Narty źródłowe

Swobodne poruszanie się na nartach z dala od wyciągów, czyli ski-touring, rewelacja ostatnich sezonów, to nic innego jak powrót do narciarskich korzeni.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Pod Kasprowym Wierchem. Z lewej Zdzisław Kirkin-Dziędzielewicz, z prawej Mieczysław Galica. Zakopane 1939 r./ fot. Zdzisław Kozioł /
Pod Kasprowym Wierchem. Z lewej Zdzisław Kirkin-Dziędzielewicz, z prawej Mieczysław Galica. Zakopane 1939 r./ fot. Zdzisław Kozioł /

Początek "nowego" przyszedł w marcu siedemdziesiąt dwa lata temu. - Ludzie zaczęli się uzależniać - wspomina 92-letni Zdzisław Kirkin-Dziędzielewicz, narciarz, legenda polskiego alpinizmu przed- i powojennego. - Była pani, która tak wpadła w to wjeżdżanie i zjeżdżanie, że nazwaliśmy ją Upiorem Kasprowego. Zjeżdżała z obłędem w oczach, całymi dniami, więc na pewno nie pracowała. Skoro nie pracowała, to skąd brała pieniądze na to ciąg­łe wjeżdżanie? - pyta po siedemdziesięciu dwóch latach, w swoim gliwickim mieszkaniu Zdzisław Kirkin-Dziędzielewicz.

Mieszkanie wygląda jak połączenie muzeum narciarskiego, wypożyczalni i górskiej biblioteki: na półkach książki i czasopisma górskie; za brązową dębową szafą osiem par nart - narciarska lista przebojów wszech czasów. Są drewniane deski z lat 50.; są polsporty ze starymi obrotowymi wiązaniami; są zielone kastle i białe rossignole, obie pary przywiezione w latach 60. z Wiednia.

Sprzęt w pokoju Dziędzielewicza i jego wspomnienia układają się w opowieść o ośmiu dekadach z nartami w tle. Bo pierwsze, sosnowe, nieklejone narty dostał 80 lat temu. Ostatnie - nowoczesne, curvingowe - na 80. urodziny. Historia Dziędzielewicza to turystyka narciarska przed wojną, konspiracyjne wypady podczas wojny, narciarskie rajdy tatrzańskie po wojnie i zjazdy przy wyciągach w XXI wieku.

O pojawieniu się przed wojną kolei linowej Dziędzielewicz mówi jeszcze tak: - Ludziom przestało się chcieć chodzić na nartach. Przedtem widziałem wędrujących po Polanie Waksmundzkiej i Dolinie Chochołowskiej. Potem zniknęli.

Turystyka narciarska dziś...

Wygląda na to, że zniknęli nie wszyscy i nie na zawsze. Bo po wojnie - kiedy powstawały wyciągi - przy turystyce narciarskiej pozostała garstka pasjonatów, zaś w XXI wieku zjawisko odrodziło się na dobre, w nowym - również językowo - wcieleniu: jako ski-

-touring.

Ski-toruowców widać dziś blisko tras wyciągów, na szlakach turystycznych, w terenie wysokogórskim, ale też na łagodnych trasach Bieszczadów, Beskidów i Gorców. Nowe-nie nowe zjawisko to sprawa ostatnich kilku lat. - Wyznacznikiem popularności jest dla mnie rejon Kasprowego, w którym przebywam na co dzień, z racji wykonywanej pracy - mówi Andrzej Marasek, zastępca naczelnika TOPR, narciarz i alpinista. - Widać coraz więcej podchodzących, którzy nie mają ochoty korzystać z wyciągów.

Idea ski-touringu jest prosta: przemieszczanie się po śniegu za pomocą nart z dala od metalowych konstrukcji wyciągowych. - Ludziom chyba znudziła się monotonia - mówi Marasek. - Chcą mieć radość z wysiłku, widoków, spokoju i dziewiczego śniegu.

- Wszystkie formy narciarstwa uprawiane z dala od tłumu i ryczących głośników są przyjemne - dodaje Piotr Konopka, wybitny narciarz wysokogórski, instruktor, alpinista i przewodnik. - Przyzwyczailiśmy się do wygody: że nas dowiozą, podstawią. To prosta droga do chorób cywilizacyjnych. A ski-touring to zdrowy, równomierny wysiłek.

Sprzęt do turystyki narciarskiej różni się od tego używanego przy wyciągach: wiązania można przystosować do podejścia, "uwalniając" piętę. Do spodów nart przymocowuje się "foki", taśmy ze skórą syntetyczną, biorące swoją nazwę z czasów przedwojennych, kiedy do tego samego celu używano prawdziwych foczych skór. Włosie - skierowane w jedną stronę -  pozwala na swobodne podchodzenie. Na czas zjazdu "foki" zdejmuje się z nart.

