Powrót wilka

Żadne inne zwierzę nie budzi w nas takich emocji. Widać to nawet w języku – o ile niedźwiedź czy ryś „idzie”, wilki raczej „grasują”. Wizerunek niebezpiecznego drapieżnika utrwalił się w naszych umysłach.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

 / RYAN / ADOBE STOCK
/ RYAN / ADOBE STOCK

Wilk automatycznie wywołuje w nas lęk. Jednocześnie jako szczytowy – czyli najważniejszy – drapieżnik jest niezbędną częścią polskiego ekosystemu. Ale powrót dużych mięsożerców to nie tylko opowieść o pięknie dzikiej przyrody. To także konflikt z człowiekiem, z gospodarką łowiecką i hodowlą zwierząt. To ludzie mają dziś decydujący głos w środowisku. Istnienie wilków czy niedźwiedzi jest możliwe tylko wtedy, gdy nie przekraczają akceptowalnego poziomu szkód.

LAS JEST NASZ I ŁĄKI TEŻ SĄ NASZE. Gdy 17-letni Jacek Kaczmarski pisze w 1974 r. tekst „Obławy”, Canis lupus jest o krok od zniknięcia z polskiej przyrody. Na początku lat 70. w Polsce praktycznie nie było dużych drapieżników. Ryś, który kilkanaście lat wcześniej trafił na polską listę gatunków łownych, a na Białorusi był celowo tępiony, zniknął z Puszczy Białowieskiej. Pojedyncze osobniki przetrwały w Karpatach i lasach północnego wschodu. Niedźwiedzi było kilkanaście. Wilków w całym kraju – stan z 1972 r. – nie więcej niż 60.

Słowa pieśni to zresztą nie tylko poetycka metafora. To też dość wierny opis losu polskich wilków po II wojnie światowej. 29 stycznia 1955 r. wchodzi w życie uchwała Rady Ministrów o eksterminacji wilków. Od tego momentu przez 20 lat nasz główny drapieżnik jest traktowany jako szkodnik. Powołuje się wojewódzkich komisarzy do spraw tępienia wilków. Za upolowanie wilka wypłaca się nagrody – 1000 zł za ustrzelonego na polowaniu indywidualnym. Średnia miesięczna pensja w przemyśle wynosi wtedy 1100 zł. Przez następne prawie 20 lat do wilków będzie można legalnie strzelać, truć je, łapać i wybierać szczenięta z nor.

Obława kończy się dopiero w 1975 r. Wilk wraca na listę gatunków łownych z okresem ochronnym od 1 sierpnia do 31 marca (za wyjątkiem trzech województw, w których poluje się cały rok). Szacuje się, że populacja liczy wtedy 200 osobników. „Myśliwy jeszcze ma broń i trzyma smycze, lecz las jest nasz i łąki też są nasze” – jak śpiewa Kaczmarski.

REKOLONIZACJA. 35 lat później wilk jest w Polsce objęty całkowitą ochroną. Niektóre badania mówią o trzech tysiącach osobników. To jedna z największych (na równi z Hiszpanią i Rumunią) wilczych populacji w Europie.

Zmiana następowała stopniowo. Zaczęła się wraz z transformacją w 1989 r. Proces ten prześledzili Krzysztof Niedziałkowski i Renata Putkowska-Smoter z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Według nich zadecydował nowy układ polityczny, uwolnienie rynku, a zwłaszcza decentralizacja. Prawo z 1991 r. dawało wojewodom możliwość regionalnej ochrony danego gatunku. Rok później grupa biologów przekonała do ochrony wilka władze trzech województw: poznańskiego, pilskiego i gorzowskiego. Wilki mogły zacząć rekolonizować zachodnią Polskę.

Niedziałkowski i Putkowska-Smoter podkreślają rolę organizacji pozarządowych. W debacie na temat wilków kluczową rolę odegrały Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot oraz założone w 1996 r. Stowarzyszenie dla Natury „Wilk”.

