Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sprawa wydawała się dla mediów wprost wymarzona. Zaczęło się od wiadomości o sankcjach nałożonych na księdza o ciętym języku. Potem doszły rozpalające wyobraźnię plotki o rękoczynach w nowosądeckim klasztorze. A na okrasę jeszcze historia o molestowaniu seksualnym sprzed lat. Od razu sypnęło komentarzami, choć nie było nawet wiadomo, jaką właściwie decyzję powzięli przełożeni o. Krzysztofa Mądela. Długo wskazywano na rzekomy zakaz wypowiedzi w mediach. Nic też dziwnego, że kazus jezuity błyskawicznie połączono z problemami ks. Wojciecha Lemańskiego, a rzecz urosła do rangi symbolu. Internet strzela, publicysta kule nosi – pośród dziesiątków opinii nie zabrakło nawet tak absurdalnych jak dopatrywanie się w perturbacjach o. Mądela... przejawów antysemityzmu. Na jezuickich przełożonych, zwłaszcza na zarządzających południową prowincją zakonu – spadły gromy. Przeciwnika wepchnięto w narożnik i okładano bez cienia miłosierdzia.
Zapowiadało się na efektowny nokaut, bo w podobnych przypadkach nasz Kościół często wybiera taktykę samobójczą. Przede wszystkim w ogóle pozwala obsadzić się w roli boksera, który na oślep musi oddawać ciosy. Tymczasem wcale nie trzeba wychodzić na ring i brać udziału w mordobiciu, odpowiadać pięknym za nadobne. Nie trzeba wygłaszać starych jeremiad o złych mediach oraz wrogach wiary i Ojczyzny, a potem wyniośle milczeć jak grób. Notabene pobielany. Taka postawa ani Kościołowi przystoi, ani się opłaca. Z bijatyki zawsze wyjdziemy przegrani, nawet gdybyśmy walili na odlew.
A przecież na dobry początek można wyjaśnić, co się tak naprawdę zdarzyło. Wbrew pozorom media to nagłośnią, choćby nawet prawdziwa wersja kłóciła się z ich dotychczasową narracją. Bo z punktu widzenia redaktora podkręcającego słuchalność, oglądalność czy klikalność – liczy się przede wszystkim nowa odsłona gorącego tematu. Pierwsze oświadczenie w sprawie o. Mądela wystosował socjusz, czyli asystent prowincjała. Z opublikowanego w internecie listu dowiedzieliśmy się, że do czasu wyjaśnienia sprawy zakonnik ma zakaz odprawiania Mszy w kościele oraz spowiadania, ale nie wypowiadania się w mediach. I co się stało? Od razu skorygował się medialny obraz i ocena wydarzeń.
Ale prawdziwym majstersztykiem w dziedzinie zarządzania informacją w sytuacjach kryzysowych było późniejsze oświadczenie samego prowincjała. Rozpoczyna się od krótkiego i konkretnego opisu incydentu w Nowym Sączu. Ujawnienie niektórych szczegółów okazało się konieczne wobec „wielu nieprawdziwych, niepełnych i wykrzywionych doniesień” – zaznaczył o. Wojciech Ziółek.
Tyle że z żadnego z jego sformułowań nie przebija niechęć do kogokolwiek, w tym i do mediów. Ba – nie ma cienia rozgoryczenia, które człowiekowi nie tak dawno bez pardonu atakowanemu na pewno obce nie było. Tymczasem zamiast świętego oburzenia, pouczania z wysokości ambony i panicznego kontrataku mamy... przeprosiny. Skierowane do wszystkich, których „ostatnie wydarzenia i rola, jaką odegrali w nich jezuici, zgorszyły, niemile zaskoczyły, zniesmaczyły, napełniły bólem czy w jakikolwiek inny sposób sprawiły im przykrość”. Zamiast szukania ofiarnych kozłów – pokorne wzięcie odpowiedzialności za całą wspólnotę. Czyli chrześcijaństwo par excellence.
