Daleko od bobra

Fantazjujemy o domu w Bieszczadach, chcemy jeździć za miasto i wychować dzieci jak najbliżej przyrody. Ale gdy przychodzi co do czego – odpychamy ją od siebie jak najmocniej.

07.12.2020

Czyta się kilka minut

Bobry w Wiśle,  Warszawa, 2018 r. / JACEK ŁAGOWSKI / FORUM
Bobry w Wiśle, Warszawa, 2018 r. / JACEK ŁAGOWSKI / FORUM

Było siedemnaście po piątej, ciemnoszaro jeszcze, gdy odgłos silnika autosana, turkocącego jak stary rolls-royce, zanikł w końcu całkiem – gdzieś w dole, na serpentynach szosy, która schodziła z przełęczy na północ. Zrobiło się jeszcze ciemniej i jeszcze ciszej. Powietrze, mokre od mgły, mogło przewodzić najcichszy nawet szelest. Lecz nie przewodziło nic. Człowiekowi, który wysiadł z pekaesu, zdawało się przez chwilę, że w świecie rusza się tylko sekundnik jego zegarka. Popatrzył na rdzewiejącą, żółtą blachę przystanku – i wszedł do lasu.

On z kolei musiał widzieć człowieka na długo, zanim ten wypatrzył jego. Była to przecież najgłośniejsza chwila świtu – ryk autobusu, zatrzask drzwi, szuranie butów o żwir i trwający kwadrans grzechot ciężkich od rosy liści, o które intruz ocierał łydki. Słyszał wszystko, choć pysk niósł nisko przy ziemi, w błocie, a jego nawilgła od nocy sierść zdradzała kilka godzin truchtu.

Zobaczyli się z trzydziestu metrów. Wilk… – cóż, tu jego opowieść trzeba urwać, bo nie dowiemy się przecież, czemu nie uciekł od razu. Na człowieka zaś, gdy minął mu pierwszy strach, spadł strach drugi, gdyż wilk zaczął iść razem z nim, równolegle do ścieżki, trzymając ten sam dystans. Gdy jeden stawał, stawał i drugi. Trwało to parę minut.

Z tamtego poranka człowiek zapamiętał też, że gdy dwie godziny później usiadł do śniadania na zwalonym drzewie, w środku karpackiej puszczy, słońce grzało mu twarz, skądś obok wzleciał czarny bocian, poczuł wielkie wzruszenie. Było jak kiedyś, w czasie, którego nigdy sobie nie przypomni, gdy utożsamiał się z całą rzeczywistością i nie umiał wyróżnić z niej siebie. Poczuł życzliwość świata.

Potem opowiadał innym – a inni kiwali głowami – że wilk przeprowadził go przez coś, że nie zjawił się przez przypadek.

Co o sobie wiemy

Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że zwierzęta są tuż obok. Że częściej nas czują, słyszą, widzą i obserwują niż my je. Wiadomo za to dokładnie, jak blisko – a raczej: jak daleko – chcielibyśmy od nich żyć.

Jedenaście kilometrów – to średni dystans deklarowany przez uczestników ankiety Marty Jermaczek-Sitak, ekolożki i edukatorki przyrodniczej, w odpowiedzi na pytanie: „W jakiej odległości od miejsca zamieszkania tolerowałbyś/tolerowałabyś bobra?”. Bóbr i tak wypadł najlepiej – żubra akceptujemy 16 kilometrów od domu, wilka – 31, niedźwiedzia – 41. Najdalej, 52 kilometry, oddalilibyśmy chętnie żmiję zygzakowatą.

Gdyby nałożyć te projekcje na mapę Polski, okazałoby się, że dla dzikich zwierząt miejsca nie ma w niej w ogóle.

– Te ogromne odległości ujawniają brak wiedzy o dzikiej przyrodzie – mówi Jermaczek-Sitak. – Bobry mało się przemieszczają, nie mówiąc już o tym, że nie zagrażają komukolwiek nawet z odległości kilkuset metrów. Z kolei wilk pokonuje czasem w ciągu nocy kilkadziesiąt kilometrów.

Ci sami ankietowani pisali o swoim przywiązaniu do ochrony środowiska. Pozostawić bez zagospodarowania przez człowieka ­­chcieliby ponad jedną piątą powierzchni Polski. Dzikość – reprezentowana przez słowa „puszcza”, „naturalność”, „głusza”, ale też „mokradło” i „bagno” – większości kojarzyła się pozytywnie. Doceniali zdrowotne funkcje przyrody, wskazywali na nią jako źródło doznań duchowych, a nawet patriotycznej dumy.