Wszystko odbywa się podobnie jak sto lat temu. - Bo narty wymyślono nie po to, by zjeżdżać na nich przy wyciągu na Kasprowym - przypomina banalną prawdę Konopka. - Dla większości ski-touring to odkrycie, ale gdy wyciągi nie istniały, narty służyły właśnie do swobodnego poruszania się po śnieżnych przestrzeniach.

...i kiedyś

Zaczyna się od Stanisława Barabasza, syna uczestnika powstania styczniowego. Barabasz pod koniec XIX wieku, we wsi Cieklina w powiecie jasielskim, na podstawie opowieści syberyjskiego zesłańca, konstruuje pierwsze narty. Trenuje w Krakowie: na Błoniach i pod Kopcem. Zawsze w nocy, w obawie, że zostanie wyśmiany przez ludzi.

W 1894 roku Barabasz, w towarzystwie Jana Fischera, odbywa pierwszą dłuższą wycieczkę narciarską: z Zakopanego przez Halę Gąsienicową nad Czarny Staw Gąsienicowy. Barabasz do podchodzenia używa specjalnych, przymocowanych do ślizgów, klocków lub sznurowanych "węźlic" okręcanych wokół nart. Jazdę po szreni ułatwiają mu przykręcone do boków nart metalowe noże. Nie używa "fok", argumentując to uciążliwością przy ich zdejmowaniu i zakładaniu.

Drugi z pionierów polskiej turystyki narciarskiej, Józef Schnaider, leśnik z Karpat Wschodnich, narty po raz pierwszy widzi u budujących w jego okolicach drogi i linie kolejowe Norwegów. Schnaider pisze o nartach książkę, w której za najładniejszą figurę w "nartowaniu" uznaje telemark (technika skrętu - dziś znowu powracająca - polegająca na "wypuszczeniu" jednej nogi do przodu).

Pierwsze poważne wejścia narciarskie mają miejsce na początku wieku. Choćby na przełęcz pod Kopą Kondracką, Giewont czy Zawrat. Oprócz Barabasza, Schnaidera i wielu innych wędruje też - w ramach zawodniczego treningu - Bronisław Czech, legenda polskiego narciarstwa, wielokrotny mistrz Polski i uczestnik igrzysk olimpijskich.

Przed wojną

I właśnie od niego zaczyna się Kirkina-Dziędzielewicza narciarska opowieść o czasach przedwojennych. Czech - nie tylko narciarz, ale i instruktor szybowcowy - chodzi z grupą chłopców na przyzakopiańskie wzgórza wykonywać loty. Wśród chłopców rozpędzających szybowce Czecha jest Dziędzielewicz. Potem - jako kilkunastoletni chłopiec - Dziędzielewicz nieraz zobaczy Czecha na stoku podczas zawodów.

Sam pierwsze narty dostaje w wieku dziesięciu lat - sosnowe, nieklejone, zrobione z kawałka drewna. - Na początku ślizgałem się wokół domu. Pierwszy zjazd wykonałem pod Krokwią. Potem jeździłem w Nowym Targu i  innych podhalańskich miejscowościach, ale narty sosnowe złamałem, więc dostałem nowe, lepsze - jesionowe.

Na pierwszą narciarską wycieczkę górską Kirkin-Dziędzielewicz idzie w 1929 roku. Na Kasprowy Wierch przez Halę Gąsienicową zabierają go przyjaciele matki. - Tam nauczyłem się skręcać - wspomina. - Z Hali wracałem często sam, przez Upłaz, nawet podczas halnego. Na terenie odkrytym kładłem się na ziemię, żeby mnie nie zwiało. Po jakimś czasie, zamiast schodzić, zjeżdżałem przez Dolinę Olczyską.

Już jako gimnazjalista jeździ po zakopiańskich wzgórzach. - Z profesorem Oczko, na lekcjach gimnastyki, wchodziliśmy na Antałówkę. Po wschodniej stronie był doskonały stok. Czasami profesor zabierał nas na Halę Gąsienicową. Podczas powrotów żlebami do Doliny Jaworzynki nauczyłem się skręcać na stromym stoku.

Dziędzielewicz jeździ nawet we Lwowie, gdzie trafia na studia na politechnice. - Należałem do sekcji narciarskiej AZS. Lwów jest bardzo dobrze położony. Gdy wychodziliśmy z domu studenckiego, można było od razu zakładać narty. Jeździliśmy po parku Stryjskim albo za miastem.

W międzywojniu narciarskie wędrówki i zjazdy były, jak wspomina, popularne.

