Cząstki elementarne

Premier znów zaskoczył. A to za sprawą ostatnich przetasowań w rządzie. Tym razem zaskoczeniu nie towarzyszy podziw dla sprytu, którego wcześniej nie odmawiali premierowi także krytycy. Zaskoczenie to za mało, by polityczne posunięcia nazwać majstersztykiem. Zaraz potem zaskoczono samego Millera. W piątek udało się to Romanowi Jagielińskiemu.

01.02.2004

Czyta się kilka minut

Nawet jeśli nominację Józefa Oleksego na szefa MSWiA uznano za sprytne posunięcie, to kolejne niespodzianki, a przede wszystkim odsunięcie Piotra Czyżewskiego z Ministerstwa Skarbu określono jako wynik zakulisowych uzgodnień z biznesem. Padły sugestie, że za dymisją Czyżewskiego stał wpływowy biznesmen Jan Kulczyk. Niektórzy politycy SLD już wcześniej wyrażali niepokój zbyt częstymi związkami szefa rządu z polskimi oligarchami.

Wiele mówi to, że Leszek Miller był wstanie utrącić ministra, ale nie zdołał natychmiast przeforsować na zwolnione stanowisko nikogo ze swoich ludzi i musi odgrywać komedię z “konsultacjami z zapleczem parlamentarnym". Polityka rządu SLD-UP staje się wypadkową działań różnych ośrodków. Wydawało się, że przegrane głosowanie nad poprawkami do budżetu postawiło istnienie rządu pod znakiem zapytania. A jednak: słaby premier, rząd mniejszościowy, przegrywane głosowania, spadek notowań, afery - już poprzedni Sejm pokazał, że nie są to warunki konieczne, by upadł rząd.

Jaskiernia i Oleksy

Pierwszym elementem ubiegłotygodniowej układanki było odsunięcie Jerzego Jaskierni od przewodniczenia klubowi parlamentarnemu. Jego związki z automatowym biznesmenem Maciejem Skórką nawet jeśli nie skutkowały, jak twierdzi prokuratura, złamaniem prawa, kosztowały Sojusz kilka punktów w sondażach. Dla SLD kilka to teraz dużo. Do tego doszła zapowiedź poparcia Andrzeja Leppera na członka sejmowej komisji śledczej. Przeciw Jaskierni przemawiały też względy merytoryczne. Klub SLD nie funkcjonował sprawnie. Objawiło się to już pod koniec 2003 r., gdy posłowie SLD forsowali rozwiązania sprzeczne z polityką rządu. (Zasłynęła tu posłanka Anna Filek, która postulowała wprowadzenie 50 proc. podatku). Komentatorzy przypominali wtedy awuesowskie “oczko" - 21 posłów, którzy głosowali przeciw własnemu rządowi. Jeśli więc Miller poważnie myśli o przeprowadzeniu przez Sejm planu Hausnera, musiał odsunąć Jaskiernię.

Na jego miejsce przyszedł Krzysztof Janik, człowiek, z którym Miller budował sukces SLD w opozycyjnych latach 1997-2001. Janik sprawdził się jako sekretarz partii i szef sztabu wyborczego w 2001 r. To dzięki niemu partia sprawiała wrażenie doskonale naoliwionej maszyny, gotowej do przejęcia władzy. Jeśli Janik będzie kierował klubem tak, jak administrował partią, Miller może spać spokojniej. Nowy szef klubu ma jeszcze jedną ważną cechę - nie przejawia ambicji do przewodniczenia partii.

Inaczej Oleksy, ten dyżurny recenzent Millera, z którym ma zadawnione porachunki (Miller w 1997 r. strącił go z SLD-owskiego tronu, pod hasłem zmiany pokoleniowej w partii, choć od Oleksego jest młodszy o rok i miesiąc), wciąż zbierał siły. W czerwcu 2003 r. został wiceprzewodniczącym partii, dwa miesiące potem stanął na czele regionu mazowieckiego. Wtedy dawał do zrozumienia, że może właśnie rozpoczął marsz po władzę w partii. Ostatnio jego nazwisko padało w kontekście obsadzenia fotela szefa klubu. Dałoby mu to olbrzymi wpływ na posłów i pozwoliło jeszcze bardziej wzmocnić się w partii. Wsadzenie go do MSWiA miało zniwelować te groźby, ale też, co zrozumiałe, podreperować wizerunek rządu - Oleksy jako jedyny lider SLD nie kojarzy się z porażkami rządu.