Jermaczek-Sitak: – We wsi niedaleko Zielonej Góry, gdzie mieszkam, pod lasem buduje się wiele domów. Ale równocześnie rośnie biofobia. Żywe staje się coraz bardziej obce. Świetnie to widać na forach ogrodniczych w internecie. Piszą tam ludzie, którzy chcą żyć otoczeni zielenią. A króluje jeden temat: co i w jaki sposób zwalczać.

Wygląda więc na to, że choć fantazjujemy o domu w Bieszczadach, chcemy jeździć za miasto i wychować dzieci jak najbliżej przyrody, gdy przychodzi co do czego – odpychamy ją od siebie jak najmocniej. Dlaczego?

Zagłaskać lub zastrzelić

Pierwsza odpowiedź: w którymś momencie między ucieczką ze wsi do miast a „powrotem do natury” zapomnieliśmy, jaka naprawdę jest przyroda.

– Jako cywilizacja znaleźliśmy się w tragicznym punkcie – mówi prof. Piotr Tryjanowski, biolog, kierownik Katedry Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. – Nasza zdolność rozpoznawania pokémonów jest dużo większa niż roślin i zwierząt za płotem.

I to dosłownie: gdy badacze z Cambridge pokazali brytyjskim ośmiolatkom karty z wizerunkami postaci z japońskich anime oraz pospolitych roślin i zwierząt, poprawnie zidentyfikowały one 78 proc. pokémonów – i tylko 53 proc. gatunków.

Według ONZ codziennie miastom na świecie przybywa po 160 tys. mieszkańców. To jedna z miar tego, jak oddalamy się od natury. – „Dzikość” to termin przereklamowany, występuje głównie w wyobraźni – twierdzi prof. Tryjanowski. – W rzeczywistości nasz stosunek do zwierząt mieści się między skrajnościami: zagłaskać na śmierć albo zastrzelić. A źródło obu tkwi w niewiedzy.

Ta, jak przekonuje badacz, nie ogranicza się do mieszkańców miast. Za przykład służą nasze relacje z wilkami, które największe emocje budzą na terenach pasterskich. Z jednej strony niektóre organizacje ekologiczne portretują je jako niemal wegetarian, z drugiej gospodarze oszczędzają na zagrodach i psach stróżujących, wręcz prosząc się o atak dzikiej zwierzyny na trzodę. – Wielu rolników reprezentuje skrajny ekonomizm, chcą zasiać każdy metr kwadratowy pola. Jeśli sadzimy buraki cukrowe lub kukurydzę tuż przy ścianie lasu, sami zachęcamy zwierzęta, żeby z tego korzystały. W pobliże domów zaprasza je też marnotrawiona żywność – wylicza biolog.

Rozwiązanie? Spory z przyrodą rozwiązywać lokalnie. W Rumunii i Słowacji problem z niedźwiedziami wchodzącymi do wsi zakończyło postawienie zamykanych koszy. Z czeskiego Zaolzia, gdzie ze swoimi współpracownikami prof. Tryjanowski mierzył poziom stresu owiec chronionych przez psy stróżujące, równie prosta lekcja płynie dla człowieka: zainwestowanie w zabezpieczenia zmniejsza straty. I pretensje do natury.

Natura boli

Uzasadnienia drugiej odpowiedzi – że za skomplikowany stosunek do dzikości odpowiadają nasze nierealistyczne oczekiwania – poszukamy wśród kotów i psów. Prof. Dorota Rancew-Sikora, socjolożka z Uniwersytetu Gdańskiego, przekonuje, że zwierzęta dzielimy na te towarzyszące, które żyją według ludzkich reguł, neutralne zwierzęta użytkowe oraz na zwierzęta „dzikie” i „wyrzutki”. W tej ostatniej kategorii mieszczą się też te, które nie spełniły naszych oczekiwań i stały się problemem, takie jak agresywne „anty-psy” czy rozmnażające się ponad miarę i zasiedlające piwnice „anty-koty”.

– Jeśli potrafimy wychować psa tak, aby dostosował się do norm społecznego świata ludzi, zaczynamy go traktować jak członka naszego świata. Hodowane pająki i ryby, które już nie są w stanie spełnić naszych społecznych oczekiwań, trzymamy w przestrzeniach izolowanych. Na końcu jest dzika przyroda, która składa się z osobników nieprzystosowanych do naszych domów. To my w świecie dzikiej przyrody jesteśmy narażeni na niewygodę, a czasem niepokój i ból, bo funkcjonujemy w niej jako drapane, gryzione, potykające się ciało – wyjaśnia prof. Rancew-Sikora.