W 1992 r. wilka objęto ochroną w trzech województwach. W 1995 r. dotyczyło to już całego kraju poza województwami: krośnieńskim, przemyskim i suwalskim. Każdy taki krok spotykał się z oporem, zwłaszcza wśród myśliwych. Były przecież kadencje Sejmu, w których co szósty poseł polował. Do 1997 r. ministrem środowiska był Stanisław Żelichowski, myśliwy, który o pełnej ochronie wilka nie chciał słyszeć. Udało się to dopiero po wyborach, 2 kwietnia 1998 r. Decyzję o skreśleniu wilka z listy gatunków łownych podjął polityk, którego dzisiaj z ochroną przyrody raczej nie kojarzymy – Jan Szyszko, wówczas nowy minister środowiska w rządzie AWS.

Nie byłoby tej decyzji, gdyby nie praca naukowców z Instytutu Badania Ssaków PAN w Białowieży. Jak piszą Niedziałkowski i Putkowska-Smoter: „Badania w Białowieży przy wykorzystaniu nowej technologii telemetrii przyniosły nowe spojrzenie na ekologię wilka”. Badania IBS pozwoliły lepiej oszacować populację wilka, ale też pokazać, że duże drapieżniki są niezbędną częścią ekosystemu. Szyszko w uzasadnieniu swojego rozporządzenia napisał: „Wilk odgrywa ważną rolę w zachowaniu równowagi ekologicznej i jest naturalnym regulatorem populacji ssaków kopytnych”.

WILCZE KORYTARZE. Na czym polega i co daje telemetria, widzę na żywo. Razem z dr hab. Sabiną Nowak i dr. hab. Robertem Mysłajkiem, założycielami Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, wsiadamy do szarego pick-upa. Wjeżdżamy na leśną drogę, na teren Roztoczańskiego Parku Narodowego. On prowadzi, ona z tyłu przyciska do ucha słuchawkę, drugą ręką trzyma antenę. Jeśli usłyszy charakterystyczne „piknięcia”, to znaczy, że któryś z zaobrożowanych przez nich wilków jest w pobliżu. Moduł radiowy zainstalowany w obroży pozwala namierzyć zwierzę z kilkuset metrów.

Dużym wyzwaniem jest samo złapanie wilka. Naukowcy instalują w wybranych lasach specjalne odłownie, ale korzystają też z innych metod.

– Jeśli rehabilitujemy wilka po wypadku drogowym czy uwalniamy z wnyków, przed wypuszczeniem zakładamy mu dostosowaną do jego masy ciała obrożę – mówi Sabina Nowak.

– Na początku stycznia 2019 r. tak właśnie zaobrożowaliśmy Rzepkę, którą leśnicy odnaleźli we wnykach. Obecnie mamy kilka wilków z nadajnikami. Taka obroża może działać nawet dwa lata – dodaje Robert Mysłajek. – Sporo kosztują, ale dane, jakich nam dostarczają, są niezmiernie ważne dla poznania i ochrony tego gatunku.

To, jak istotny jest dobry monitoring populacji wilka, podkreśla też prof. Henryk Okarma, były dyrektor Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie:

– Wiadomo, że to jest dzika przyroda, która nie da się dokładnie policzyć. Chociaż jeśli zajrzeć do rocznika statystycznego, to dowiemy się, że mamy w Polsce np. 26 178 łosi. Oczywiście, że to jest tylko oszacowanie, a liczby kopytnych są notorycznie zaniżane. Ale dobry monitoring jest kluczowy. Bez niego próbujemy zarządzać zasobem, nie wiedząc, ile go mamy.

Wilki są gatunkiem trudnym do monitorowania. Żyją w grupach rodzinnych (to określenie znacznie lepiej tłumaczy ich funkcjonowanie niż słowo „wataha”). Grupa składa się z pary rodzicielskiej, która jako jedyna się rozmnaża, i ich dzieci z ostatnich dwóch, rzadziej trzech lat – średnio sześć lub siedem osobników. Grupa żyje na obszarze 200-300 kilometrów kwadratowych. Dorastające wilki odłączają się od niej i szukają swojego terytorium. Są doskonałymi wędrowcami, potrafią przemierzyć setki kilometrów.

Istotnym narzędziem ich badań jest genetyka. Naukowcy zbierają wilczą sierść, odchody czy ślinę. Mysłajek pokazuje mi kawałek gąbki z krótkimi gwoździami przytwierdzony do pnia drzewa na wysokości kolana. Wilk przechodząc ociera się o metalowe szpice i zostawia na nich sierść.