A zatem kilka pieczeni na jednym ogniu. I to podanych w ulubionym, zaskakującym stylu. A jednak, widać, że nie są już one przyrządzone po mistrzowsku.

Synekury i roszady

Po pierwsze, dobrej wiadomości o odsunięciu Jaskierni towarzyszy zła: człowiek ten ma przygotowywać kampanię SLD do Parlamentu Europejskiego. Trudno o mniej trafne posunięcie. Potwierdza stereotyp rodem z PZPR: partia nie karze skompromitowanych towarzyszy, przesuwa ich na inny odcinek. Chyba, że SLD nie zależy na pozyskaniu wiarygodności w tej kampanii. Wskazują na to też nazwiska potencjalnych kandydatów (vide: Robert Kwiatkowski) i nieładne zagrywki Senatu przy konstruowaniu ordynacji wyborczej.

Po drugie, jak mówił Krzysztof Kozłowski w “Gazecie Wyborczej" zaraz po zapowiedzi przejęcia przez Oleksego MSWiA: “Nic nie wskazuje na to, by Oleksy był lepszy od Janika. To roszada polityczna: wzięto człowieka, który był w partyjnej opozycji, i rzucono na odcinek rządowy". Taka roszada jeszcze kilka miesięcy temu byłaby sensacją i sukcesem Millera. Dziś nie można jej oceniać w oderwaniu od sondaży wyborczych. A te mówią, że największe zagrożenie jest na zewnątrz. Notowania SLD są tragiczne i, co ważniejsze, dla rządzącej partii pojawiła się alternatywa - Platforma Obywatelska - która nie tylko rośnie w siłę, ale odbiera SLD głosy. Warto pamiętać, że gdy w 1997 r. SLD oddała władzę, nie tylko nie straciła poparacia, ale wręcz uzyskała wynik o 6 proc. lepszy niż w 1993 r. Dziś SLD jest podgryzane z dwóch stron: klienci populizmu wybierają Samoobronę, propaństwowcy i proeuropejczycy PO.

Sytuacja wydaje się więc gorsza od tej, z jaką borykał się rząd AWS. A wtedy roszady polityczne i nominacje na stanowiska nie były w stanie już nic zmienić. Potęgowały tylko wrażenie chaosu.

Jeśli Oleksy nie okaże się kimś wyjątkowym na nowym stanowisku, a na to się nie zanosi, sama jego obecność w radzie ministrów rządowi nie pomoże. Tymczasem, co przyznaje nawet opozycja, odsunięcie Oleksego od przewodniczenia sejmowej komisji europejskiej nie przyczyni się do usprawnienia integracji z UE.

Miller z pewnością chętniej w ogóle pozbyłby się kłopotliwego Jaskierni. I chętnie nie prosiłby Oleksego o pomoc. Rozmowa między panami pewnie do najdelikatniejszych nie należała i Oleksy jakieś warunki postawił. Jeśli więc Miller w zamian za stołek szefa klubu musiał dać Jaskierni synekurę oraz przyjął warunki wewnątrzpartyjnego konkurenta, to znaczy, że jego pozycja nie jest już silna. Potwierdziło to zamieszanie z Czyżewskim. Ministerialnej dymisji winna towarzyszyć nominacja. Tymczasem okazało się, że obsadzanie stanowisk nie zależy tylko do woli premiera. Dobrze, jeśli nominacja na ministra skarbu faktycznie będzie przedmiotem ustaleń z podmiotami politycznymi (partia, prezydent). Źle jeśli wpływ na decyzję szefa rządu będzie miał ten czy ów biznesmen. Słaby politycznie i uwikłany w związki z biznesem premier to nie europejski model demokracji.

Skończy. Ale jak?

W ubiegłym tygodniu Miller musiał działać szybko i z zaskoczenia (nawet Janik o tym, kto będzie jego następcą, dowiedział się dzień wcześniej), by oczyścić sobie pole przed sobotnią radą krajową SLD, na której zdecydowano o poparciu planu Hausnera. Musiał też pokazać się jako przywódca twardy i skuteczny, by zatrzeć wrażenie, że nie kontroluje SLD. Wrażenie spotęgowane próbą zaskarżenia go przez łódzkich działaczy do sądu partyjnego.

