Druga Japonia? Jeszcze nie

Ćwierćwiecze III RP najlepszym okresem w polskich dziejach? Opinia ta nie wytrzymuje porównania z powojennym rozwojem państw azjatyckich.

14.02.2016

Czyta się kilka minut

Zawody sushimasterów w warszawskim centrum handlowym Blue City /  / Fot. Adam Rozbicki / EAST NEWS
Zawody sushimasterów w warszawskim centrum handlowym Blue City / / Fot. Adam Rozbicki / EAST NEWS

Mogłoby się wydawać, że wynik wyborów w 2015 r., kiedy pierwszy raz w wolnej Polsce partia otwarcie kwestionująca przyjęty model rozwoju zdobyła absolutną większość, da entuzjastom III RP do myślenia. Tym bardziej że silną pozycję uzyskały też ugrupowania otwarcie antysystemowe. Takiej analizy nie ma być może dlatego, że wymagałoby to podważenia hołdowanej dotąd narracji.

Agnieszka Holland w czasie jednej z demonstracji KOD-u mówiła, że chce powrotu do stanu sprzed wyborów: „żeby było tak, jak było”. Ja bym nie chciał. Swój sprzeciw opieram na kontrze do hasła entuzjastów III RP, że minione ćwierćwiecze było najlepszym okresem dla Polski w ostatnich trzech albo nawet czterech stuleciach (w noworocznym wywiadzie z Donaldem Tuskiem przeczytałem wręcz o „najlepszym okresie w dziejach”). I fraza ta nie służy tylko jako ozdobnik, lecz pełni rolę puenty zamykającej każdą dyskusję o współczesnej Polsce: problemy może i są (kto ich nie ma?), ale i tak żyjemy w najlepszej Polsce od stuleci! Opinia jest subiektywna, nie podlega więc falsyfikacji i można ją do woli powtarzać.

Perspektywa historyczna

Jeśli już, to dlaczego III, a nie II RP? Osiągnięcia tamtej są w końcu niebłahe: udało się pozszywać kraj po rozbiorach, pokonać bolszewików, wybudować Gdynię (bez dotacji z UE) i zrobić wiele innych cennych rzeczy. Owszem, po 1926 r. trudno uznać Polskę za kraj demokratyczny, ale na tle ówczesnej Europy nie było to niczym szczególnym, a mimo to wciąż dużo lepszym niż komunizm czy nazizm naszych sąsiadów. Cieniem na II RP kładzie się wrzesień 1939 r. A gdybyśmy zatrzymali analizę na roku 1938, czy byłaby to najlepsza Polska w dziejach?

Chodzi właśnie o tę perspektywę historyczną oraz o rzetelność i zwykły rozsądek, który podpowiada, że do wydawania tak kategorycznych opinii potrzeba dystansu. Za 50 lat będzie z pewnością łatwiej ocenić ostatnie ćwierćwiecze. Dostrzeżemy procesy, które zachodzą, a których nie jesteśmy jeszcze świadomi. Z drugiej strony, jeśli za rok (odpukać!) staniemy wobec konfliktu zbrojnego i go sromotnie przegramy, to czy wciąż III RP będzie tą najlepszą Polską w dziejach, nawet jeśli klęska wynikłaby z naszych zaniedbań w uzbrojeniu?

Na podobnej zasadzie można zapytać: czy połowa lat 70. XX wieku była najlepszym okresem PRL? A czy z perspektywy roku 1979 okres gierkowski nie prezentuje się już inaczej, bo jasne stało się, że ówczesny „dobrobyt” budowano na miękkich podstawach, w istocie dzięki zagranicznym kredytom?

Nie ustawać w pogoni

Jakie są zatem fundamenty III RP? Jak rozumiem, „dziejowość” jej sukcesu opierać się ma na trzech filarach: bezpieczeństwa, demokracji i rozwoju gospodarczego. Czy w innych krajach naszego regionu, np. na Słowacji albo w Estonii, również tak się opisuje minione 25 lat?

Znam kilka państw, które, stosując te same kryteria, osiągnęły sukces bez porównania większy niż Polska. Choćby bliska mi Japonia. Po katastrofie wojennej, po Hiroszimie i Nagasaki, stała się demokracją i – mając pacyfistyczną konstytucję – doświadczyła realnego cudu gospodarczego. Realnego, bo zbudowanego na solidnych fundamentach: na przemyśle, nowych technologiach itd. Symbolem niech będzie tokijska olimpiada w 1964 r. Można rok ten uznać za zakończenie okresu powojennego. Kraj odbudowano ze zniszczeń, gospodarka rosła o 10 proc. rocznie, Japonia pokazała światu nowoczesną twarz. Z okazji igrzysk na tory wyruszył pierwszy na świecie superekspres Hikari, łączący Tokio z Osaką. Minęły lata, zanim Francuzi, a potem Niemcy zaprezentowali podobną technologię. Nie chcę być złośliwy, ale paralele nasuwają się same: na ćwierćwiecze III RP, po bólach i trudach z odnawianiem trakcji, wyjechał „polski” pendolino – kupiona na kredyt obca technologia.