Czytaj także: Lew nasz powszedni - rozmowa z biologiem Mikołajem Golachowskim


Można więc uznać, że dla ekologów to wyzwanie PR-owe. Świat dzikiej przyrody powinien przetrwać właśnie w „nieludzkiej”, bezosobowej formie – o nią zaś organizacjom ekologicznym walczyć jest trudniej niż o dobrostan czy zmniejszenie cierpienia psów, kotów albo koni. Brakuje połączenia, które zwiększyłoby dbałość o dzikość, lecz nie opierałoby się na relacji z konkretnym osobnikiem czy egzemplarzem rośliny. Przyroda – inaczej niż obecne w mediach historie tatrzańskiej niedźwiedzicy Magdy czy, niedawno, pumy Nubii – nie ma jednego imienia.

Marta Jermaczek-Sitak: – Dzikość jest zimna, szorstka, włochata. My zaś zamykamy się w sztuczności i cieple, wśród przedmiotów o kształtach i fakturze, które sami wybierzemy. Myślę, że coraz bardziej oddzielamy się od wszelkiego innego życia. Już nie tylko od niedźwiedzia, komara czy ropuchy. Także od ­innych ­ludzi. Przeszkadzać zaczyna nam nawet ich zapach.

Między źdźbłami

W Polsce ze strony dzikich zwierząt czyha na człowieka niewiele zagrożeń. Lęk przed nimi jest jednak spory, a najbardziej wpływa na niego nie wilk, niedźwiedź ani nawet jadowita żmija – lecz mikroskopijny kleszcz pospolity.

To negatywny bohater kampanii ostrzegających przed przenoszonymi przez niego wirusami (m.in. kleszczowego zapalenia mózgu) i bakteriami (w tym powodującymi boreliozę – chorobę, która nieleczona może powodować zapalenia stawów i zaburzenia neurologiczne). W ostatnich latach populacja kleszczy znacznie się zwiększyła, sezonowo nosicielami patogenów może być nawet kilkadziesiąt procent osobników.

Problem więc istnieje – warto jednak się zastanowić, gdzie kończy się zalecana ostrożność, a zaczyna uogólniony, nieracjonalny lęk. Jermaczek-Sitak, która w swojej ankiecie przepytywała głównie rodziców małych dzieci, obserwuje ich często także na warsztatach przyrodniczych, organizowanych w ramach demokratycznej Wolnej Szkoły w Zielonej Górze. – To już nie las, w którym mieszka zły wilk z „Czerwonego Kapturka”, jest niebezpieczny, nie bagna czy mokradła, ale łąki i pola, gdzie na dzieci czyhają kleszcze – mówi ekolożka. – Zanim rodzice puszczą tam najmłodszych, spryskują je repelentami, zakładają wisiorki z ultradźwiękami, ubierają jak na wojnę. Mało jest w tym przestrzeni na samodzielne rozpoznawanie zagrożeń.

Przykładem, tłumaczą przyrodnicy, służą kraje nordyckie. W Finlandii nauka współżycia z naturą zaczyna się już w przedszkolu. Wystarczy ubrać dziecko w strój odporny na deszcz i zimno – i może tak spędzać na zewnątrz długie godziny. Robi to stosunkowo samodzielnie, bezpośrednio doświadcza przyrody.

– Tylko obcowanie z nią uczy, jak działa ta rzeczywistość – przekonuje prof. Dorota Rancew-Sikora. – Trzeba samemu wejść do lasu. W filmie, bajce, przy pluszowych misiach, wszędzie tam, gdzie dominuje nasze wyobrażenie o dzikim zwierzęciu, ukryte są ludzka fantazja i logika świata społecznego. Taka, której w przyrodzie nie ma. Nauka przez doświadczenie pomaga pozbyć się lęku, ale i przyzwyczajenia do wygody. Nie zapewnią tego ani wytwory kultury, ani tradycyjna wiedza – mówi socjolożka.

Dodaje też: zbyt często przenosimy na dzieci własne lęki przed dziką przyrodą. – Korczak zachęcał do wychowywania, w którym na początku pogodzimy się z tym, że dziecku może coś się zdarzyć nieprzyjemnego, że może nawet zginąć. Oczywiście, to podejście radykalne, nie chodzi o narażanie dziecka na niebezpieczeństwo, lecz danie mu możliwości samodzielnego doświadczania. W Polsce śmierć ze strony dzikiej przyrody zdarza się skrajnie rzadko. Ale przyroda opiera się na zasadach życia i siłach śmierci. A my, patrząc na nią przez pryzmat wytworów kultury, mamy skłonność, by tej śmiertelności zaprzeczać. To bolesne zderzenie. Nadmierny lęk rodziców jest destrukcyjny i dla dziecka, i dla dzikiej przyrody, bo wychowujemy człowieka, który nie będzie jej lubił, znał ani rozumiał – mówi Rancew-Sikora.

