Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Natomiast na wschodniej Ukrainie, w Doniecku i Łuhańsku, sytuacja jest dziwna – i taki stan trwa od września 2014 r., gdy przedstawiciele Ukrainy i „separatystów” podpisali w Mińsku porozumienie rozejmowe.
Doprowadziło ono wprawdzie do zakończenia walk, ale przypieczętowało zdobycze „separatystów” (cudzysłów jest zasadny: dominują wśród nich obywatele Rosji). Od tego czasu status tych części Doniecczyzny i Łuhańszczyzny, które we wrześniu 2014 r. kontrolowali „separatyści” i wojska rosyjskie, jest niejasny: formalnie są częścią Ukrainy – takie jest nie tylko stanowisko Kijowa i Zachodu, ale też Putina, który powtarza, że nie chce ich anektować. Faktycznie to parapaństwo: „Doniecko-Łuhańska Republika Ludowa” (taką przyjęła nazwę) ma rząd, parlament i armię; stacjonuje tu też rosyjski „kontyngent pokojowy” („na prośbę władz DŁRL”). Wprawdzie na początku niektórzy liderzy DŁRL chcieli prosić Putina o przyjęcie w skład Federacji Rosyjskiej (wzorem Krymu), ale wyperswadowano im, że nie tego oczekuje Kreml.
Tymczasem dla Kijowa zamrożony konflikt jest coraz bardziej kulą u nogi: blokuje integrację z UE i NATO, i jest jątrzącą raną w polityce wewnętrznej. Od 5 lat Kijów prowadzi, bo musi, z „separatystami” negocjacje, choć nic z nich nie wynika: ich żądania są nie do przyjęcia (chcą m.in. prawa do prowadzenia polityki zagranicznej). Wielu ukraińskich polityków mówi po cichu, że najlepiej byłoby skreślić Donbas (i Krym); że skoro Ukraina, aspirując do UE i NATO, ma mieć stabilne granice, trzeba tak postąpić. Tym bardziej że straconej ziemi nie sposób odzyskać militarnie.
Kijów stoi przed diabelskim wyborem. Aby wejść do zachodniego obszaru stabilności, pokoju i dobrobytu, do tej strefy cywilizacyjnej, musi sam porzucić Donbas (i Krym). Ale opór społeczny jest wielki. Świeża jest pamięć ofiar (bilans wojny: 2 tys. zabitych żołnierzy, kilka tysięcy zabitych cywilów i kilkanaście tysięcy okaleczonych; to 10 razy więcej niż z wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r.). Zbyt liczni są wypędzeni z Donbasu: opuścili rodzinną ziemię podczas wojny lub po niej, na skutek rosyjskiego terroru. A w Doniecku i Łuhańsku ciągle jest wielu Ukraińców i ukraińskich Rosjan, którzy nie chcą żyć w DŁRL ani w Rosji; apelują do Kijowa: nie porzucajcie nas...
Wracając do września 2014 r.: czy o to chodzi Putinowi? Jeśli tak jest, tym większe znaczenie będzie mieć – dziś i w najbliższych latach – pomoc, jakiej Zachód powinien udzielić Ukrainie. Także pomoc militarna: nie po to, by odbijać Donbas, lecz aby czołgi „separatystów” nie zjawiły się np. pod Odessą.