Czym zgrozę odkupić zagłady?

Twórczość Leśmiana zawsze była skandalem. Nic dziwnego: pisał w poprzek gustów, wbrew modom, poza literackim rynkiem.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Janusz Stanny, Sindbad / Repr. Janusz Zimon / BWA GALERIA ZAMOJSKA
Janusz Stanny, Sindbad / Repr. Janusz Zimon / BWA GALERIA ZAMOJSKA

By iść do tamtych stron, odzyskać trzeba zgon,
Zagubiony w tym bycie, co narzucił się światu.

B. Leśmian „Zachód”

Skandal nieaktualności

Tak, z Leśmianem jest kłopot. Zawsze był.

Adam Ważyk wspominał w 1965 r., że kiedy wszyscy młodzi fascynowali się awangardą i odrzucali romantyzm z wszystkimi jego zakurzonymi rekwizytami, wydana właśnie „Łąka” (1920) natychmiast stała się skandalem nieaktualności. „Nazwać »Łąką« zbiór wierszy w tym czasie, kiedy poezja obalała rogatki i wkraczała na dobre do miasta! Ten zbiór przypominał mi obrazy impresjonistów, które znałem z Zachęty: łąki maków i chabrów rozpalonych w słońcu. Obrzydł mi cały wiejski impresjonizm, entuzjazmowałem się kubistami. »Łąka« leżała na stoliku jak anachronizm wycięty w prostokąt”.

Właściwie wszyscy tak uważali: dla młodego Miłosza i całego jego pokolenia Leśmian był wcieleniem nieznośnej młodopolszczyzny, czyli pustej maniery językowej, w której myśli było jak na lekarstwo. Przedwojenna krytyka z prawa i z lewa nie wiedziała za bardzo, jak Leśmiana czytać, poddawała się szybciutko zniechęcona „fałszywym blichtrem” albo językowymi dziwactwami, obwieszczając światu, że nic za tymi kolorowymi wydmuszkami nie stoi.

Nic dziwnego. Leśmian pisał w poprzek gustów, wbrew modom, poza literackim rynkiem. Ośmielał się rymować, gdy nikt już nie rymował, pisał ballady klasycznym trzynastozgłoskowcem, gdy innym – pod naporem nowoczesnego świata – rozpadały się wszystkie formy, zaludniał swoje wiersze cudacznymi zjawami: Dusiołkiem, Srebroniem, Znikomkiem, jakby mało było rzeczywistych ludzi wartych wspomnienia. Wymyślał dziwaczne i wołające o parodię związki wyrazów: wyleń ciała, rzadź bytu, pełzliwe męcioły niedowcieleń, kiedy poezja odważnie zanurzała się w żywiole codziennej mowy. Leśmian ostentacyjnie nie zważał na to, co działo się w literaturze, w kulturze, w świecie obok niego, i stanowczo odmawiał udziału w jakiejkolwiek wspólnej sprawie. Awangardy nie uznawał, bo uważał, że jej przedstawiciele piszą nudną prozą, a poezja przecież to rytm, w którym mości się rzeczywistość. Nie zajmowało go oddawanie sprawiedliwości aktualnemu światu, bo zakładał, że metafizyka jest ważniejsza od polityki. Pisał baśnie, kiedy w Polsce niepokojąco potęgowały się nierówności społeczne.

W wierszu „Pejzaż współczesny”, który jest ostrą satyrą na ówczesny świat, po serii migawek okolicznościowych pojawia się poeta, dla którego „porównanie się stało tylko – porównaniem” i który „chce życie w rodzajowe pokurczyć obrazki”. Ten żartobliwy wiersz, w którym poeta snuje się po współczesności „na arytmię dwojga skrzydeł chory”, da się łatwo czytać jako Leśmiana programowy utwór na odwrót. Pisanie wierszy było dla niego czymś więcej niż układaniem słów, a tematem poezji było coś więcej, niż się zdawało wszystkim, którzy pisali o tym lub o tamtym, o strasznych mieszczanach albo o butach w butonierce.