Nowe zagrożenia

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludziom zdarzało się spać pod jednym dachem ze zwierzętami gospodarskimi. Dziś w wielu wsiach nie ma już ani jednej kury. Domy wyładniały, gospodarze dbają o to, aby między kostką brukową nie zagnieździł się najmniejszy nawet mech. Trawniki strzyżone są co sobotę.


Czytaj także: Tadeusz Sławek: Z tamtej strony płotu


To, co brzmi jak wielkomiejski stereotyp wsi, jest też scenariuszem, który kilka dekad wcześniej przerobiła wieś na Zachodzie. Z dużym prawdopodobieństwem można więc przewidzieć przyszłość polskiej. Gdy mowa o masowym uprzemysłowieniu, uprawach wielkoobszarowych, dużych, zamkniętych hodowlach oraz wsi jako miejscu zamieszkania ludzi z miast – ekonomiści słyszą „rozwój” i „postęp”. Biolodzy natomiast – „masowe wymieranie”. Bo zmiana wsi to również przebudowa ekosystemów.

Jednym z ich efektów jest migracja zwierząt na przedmieścia. Prof. Piotr Tryjanowski, współautor opracowania „Zwierzęta konfliktowe w miastach”, od dawna wskazuje na związane z nią zagrożenia i koszty.

– To już nie ataki zwierząt dzikich na zwierzęta gospodarskie, lecz kolizje komunikacyjne z udziałem tych pierwszych stają się głównym zmartwieniem człowieka. W 2019 r. w samym tylko Poznaniu doszło do kilkuset zderzeń samochodów z dzikami. Służby miejskie odebrały blisko tysiąc zgłoszeń z prośbą o interwencje w związku z pojawieniem się tych zwierząt – mówi biolog. – Inne wyzwanie to zoonozy, czyli choroby odzwierzęce. Dzikie osobniki to rezerwuar patogenów i pasożytów. Takie zwierzę wcale nie musi ugryźć, wystarczy, że zostawi odchody. Dużo mówimy o toksoplazmozie, którą przenoszą koty, ale skala chorób odzwierzęcych jest w Polsce wciąż niedoszacowana.

Zagrożeniem mogą być też sprowadzane z zewnątrz gatunki inwazyjne. – Nie poddajemy ich solidnej kwarantannie, kwitnie przemyt, sprowadzane osobniki są czasem błędnie opisywane i rozpoznawane – wzdycha profesor. A to dopiero początek długiej listy zagrożeń wynikających nie tyle z charakteru przyrody, co zmian, jakie wprowadza w niej człowiek.

– Edukacja i prognozy, nawet te czarne, to jedno. Trzeba też odbudowywać więź – uspokaja na koniec Marta Jermaczek-Sitak. – Na szczęście przybywa ludzi, którzy nie wstydzą się pisać o swoich mistycznych doświadczeniach z przyrodą. Podczas Kręgu Kobiet, w którym brałam udział, jedna z uczestniczek opowiadała o rozmowach z dębem, który dla niej jest mentorem. Od słowa do słowa okazało się, że niemal każda z nas przeszła przez podobne doświadczenie. Ja też dzisiaj poprzytulałam się do wiekowej brzozy – drzewa, które daje mi siłę, zwłaszcza w momentach, kiedy jest gorzej. Polecam.

▪ ▪ ▪

Wilk wrócił do człowieka jeszcze raz. Ten wiele lat później spotkał go w dzień swoich urodzin (to na pewno przypadek). A nawet – o godzinie, w której się urodził (też przypadek). Wysoko, na zboczu najpiękniejszej góry, na skraju lasu i polany, którą znów oświetlało październikowe, ciepłe wciąż słońce.

Tym razem patrzyli na siebie tylko sekundę. Wiatr huczał od rana, wiało od strony zwierzęcia, człowiek wyłonił się nagle, zza przysłoniętego kopcem ­kamieni zakrętu ścieżki – tylko dlatego (przez przypadek) znaleźli się tak blisko. Po tej sekundzie rozpoznania półroczny wilk, z jeszcze jasną sierścią na brzuchu i szczupłymi łapami, odbił do tyłu, skoczył za krzaki borówek – i tyle go było.

Człowiek poszedł za nim, ale – oczywiście – już nigdy go nie spotkał. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020