Ale o losach rządu nie decyduje tylko Sojusz. Są jeszcze dwa małe, ale kłopotliwe szczegóły: Unia Pracy oraz Federacyjny Klub Parlamentarny - zbieranina politycznych renegatów m.in. z SLD i Samoobrony. UP popiera plan Hausnera, choć ciągle mówi o jego zmiękczaniu. Prawdziwym problem rządu jest jednak przewodniczący UP i zarazem minister infrastruktury, Marek Pol. Właściwie nie ma takiego przedsięwzięcia, którego człowiek ten nie zdołałby zepsuć. Wykazuje on spore przywiązanie do stanowiska, czemu dał wyraz, gdy premier jeszcze ze szpitalnego łóżka wspomniał o odebraniu mu teczki ministra. Partia Pola ma w Sejmie 16 posłów. I Miller jest ich zakładnikiem. Pozostaje pytanie, po co UP ten upór? Na samodzielny start w wyborach nie ma co liczyć, więc nie po to, by zyskać elektorat. Dlaczego więc działa na szkodę rządu? Najwyraźniej UP pogodziła się z porażką SLD w wyborach i postanowiła poprzez stawianie warunków zdobyć jak najwięcej dla siebie przez najbiższe dwa lata. Znamy takie zachowania z czasów AWS.

Sytuację koalicji skomplikował dodatkowo Roman Jagieliński. W ubiegły piątek najwyraźniej postanowił ubić wielki polityczny interes - za poparcie budżetu zażądał stanowisk dla swoich ludzi. Przelicytował. SLD co prawda przegrał ważne głosowanie, ale Jagieliński nic nie zyskał. Lider Partii Ludowo Demokratycznej, choć sprytny, nie jest graczem na miarę Millera, nawet gdy ten ostatni przeżywa kłopoty. Skutkiem rozwiązania współpracy parlamentarnej musiałyby być nowe wybory. Jagieliński i jego ludzie nie mają szans startując samodzielnie. Wątpliwe by któraś z większych partii wpuściła ich na swoje listy. Jagieliński jest tak potrzebny SLD, by ten mógł rządzić, jak obecny Sejm jest potrzebny Jagielińskiemu, by istnieć w polityce. Dlatego obie strony już deklarują gotowość do rozmów. I takie sytuacje pamiętamy z czasów AWS.

Siła bezwładu

Jeszcze niedawno szukanie analogii do rządów Jerzego Buzka działacze SLD uważali za obraźliwe. Dziś sami głośno je snują - niby jako przestrogę. Jeśli ciągnąć rozważania dalej, dojdziemy do głównej i najważniejszej analogii: Miller utrzyma się do końca kadencji Sejmu.

Rządy lat 1991-97 r. były słabe i niestabilne. By umocnić rząd wprowadzono zasadę konstruktywnego wotum nieufności - nie wystarczy odwołać szefa rządu, trzeba jeszcze wybrać nowego. By rozwiązać Sejm potrzeba dwóch trzecich głosów. Dzięki temu rządy, choć słabe, są stabilne. De facto odnosi się to tylko do premiera. Buzek zakończył urzędowanie z całkowicie zmienionym gabinetem. Ministerstwo kultury miało pięciu szefów, łączności czterech (ostatni był p.o. ministra). Ministerstwa finansów, zdrowia, skarbu, transportu, rolnictwa, sprawiedliwości trzykrotnie zmieniały szefów, zaś - obrony, spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, edukacji i środowiska - dwukrotnie. Rząd Millera teoretycznie ma przed sobą 20 miesięcy, tymczasem nie zmienili się tylko ministrowie edukacji, obrony, spraw zagranicznych, infrastruktury oraz pracy, którego szef, Jerzy Hausner rozszerzył swoje kompetencje na ministerstwo gospodarki. W pozostałych 9 ministerstwach dokonano zmian. Ministerstwo finansów ma już trzeciego zwierzchnika, ministerstwo skarbu czeka na czwartego.

SLD zaś nie jest w stanie przeprowadzić zmiany premiera, skoro nie może być pewne zwykłych głosowań. Podobno w czasie szpitalnych posiedzeń partyjnej wierchuszki Miller deklarował gotowość ustąpienia z urzędu. Tylko kto po mnie? - pytał. Chętnych nie było.