Bo Leśmian jako pierwszy polski twórca (a może nawet pierwszy twórca na świecie) zrozumiał, że tematem poezji powinno być ż y c i e. Nie życie tego lub innego człowieka, nie życie tej lub innej zbiorowości, nie to lub tamto konkretne życie moralne, polityczne, społeczne, kulturalne, którego opisywaniem (z całkiem dobrym skutkiem) trudzi się literatura, lecz życie jako takie, życie samo w sobie, życie, którego nie da się zamknąć w rodzajowych obrazkach i któremu należy się całkiem osobny język.
Nie powinno się jednak podejrzewać, że Leśmian, niczym akademicki filozof, w ścisłych pojęciach chciałby odpowiedzieć na pytania najbardziej ogólne, w rodzaju „Co to jest byt?”, „Co to jest rzeczywistość?”. Nie, zdecydowanie nie. Leśmiana pochłaniała kwestia innego rodzaju, a mianowicie: co to jest ludzkie życie i jak ono się przejawia? Czym jest ludzkie istnienie i jakie przybiera formy? A mówiąc jeszcze dokładniej, Leśmiana zajmowała bardzo prosta, acz niebywale niepokojąca kwestia, która, jak mniemam, także dziś, jak przed stu laty, jest wielce na rzeczy: jak mianowicie sobie człowiek radzi z własnym istnieniem?

Pustka w domu

I Leśmian odpowiadał: nie radzi sobie w ogóle.

Bóg mnie opuścił – nie wiem czemu...
Źle Mu w niebiosach! Wiem, że źle Mu.

Ojciec mój tak swą śmierć przeoczył,
Że idąc do dom – w grób się stoczył.

Siostra umarła z łez i głodu.
A wszyscy mówią: „Bez powodu!”.

A brat mój tak się z bólem ścierał,
Żem nasłuchiwał, gdy umierał...

Kochanka moja teraz ginie,
Żem ją pokochał w złej godzinie.

A ja – nim miasto w mroku zaśnie –
Idę ulicą, idę właśnie...

No cóż, zdaje się, że gorzej być nie może. Wszyscy umarli, a nam pozostaje samo życie, które tu, i w innych wierszach Leśmiana, wyczerpuje się samo z siebie, jak powtarzające się „idę, idę”. Jeśli w życiu nic nie ma oprócz życia, to kiedy życia braknie, pozostanie wyłącznie brak.

Bo człowiek Leśmiana to istota wybrakowana, niepełna, niezakończona, która pragnęłaby być z kimś drugim, ale ten drugi jest zawsze gdzie indziej: umarł, odszedł, zapomniał. „Nikt się z nikim nie spotka! / Nikt nie pomoże nikomu” – mówi Leśmian w wierszu „Samotność” z tomu „Napój cienisty” (1936) i jest to jego gorzka wiedza o ludzkim życiu, którą powtarza dosłownie w innym liryku, opublikowanym pośmiertnie w „Dziejbie leśnej” (1938): „Mrok na schodach. Pustka w domu. / Nie pomoże nikt nikomu”.

Taka też jest sytuacja znanych „Dwojga ludzieńków”: zakochali się w sobie, lecz na próżno, „I pomarli oboje, bez pieszczoty, bez grzechu, / Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu”. Im bardziej człowiek pragnie być z kimś innym, tym mniej może się to udać. „Między mną a tobą – czarna gródź – / Między mną a tobą – martwa łódź” („Piosenka”).

Ta niełączliwość stąd wynika, że człowiek – nawet sam dla siebie – nie może znaleźć miejsca w świecie. Bezdomność stała się w początkach XX wieku podstawowym wymiarem ludzkiej kondycji, co młodemu węgierskiemu filozofowi Györgyowi Lukácsowi kazało nazwać ją w pierwszych latach wielkiej wojny „bezdomnością transcendentalną”. Diagnozę tę skrzętnie wykorzystało wielu późniejszych filozofów egzystencjalnych, od Szestowa po Heideggera, i Leśmiana bez wątpienia w tym gronie należy umieścić. „Niegdyś dom mój ochoczy i świat za dąbrową / Porzuciłem, by dachu nie mieć ponad głową, / I siebie porzuciłem gdzieś na skraju lasu / Bez pomocy, bez żalu, bez śpiewu, bez czasu”. Tak się zaczyna symboliczna biografia poety wpisana w jego wiersze, a kończy się następująco: „Marnotrawiąc dróg tysiąc – dotarłem do celu (...) / I zgaduję, że z płaczem, po własnym pogrzebie / W opuszczoną bezdomność powracam do siebie”.

