Ekologiczny 11 września

Amerykanie zawsze byli pewni, że nic, nawet lot na księżyc, nie jest niemożliwe. Wobec największej katastrofy ekologicznej w dziejach USA stają jednak bezradnie.

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Najpierw mówiono o 5 tysiącach baryłek. Potem o 20 tysiącach. Później pojawiły się obawy, że wyciek będzie większy niż ten po awarii tankowca "Exxon Valdez" u wybrzeży Alaski w 1989 r. Kolejne szacunki mówiły już o 30 tysiącach baryłek - dziennie...

Dziś eksperci przypuszczają, że do wód Zatoki Meksykańskiej każdego dnia może się przedostawać nawet 60 tysięcy baryłek. Czyli: dwa i pół miliona galonów. Albo inaczej: dziewięć i pół miliona litrów ropy. Mówiąc jeszcze bardziej obrazowo: to tak, jakby u południowych wybrzeży USA co cztery dni tonął kolejny "Exxon Valdez".

Tymczasem od awarii mijają dwa miesiące. Mimo licznych prób, znajdującego się na głębokości półtora kilometra wycieku nie udało się dotąd zatamować. Wprawdzie część ropy (ok. 15 tys. baryłek) jest odsysana. Koncern BP, do którego należy platforma wiertnicza Deepwater Horizon, mówi jednak otwarcie, że być może nie uda się zatamować całkiem wycieku przed końcem sierpnia. Tymczasem w Zatoce Meksykańskiej jest to pora huraganów.

"Komu należy skopać d..."

"To największa katastrofa ekologiczna w dziejach Ameryki" - mówił Barack Obama w orędziu do narodu, wygłoszonym w minionym tygodniu. Po raz pierwszy przemawiał z Gabinetu Owalnego: miejsca, z którego prezydenci USA zwracają się do rodaków w chwilach szczególnego zagrożenia. Porównując obecną tragedię w Zatoce do zamachów z 11 września 2001 r., Obama zapewnił, że uczyni wszystko, co w jego mocy, aby dopomóc mieszkańcom skażonych rejonów i pociągnąć winnych do odpowiedzialności.

Realizacja tej ostatniej obietnicy nie będzie łatwa. Z ustaleń dziennika "New York Times" wynika, że eksploatowana przez BP platforma wiertnicza - z punktu widzenia prawa międzynarodowego traktowana jak statek - została zarejestrowana na położonych na Pacyfiku Wyspach Marshalla i jako taka podlegała kontroli i regulacjom tego właśnie niewielkiego kraju. Sytuację komplikuje też fakt, że w budowie odwiertu uczestniczyło kilku innych kontrahentów, m.in. firma Halliburton, która realizowała wiele kontraktów zbrojeniowych rządu USA; jej prezesem jest były wiceprezydent Dick Cheney. Wiele wskazuje też, że nie bez winy są agendy rządowe odpowiedzialne za wydawanie pozwoleń na odwierty. "Próbuję ustalić, komu należy skopać dupę" - powiedział Obama w wywiadzie dla NBC.

Niewątpliwymi kandydatami wydają się prezesi BP, którzy w ubiegłym tygodniu odbyli naradę z prezydentem; byli też już przesłuchiwani przez komisje Kongresu. Tuż potem prezes BP Carl Henric Svanberg wywołał burzę zapewniając, że koncern "troszczy się o małych ludzi" (jego współpracownicy tłumaczyli potem, że Svanberg, który nie mówi dobrze po angielsku, miał na myśli małe biznesy).

Choć nadal nie jest jasne, dlaczego doszło do awarii, kongresmeni znaleźli szereg dowodów, iż troska o procedury bezpieczeństwa nie zawsze była dla BP priorytetem. W materiałach wewnętrznych dotyczących postępowania w przypadku ewentualnych awarii w Zatoce Meksykańskiej były m.in. wzmianki o ratowaniu morsów (żyją one na Alasce, nie pojawiają się na południu) albo telefon alarmowy do osoby, która zmarła w 2005 r. Zaledwie kilkanaście dni przed awarią pojawiły się wątpliwości, czy instalacja, w której znalazły się nowe elementy, jest w pełni bezpieczna. "Kogo to obchodzi, zrobione, koniec sprawy, wszystko będzie pewnie dobrze" - miał napisać w mailu członek kierownictwa BP.