– Do niedawna wszystkie informacje zbierało się w terenie. Nawet dane z telemetrii radiowej zależały od tego, jak często i jak skutecznie badacz z anteną namierzał wilka w lesie – opowiada Nowak. – Jeśli wilk wyruszył na długą wędrówkę i opuścił teren badań, to bez samolotu nie było szans go odnaleźć.

Dopiero nawigacja satelitarna pozwoliła za wilkiem nadążyć. Pierwsze obroże GPS/GSM założono wilkom w Polsce w 2014 r. – To zupełnie nowa jakość danych. Jak na dłoni widać np., czy para rodzicielska ma w tym sezonie młode. Wtedy regularnie wracają po polowaniu w jedno miejsce z jedzeniem dla szczeniąt – mówi Nowak.

GPS umożliwił przede wszystkim zbadanie długich wilczych wędrówek w poszukiwaniu terytorium. W 2005 r. Instytut Badania Ssaków PAN wspólnie ze Stowarzyszeniem dla Natury „Wilk” stworzyli mapę polskich korytarzy ekologicznych. To ogólnokrajowe „autostrady” dla zwierząt, dzięki którym mogą swobodnie migrować. W 2010 r. ówczesny minister środowiska Maciej Nowicki wprowadził w Polsce sprawny system ocen oddziaływania nowych inwestycji na środowisko. Zbiegło się to z gwałtowną rozbudową sieci autostrad i dróg ekspresowych przed Euro 2012. Dzięki temu nad nowymi drogami pojawiły się przejścia dla zwierząt i większość korytarzy ekologicznych udało się utrzymać. A to dla powrotu wilka na terytorium całej Polski było absolutnie kluczowe.

– Dane z obroży pozwoliły potwierdzić, że system korytarzy ekologicznych w Polsce działa. I ustalić, że zwierzęta chętnie korzystają z szerokich przejść nad drogami, ale nie lubią wąskich i hałaśliwych tuneli pod nimi – mówi Mysłajek.

CZTERY PROCENT SZKÓD. Współdziałanie naukowców, aktywistów i korzystna sytuacja polityczna dały efekt. Na nowych technologiach i prawie skorzystały wszystkie duże drapieżniki w Polsce. Od 2000 r. populacja niedźwiedzi wzrosła o 148, rysi o 50, a wilków – o 164 procent.

– Wilków nikt nie woził i po kryjomu nie wypuszczał, jak często opowiadają myśliwi – podkreśla Nowak. – One bez udziału człowieka w ciągu kilkunastu lat zrekolonizowały centralną i zachodnią Polskę.

Całkowity zakaz polowań na wilki przy tak dużej populacji jest wyjątkiem na skalę europejską. Mimo to dość dobrze radzimy sobie z łagodzeniem konfliktu zwierzę–człowiek. Już w 1997 r., jeszcze przed wprowadzeniem ochrony, powstał system odszkodowań za szkody spowodowane przez gatunki chronione. Dziś rekompensaty dotyczą pięciu gatunków: żubrów, bobrów, rysi, niedźwiedzi i właśnie wilków.

W 2019 r. Skarb Państwa zapłacił 1,15 mln złotych za wilcze szkody – głównie zagryzione owce i cielęta. Ta kwota rośnie wraz z rosnącą populacją, ale nie zmienia się proporcja. Ze wszystkich pięciu gatunków wilki odpowiadają za zaledwie 4 proc. szkód. Prawie 90 proc. wynika z działalności bobrów, a większe straty powodują też żyjące na bardzo małym obszarze żubry.

Oczywiście niewielka to pociecha dla hodowcy, który żyje w sąsiedztwie wilków. Aż 85 proc. wilczych odszkodowań przypada na cztery województwa: podlaskie, podkarpackie, małopolskie i warmińsko-mazurskie. Zwłaszcza właściciele stad w Bieszczadach narzekają na zuchwałość drapieżników. Odszkodowania pokrywają koszt zagryzionych zwierząt, ale nie rekompensują np. stresu reszty stada.

Wiele zależy od samych hodowców i tego, jak zabezpieczą stada. Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska z czterech krytycznych województw w ciągu ostatnich lat przekazały hodowcom kilkadziesiąt psów pasterskich (najczęściej owczarków podhalańskich), zestawy ogrodzeń elektrycznych i kilometry fladrów – sznurów z kawałkami kolorowego materiału.