Czym jest więc życie? Złudną wędrówką między dwiema bezdomnościami – tą zaplanowaną i tą nieuchronną, tą młodzieńczą i tą starczą, tą ludzką i tą nieludzką – jest odwrotną stroną samotności, której żaden Bóg nie pomoże, bo on sam samotny i bezdomny. „Straszno nie być pod żadnym namiotem” – pisze Leśmian w „Śmierci wtórej” w 1937 r. I tak właśnie u niego jest: transcendentalnie bezdomnie, w świecie i w zaświecie, w życiu i poza nim. „Nie mam po co i nie mam powrócić do kogo!” („Betlejem”). „Trup jest zawsze samotny! Sam na sam z otchłanią!” („Do siostry”).

Kochajże mnie!

To najdotkliwsze doświadczenie w „znoju ludzkiego żywota” („Otchłań”), ta nieustanna mijanka z drugimi, to niezahaczanie o inne życie, ta niezgodliwość ludzkich (a także ludzkich i bożych) marszrut, najbardziej daje się we znaki u Leśmiana tam, gdzie mowa o miłości i śmierci. Leśmian jest wybitnym poetą miłości, ale nie dlatego, że jego wiersze są wyrazem pragnienia, pożądania i tęsknoty (na tym polu jest spora konkurencja), ale dlatego, że pragnienie, pożądanie i tęsknota – nigdy nie spełnione, zawsze odwleczone – są forpocztami ostatecznego rozstania, znakami radykalnej utraty.Wiersz, który zaczyna się całkiem niewinnie („Dłoń zanurzasz w śnie / W zagrobowym cieniu, / Nie znajdujesz mnie, / Wołasz po imieniu”), kończy się wyznaniem osamotnionego trupa w grobie („A ja leżę tu, / Gdzie ma być nas – dwoje... / Brak mi tylko – tchu, / Oto – ciało moje”). Ta ostatnia fraza pozwala nam odgadnąć sedno Leśmianowskiej filozofii istnienia. Zdanie wypowiedziane przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy, które stało się podstawą jego symbolicznego przetrwania, tu nabiera charakteru kompletnie z symboliczności wyzutego. „Oto ciało moje” mówi u Leśmiana ktoś opuszczony przez wszystkich i chce przez to powiedzieć, że ciało to nie jest wydane za nikogo, za nikogo się nie wydaje i nikomu innemu nie wydaje się, żeby warto było to ciało pokochać.

Taki jest scenariusz jednego z najbardziej wstrząsających wierszy w poezji polskiej, „Marcina Swobody”. Tytułowego bohatera lawina zmiotła w dolinę i zgruchotała na miazgę. Marcin, walcząc o przetrwanie, „wokół bólu jął miazgę człowieczą gromadzić”. Jego „bezkształtnego ciała rozwłóczyny” zaczęły pełznąć do ukochanej, która – nie poznawszy kochanka – kazała „kałuży ciała” szukać „leków w niebie”. To widząc Bóg, rozsierdzony, napomniał kochankę, że przecież to Marcin Swoboda, co jednak dziewczyny nie przekonało. „Już to ciało być dla mnie Marcinem nie może”. Na co Bóg, zlitowawszy się nad Marcinem, odebrał mu resztki życia. „I biedne, przez dziewczynę niepoznane ciało, / Poszeptawszy swe imię, w otchłań się przelało”.

Wiadomo, śmierć jest momentem najradykalnejszego odosobnienia, bo każdy – i tu Leśmian idzie pod rękę z Heideggerem – umiera „śmiercią strasznie własną” („Ubóstwo”), ale idzie z filozofem tylko kawałek. Potem wyrywa się znacznie dalej. Dziewczyna nie rozpoznaje Marcina, bo z Marcina nie zostało już nic i trudno tę „kałużę ciała”, tę ogołoconą miazgę nadal kochać. A to znaczy, że my i nasze ciała, które tak łatwo degradują się do bezkształtnych rozwłóczyn, oddalamy się od siebie, tracimy trwałe połączenie i przelewamy się w otchłań pozbawioną jakiego- kolwiek symbolicznego uchwytu, jakiegokolwiek Ja, które mogłoby liczyć na zmartwychwstanie. Dokładnie taką samą sytuację rysuje Leśmian w wierszu „Do siostry”, gdzie wątpienie w Boga opiera się na tym, że Bóg może nie rozpoznać gnijącego ciała. „A może Bóg omija twój zgręz bez imienia / I nie wie, że to – Ty?”.

