Dieta Ewy Lipskiej i pożegnanie z rabarbarem

Liczbę początkową sobie dziś darujemy. Granica między porządkującym życie rytuałem a czczą grą formą jest niewyraźna i nie będziemy ryzykować jej przekraczania w tygodniu, kiedy tylko jeden rachunek się w naszym kraju liczył.

05.06.2023

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Ciągi zer wypełnionych ludzką ciżbą znalazły się w ogniu sporu, jakby w tej politycznej kabale każdy znak decydował o przyszłości. Skądinąd tak bardzo bliskiej, październikowej przecież, że wystarczy zaczekać, aż pewnej niespokojnej nocy będzie się liczyć nie nogi, tylko krzyżyki.

Biedna moja głowa kucharza bez dyplomu nie nawykła do obracania abstrakcjami. Poza tym nie mogłem obserwować naocznie warszawskiego marszu, poczuć jego pulsu i owego franciszkowego zapachu owczarni. Owszem, nozdrza moje podrażniła w niedzielę woń innych kopytnych: dorożkarskich koni z krakowskiego Rynku (a ściślej, końskich śladów na bruku, bliższego opisu nie wypada tutaj proponować), podczas gdy z trudem przeciskałem się przez tłum, wciąż niepewny, czy jestem na lokalnym marszu demokratów, czy na paradzie smoków.


SMAKI. Czytaj felietony kulinarne Pawła Bravo>>>


Oba zazębiające się zgromadzenia różniły się choćby rodzajem falujących nad głowami symulakrów. Przy czym karykatury prezesów, prezydentów i premierów oraz kaczek wychodzą nam znacznie lepiej niż smoki – te były przeważnie okropne. Niestety, ponura geopolityka nie pozwoli, by nasza młodzież mogła latać na kursy dragonograficzne do Chin. Widziane z daleka, tworzyły jednak tłumne continuum stawiające podobne pytanie: o wąziutkie przejście między domeną znaków, wyobrażeń i pojęć a konkretem świata przeżywanego. Kto kręci kluczykiem w jego furtce i decyduje, że te akurat, a nie inne niematerialne byty stają się aż zbyt życiowo obecne, a ludzie ocknięci z codzienności zwalają pomniki i rwą bruk, kołyszą się tysiącami jak jedno ciało? W gniewie albo zabawie.

„Geldberg marzy, aby kołysał się cały naród, a nie tylko dwoje na huśtawce” – kończy pani Ewa Lipska jeden z medalionów prozy poetyckiej, ten, który opowiada o kraju, w którym chciałby się kołysać bohater jej najnowszego zbioru. Jest jedną z tych kilku, coraz rzadszych osób, które sekrety zamka w tamtej furtce znają na wylot, ale dzieli się tą wiedzą rzadko i oszczędnie. Dlatego wziąłem do rąk „Wariacje Geldbergowskie” z wesołą nadzieją, ale nie mogłem przeczuć, że dotkną mnie aż tak do żywego, do środka mózgu, jakby te ciche w tonie zdania rozwierciły mi ośrodek mowy, rozcięły i wypłukały ze słownych złogów nabrzmiałe płaty odpowiedzialne za kompetencje językowe i komunikację.

Z trudem zbieram z powrotem jakieś przypadkowe, poobijane swoje słowa. Przez jakiś czas po połknięciu tego cieniutkiego tomu należałoby zapaść na afazję, albo, jeśli już zwracać się do bliźnich, to mówić Lipską. Może szczególnie w czasie przyboru słownego szlamu, ten krótki opis, zmapowanie całości ludzkiego widnokręgu, jest nam potrzebny, jak ucieczka do cichych źródeł wiedzy o sobie. Karmiłem się Geldbergiem przez kilka dni, w sensie fizjologicznym także, bez przyjemności wchłaniając szczątkowe substancje tylko kiedy żołądek raz dziennie awanturował się, żeby rzucić mu do środka byle co.

Akurat czas jest taki, że „byle co” mamy w najlepszym gatunku. Twaróg – chciałoby się wierzyć, że z mleka krów skubiących już nową łąkę. Ale nawet jeśli to nieprawda, to przez sugestię smakuje lepiej. Ze świeżym miodem rzepakowym, jeszcze uchwyconym w stanie płynnym, od znajomego pszczelarza. Nie macie znajomego pszczelarza? Zadbajcie o to, rzecz równie istotna jak mieć w notesie telefon do dobrego lekarza i prawnika. Młode ziemniaki, które ledwo zdążę osolić, nawet koperku nie chce mi się siekać. Zsiadłego mleka warto by popić, takiego domowego, nie z pojemnika – ale nie miałem głowy, żeby jeździć na targ w poszukiwaniu niepasteryzowanego od krowy w nie bardzo czystej butelce po wodzie mineralnej. Czytałem, czytałem. Geldberg „zrezygnował z apokalipsy deseru, a z kulinarnej Księgi Rodzaju wybrał grzeszną nieśmiertelność i potop wody mineralnej”. Pierwszy raz w życiu świadomie znalazłem się na diecie, diecie Lipskiej. Słowa, twaróg, ziemniaki i cisza. ©℗

Zwieńczeniem czerwcowego byle-czego są oczywiście truskawki, nareszcie po dziesięć za kilogram. Rabarbar idzie zatem w kuchenny kąt. Pożegnajmy go ciastem, którego przepis zaadaptowałem z godnego polecenia serwisu smittenkitchen.com.

600 g rabarbaru tniemy na małe kawałki, macerujemy w misce z łyżką soku cytrynowego100-120 g cukru. 120 g miękkiego masła ucieramy ze 100 g cukru, aż zrobi się puszyste, dodajemy po kolei, mieszając, 2 jajka. W osobnej misce łączymy 170 g mąki z łyżeczką proszku do pieczenia, szczyptą soli i mielonego imbiru lub kardamonu. Dodajemy połowę tej mikstury do utartego masła, mieszamy, dolewamy 40 ml maślanki, dalej mieszamy, potem reszta mikstury i kolejne 40 ml maślanki. Przelewamy do formy ok. 20x30 cm wyłożonej papierem, wyrównujemy, wykładamy rabarbar. Posypujemy kruszonką otrzymaną z szybkiego zmieszania 120 g mąki krupczatki50 g cukru, kardamonu50 g stopionego masła. Pieczemy w 180 stopniach około godziny, aż będzie w środku całkiem suche.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Akurat czas jest taki, że „byle co” mamy w najlepszym gatunku.