Ropa na cenzurowanym

Choć amerykańscy prawnicy nie byli do końca zgodni, czy jest to możliwe, Obama zmusił koncern BP to stworzenia rezerwy celowej - w wysokości, bagatela, 20 miliardów dolarów - z której wypłacane będą odszkodowania dla ofiar tragedii, a która pozostawać ma pod kontrolą rządu. Jeśli w przyszłości koszty związane z usuwaniem skutków tragedii wzrosną - a zdaniem ekspertów to prawdopodobne - rezerwa będzie powiększana.

BP zgodził się także na wypłacanie zapomóg osobom, które straciły pracę z powodu wprowadzenia moratorium na odwierty ropy. Na cel ten zostanie przeznaczonych 100 mln dolarów. Koncern, którego wartość rynkowa spadła w ostatnich tygodniach o połowę, zrezygnuje w ciągu najbliższych trzech kwartałów z wypłacania dywidendy, czego domagała się m.in. Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów.

Tymczasem amerykańscy ekolodzy liczą, że obecny kryzys stanie się okazją, aby przeforsować ambitne reformy w sektorze energetycznym i ograniczyć uzależnienie Ameryki od ropy. Projekt ustawy, który przewiduje np. wprowadzenie limitów dotyczących emisji dwutlenku węgla i zachęt dla inwestorów promujących "zielone", energooszczędne technologie, został kilka miesięcy temu zatwierdzony przez niższą izbę Kongresu i ma wkrótce trafić pod obrady Senatu.

Nie jest jednak jasne, czy obecna katastrofa ułatwi przeforsowanie spornych zapisów. Zaledwie kilka godzin po przemówieniu Obamy przywódca republikańskiej mniejszości w Izbie Reprezentantów, John Boehner, zarzucił prezydentowi, że ten wykorzystuje cynicznie kryzys, aby "narzucić społeczeństwu zabójczy podatek energetyczny, który uderzy w biedne rodziny i w niewielkie firmy".

A jeśli się nie uda?

"Nasz naród doświadczał w przeszłości trudności i z pewnością niejeden raz jeszcze ich doświadczy. Radzimy sobie z nimi - zawsze tak było - dzięki naszej sile, wytrzymałości i niezłomnej wierze, że jeśli zdobędziemy się na odwagę, czeka nas lepsza przyszłość" - mówił Obama w orędziu. Przypominał, że w jego administracji pracują najtęższe głowy, jak sekretarz do spraw energii Steven Chu, laureat Nobla w dziedzinie fizyki.

Ale Barack Obama, przemawiający wprost do kamery i bez obecności widowni, po raz pierwszy chyba brzmiał bezradnie i mało przekonywająco. Nazajutrz wielu komentatorów zarzucało mu, że nie stanął na wysokości zadania. Przypominano przemówienia J.F. Kennedy’ego, który przekonywał kiedyś naród, że nawet lot na Księżyc nie jest czymś niemożliwym.

Dziś nastroje są zupełnie inne. "Choć jestem prezydentem Stanów Zjednoczonych, moje możliwości nie są nieskończone. Nie mogę zanurkować i zatkać tej dziury. Nie mogę także wyssać ropy słomką" - mówił Obama kilka dni wcześniej, gdy podczas kolejnej już podróży do zagrożonego stanu Luizjana spotkał się z mieszkańcami Grand Isle.

A co będzie, jeśli wycieku nie uda się zatrzymać? Z takim pytaniem kraj nieograniczonych marzeń i możliwości chyba jeszcze nigdy się nie konfrontował. Amerykanie, przyzwyczajeni do tego, że dzięki inwencji, technologii i nauce można rozwiązać nawet najbardziej skomplikowane problemy, mierzą się z zupełnie nowym wyzwaniem: własną bezradnością. To trudna lekcja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010