Prof. Dries Kuijper, od lat badający wilki w Instytucie Badania Ssaków w Białowieży, tłumaczy: – Najwięcej problemów sprawiają wilki w trakcie dyspersji, szukające nowego domu. Samotnie wybierają łatwe ofiary, często owce. Wilki z ustalonym terytorium rzadko polują na zwierzęta hodowlane. Elektryczne ogrodzenia i fladry bardzo obniżają to ryzyko, choć oczywiście nic nie daje stuprocentowej gwarancji.

Sabina Nowak: – Obecność wilków w okolicy wymaga od hodowców szczególnej dbałości o zwierzęta gospodarskie. Duża hodowla, gdzie zwierzęta są zabezpieczone, poradzi sobie bez większych strat. Natomiast kilka owiec czy kóz, trzymanych bez ochrony, bo jest łąka przy domu, lub jako atrakcja dla gości kwatery agroturystycznej, szybko stanie się ofiarą wilków.

Skala problemu nie jest duża. Zwierzęta gospodarskie stanowią zaledwie 2-3 proc. masy zjadanego przez wilki pokarmu. Zaledwie 15 proc. watah zabija więcej niż pięć zwierząt rocznie. Łącznie wilki zabijają około tysiąca zwierząt gospodarskich w ciągu roku.


CZYTAJ TAKŻE

MARCIN ŻYŁA: Fantazjujemy o domu w Bieszczadach, chcemy jeździć za miasto i wychować dzieci jak najbliżej przyrody. Ale gdy przychodzi co do czego – odpychamy ją od siebie jak najmocniej >>>


PIERWSZY WRÓG, PIERWSZY PRZYJACIEL. Żadne inne zwierzę nie budzi w nas takich emocji. Widać to nawet w języku – o ile niedźwiedź czy ryś może spokojnie „iść”, to wilki już raczej „grasują”. Wizerunek krwiożerczego, niebezpiecznego drapieżnika utrwalił się w naszych umysłach.

– To jeden z najstarszych ludzkich atawizmów – mówi Kuba Jurowicz, myśliwy z Nowego Sącza. – Wilka od zawsze się baliśmy, z wilkiem walczyliśmy. I paradoksalnie wilk jako pierwsze zwierzę został naszym przyjacielem. Statystycznie dużo większym zagrożeniem dla ludzi niż wilki są jego potomkowie, domowe psy. Również niedźwiedzie częściej atakują ludzi – w 2014 r. doszło nawet do wypadku śmiertelnego. Tymczasem ataki zdrowych wilków na ludzi od końca II wojny światowej można policzyć na palcach jednej ręki. Ostatnie zdarzyły się w 2018 r., obyło się bez poważnych obrażeń, a wilki natychmiast odstrzelono. Do poprzedniego przypadku agresji musimy się cofnąć aż do 2004 r., kiedy wilk biegł za turystami w Bieszczadach i kąsał opony auta, w którym się schronili. Okazało się, że był chory na wściekliznę.

Nie oznacza to oczywiście, że strach przed wilkiem jest bezpodstawny.

– W tym momencie nie mamy dowodów na to, by wilki traciły strach przed człowiekiem – zapewnia prof. Kuijper. – Ale coraz częstsze spotkania człowieka z drapieżnikiem podnoszą ryzyko, szczególnie w Europie Zachodniej, gdzie gęstość zaludnienia jest wysoka. Im są częstsze, tym większe prawdopodobieństwo wypadku.

Naukowcy podkreślają, że człowiek nie jest dla wilka atrakcyjnym celem ani zagrożeniem. Chyba że zwierzę nauczy się traktować go jako źródło jedzenia: bo stawiamy w lasach kosze na śmieci, nie zabezpieczamy kompostowników, a wilk jest dokarmiany przez robotników leśnych czy turystów.