Leśmian, zwłaszcza późny Leśmian, odczarowuje ciało, które w poezji erotycznej najczęściej jest pustym, do niczego nie odsyłającym znakiem, zużytym żetonem, i pokazuje jego totalne ogołocenie. W wierszu „Zaloty” ta sytuacja zostaje pokazana z okrutną ostrością. Nędzarz na wózku, „zgroza bladych przechodniów i ulic zakała, / Obsługując starannie brzemię swego ciała”, zaczyna zaloty do podwórzowej dziewki. „Kochajże mnie! Nuże do pieszczoty! / Potwór błaga cię o nią! Przyjm moje zaloty! / Wnijdź naga i bezwstydna w mej nędzy bezdomność / I tak pieść, by wargami pożreć mą ułomność!”. Dziewczyna nie poddaje się perswazji, „ochłap człowieka” błaga raz, drugi („wszak musi ktoś pokochać to, co już się stało?”), dziewczyna się opiera, w końcu „pół człowieka” odjeżdża, a dokładniej „w zaświat stroni”, co rozumiemy tak, że śmierć to jedyny ratunek na nieobecność miłości, albowiem – w przeciwieństwie do życia – jest pełna nadziei. „Spieszno mi w nieskończoność! Wiem, że mnie pożąda / I bez wstrętu spożyje me łachy i żale”.

I spojrzała w zaświaty, a tam nicość dokoła!

Naprawdę? Nędzarz bez nóg może mieć nadzieję, że gdzieś – nawet w otchłani śmierci – czeka na niego miłość, ale Leśmian raz po raz tę nadzieję niszczy. Dlaczego? Bo „tam” nie ma nic. Bo poza „Bezbytem” „nic nie ma, prócz tego, że smutno” („Kocmołuch”). Bo grób jest pusty i droga z niego prowadzi w nicość. Bo bezdomność trwa i po życiu.

Cienie, cienie! Darmo w mroku was gonię!
Pustkę tylko chwytam dłońmi obiema...
Więc nie wszyscy tu się znajdą po zgonie?
Więc są tacy, których nie ma, bo nie ma?

(„Za grobem”)

„Trup nie jest szczęśliwy!” („Cmentarz”). To jasne. Gdzie jednak jest Bóg? „»Już od dawna pochowany w grobie, / Już szepcą, że go nigdy na świecie nie było!«” („Betlejem”). U Leśmiana „straszna nieobecność wszelakiego słońca” („Żołnierz”), która ogarnia człowieka po śmierci, tkwi potencjalnie w istnieniu, zaraża je od samego początku i dlatego poezja Leśmiana jest poezją radykalnej utraty, na którą – zdawałoby się – nie ma żadnego lekarstwa, bo Bóg, jeden tylko z bohaterów egzystencjalnego dramatu, niczego nie zapewnia, niczego nie obiecuje. Ba! Sam podlega temu samemu „znużeniu rzeczy martwych” („Pan Błyszczyński”), co wszystko inne na świecie.

Leśmian, oprócz tego, że był największym poetą cielesnego horroru (przeczytajcie choćby „Piłę”), to jest także największym polskim nihilistą, w najbardziej podstawowym znaczeniu tego terminu. Otóż nikt tak dobitnie nie pokazuje, jak wielkie znaczenie w naszym życiu ma nic („nihil”), jak nicość nicuje nasze życie do spodu. I nikt jak on nie pokazuje, że podstawowe pytanie metafizyczne „Dlaczego bardziej jest coś niźli nic?” – jest z gruntu niewłaściwe, bo przecież raczej jest nic niźli coś. To właśnie dlatego w słowniku Leśmiana, od pierwszych do ostatnich utworów, pierwsze bodaj miejsce zajmuje „zgroza”: nagłe objawienie nicości, bezdenne doświadczenie otchłani, przejmująca wiedza o nieistnieniu. U Leśmiana zagłada – inwazja nieistnienia w istnienie – nie jest wyjątkowym wydarzeniem w dziejach człowieka. Jest tym, co dzieje się w każdej chwili.

„A gdym wołał o pomoc – tak nagle się stało, / Jakbym najpierw miał ranę, a później to ciało” („Klęska”). I drugi cytat, z utworu o 20 lat wcześniejszego. „Przyszedłem na świat poprzedzon żałobą” („Spowiedź”). Co to znaczy? To, że egzystencja jest traumatyczna sama w sobie (pamiętajmy, że „trauma” to po polsku rana), zanim jeszcze znienacka spadnie na człowieka. I to, że żałoba, czyli opłakiwanie utraty, jest wcześniejsza od niej samej.

