Dmuchany kowboj. Recenzja filmu „Nie!”

Kino zaczęło się od czarnego mężczyzny na koniu – można by podsumować film „Nie!”. I uznać go za współczesny manifest kulturowego rewizjonizmu.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Nie!” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Nie!” / MATERIAŁY PRASOWE

Cykl XIX-wiecznych fotografii Eadwearda Muybridge’a, przedstawiający galop w kolejnych fazach ruchu, należy do oficjalnej prehistorii kina, ale dla afroamerykańskiego reżysera Jordana Peele’a znaczenie ma też kolor skóry jeźdźca. Przed nami już trzeci jego tytuł, po „Uciekaj!” (2017) i „To my” (2019), w którym horror jako gatunek stał się matrycą wypełnioną komentarzem społecznym, wyrosłym ze zbiorowych lęków i wymierzonym w rasowe stereotypy. Przy okazji Peele w błyskotliwy sposób rozruszał gatunkowe schematy i natychmiast obwołany został mistrzem nowego kina grozy.

Tym razem podąża w owym kierunku jeszcze dalej i śmielej, nie rezygnując ze swojej misji. Aczkolwiek film o dzisiejszych postkowbojach, urodzonych w cieniu Hollywoodu i nawiedzanych przez UFO, to kinofilska zabawa służąca nie tyle samej sobie i nie tylko przepisywaniu historii kina, co demaskowaniu jego mocno podejrzanej filozofii. Zabawa to chwilami prostacka, chwilami bardzo wyrafinowana, kręcona z wyraźnym ociąganiem się, jakby tworzyła widowisko i jednocześnie demaskowała ustanowione w nim zasady. A świecące w ciemnościach białka oczu stanowią rodzaj medium, przez które Peele patrzy z ukosa na całą kulturę obrazkową i równocześnie na nasz stosunek do natury.

W dobrze znanej, skalisto-westernowej scenerii Agua Dulce umieścił figury charakterystyczne dla krytyki „społeczeństwa spektaklu”, związane bezpośrednio lub pośrednio z jego tworzeniem. Jupe (w tej roli Steven Yeun, aktor koreańskiego pochodzenia, znany m.in. z „Minari”) był kiedyś dziecięcą gwiazdą telewizji i po masakrze na planie, dokonanej przez rozwścieczonego szympansa, stworzył na kalifornijskiej pustyni park rozrywki, w którym wyprzedaje także swoje traumatyczne wspomnienia. Czarnoskóre rodzeństwo OJ (Daniel Kaluuya) i Emerald (Keke Palmer) odziedziczyło po ojcu ranczo, gdzie tresuje się konie do hollywoodzkich filmów, lecz podupadły biznes każe im wypatrywać niezidentyfikowanych obiektów latających – może dzięki temu udałoby się im zaistnieć w show Oprah Winfrey? O pobliskiej fabryce snów marzy Angel (Brandon Perea), zatrudniony w markecie tleniony Latynos i specjalista od kamer przemysłowych, a wkrótce też dołącza do nich biały posłaniec z samego Hollywoodu, czyli uzbrojony w archaiczną kamerę na korbkę Holst (Michael Wincott) – postać butna i jakże dla tej historii symboliczna. Wszyscy chcieliby zarobić na UFO, ale ono nieskore jest do ujawniania się przed obiektywem w całej krasie. I właśnie na wyczekiwaniu, czy raczej intensywnym wypatrywaniu, zbudowana została groza filmu, jego dwuznaczna uroda (patrz: zdjęcia Hoytego van Hoytemy, raz słoneczne i epickie, raz ciemne do granic widzialności) i zarazem ironia. W końcu niesfilmowane nie istnieje, a konsumowanie obrazów i coraz bardziej ekstremalny pato­streaming to znaki naszych czasów.

