Czas słoików

Dopiero po powrocie do domu zorientowałem się, że kończył się 31 sierpnia. Wyleciał mi z głowy Lechu z papieskim długopisem – nie dziwota, jeśli popatrzeć na to, jak Polska jest dziś urządzona;

08.09.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

zapomniałem też o rocznicy wojny – w czasie, gdy znajomi przerzucają się wierszami Czechowicza, to doprawdy wielka ulga. Dobre pół dnia przesiedziałem w Parku Skaryszewskim, jedynej tak dużej połaci zieleni, żeby można było rozłożyć piknikowe koce i prowiant bez wrażenia, że się leżakuje na miejskim skwerku między całodobowym Alko a salonem gier Vegas. Dookoła tuzin młodych, wykształconych z wielkich miast popijał w patriotycznym duchu cydr (mam nadzieję, że rząd już wydał poufny okólnik zawieszający ściganie za picie jaboli na ulicy). Ludzie aż do bólu spełniający obśmiany, a jednak wciąż powracający stereotyp wykorzenionego bohatera fajnej Polski, bez wąsów i bez uprzedzeń; ludzie tworzący kulturę – i to realnie, na żywo, nie na państwowych stołkach, tylko w niedofinansowanych organizacjach i festiwalach, bez pokory i kompleksów jeżdżący po świecie do pracy nie na zmywaku. O czym rozmawiali? O przetworach.

Rzeczowo i fachowo, na słodko i na słono, rekordzista liczył swoje słoiki w setki. Bez zadęcia, jakby to była nowa hipsterska moda, albo temat z czasopisma „Zwykłe życie”. Kiedym usłyszał, że wychodzi takowe, myślałem, że to dowcip, ale jednak nie: istnieje, miałem toto w ręku; na razie jeszcze nie napotkałem czytelników, moi bliźni, także ci z pikniku, zwykłe życie po prostu pędzą, zupełnie mimowolnie i bez konsultacji ze stylistą.

A więc smażymy, kisimy, marynujemy, suszymy. Kiedy jeśli nie teraz? Prawie wszystko już podojrzewało, kończy się właśnie parotygodniowe okienko, gdy pomidor jest godny tej nazwy, tylko węgierki każą na siebie poczekać. To też moment na ostatnią rundkę ogórków. Przyznam, że sam kiedyś miałem wątpliwości, czy odruch, by pakować na potem, do słoja, nie jest tylko atawizmem – reliktem, może nawet sympatycznym, ale wypłukanym z życiowej treści, niezwiązanym z siecią rytuałów i relacji współczesnego mieszczanina. Kiedy używamy słowa „słoiki” na określenie ludzi z prowincji jeżdżących za chlebem do metropolii, wyrażamy chyba właśnie takie przekonanie.

Tymczasem z owych piknikowych rozmów biła energia właściwa ludziom świadomym siły sprawczej: czy własnoręcznie prowadzone zabiegi wokół pożywienia nie są jednym z ostatnich łatwo dostępnych sposobów zadomowienia w świecie, gdzie nic już prawie nie zależy od naszej woli i rozeznania? Im więcej z życia oddajemy bezosobowej machinerii, gdzie wszystko „się” za nas robi, tym bardziej pozostają w mocy intuicje Heideggera o zamieszkiwaniu jako fundamentalnej formie bytowania człowieka. „Śmiertelni mieszkają, o ile godzą się na Niebo jako Niebo. Pozostawiają słońcu i księżycowi ich bieg, gwiazdom ich tor, porom roku ich dobrodziejstwo i ich dokuczliwość, nie robią z nocy dnia, a z dnia nieustannej za czymś pogoni”. W monotonnym mieszaniu powideł drewnianą łychą tkwi potęga gestu człowieka panującego nad czasem, przenoszącego dobrodziejstwo lata w dokuczliwość zimy. Innego sposobu na to, by pod polskim niebem poczuć w styczniu smak śliwki, nie ma – chyba że lubisz, czytelniku, bezbrzeżny smutek szklarniowych mutantów, zombie wyjętych z chłodni, bladych symulakrów wiezionych z końca globu. Trzeba odwagi, by powiedzieć sobie, wbrew łgarskim obietnicom łańcucha dystrybucji spożywczej: addio pomidory.

Młodzi przetwórcy nie uprawiają w kuchniach etnografii – ani nie chcą, ani nie są w stanie wiernie odtworzyć receptury zachowanych w „babcinych” przekazach. I nie chodzi wcale o brak odpowiednich odmian, surowców czy narzędzi. Po prostu nie możemy żyć inaczej, jak reinterpretując głosy z przeszłości, nakładając na przeszłe doświadczenia własne miary. Najczęstszym produktem tego kuchennego dialogu pokoleń jest z jednej strony trend, by do owoców dodawać kakao lub czekoladę, z drugiej zaś bardzo ostre akcenty w postaci egzotycznych papryczek. Widuję też coraz częściej próby uczenia się, co zrobić z cytrusami i jak pożenić je z ziołami takimi jak rozmaryn. Trudno z góry stwierdzić, co z tych wynalazków się ostanie. Nie możemy żyć inaczej, jak nakładając przeszłe miary na dzisiejsze doświadczenia.

Rzut oka na kalendarz po powrocie przeniósł mnie z całą tą marmoladową hermeneutyką w rzeczywistość, w której gromadzenie przetworów jest nie hołdem dla nieskończonego cyklu przemian, ale wyrazem prostego strachu, że nie będzie co jeść. Nie dlatego, że przyjdzie zima, ale dlatego, że będzie wojna. Nikt sobie jej nie umie wyobrazić, ale jak zawsze pojawi się w komplecie z głodem, powietrzem i ogniem. Czy raczej brakiem ognia. Nie umiem zrozumieć, dlaczego tyle się ględzi o wojskowych abstrakcjach, zamiast namawiać nas, byśmy oswoili się z wizją zimy bez ruskiego gazu i z wyłączanym co rusz prądem. Spieszmy się zatem smażyć, dopóki jest na czym.


Zamiast chilli, można podkręcić niektóre owocowe przetwory gorczycą. Bazowy przepis na wenecką mostardę jest taki: bierzemy po równo jabłka, gruszki i pigwy (uwaga: duże pigwy, a nie popularne u nas na działkach małe pigwowce). Każdy owoc po obraniu i pokrojeniu dusimy pod przykryciem osobno, podlewając wodą i słodkim winem, aż się całkiem rozpadnie. Przecieramy, dodajemy tyle samo cukru, ile waży każda pulpa. Łączymy je w jednym garnku, dodajemy szczyptę soli i dusimy ok. pół godziny, aż mocno zgęstnieją. Dodajemy rozgnieciony czosnek (1 ząbek na ok. 1 kg przecieru) i do smaku olej z gorczycy – trudno dostępny, chyba że jako składnik kosmetyków, można go zastąpić roztartymi w moździerzu nasionami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014