Cztery lekcje z czterech lat

Czego dowiedzieliśmy się o sobie i polityce od czasu poprzednich wyborów parlamentarnych? Dobrze było czy źle – możemy się kłócić. Na pewno jednak było ciekawie.

07.10.2019

Czyta się kilka minut

Protest pod Senatem przeciwko zmianom w Krajowej Radzie Sądownictwa, lipiec 2017 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER
Protest pod Senatem przeciwko zmianom w Krajowej Radzie Sądownictwa, lipiec 2017 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER

Dobrym pomysłem dla wszystkich komentatorów życia publicznego w Polsce jest przyjęcie „strategii GPS”. Dobra nawigacja nie krzyczy przecież na użytkownika-obywatela: „Idioto! Źle skręciłeś!”, tylko analizuje stale zmieniającą się trasę i stara się proponować nowe sposoby dotarcia do celu. Bo życie zawsze toczy się dalej. Co mówi GPS po czterech latach rządów Prawa i Sprawiedliwości?

Lekcja pierwsza: ekonomia to też polityka

Był luty 2016 r., a w Sejmie trwała debata na temat 500 plus. „Nie uda wam się! – rzucił Ryszard Petru, ówczesny lider Nowoczesnej w kierunku ław rządowych. – Mówię wam to jako ekonomista. Nie uda wam się!”.

Scenariusz rysowany przez krytyków rządowych pomysłów na gospodarkę zakładał, że w tzw. „nadbudowie” władza sobie jakoś poradzi, bo to łatwe. Ale gospodarcza „baza” nie zniesie posunięć w stylu 500 plus, obniżki wieku emerytalnego, wolnych od handlu niedziel czy podwyżki płacy minimalnej. Będzie więc tak, że budżet się nie domknie, kapitał ucieknie z Polski, siądzie koniunktura, wróci bezrobocie, a rozwścieczeni obywatele sami pogonią PiS. Najpóźniej na koniec kadencji, a może i wcześniej.

Budżet się nie rozleciał. Dług publiczny i deficyt uległy zmniejszeniu. Spadło też (do poziomu notowanego ostatnio w 2009 r.) zadłużenie zagraniczne. Bezrobocie jest na tyle niskie, że w zasadzie można mówić o pełnym zatrudnieniu, a tempo wzrostu gospodarczego sprawia, że gospodarce grozi nie tyle spowolnienie, co... przegrzanie. W efekcie w 2019 r. martwimy się np. potencjalnym wzrostem inflacji, który zazwyczaj jest konsekwencją szybkiego wzrostu.

Nieźle wyglądają również wskaźniki społeczne, np. mierzona przez GUS co roku relacja dochodów gospodarstw domowych do ponoszonych przez nich sztywnych wydatków. Gdy PiS przejmował władzę, na wydatki szło ok. 79 proc. dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. W 2018 r. rozchodziło się średnio ok. 70 proc.


WYBORY PARLAMENTARNE 2019 – ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>


Najciekawsze w całej układance jest coś innego. Idąc po władzę PiS zaproponował odmienne od poprzedników podejście do polityki gospodarczej. Rząd nie był w tym kursie oczywiście konsekwentny, ale trend widać wyraźnie. 500 plus, wolne niedziele czy wyższa płaca minimalna zostały przeforsowane wbrew większości środowiska ekspercko-ekonomicznego. Tym samym PiS (zwłaszcza za czasów premier Beaty Szydło) odesłał do lamusa dogmat odziedziczony po czasach transformacji. Polegał on na przekonaniu, że dobry rząd to taki, który nie miesza się do gospodarki i zostawia jej bieg fachowcom. Zazwyczaj o mocno wolnorynkowym światopoglądzie.

W tym sensie Polska w latach 2015-19 – dość późno, niestety – odkryła, że ekonomia nie ma prymatu nad polityką, że nie ma wyboru pomiędzy rozwiązaniami obiektywnie dobrymi i złymi. Bezwarunkowe świadczenie 500 plus czy wolne niedziele to były przecież decyzje polityczne. Polepszają położenie jednych uczestników społecznej gry (słabiej sytuowani pracownicy), innym przynoszą relatywne pogorszenie (pracodawcy). Rolą władzy politycznej jest zaś nawigowanie w gąszczu sprzecznych klasowych interesów. To przekonanie pozostanie z nami nawet, gdy nie będzie PiS-u. I bardzo dobrze.

Lekcja druga: władza nie musi się podobać elitom

W Polsce często mówi się o zmierzchu elit. Socjolog Tomasz Zarycki napisał na ten temat książkę „Totem inteligencki. Arystokracja, szlachta i ziemiaństwo w polskiej przestrzeni publicznej” (2017). Przekonuje tam, że motyw „zmierzchu inteligencji” jest obecny od samego początku jej istnienia. Nawet żegnanie w nekrologach „ostatnich prawdziwych inteligentów” to nic innego, jak forma reprodukcji tejże inteligencji.

Zdaniem Zaryckiego w III RP symboliczna pozycja inteligencji była szczególnie mocna. Ona sama nie sprawowała może władzy w sensie dosłownym, lecz to właśnie z jej szeregów wyłaniała się opiniotwórcza elita. Bez błogosławieństwa tej ostatniej żadna władza polityczna nie mogła się obyć. Nie zawsze było to z korzyścią dla całego społeczeństwa. Polska inteligencja w latach 90. słabo zdała egzamin z empatii wobec innych grup społecznych. Skutkowało to rodzajem systemowej pogardy dla tych współobywateli, którzy nie mogli się wylegitymować ani starym dobrym kapitałem kulturowym (czyli przynależnością do inteligencji), ani nowym (zdobytym w ogniu transformacji) kapitałem finansowym.


