Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Próbowałem wczytać się w programy wyborcze wiodących ugrupowań i ze smutkiem stwierdziłem, że słowa “obywatel" i “społeczeństwo obywatelskie", choć pojawiają się tam w różnych formach, mają najczęściej charakter ornamentu. Ważna jeśli chodzi o myślenie ustrojowe idea pomocniczości nie pojawia się w ogóle. Zaś idea solidarności (dopiero co świętowaliśmy wspomnienie wielkiego społecznego zrywu) pojawia się szczątkowo i w sposób nieco niefortunny - jako argument w kwestii systemu podatkowego. A Polsce, jak powietrza, potrzeba Drugiej Solidarności. Kraj, który był ikoną tego pojęcia, inspiracją dla innych, stał się krajem, z którego można masowo rekrutować wykładowców na kursy indywidualnego, czy mówiąc wprost: egoistycznego sukcesu. Wśród wszystkich państw europejskich to w Polsce najniższy jest odsetek ludzi, którzy skłonni są zgodzić się z poglądem, że ludziom można wierzyć. Poziom działań woluntarystycznych, mimo że nieco wzrósł w ostatnich latach, również jest jednym z najniższych w Europie. Miron Białoszewski napisał kiedyś: “każdy w bunkrze na swoim cukrze". Co nam zostało z rozumienia solidarności jako “noszenia brzemion innych" i “razem, a zatem nie jeden przeciw drugiemu"? To prawda, jesteśmy zadziwiająco “łatwopalni" w uniesieniach, ale trwają one często nie dłużej niż życie świec, które płonęły niedawno na ulicach całej Polski.
Wracając do lektury programów: w wielu z nich dominuje skłonność do administracyjnego podejścia - polityki jako “władzy pokręteł". Dominują państwo i rynek: na wady jednego uniwersalną receptą ma być drugi. Przestrzeń jest dwuwymiarowa i w tym sensie przestrzenią nie jest. Brakuje w niej powietrza, brakuje trzeciego wymiaru - wspólnoty, stowarzyszeń, spontanicznej aktywności obywateli na rzecz dobra wspólnego.
Ubóstwo tak rozumianej wizji można wskazać choćby na przykładzie kwestii bezpieczeństwa obywateli i proponowanych w tej sprawie recept. Politycy i media często żyją z tego tematu, straszą strachem, kreują się na surowych etc. Dla jednych receptą stać się ma więcej działań aparatu ścigania, inni powinni dać sobie radę korzystając z usług prywatnych agencji ochrony (łącznie zatrudniających w Polsce ponad 200 tys. osób - to mniej więcej trzykrotnie więcej niż pracuje w całym sektorze pozarządowym). Czy naprawdę trudno zauważyć, że “dywizje" państwa i rynku są bezradne wobec faktu, że dziesięciolatki chcą się z nimi bić? Że potrzebna jest odbudowa więzi społecznych, że trzeba całkiem innej “armii" ludzi, którzy pomogą tym dziesięciolatkom szukać i odnajdywać sens własnego życia?
To, że potrzebne są wszystkie trzy sektory, należy do politycznego elementarza prawie tak samo jak zasada trójpodziału władzy. W pewnym sensie jest ona też pochodną innej triady: wolności, równości i braterstwa (w Polsce trzeba mówić o solidarności). Pierwsze dwie wartości dadzą się poniekąd administracyjnie gwarantować lub wymuszać, trzecia jest znacznie bardziej ulotna i jak wszystko, co ma istotną wartość, musi pochodzić z dobrowolnego wyboru poszczególnych uczestników. Jej obecność wymaga formacji, czasu, współdziałania wielu środowisk (rodziny, szkoły, mediów, Kościoła...). Nie jest jednak tak, że państwo i rynek są z troski o nią zwolnione. Nie ma szacunku do państwa bez świadomych obywateli i nie ma dobrych interesów w środowisku, w którym jedni czyhają na drugich i nie wierzą sobie nawzajem. W Polsce wszystkie trzy sektory są słabe i potrzebują siebie nawzajem, aby wzrastać. Bez udziału obywateli nie będzie też żadnej IV RP, bo nie da się jej zarządzić administracyjnie.
Ewidentny w publicznej debacie jest brak komunitariańskiej wizji porządku społecznego. Porządku, w którym trochę więcej wiary pokłada się we wspólnocie i który wyraźnie wskazuje na to, że konieczna jest równowaga uprawnień i zobowiązań. To ostatnie słowo jest zapewne odradzane przez speców od kampanii wyborczych, a jednak to ono właśnie ma kluczowe znaczenie, bo Polska jest “zbiorowym obowiązkiem". Jan Paweł II przestrzegał w czasie jednego ze spotkań z młodzieżą: “nie chciejcie ojczyzny, która by was nie kosztowała". Jeśli wierzyć w istnienie “pokolenia JP II", słowa te powinny stanowić jeden z fundamentów jego formacji - opartej na wyzwaniu, a nie poszukiwaniu łatwizny. Na razie część z tych, którzy chcą raczej dawać niż brać, realizuje się w działaniach organizacji pozarządowych. Część z tej części spotka się w najbliższych dniach na Uniwersytecie Warszawskim, żeby dyskutować o wizji Rzeczypospolitej Obywatelskiej i zastanawiać, co zrobić, aby się spełniała.
KUBA WYGNAŃSKI (ur. 1964) jest socjologiem. Do roku 1991 był sekretarzem Henryka Wujca w Komisji Krajowej “Solidarności" i Komitecie Obywatelskim. Później odszedł od polityki i stał się jednym z animatorów ruchu organizacji pozarządowych w Polsce. Twórca Banku Informacji o Organizacjach Pozarządowych KLON/JAWOR, związany z licznymi inicjatywami obywatelskimi, w szczególności z Forum Inicjatyw Pozarządowych oraz Polską Akcją Humanitarną i Fundacją Batorego. Laureat Nagrody im. Andrzeja Bączkowskiego (1999), przyznawanej za krzewienie idei służby publicznej.