Potem mamy rekapitulację dotychczasowych działań mających pomóc wszystkim dotkniętym złem, które się wydarzyło: o. Mądelowi i poturbowanemu przezeń współbratu, innym jezuitom oraz wiernym z parafii w Nowym Sączu. Ta mądrość płynie z doświadczenia, że każde zgorszenie jest jak kamień wrzucony do jeziora – po powierzchni wody rozchodzą się coraz szersze i szersze kręgi. Zło nigdy nie uderza jedynie w pierwszoplanowych bohaterów, jego bezpośrednich uczestników czy świadków. Poza tym potrafi niszczyć przez dziesięciolecia, dlatego też prowincjał podkreślił, jak wielką wagę przywiązuje do traumatycznych doświadczeń o. Mądela z dzieciństwa (o ile faktycznie doszło do molestowania). Jezuici to spece od duchowości – dobrze wiedzą, co się w takich przypadkach święci. Albo właśnie nie święci.
Prowincjał zapowiada też, że na początku września nastąpią ostateczne rozstrzygnięcia, m.in. personalne. To ważna deklaracja, bo każdy fachowiec od wizerunku wie, że w nasyconym mediami świecie trzeba reagować szybko i zdecydowanie. To nie znaczy, że od razu muszą polecieć głowy – wystarczy zobowiązanie, kiedy poznamy konkretne decyzje.
Oświadczenie kończy apel o modlitwę i nawrócenie, który często w kościelnych dokumentach wygląda na pustą i czysto dekoracyjną figurę, ale w przypadku listu o. Ziółka jest poprzedzony zdaniami tak klarownymi i mocnymi, że brzmi wiarygodnie i przejmująco. I jest coś jeszcze – prośba do niewierzących „o odrobinę życzliwości, jaką zwykliśmy okazywać osobom, które choć na skutek własnych słabości znalazły się w trudnej sytuacji, to jednak chcą się poprawić i szczerze poszukują uczciwego wyjścia”. Dziesięć punktów na dziesięć możliwych.
Oczywiście za oświadczeniem prowincjała nie kryje się chłodna kalkulacja ani złote rady ze strony rekinów PR. To kwestia wiary, a właściwie wierności i zawierzenia Ewangelii – chociażby słowom, że prawda wyzwala. I to nie tylko w sensie duchowym, egzystencjalnym czy eschatologicznym. Wyzwala także w tym całkowicie przyziemnym.
Nowy Testament – jakkolwiek obrazoburczo by to zabrzmiało – można też czytać jako doskonały poradnik zarządzania informacją w sytuacjach kryzysowych. Nie ma np. nic ważniejszego niż jasność komunikatu, gdy znaleźliśmy się w opałach. Czyż to nie jest równoważne z wezwaniem, żeby nasza mowa była tak – tak, nie – nie? A podobne przykłady można mnożyć. Kiedyś na prośbę bp. Józefa Guzdka, wówczas biskupa pomocniczego w Krakowie, miałem wykład dla księży o kontaktach z mediami. Biskup spointował całą rzecz krótko i trafnie: „Cnota zawsze się obroni. A jeżeli zabrakło cnoty – wystarczy prawda”. Kłopoty zaczynają się, gdy w miejsce Ewangelii stawiamy fałszywie rozumiany autorytet Kościoła. Zachowujemy się wówczas jak dziecko w ciemnym pokoju. Wmawiamy sobie, że dookoła czają się potwory, ale wystarczy schować się pod kołdrą, zamknąć oczy i zatkać uszy, a wszystko będzie dobrze.
To prawda, że u jezuitów wydarzyło się coś bardzo złego i bolesnego. Ale starają się, żeby z tego wszystkiego wykiełkowała chociażby odrobina dobra. Gdy czyta się oświadczenie o. Ziółka – widać, że nie są bez szans. A wydobyć dobro ze zła to stara i arcychrześcijańska sztuka dla naprawdę zaawansowanych.