WYBORY PARLAMENTARNE 2019 – ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>


Nawet te siły polityczne, które swój polityczny przekaz chciały kierować wprost do ludu, zaczynały o względy inteligencji intensywnie zabiegać. Dobrym przykładem jest lewica. Gdy Aleksander Kwaśniewski walczył o pierwszą prezydencką kadencję, w 1995 r., ośmielał się jeszcze na pląsy w rytmie disco polo. Pięć lat później był już „szacownym mężem stanu”, przyjacielem ludzi kultury i medialnych potentatów. Podobną drogę przeszła cała jego formacja. Gdy w połowie ubiegłej dekady dryfując od afery do afery SLD szukał pomysłu na polityczne odrodzenie, nadzieje składał w profesorach: Jerzym Hausnerze czy Marku Belce. Nieprzypadkowo. Jak trwoga, to do inteligentów.

Dopiero PiS podszedł do sprawy inaczej. Partia Kaczyńskiego istnieje w polityce zbyt długo, by mieć złudzenia, że przy pomocy jakiejś PR-owskiej ofensywy uśmiechów zdoła przekonać do siebie liberalną inteligencję. Zbyt wiele było tu wzajemnych urazów: od lustracji po oskarżenia o faszyzm. Z drugiej strony Kaczyński to nie jest Lepper czy nawet Kukiz. Jawny antyintelektualizm nie byłby w jego wykonaniu szczególnie wiarygodny. Prezes PiS postanowił więc wydać niechętnej sobie opcji inteligenckiej zimną wojnę. I zobaczyć, kto kogo przeczeka.

PiS był konsekwentny. Prowokował inteligenta i patrzył, co się wydarzy. W konsekwencji mainstream szybko znalazł się na wojnie z władzą. Były tam fronty duże (np. o praworządność) i mniejsze (o media publiczne, o wpływ na obsadę instytucji kultury). Inteligencja powróciła do znanej z historii roli „cierpiących za sprawę” i świetnie się w niej odnalazła.

Po czterech latach zimnej wojny wydaje się jednak, że więcej osiągnął Kaczyński. Udowodnił, że bycie na wojnie z opiniotwórczym środowiskiem nie musi się kończyć dla polityka wizerunkową porażką. Jednocześnie PiS zaczął rysować wizję „otwarcia i poszerzenia elit”, co pozwala mu rozegrać na swoją korzyść tlący się w każdych czasach i w każdej branży pokoleniowy konflikt o dystrybucję władzy i zasobów. W ten sposób przyciągnął do siebie wielu inteligentów zbuntowanych wobec mainstreamu.

Lekcja trzecia: jesteśmy stabilną demokracją

Jaki był obiekt marzeń polskiej publicystyki przez pierwszą dekadę transformacji? Oczywiście „stabilna demokracja”. W czasach, gdy nie było wiadomo, czy rząd przetrwa do następnego wtorku, zerkaliśmy tęsknie w kierunku Zachodu. Bo tam większość parlamentarna była stabilna, a jedna pełna kadencja oznaczała absolutne minimum potrzebne do sensownego rządzenia. Fakt, że w pierwszych latach III RP rządy zmieniały się szybko i często, bardziej przypominał dwudziestolecie międzywojenne niż „zachodnią normalność”, do której deklaratywnie aspirowaliśmy. Konstytucja z 1997 r. oraz kolejne zmiany ordynacji wyborczej trochę stabilność rządu wzmacniały, wprowadzając premie dla zwycięzcy przy podziale sejmowych mandatów oraz mechanizm konstruktywnego wotum zaufania.

Ale przełom przyniosła dopiero ostatnia dekada. Najpierw Platforma, a potem PiS stworzyły nowoczesne organizmy polityczne. Bardziej przypominające karne oddziały zawodowego wojska niż rozdyskutowane partie z pospolitego ruszenia pierwszej fazy transformacji. Tusk i Kaczyński stanęli na czele politycznego duopolu. Podzielili między siebie rynek idei i publiczne środki przewidziane na finansowanie partii. Zaoferowali wyborcom tak wytęsknioną stabilność.

Cena była jednak wysoka. Parlament z serca demokracji stał się maszynką do głosowania. Opozycja służy w zasadzie tylko dostarczaniu gadających głów do telewizji informacyjnych. Ten proces zaczął się już za rządów PO i PSL, ale PiS po swojemu zwiększył intensywność zjawiska.

Końca tego modelu raczej nie widać. Z każdymi kolejnymi wyborami, które odbyły się w ciągu ostatniej dekady (wygrywała je albo Platforma, albo PiS), duopol rozbudowywał swoją przewagę finansową, medialną i instytucjonalną nad konkurentami. To nie jest więc przypadek, że każda następna „trzecia siła” była coraz słabsza. Od 14 proc. lewicy w 2007 r. po 8,8 proc. Kukiza w 2015 r. To trochę jak z piłkarską Ligą Mistrzów: w zasadzie nie ma formalnych przeszkód, by wygrał ją mistrz Słowacji albo Rumunii. W praktyce jakoś tak się jednak dzieje, że wygrywają kluby z Anglii albo Hiszpanii.

Lekcja czwarta: życie toczy się dalej

W ciągu ostatnich lat pełno było w Polsce zapowiedzi końca świata i zmierzchu demokracji. Z biegiem czasu alarmiści stanęli jednak wobec poważnego problemu. Jak opisywać rzeczywistość polityczną, skoro wypalono już ze wszystkich największych dział? Gdy opadł kurz, okazało się, że życie toczy się dalej. Prawie połowa Polaków (47 proc.) badanych przez CBOS jest zadowolona ze stanu demokracji w naszym kraju.

Co na to nasz GPS? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2019