Peele bawi się więc tym, co widać i czego nie widać, przywołuje cytaty z klasyków kina grozy i fantastyki (lista inspiracji byłaby bardzo długa), gra też inteligentnie kliszami rasowymi, choć w tej materii przydałoby się więcej zaskoczeń. Inne jednak tematy wysuwają się w „Nie!” na pierwszy plan. W pewnym momencie ukryte w latającym spodku kosmiczne monstrum okazuje się nadzwyczajnej urody meduzą. Takich nawiązań do mitu Gorgony znajdziemy całkiem sporo, jest to w końcu film o kinie jako zwierciadle przystawianym grozie tego świata, o ciągłej potrzebie mierzenia się z nią w formie zapośredniczonej przez ekrany i o masowym skomercjalizowaniu tejże grozy. W tytułowym okrzyku można zatem usłyszeć zwyczajny przestrach, organicznie związany z kinem – już pierwsze ruchome obrazy, nakręcone przez braci Lumière, wywoływały u widzów takie emocje. Gdyby jednak miał tu pobrzmiewać jakiś protest, z pewnością byłby wymierzony w ludzką (czy tylko „białą”?) arogancję.

Albowiem żarłoczny obcy zdaje się przynależeć zarówno do innej cywilizacji, jak i do porządku natury. Okoliczności przyrody i kowbojski sztafaż „Nie!” mają w domyśle podbój Dzikiego Zachodu, niszczenie jego rdzennej ludności i dzikiego krajobrazu tudzież całą związaną z tym mitologię, kreowaną głównie na ekranie. Historia czarnej rodziny Haywoodów, do której należą OJ i Emerald, stanowi nieoczywisty przypis do historii Hollywoodu, a hodowane przez nich konie, wykorzystywane od pokoleń przy produkcji filmów, odgrywają w fabule niebagatelną rolę. Z kolei przypadek małpy o imieniu Gordy (gra ją przebrany aktor) przynosi oskarżenie wymierzone w cały przemysł rozrywkowy, eksploatujący naszych mniejszych i większych braci. U ­Peele’a hybryda horroru i science fiction wskazuje również na podobną genezę obu tych gatunków; wszak pierwszy narodził się z odwiecznego lęku przed naturą, drugi wyrastał w dużej mierze ze strachu przed pozaziemskimi obcymi. Twórca „To my” znalazł dla tych obcości wspólny mianownik, tyle że w jego filmach bohaterami, którzy się boją, są przede wszystkim czarni, co ma korzenie w ich pamięci głębokiej, sięgającej czasów niewolnictwa czy segregacji. Dlatego kino Peele’a bezczelnym gestem nadaje im sprawczość. Pozwala uratować siebie i świat z opresji bez oglądania się na białego zbawcę, w nowej zaś odsłonie – zaistnieć wreszcie jako upodmiotowieni filmowcy.

Dla wielbicieli czystej grozy taka zgęstka intelektualnych, aktywistycznych i stylizatorskich zapędów może sprawić, że ponaddwugodzinne „Nie!” okaże się dziełem trochę przyciężkim. Film odreagowujący pandemiczne ograniczenia zachwyca oddechem przestrzeni, ale i przytłacza celebracją dusznej, chwilami zastygłej atmosfery. Za to dla kinomanów doceniających erudycję nowojorskiego reżysera może być wyborną przygodą. Dołóżmy do tego biblijno-apokaliptyczną wykładnię filmu, wyrosłą z myśli starotestamentowego proroka Nahuma i zarazem serialu anime „Neon Genesis Evangelion” plus sporą dozę poczucia humoru (Peele przez lata był telewizyjnym komikiem), a dostaniemy istny palimpsest, opakowany w niby znajome gatunkowe szaty. Jako się rzekło: autor ma z tego wiele frajdy, bo szczerze kocha kino, zwłaszcza to dawne, analogowe i światłoczułe, stąd obecność w fabule tego rodzaju machin. Lecz jednocześnie dostrzega w nim funkcjonowanie aparatu ideologicznego i sam również nie waha się go użyć, w imię przemyślenia tego świata na nowo. Dlatego jednym z ostatnich obrazów wyniesionych z jego filmu będzie gigantyczny dmuchany kowboj ulatujący nad parkiem rozrywki. Chce się wierzyć, że na dobre odszedł do lamusa.©

NIE! („Nope”) – reż. Jordan Peele. Prod. USA 2022. Dystryb. UIP. W kinach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Dmuchany kowboj