Robert Mysłajek: – Szczególnie nagannym zachowaniem jest zabieranie szczeniąt do domu. Ludzie robią to ze źle pojmowanej chęci ratowania zwierzęcia albo dla zarobku. Po kilku miesiącach niedoszły opiekun się poddaje, bo podrośnięty wilk robi się nieznośny. Wypuszcza go do lasu. Tylko że taki częściowo oswojony wilk nie zna lasu, boi się go. Siedzi przy domach, szuka jedzenia, zaczepia ludzi. Dla dzikiej populacji nie ma już żadnej wartości, takie osobniki powinny być natychmiast eliminowane. Wielu osobom zastrzelenie problemowego wilka nie mieści się w głowie. Z perspektywy mieszkańca dużego miasta łatwo traktować te zwierzęta przesadnie uczuciowo. Niestety w realnym świecie trzeba rozwiązywać realne problemy, czyli to, że taki dokarmiany lub oswojony przez ludzi wilk może kogoś pogryźć. Na szczęście zdarza się to rzadko. W roku notujemy po kilka takich przypadków w Polsce.

Procedury Głównej Dyrekcji Ochrony Środowiska precyzyjnie określają sposób postępowania z problematycznymi wilkami. Jeśli zwierzę wielokrotnie pozwala podejść do siebie na mniej niż 30 metrów lub samo regularnie zbliża się do ludzi, odstrasza się je pociskami hukowymi, gumowymi kulami. Po wyczerpaniu innych rozwiązań lub w przypadku wilków agresywnych GDOŚ wydaje decyzję o redukcji populacji. Co roku na mocy takich decyzji odstrzeliwuje się około pięciu-sześciu wilków.

– Prawo mówi, że odstrzału dokonuje się, gdy nie ma alternatywy, a wilk sprawia rzeczywiste, trwałe problemy – tłumaczy Dries Kuijper. – W tym ujęciu wilk, który zaatakował jedną owcę albo po prostu przechodzi przez wieś, nie musi być od razu zastrzelony. Często to młode samce, które szukają terytorium i lądują w bardzo nieodpowiednich miejscach. A później idą dalej i problem znika.

OBROŻA POD AMBONĄ. Przy tak dużej populacji drapieżników nie da się uniknąć sytuacji konfliktowych. Raz po raz pojawiają się postulaty redukcji liczby wilków, zwłaszcza w Bieszczadach. W 2018 r. Krajowa Rada Izb Rolniczych domagała się od ministra środowiska pozwolenia na odstrzał w tym regionie. Naukowcy są w tej sprawie podzieleni. Sabina Nowak i Robert Mysłajek zdecydowanie bronią ścisłej ochrony. Henryk Okarma przychyla się do postulatów rolników i hodowców.

– Próbujemy koegzystować, ale zamiast odsuwać wilka od nas, chcemy zmieniać siebie. Wprowadzamy coraz skuteczniejsze sposoby ochrony zwierząt, jeszcze lepszą edukację. Ale to nie wystarczy. Według mnie pole kompromisu jest takie: powinniśmy zaakceptować, że nie każdy wilk jest równie cenny. Wilk, który żywi się zwierzętami hodowlanymi, włóczy się po wysypiskach albo krzyżuje się z domowym psem, nie jest wartościowy dla populacji.

Ścisła ochrona wilka od początku budziła zdecydowany opór myśliwych.

– Uważacie wilki za konkurencję? – pytam Kubę Jurowicza.

– Ta bajka często się powtarza i przynajmniej mnie zawsze śmieszyła. Ale to prawda, że wilk nie do końca wpisuje nam się w model łowiectwa. One nie czytają prawa łowieckiego. Myśliwi traktują je jako element, który pozbawiony kontroli zaburza planową i przemyślaną wizję gospodarki łowieckiej.

– Jesteś za legalnym polowaniem na wilki? – pytam.

– Myślę, że tak. Już teraz wielu z nas uważa, że ta populacja jest za duża. Jesteśmy ewenementem w Europie. Nie tylko w Hiszpanii i Rumunii, które mają największe populacje, ale też np. na Słowacji są polowania regulacyjne. Dochodzi do sytuacji konfliktowych. I wtedy niektórzy powiedzą, że mamy zejść wilkowi z drogi. Ja bym zapytał: a dlaczego? Co powinno być tolerowanym poziomem szkód? Każdy atak na zwierzęta gospodarskie, rozbity samochód, pogryziony człowiek? Dla mnie już potencjał zagrożenia jest zagrożeniem. Zdrowie i życie ludzkie cenię sobie bardziej niż zdrowie i życie zwierząt – odpowiada Jurowicz.

