społecznych kwestii.

Odróżnić warto zresztą dwa typy niewydolności owego systemu. Pierwszy, że interesy poszczególnych grup już obecnych w komisji w opinii niektórych uczestników nie są dość dobrze reprezentowane. Bywa, że pas transmisyjny (tym razem działający z dołu do góry) nie jest dość wydajny i wtedy właśnie górnicy przyjeżdżają pod Sejm, by “zrobić porządek". Wszystkie instytucje państwa okazują się za słabe, żeby oprzeć się partykularnym interesom jednej branży. W tych walkach i “wychapywaniu" kawałów państwa nie sposób nie zauważyć tragedii grup mniej zorganizowanych i nieuzbrojonych w kilofy. Co mają powiedzieć obywatele zamieszkujący różne “małe kratki" statystyk dotyczących sytuacji socjalnej? Co mają powiedzieć samotni rodzice wychowujący niepełnosprawne od urodzenia dzieci, których ponad 50 proc. żyje poniżej progu minimum egzystencji (ok. 350 zł na osobę miesięcznie)? Statystyka nie ma sensu, gdy mowa o tragediach, z których każda jest niepowtarzalną bolesną liczbą pojedynczą.

Więcej demokracji

Konieczne jest przeobrażenie systemu reprezentacji interesów, poszerzanie form dialogu. Potrzebne jest przypomnienie o służebnej funkcji państwa wobec obywateli - rewitalizacja demokracji. A im to zadanie trudniejsze, tym wcześniej trzeba zacząć (dla przykładu: projekt rządu brytyjskiego w analogicznej sprawie, tzw. Civil Renewal, przyjmuje 25-letnią perspektywę). Demokracja jako “zimny projekt" jest słaba i podatna na choroby. Chcąc ich uniknąć, niektórzy są skłonni postulować jej ograniczenia. To błąd - lekarstwem na wady demokracji powinno być więcej demokracji, rozumianej jednak tym razem jako projekt otwarty, uczestniczący, powiedziałbym - republikański. Państwo musi stwarzać przestrzeń dla rozwoju tej sfery (dobry sygnał stanowią zapowiadane w programach niektórych partii tzw. wysłuchania publiczne). W moim przekonaniu konieczne jest powołanie także wewnątrz rządu wyspecjalizowanych procedur (jawnego indeksu konsultacji społecznych i Kodu Dobrych Praktyk w ich dziedzinie) oraz pojawienie się osób, które technicznie i merytorycznie potrafią je wprowadzić.

Olbrzymie znaczenie dla organizacji pozarządowych ma stosunek przyszłego rządu do Narodowego Planu Rozwoju. Jego obecna wersja, choć na pewno niedoskonała, jest wynikiem bardzo szerokich konsultacji - także w środowisku pozarządowym (brało w nich udział ponad 1000 organizacji). Plan nie jest może umową społeczną, ale pomyli się boleśnie każdy, kto uzna go za rodzaj wizji powstałej na polityczne zamówienie poprzedniej koalicji. Nie wiem, jak to się skończy - kontynuacją czy pisaniem od początku, wiem jednak, że nie będzie dobrego dla Polski planu rozwoju nie opartego na wzroście kapitału społecznego i na wzmocnieniu instytucji i praktyk społeczeństwa obywatelskiego. To podstawa wzmocnienia gospodarki i państwa - potrzebującego obywatelskiego systemu “immunologii" także wtedy, kiedy chodzi o patrzenie władzy na ręce. Państwo i jego instytucje nie mają cudownych mocy “samoodnowy" bez udziału obywateli.

Skończę tam, gdzie zacząłem - kluczowi okażą się konkretni ludzie. Ci, którzy znajdą się w parlamencie i w rządzie. Wtedy naprawdę pisane będą programy, wtedy też naprawdę przekonamy się, czy kolory w polityce mają jednak znaczenie.

KUBA WYGNAŃSKI jest socjologiem i jednym z animatorów ruchu pozarządowego w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2005