- Schronisko u Bustryckich na Hali Gąsienicowej było pełne narciarzy. Choć ówczesne narciarstwo nigdy nie osiągnęło popularności dzisiejszego narciarstwa "wyciągowego".

Dziś (cd.)

W epoce "wyciągowej" turystyka narciarska swój renesans przeżywa w latach 70. Do Polski dociera - wraz z wracającymi z wypraw wysokogórskich wspinaczami - w latach 80.

Popularność ski-touring zaczyna jednak zyskiwać w latach 90. - To efekt naszych kontaktów ze światem cywilizowanym - mówi Konopka. - W Alpach wszędzie można spotkać ludzi chodzących czy to na ski-tourach, czy na biegówkach. Ludzie się bogacą, jeżdżą po świecie, podpatrują. Poza tym mamy wolny rynek. Firmy zaczęły lansować tę modę, bo skoro w Alpach się przyjęła, dlaczego nie spróbować u nas. Wkład w popularyzację ski-touringu mają też dysponujący od dawna sprzętem ratownicy i przewodnicy wysokogórscy.

Wymiar masowy zjawisko zaczyna zyskiwać dwa, trzy sezony temu. Powstają wypożyczalnie, do których przychodzą "zwykli ludzie", spoza elitarnego środowiska alpinistów, narciarzy i ratowników. Chcą wyrwać się z monotonii tras przywyciągowych. Pojawia się wielu studentów i przedstawicieli rodzącej się klasy średniej. Sprzęt wypożyczają też organizatorzy firmowych wyjazdów teambuildingowych i survivali. Niezależnie od obiegu masowego, stanowi też od lat wyposażenie TOPR-u. - Pomaga ratować życie - mówi Andrzej Marasek.

- Zabieram go na wszystkie akcje. Nawet jeśli wypadek jest w ścianie, szybciej podchodzi się na "fokach", tym bardziej że śnieg jest rzadko ubity. Narty tourowe to w dzisiejszych czasach standard w ratownictwie.

Podczas wojny

Turystyka narciarska nie umiera ani podczas wojny, ani po niej. Historia narciarska Kirkina-Dziędzielewicza też nie urywa się w 1939 roku. Przeciwnie: nabiera tempa. Wojna zastaje go mniej więcej na wysokości figurki Matki Boskiej, na wschodniej ścianie Zawratowej Turni. "Wojna!" - krzyczy z góry brat (wybitny narciarz). - Krzyknął, że Niemcy są w Kościelisku. Odpowiedziałem: wojna wojną, a my musimy zrobić ścianę. Potem nad naszymi głowami przeleciała eskadra niemieckich samolotów.

Na początku wojny w Zakopanem nadal można było jeździć. - Niemcy dopiero po ataku na Związek Radziecki kazali oddać dłuższe narty, bo były im potrzebne na śnieżnych wschodnich terenach - wspomina Dziędzielewicz. - Ja naturalnie swoich nie oddałem. Były zbyt cenne.

Dziędzielewicz udziela się w konspiracji. - To była pierwsza wojenna zima. Miałem, jako doświadczony już narciarz i taternik, przeprowadzić przez Tatry kolegów chcących drogą przez Węgry dotrzeć do Francji, do miejsc formowania się polskiej armii. Prowadziłem ich przez Halę Gąsienicową, koło Czarnego, Zmarzłego Stawu, przez Zawrat, a potem - pięknym zjazdem w słońcu - do Zadniego Stawu.

Jak przyszliśmy wieczorem na Halę, okazało się, że oprócz nas w jednym z pokoi mieszka pracownik lasów państwowych, o którego krewnym wiedzieliśmy, że chodzi w niemieckim mundurze. O piątej rano wstajemy, wypijamy herbatę i schodzimy po cichu na dół. A on nagle wchodzi i mówi: "Gdzie idziecie?". My na to, że na wspinaczkę. "No to ja idę z wami", odpowiada. Kiedy poszedł na górę, ubraliśmy się i uciekliśmy.

Dziędzielewicz przewozi też na nartach, z Zakopanego do Chochołowa, pisma konspiracyjne. Zawozi je Stanisławowi Frączystemu, słynnemu kurierowi tatrzańskiemu.

Po wojnie szkoli w sekcji AZS Gliwice narciarzy zawodników. Uprawia też nadal - niezależnie od rozwijającej się pięknej kariery wspinaczkowej - turystykę narciarską, biorąc udział (w latach 50., 60. i 70.) w wielodniowych rajdach narciarskich PTTK, podczas których uczestnicy przemierzają tatrzańskie doliny i szczyty.

Dziś (cd.)

