Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najpierw idę do św. Jakuba zobaczyć rękę złodzieja. W przewodniku napisano, że wisi tuż przy wejściu, zaraz po prawej stronie. Rzeczywiście wysoko nad głową zwisa jakiś ciemny kształt. Przypomina raczej splątany drut niż rękę. Dopiero na zdjęciu w gablocie widać wyraźnie zaciśnięte palce. Ciekawe, wokół czego się zacisnęły? Legenda mówi, że złodziej chciał ograbić figurkę Madonny z ofiarowanych jej kosztowności, ta jednak złapała go za ramię i trzymała tak mocno, że trzeba je było nieszczęśnikowi odrąbać. Teraz wyschnięte, zmumifikowane, jest wotum à rebours. Bo raczej nie ostrzeżeniem.
W Pilznie na rynku leje się woda ze złotych fontann. W Taborze domki starego miasta są kolorowe: żółte, różowe, pistacjowe, błękitne. W Pradze tłum turystów przelewa się mostem Karola z jednej strony miasta na drugą. Młoda para z Chin pozuje fotografowi, z którym przyjechała. Jemu nie zamykają się usta, oni w milczeniu spełniają każde polecenie. Maciek mówi później, że Chińczycy chętnie pobierają się w stolicy Czech. W dzień jest w okolicach dwudziestu stopni, w nocy temperatura spada prawie do zera. Żeby się bronić przed wirusami, wszędzie, gdzie tylko się da, zamawiam zupę czosnkową i topinki; rano pościel w moim łóżku pachnie, jakbym spał z królową czosnku.
Kilka godzin spędzam w Narodowej Galerii Sztuki. Warto było kupić bilet na „Słowiańską epopeję”. Wielkie płótna Alfonsa Muchy tchną melancholią i smutkiem. Nawet militarne sukcesy – jak bitwa pod Grunwaldem – są przedstawione jako duchowe klęski. Na obrazie ukazującym śmierć Komenskiego postać filozofa przypomina skurczoną i sczerniałą rękę z kościoła św. Jakuba. Jedyny radosny akcent na wystawie to krótki filmik, na którym malarz – pan ze starannie przyciętymi wąsami i bródką, taki trochę doktor Freud, a trochę Filutek – z uśmiechem wychodzi naprzeciw odwiedzającym.
Na wyższych piętrach – mesjasze. Na przełomie XIX i XX wieku namnożyło się ich w niemieckojęzycznej Europie. Wystawa „Artyści i profeci” przypomina te postaci, kiedyś wpływowe, dziś raczej zapomniane, pokazując, że nie tylko poruszały opinię publiczną, ale zostawiły też trwały ślad w sztuce. Jak wysoki, długowłosy Gustav Nagel, który przeszło sto lat temu sprzedawał dziesiątki tysięcy pocztówek z własnym wizerunkiem po 10 fenigów za sztukę. Na jednych był upozowany na Jezusa lub Jana Chrzciciela, na innych występował z żoną (która zresztą z jego powodu próbowała odebrać sobie życie). Zapraszał słuchaczy do raju na ziemi, utopijnej społeczności, którą stworzył w Arendsee w północnych Niemczech. Twórcy wystawy dowodzą, że Nagel i jemu podobni inspirowali awangardowych artystów, takich jak dadaista Johannes Baader czy Joseph Beuys. Niektórzy z tych przedziwnych mesjaszy próbowali później wejść do polityki, kandydowali do Reichstagu, potrafili zebrać kilkadziesiąt tysięcy głosów. Ludwig Christian Haeusser pisał na plakatach: „Jestem drogą, prawdą, życiem. Jestem nadczłowiekiem!”.
Trzymam w rękach moje wiersze przełożone na czeski przez Jurka Červenkę. Kiedyś na granicy celnicy zatrzymali Jurka i zaczęli wypytywać, czy czegoś nie przemyca. „Przemycam literaturę – miał odpowiedzieć Jurek – z jednego języka do drugiego”.
Dwa narody bawią się w parku: bezdomni i dzieci. Bezdomni są ospali, a dzieci zaborcze. Dzieciom wszystko uchodzi, a bezdomni muszą uważać. Bezdomni mogą jednak wstać i pójść, a za dziećmi ktoś zawsze krzyknie: „Stój!”. Jest jeszcze trzeci naród, najmniej liczny, który je z ziemi. Nie przyszedł tu dla zabawy, za bezpieczeństwo i jedzenie płaci piórami. ©