Rosja nie chce pokoju na Ukrainie

Eskalując działania wojenne, Kreml pokazuje, że konflikt w Donbasie będzie trwać, dopóki Kijów i Zachód nie przyjmą rosyjskiego ultimatum.

26.01.2015

Czyta się kilka minut

Fragment jednej ze 120 rakiet „Grad”, które spadły na Mariupol 24 stycznia 2015 r. / Fot. AP / EAST NEWS
Fragment jednej ze 120 rakiet „Grad”, które spadły na Mariupol 24 stycznia 2015 r. / Fot. AP / EAST NEWS

Nie ma wątpliwości, kto zaczął.

W połowie stycznia prorosyjscy bojownicy trafili w cywilny autobus pod Wołnowachą (13 ofiar). Potem rozpoczęli ataki na lotnisko w Doniecku, którego część pozostawała pod kontrolą Kijowa. Stało się jasne, że obowiązujące od początku września 2014 r. zawieszenie broni przeszło definitywnie do historii. Zresztą już wcześniej było – delikatnie rzecz ujmując – mocno dziurawe. Ukraińscy żołnierze ginęli regularnie, ale porozumienia z Mińska przynajmniej przez jakiś czas wstrzymywały powrót do walk na szerszą skalę.

Kilka dni później ostrzał zniszczył kolejny autobus w centrum Doniecka (13 ofiar). Bojownicy oskarżyli siły ukraińskie o zbrodnię na cywilach. Kijów odpowiedział, że nie ma w zwyczaju strzelać do własnych obywateli, i zwrócił uwagę, że pozycje wojsk ukraińskich były zbyt oddalone, aby pocisk (najpewniej z moździerza) mógł dolecieć tak daleko. A także, że atak był precyzyjny: jakby ktoś chciał, by jeden wystrzelony pocisk zniszczył tylko zatłoczony autobus w godzinach porannego szczytu.

Lotnisko jak symbol

Tego samego dnia siły rosyjsko-separatystyczne weszły do nowego terminalu na lotnisku w Doniecku. A raczej do tego, co z niego zostało. Ukraińscy obrońcy, zwani „cyborgami”, bronili się tam przez 242 dni, ale w końcu musieli się wycofać. W obliczu niemal kompletnego zniszczenia budynku było to najbardziej rozsądne rozwiązanie. Walka, która pochłonęła życie zbyt wielu z nich, była – paradoksalnie – starciem bez większego znaczenia militarnego. Obiekt otoczony niemal ze wszystkich stron przez siły wroga trudno nazwać strategicznym. Jednak w ostatnich miesiącach lotnisko wyrosło do rangi czegoś większego. Stało się symbolem ukraińskiej walki z rosyjską agresją.

Wreszcie, w ostatnią sobotę, rosyjskie wyrzutnie rakietowe („Grady”) ostrzelały osiedle mieszkaniowe w półmilionowym Mariupolu. To miasto portowe, newralgicznie położone na południu obwodu donieckiego, jest pod kontrolą ukraińską – tuż przy linii frontu. Kijów policzył, że na wschodnią część miasta spadło 120 rakiet. Liczba zabitych sięgnęła 30, ponad stu mieszkańców zostało ciężko rannych. Dziwnym (a może wcale nie dziwnym) trafem wybrany został rejon, gdzie znajduje się rynek – w sobotę rano pełen ludzi.

Od początku nie było wątpliwości, kto ponosi odpowiedzialność za atak. Tym bardziej że lider donieckich separatystów Ołeksandr Zacharczenko ogłosił, że jego siły zaczęły ofensywę w kierunku Mariupola. Obecna na miejscu OBWE szybko potwierdziła, że za ostrzał odpowiada strona rosyjsko-separatystyczna. Skomplikowało to pracę rosyjskich propagandzistów. Tym razem musieli się wyjątkowo natrudzić, by rozmyć winę. O tym, że dzień wcześniej Zacharczenko wydał rozkaz zakazujący brania jeńców, „zapomnieli” poinformować.