Nawet pomimo pełnej ochrony wilki i tak często giną od myśliwskich kul. Nielegalnie. W 2019 r. najbardziej znany wilk Roztoczańskiego Parku Narodowego, Kosy, został zastrzelony z ambony myśliwskiej. Podobnie Miko w okolicach Kluczborka. Na początku grudnia zastrzelonego wilka znaleziono kilkaset metrów od granicy Biebrzańskiego Parku Narodowego.

– Zaobrożowanym przez nas wilkom, takim jak Kosy czy Miko, nadajemy imiona, tak łatwiej nam o nich rozmawiać i archiwizować dane – mówi Sabina Nowak. – Zresztą są członkami zespołu. Codziennie rano włączam laptop i oglądam na mapie, gdzie były i co robiły. I jeśli nagle przestają przychodzić dane, ostatni namiar jest z pola otoczonego ambonami łowieckimi, a na miejscu widzimy urywający się pod amboną trop, to od razu jest jasne, co się stało. Jestem wówczas wściekła na myśliwych, ich przerażającą bezmyślność, krótkowzroczność i bezkarność.

Kuba Jurowicz: – Myślę, że często powodem jest jakieś poczucie misji obrony ludzkości przed wilkiem. Chciałbym wierzyć, że nikt z moich kolegów tego nie robi.

Henryk Okarma dodaje: – Mam hipotezę. Gdybyśmy np. w Bieszczadach pozwolili na odstrzał 10 sztuk rocznie, to zawieramy pewien układ społeczny. Bardzo prosty: macie 10 legalnie i ani jednej sztuki więcej. Bo inaczej limit spada do zera. Moim zdaniem to zredukowałoby kłusownictwo.

Niezależnie od targów o limity regularny odstrzał wilka wcale nie musi poprawić losu hodowców.

Dries Kuijper tłumaczy dlaczego: – Polowanie wydaje się prostą odpowiedzią, na pewno dałoby ludziom poczucie kontroli, ale może mieć negatywne skutki. Strzelając do wilków rozbijamy grupy rodzinne, a to powoduje, że samotne wilki mogą stwarzać dużo więcej problemów, częściej zabijać zwierzęta gospodarskie. Z amerykańskich doświadczeń wynika też, że nie zmniejsza się wtedy skala kłusownictwa, wręcz przeciwnie.

PO CO NAM TEN WILK? Z perspektywy biologii konserwatorskiej powyższe pytanie nie istnieje. Sensem istnienia przyrody nie jest nasza korzyść. Wilk nie biega po lasach dla nas, nie ma potrzeby przeliczać go na pieniądze. Jest wartością samą w sobie, tak jak każde inne zwierzę.

Niemniej obecność w ekosystemie szczytowego drapieżnika może nam znacząco pomóc, np. w walce z afrykańskim pomorem świń (ASF).

– Jeden wilk zabija co najmniej 20 dzików rocznie – mówi Sabina Nowak. – Ostrożnie szacując, dwa tysiące wilków w Polsce zjada 40 tysięcy dzików. W dobie walki z ASF państwo za każdego dzika wypłaca 300 złotych, za lochę 600 zł. Wilki za darmo wykonują pracę wartą 12 mln złotych.

Im więcej wiemy o wilkach, tym ciężej patrzeć na nie jak na szkodniki. Ostatnie badania pokazują, że coraz częściej polują na bobry. Szczególnie chętnie karmią nimi szczenięta. W niektórych regionach to nawet 20 proc. biomasy całego pokarmu wilka. To dla nas o tyle korzystne, że bobry, oprócz zbawiennego wpływu na retencję naszych rzek, co roku powodują milionowe straty w rolnictwie (25 razy większe od wilków). Nawet kiedy zapada decyzja GDOŚ o redukcji populacji bobra, często okazuje się, że myśliwi nie chcą wykonywać odstrzału.

– Absolutnie nikt nie chce i nie wie, jak polować na bobry – mówi Kuba Jurowicz. – Trzeba by po nocy brodzić w wodzie po żeremiach dla bardzo marnej zdobyczy. Wśród myśliwych panuje przekonanie, że te szkody są na wyrost.