Czas do końca kadencji Sejmu będzie politycznie gorący. W marcu poznamy losy planu Hausnera w Sejmie. Większość opozycji odmawia poparcia pomysłom wicepremiera i domaga się nowych wyborów. PO ma dylemat: głosować za, czy zachowywać się tak, jak SLD przed 2001 r. - przeszkadzać rządowi i krytykować jego posunięcia. Liderzy SLD nie bez kozery w każdej wypowiedzi łączą plan Hausnera, Platformę Obywatelską i “odpowiedzialność za państwo", by w ten sposób ograniczyć PO pole manewru.

Na wiosnę czeka nas kampania do Parlamentu Europejskiego. Następne miesiące przyniosą społeczne reakcje na wejście do Unii. Nie trzeba być prorokiem, by nie spodziewać się entuzjazmu. I wreszcie nadejdzie rok wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Prawdopodobnie te drugie nastąpią w na wiosnę 2005 r. - tyle zostanie z zapowiadanej onegdaj przez premiera i prezydenta obietnicy skrócenia kadencji.

Aleksander Kwaśniewski jest wielkim nieobecnym ostatnich miesięcy. Jego kilkakrotne potyczki z Millerem skończyły się porażkami. Do tego obniżyła się jakość sprawowania urzędu. Prezydent podpisywał kompromitujące układ rządzący ustawy np. o Narodowym Funduszu Zdrowia, czy o biopaliwach. Jego wypowiedź o tańczeniu i śpiewaniu przed komisją badającą aferę Rywina kojarzy się z arogancją poprzedniego prezydenta. Kwaśniewski najwyraźniej stracił też polityczną inicjatywę. Nawet w kwestii wyborów do PE i ewentualnej listy obywatelskiej nie ma planu działania. Straciwszy trochę poparcia w ostatnich miesiąca, najwyraźniej nie chce się angażować w trudne sprawy SLD. Gdy szukano następcy dla Czyżewskiego najpierw pomyślano o Marku Ungierze, szefie gabinetu politycznego prezydenta. Odpowiedź z pałacu prezydenckiego była negatywna. Kwaśniewski woli przyglądać się upadkowi obecnej ekipy. Prawdopodobnie nie wykona też żadnego ruchu, póki nie rozstrzygnie się polityczna przyszłość jego żony.

Ostateczna weryfikacja

Ostatnia analogia z AWS podpowiada, że partia rządząca choć dotrwa do końca, nie tylko odda władzę, ale zostanie zmieciona z politycznej sceny. I tego obawia się Sojuszu. Ale są też tacy, którzy upatrują w tym nadziei - rozczarowani jakością rządów posłowie Sojuszu, działacze stowarzyszenia Ordynacka, którzy zdają sobie sprawę, że samodzielnie budowanie partii jest mrzonką, ludzie liczący na powrót Kwaśniewskiego do bieżącej polityki. Niedawna weryfikacja członków partii zawiodła - ludzie uwikłani w afery przetrwali ją. Kompletny rozpad partii sprawi, że będzie można przystąpić do budowy nowej, lepszej lewicy.

Prawica, czy raczej siły postsolidarnościowe, kotłowała się ponad dekadę, ale przybrała kształt, jako tako, trwały. Oczywiście nie można wykluczyć kolejnych rozłamów. Jednak partie prawicy z pewnością są dziś spójniejsze niż ich poprzedniczki. Możliwe, że rację mają ci, którzy mówią, iż dopiero rozpad polskiej lewicy przekreśli podziały historyczne na polskiej scenie politycznej. Umożliwi budowę silnej partii lewicowej, której podstawą będą poglądy a nie przeszłość. Zdaniem Jerzego Wiatra, partia taka miałaby powstać nie przeciw SLD, nie w konkurencji do niego, ale go asymilując. Tym samym zakończyłaby się budowa systemu demokracji partyjnej z prawdziwego zdarzenia. Wiatr mówił w “GW", że gdy rozmawia z Karolem Modzelewskim, jasne jest dla niego, że w innym kraju byliby w jednej partii. Nie wiadomo, co na to Karol Modzelewski, ale z pewnością zdanie to jest prawdziwe w wielu przypadkach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2004