Dziś ski-toruing to - oprócz mniej lub bardziej przypadkowych turystów chcących spróbować czegoś nowego i prawdziwych zawodowców, takich jak Piotr Konopka - wieloletni pasjonaci. Choćby tacy jak krakowski profesor fizyki Karol Życzkowski, który w 2004 roku wydał, wraz z Józefem Walą, narciarski przewodnik po polskich Tatrach Wysokich (autorzy opisują trasy w dolinie Morskiego Oka, w Dolinie Pięciu Stawów Polskich oraz w otoczeniu Doliny Gąsienicowej).

Profesor Życzkowski, uprawiający narciarstwo wysokogórskie od ponad dwudziestu lat, sam przejechał większość opisanych tras. - Pomysł powstał w latach osiemdziesiątych - wspomina. - Realizacja trwała kilkanaście lat, w czasie których zapoznawaliśmy się z literaturą, sporządzaliśmy notatki i - za pomocą specjalnego kątomierza, za który służy pion z wyskalowanym nań nachyleniem stoku - robiliśmy pomiary.

Życzkowski na wycieczki narciarskie chodzi nadal, zabierając nieraz ze sobą kilkunastoletniego syna. Ma doświadczenie w górach wysokich: na nartach zjeżdżał samotnie ścianą Piku Lenina

(7204 m), z nartami wychodził też na Aconcaguę. Zjeżdżał z Fudżi-jamy oraz wielu szczytów alpejskich.

Turystyka narciarska to jednak nie tylko zjazdy w górach wysokich. Znawcy tematu polecają na początek wędrówki po łagodnych wzniesieniach. Po pierwsze, dlatego że wysokogórska odmiana ski-touringu może być niebezpieczna. - Dobrze jest na początku skorzystać z pomocy przewodnika wysokogórskiego, który nie tylko oceni zagrożenie - na przykład lawinowe - ale też nauczy, jak wystrzegać się niebezpieczeństwa w przyszłości, podczas samotnej wędrówki - mówi Piotr Konopka

Po drugie, do ski-touringu w Tatrach - uprawianego w sposób bezmyślny - mają zastrzeżenia ekolodzy i pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego. - Nie spodziewaliśmy się, że turystyka narciarska tak się umasowi - mówi dyrektor TPN Paweł Skawiński. - Ponieważ zakazy nie zawsze działają, pozostaje uczulać na kilka elementów. Po pierwsze, by poruszali się w rejonie letnich szlaków turystycznych. Po drugie, by nie płoszyli kozic. I po trzecie, by unikali chodzenia i zjeżdżania po 15 kwietnia, kiedy kozice są w zaawansowanej ciąży.

Dlatego Konopka i Skawiński polecają turystykę narciarską również poza Tatrami - choćby w Bieszczadach, Beskidach czy Gorcach.

***

Gliwicki pokój Kirkina-Dziędzielewicza: kije, buty i książki walczą o przestrzeń z poustawianymi na środku krzesłami. Ale pan Zdzisław tylko pozornie przegrywa wojnę z materią: poustawianych w przypadkowych - zdawałoby się - miejscach mebli używa do codziennej, ponadgodzinnej gimnastyki. Drzwi w pokoju Dziędzielewicza to nie do końca drzwi - służą do podciągania. Tak samo poręcz łóżka i stół, które - ustawione obok siebie - stanowią przyrząd do podnoszenia się na rękach (trzydzieści podciągnięć naraz). No i chodzenie, bardzo ważne jest chodzenie. Już nie na nartach, a pieszo po Gliwicach, ale niezmiennie z użyciem kijków narciarskich, dzięki którym jest już w mieście rozpoznawalny.

Niby od pierwszego użycia sosnowych nart Zdzisława Kirkina-Dziędzielewicza minęło ponad 80 lat. Niby Dziędzielewicz, poproszony, oddaje się wspomnieniom. Ale prawie wcale nie stosuje czasu przeszłego. Mówi: "lubię", "zjeżdżam", "podchodzę". - Czy nadal kuszą? Naturalnie. I na kuszeniu się nie skończy - odgraża się. - Na wiosnę zjadę z jakiegoś łagodnego stoku, na małej szybkości. Musi pokazać się tylko firn.

Na pytanie, co lepsze: wyciągi czy ski-touring, odpowiada: - Wszystko jest dla ludzi. Wyciągi są dobre, tak jak telefony komórkowe. Byle się za bardzo nie uzależnić.

Pisząc reportaż, korzystałem z dwóch opracowań dotyczących historii polskiego narciarstwa: "Narciarstwo. Zarys encyklopedyczny" pod redakcją G. Młodzikowskiego i A. Ziemilskiego (Warszawa 1957) i "Zarys historii turystyki narciarskiej" (do roku 1939), w opracowaniu

J. Karpińskiego (Kraków 1987).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008