W Japonii, ani w latach 60., ani później, nie mówiło się o „dziejowym sukcesie”. Po pierwsze dlatego, że tam, gdzie świadomość historyczna wyrasta z tysięcy lat cywilizacji, takie bieżące uogólnienia brzmią infantylnie i impertynencko. Co ważniejsze jednak, o ile Japończycy mieli uzasadnione prawo do satysfakcji z osiągnięć po 1945 r., to oficjalna narracja nie tyle ten sukces pomniejszała, co sytuowała go w stosownej sekwencji: to, co udało się zbudować, jest wciąż kruche, potrzeba zdwojonego wysiłku i mobilizacji, by rozwijać się dalej, by gonić (przegonić?) bogate państwa Zachodu.

Podobną narrację odnajdziemy w Korei Południowej czy w Singapurze. Wystarczy posłuchać jednak, co mówił swoim obywatelom twórca sukcesu Singapuru Lee Kuan Yew. Do końca swoich dni (zmarł rok temu), po rytualnym pokwitowaniu przebytej drogi, zajmował się właściwie jednym: wybijaniem Singapurczyków z poczucia komfortu, studzeniem nadmiernej satysfakcji, przede wszystkim zaś wskazywaniem zagrożeń. LKY był darwinistą, powtarzał bez końca, że kto nie potrafi się zmienić, dostosować do nowych okoliczności, ten zginie, Singapur też.

PKB to nie wszystko

Różnica w rozłożeniu akcentów narracji, tam i u nas, oddaje, jak sądzę, istotę rzeczy. Przy czym nam do ich poziomu rozwoju wciąż bardzo daleko. Powtarzany od lat slogan o „najlepszej Polsce od stuleci” nie podlega naukowej weryfikacji, jednak dla jego uwiarygodnienia używa się często statystyki. Wizytówką rządów Donalda Tuska miał być wysoki i nieprzerwany wzrost gospodarczy w okresie, gdy inne kraje europejskie przechodziły głęboki kryzys. Pomińmy fakt, że suche dane o wzroście PKB mają ograniczoną wartość – nie mówią, jak ten PKB jest dzielony i co jest jego sprężyną. I przypomnijmy, iż do czasu wojny na Ukrainie oraz spadku cen ropy o Rosji Putina też można było mówić – i mówiono! – w kategoriach sukcesu.

Spójrzmy jednak na liczby. Jak wypadamy na tle krajów regionu? Podziwiany zewsząd wzrost gospodarczy powinien wszak znaleźć odbicie w rankingach PKB. W zestawieniu Banku Światowego za rok 2014 dochód narodowy na mieszkańca mamy niższy od Czech, Słowacji i wszystkich krajów bałtyckich. Jesteśmy gdzieś na równi z Węgrami, przed Rumunią i Bułgarią. Coś zazgrzytało?

A co z innowacyjnością, patentami? Tu jesteśmy w okolicy 25. miejsca w Unii Europejskiej. A może za rządów Tuska udało się przepchnąć choć jedną polską uczelnię z piątej setki na świecie do co najmniej drugiej? Nic z tych rzeczy. Czy w ogóle powstała jakaś wizja rozwoju, mająca oparcie na solidnych fundamentach (w skrócie: technologia, nie dotacje), którą zaczęto realizować? Nie zaczęto, bo nie powstała.

Można oczywiście zapytać, czy komuś z naszej części świata udało się dużo więcej? Tylko że dla ambitnych elit politycznych to pytanie jest nie na miejscu. Zawsze można porównywać się do słabszych i czerpać z tego satysfakcję. Na początku lat 70. XX wieku Korea Południowa była biedniejsza od... Korei Północnej (sic!). Po dziesięciu latach Koreańczycy z Południa nie tylko przegonili komunistów z Północy, ale i większość krajów azjatyckich, mogli więc w zasadzie osiąść na laurach. Jednak od samego początku cel był inny: dogonić, a najlepiej przegonić największego rywala/wroga/konkurenta – Japonię. To, co wtedy wydawało się aberracją, dziś się właściwie spełniło.

Pewne jest, że przywódcy Singapuru i Korei wyśmialiby sukces kraju, z którego za chlebem wyjeżdżają miliony ludzi, a wielu na miejscu żyje w niedostatku. Ten system przynosi zbyt mało korzyści zwykłemu obywatelowi. A to losem tego obywatela powinny się zajmować prawdziwe elity kraju.

PiS jest jedyną partią, która ma program odbudowy polskiego przemysłu, program tanich mieszkań, konkrety w polityce prorodzinnej. Z tego powodu, mimo wątpliwości, jestem gotów rozgrzeszyć tę partię z zachowania wobec Trybunału Konstytucyjnego.

Gdy wcześniej PO, łamiąc konstytucję, robiła to samo, nie kierowała się żadnym programem, tylko chęcią utrzymania władzy, co oficjalnie nazywało się „ratowaniem polskiej demokracji przed faszyzmem”. PiS natomiast, i to jest mój kredyt zaufania, robi to, co robi, by realizować swój program. I tym większą bierze więc na siebie odpowiedzialność.

Bo gdy po roku albo dwóch okaże się, że owa wizja była tylko mamieniem wyborców, albo gdy rządy Kaczyńskiego, Szydło i Morawieckiego okażą się po prostu indolentne, to tym bardziej zasłużą na wymierzenie kary przy urnie wyborczej. ©

Autor jest stałym współpracownikiem „Tygodnika”, pisze o problemach Azji Wschodniej. Wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Mieszka w Tokio.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016