Obserwowana od połowy stycznia eskalacja sytuacji w Donbasie wynika z rosnącego niezadowolenia Moskwy tym, że ani Kijów, ani Zachód nie chcą poważnie rozmawiać o rosyjskich żądaniach. Tyle że Rosja woli nie pamiętać, iż sama nie dotrzymała porozumienia mińskiego, którego zapisy były dla niej niekorzystne. Zwłaszcza punkty mówiące o odzyskaniu przez Ukrainę kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską i wycofaniu ciężkiego sprzętu ze strefy konfliktu. Szczególnie niemiłą niespodzianką dla Kremla stało się kategoryczne stanowisko kanclerz Angeli Merkel, która odmówiła udziału w kolejnych rozmowach na szczycie, aż do czasu osiągnięcia „zauważalnego postępu” w wypełnianiu punktów pokojowych z Mińska.

Czego chce Rosja

W odpowiedzi Rosja wróciła do instrumentalnego wykorzystywania swojej kontroli nad separatystycznymi „republikami” Doniecką i Łuhańską. Cel Putina jest niezmienny od początku tej wojny: odzyskać wpływy na Ukrainie, utracone w wyniku Majdanu.

Rosyjskich postulatów czy raczej ultimatów skierowanych wobec Kijowa i Zachodu jest kilka. Kluczowy z nich dobrze oddaje wypowiedź szefa rosyjskiego komitetu spraw zagranicznych Rady Federacji, Konstantina Kosaczowa: „Pierwsze i podstawowe, czego żądamy od Kijowa, to uznanie, że konflikt nie został sprowokowany przez Rosję, ale ma charakter wewnątrzukraiński”. Uderza skala cynizmu, kłamstwa i bezczelności, zawarta w tym jednym zdaniu.

Kolejne punkty można zrekonstruować z innych wypowiedzi i działań przedstawicieli Rosji. Kreml domaga się, by Kijów zaczął „proces konstytucyjny” – co w praktyce oznaczałoby uznanie ludzi odpowiedzialnych za terrorystyczny ostrzał Mariupola za prawomocnych uczestników polityki ukraińskiej. Ukraina miałaby nadać separatystycznemu Donbasowi szeroką autonomię w każdej sferze, w tym prawo do integracji ekonomicznej z Rosją oraz prawo wpływania na decyzje władz centralnych.

Oczywiście gwarantem takiego porozumienia zostałaby Moskwa, która przecież, co jak mantrę powtarza minister Ławrow, „nie jest stroną konfliktu”.

Dla wzmocnienia swoich argumentów Rosja w ostatnich dniach zwiększyła swoją obecność wojskową w Donbasie. Dociekliwi analitycy przedstawiają w internecie kolejne dowody na rosnącą liczbę rosyjskich żołnierzy i sprzętu (m.in. zdjęcia uzbrojenia, które jest wyłącznie na wyposażeniu armii rosyjskiej). Robią to zresztą znacznie skuteczniej niż wyspecjalizowane organizacje międzynarodowe.

Słabość Zachodu

Co na to wszystko Zachód?

Po ataku na Mariupol konflikt na Ukrainie znów wrócił na czołówki mediów zagranicznych, czemu towarzyszą oświadczenia dyplomatyczne wielu państw. Niektóre z nich nawet zaskakująco mocne, grożące nowymi sankcjami. Pytanie jednak, jak długo Zachód będzie się naiwnie łudził, że z Putinem wciąż można się dogadać. Treść części z tych oświadczeń, w tym wystosowanych przez tych „ważniejszych”, każe sądzić, że niestety jeszcze długo (zresztą jak długo Zachód pamiętał o zestrzeleniu malezyjskiego boeinga i jego 298 pasażerach?). A skoro tak jest, to Kreml uznaje, że grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Od dawna wiadomo, że Putin rozumie mentalność zachodnich polityków lepiej, niż oni rozumieją jego.
Skoro Rosja zdecydowała się na nową eskalację wojny w Donbasie – w obliczu pogłębiającego się kryzysu gospodarki rosyjskiej, niekorzystnych prognoz cen ropy i rozpoczętych dyskusji w Unii o możliwości złagodzenia sankcji wobec Moskwy (przed tragedią w Mariupolu zwolennicy złagodzenia nie byli bez szans) – to raz jeszcze potwierdziła swoją determinację w „odzyskiwaniu” Ukrainy.

Trudno mieć więc nadzieję, że do Donbasu szybko wróci pokój. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015