Paskudny paradoks naszego życia polega nie tylko na tym, według Leśmiana, że żyjąc tracimy życie, ale na tym także, że życie jest nieustannym gromadzeniem znaczeń wokół czegoś, co nie ma żadnego znaczenia, wokół rany, która nigdy się nie zasklepia, wokół żalu, który nigdy nie milknie i który trwa od zawsze. „Nie ma znaków! Od dawna już w nic się rozwiały! Nie ma żadnych upewnień!”. Nie słychać w polszczyźnie bardziej zrozpaczonego głosu.

Rytm przeciw nicości

Dlaczego więc jest tak dobrze, skoro jest tak źle? Jak można żyć, skoro niebo – jak czytamy w „Pejzażu współczesnym” – jest „bez przyszłości”? Jak Leśmian może być wielkim poetą, skoro opisuje taką beznadzieję? Jak może wielka poezja wynikać z kompletnej niewiary w sens? Jak sztuka może sobie z nihilizmem radzić?

Odpowiedź, którą daje Leśmian, można streścić tak oto. To prawda, że człowiek tkwi na co dzień w „próżni życia” („Alcabon”). To prawda, że Bóg odleciał w obce strony, nie troszcząc się o człowieka. To prawda, że ciało nasze w każdej chwili obsunąć się może w bezsensowną miazgę. Na to wszystko nic nie można poradzić, bo nie od nas to wszystko zależy. Gdyby iść wyłącznie za nagim istnieniem, nie sposób nie wpaść w rozpacz. Gdyby szukać wyłącznie prawdy o życiu, należałoby mieć świadomość, że jest ona bezlitosna. To prawda, że nihilizm jest jedyną konsekwentną postawą życiową kogoś, kto żyje nieustannie w obliczu niebytu. To wszystko prawda, powiada Leśmian, tyle że...

Tyle że... mamy jeszcze sztukę. Nihilizm przedstawiony, opowiedziany, pokazany, nihilizm postawiony przed oczy, podglądnięty, w kształt włożony, to nihilizm obezwładniony wolą znaczenia i tym samym odrobinę choćby rozbrojony. Wbrew obiegowym kliszom o niewypowiadalności tego, co najokropniejsze, niewzruszonym zadaniem sztuki jest uparte mówienie o tym, co nie ma języka, co język zablokowało albo co językowi ucieka, bo horror świata i zaświata mogą zażegnać tylko słowa, nawet jeśli nigdy adekwatnie go nie opiszą.

Nie w tym zresztą rzecz, by to robiły. Literatura, poezja, sztuka to inwestycje sensu w świecie, w którym znaczenie wydaje się zanikać, albo w którym nie ma go wcale i dlatego Leśmianowskie rytmy i rymy, precyzyjne formy sondujące nicość, wydają się być dobrą nowiną w „zamęcie bystrego istnienia” („Wiersz konny”). To prawda, „ból, krzywda i strwon” („Prośba”) rządzą tym światem, ale kiedy możemy o nich napisać trzynastozgłoskowcem z regularną średniówką po siódmej sylabie, kiedy człowiek staje się „badaczem swej własnej mitręgi” („Pośpiech”), wierzącym w regularny układ stroficzny, to – przyznajmy – jakoś lżej robi się na sercu.

Zadaniem poezji nie jest li tylko sprawne składanie słów, nie jest natchnione wyrażanie emocji, i nie jest nawet radosne opisywanie tego, co jest (co zresztą Leśmian, w momentach egzystencjalnego zachwycenia, robił wyjątkowo udanie). Zadaniem głównym poezji według Bolesława Leśmiana jest pasowanie się słowami z „nadmiarem istnienia”, nadmiarem, który w każdej chwili naszego życia może obrócić się w swoje przeciwieństwo, w radykalny brak. Zadaniem poezji jest, mówiąc najkrócej – „zgrozę odkupić zagłady” („Krzywda”).

Być może sztuka nie jest w życiu najważniejsza, ale bez niej odwrotna strona życia z trudem byłaby, tu i teraz, do zniesienia, zwłaszcza dla tych, którym „wszyscy naraz bogowie wymarli tej nocy” („Nocą”). Skoro przekonanie to tkwi w samym centrum nowoczesnego pojmowania sztuki, to Bolesław Leśmian jest najnowocześniejszym polskim poetą, zwłaszcza wtedy, gdy – jak w „Dziewczynie” – horror świata odbija się monotonnie w hiperkatalektycznym ośmiostopowym jambie. ©

AUTOR (ur. 1962) jest profesorem na Wydziale Polonistyki UJ oraz Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of Illinois w Chicago. Dyrektor artystyczny Festiwalu Conrada. Współpracownik „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-3/2017