Dziki i bobry to tylko dodatek w wilczej diecie. Ich głównym pożywieniem są sarny i jelenie. – Gdyby nie wilki, kopytnych w Białowieży byłoby o 15 proc. więcej – tłumaczy Dries Kuijper. – Ale nie tylko liczby są istotne. Obecność drapieżnika wpływa na zachowanie saren i jeleni. Tworzą się tzw. krajobrazy strachu, czyli miejsca, których ofiary unikają. W tych rejonach roślinożercy zgryzają mniej młodych drzew i małych roślin. W ten sposób wilki stymulują proces odradzania się lasu. W „krajobrazach strachu” większe szanse na wzrost mają odmiany drzew podatne na żerowanie jeleni.

Oczywiście wilki nie zahamują wzrostu populacji kopytnych, bo ten wynika z wielu czynników, m.in. z prawie nieograniczonej ilości jedzenia dostępnej na polach uprawnych. Ale na pewno pomagają kontrolować ich populację. To też przekłada się na konkretne sumy w budżecie – tylko w 2018 r. Polski Związek Łowiecki i Lasy Państwowe wypłaciły 91 mln złotych odszkodowań za szkody wyrządzone przez ssaki kopytne.

Wilki jako szczytowy drapieżnik mają ogromny wpływ na cały ekosystem. Pozostałości ich ofiar są pożywieniem dla dziesiątek innych zwierząt. Stabilne populacje rzadkich gatunków to też potencjał do rozwoju ekoturystyki. Wystarczy spojrzeć na Białowieżę, gdzie tylko odwiedzający puszczę ornitolodzy zostawiają około 9 mln złotych rocznie.

TRUDNE SĄSIEDZTWO. Najsłynniejsza historia powrotu wilka wydarzyła się poza Europą. W 1995 r. kilkanaście przywiezionych z Kanady osobników wypuszczono w parku narodowym Yellowstone w USA. Ostatniego wilka naturalnie zamieszkującego Yellowstone zastrzelono prawie 70 lat wcześniej. Przez ten czas populacja jelenia wapiti, pozbawionego naturalnego wroga, zdominowała ekosystem. Jelenie zgryzając młode drzewa pozbawiły Yellowstone całych połaci lasu, zupełnie zmieniając oblicze parku. Wilki w ciągu kilkunastu lat przyczyniły się do zredukowania liczby jeleni, dostarczając pożywienie wielu innym gatunkom, a zarazem umożliwiając odtworzenie lasów.

– Amerykański model ochrony tego gatunku opiera się na całkowitym przestrzennym oddzieleniu wilka od człowieka – mówi Henryk Okarma. W gęsto zaludnionej Europie, może poza Skandynawią, taki model jest nierealny. Sam park narodowy Yellowstone ma powierzchnię porównywalną do Cypru. Największy w Polsce Biebrzański Park Narodowy jest ponad 15 razy mniejszy. Zmieściłyby się tam dwie, może trzy watahy.

– Model europejski miał pokazać, że możliwe jest pokojowe współistnienie człowieka i wilka bez oddzielania przestrzennego – dodaje biolog.

Pokojowe, choć czasem trudne sąsiedztwo i powrót dużych drapieżników to jeden z największych sukcesów polskiej ochrony przyrody. Model ten nie jest jednak uniwersalny. Trudno wyobrazić sobie tak dużą populację wilka w gęsto zaludnionej Holandii, gdzie lasy stanowią zaledwie 15 proc. powierzchni (w Polsce to około 30 proc.). Podobnie nierealna jest pełna ochrona wilka w Alpach, gdzie bydło i owce wypasa się bez opieki na alpejskich halach. W krajach, gdzie wilki zostały wybite do zera, ich powrót wywołuje bardzo silny opór społeczny. W Polsce ten scenariusz prawie się wydarzył.

– Społeczeństwo bardzo dobrze przyjmuje taką narrację: mamy sukces, uratowaliśmy szczytowego drapieżnika w kraju – opowiada Henryk Okarma. – Ale od razu kusi nas piękna myśl, że powrotem wilka odbudowaliśmy pierwotność. Ten ekosystem sprzed wieków, którego wilk jest symbolem. Poprawiamy sobie samopoczucie, bo mamy wrażenie, że odkupiliśmy swoje winy w stosunku do przyrody. A to nieprawda. Tam, gdzie człowiek ma najwięcej do powiedzenia, nie ma powrotu do stanu pierwotnego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020