Czas burzymurków

Nie ma rozwoju bez remontów i wyburzeń. Miasto, które nie chce być skansenem, musi podejmować trudne decyzje architektoniczne. Czy jednak w Krakowie nie pozwalamy zbyt łatwo na niszczenie wartościowych budynków?.

04.06.2007

Czyta się kilka minut

Wyburzanie Zakładów Sodowych „Solvay”, 1993 r. / Fot. KRZYSZTOF KAROLCZYK / Agencja Gazeta /
Wyburzanie Zakładów Sodowych „Solvay”, 1993 r. / Fot. KRZYSZTOF KAROLCZYK / Agencja Gazeta /

Spory między inwestorami, którzy często chcą budować szybko, wygodnie i bez oglądania się na wartość zastanej architektury, a obrońcami starego ładu, mają w Krakowie bardzo długą tradycję. Pierwszych nazywano "burzymurkami", ci zaś odcinali się pogardliwym mianem "estetyków".

Łatwo wskazać początek tych konfliktów: na początku XIX wieku z Wiednia przyszedł nakaz rozebrania murów miejskich otaczających średniowieczny Kraków. Urzędnicy austriaccy uzasadniali swoją decyzję względami sanitarnymi. Część murów, mimo że już wówczas unikatowych w skali europejskiej, znajdowała się w opłakanym stanie. Jak pisał w 1911 r. Franciszek Klein w swojej pracy "Planty krakowskie": "Wzdłuż murów miasta rozciągały się szerokim pasem wały i rowy (fosy). Przestrzeń ta była prawie niedostępna i bagnista, zasypana górami śmieci, błota i rumowiska, wywożonymi i sypanymi bez ładu, zarosła lasem ostów i pokrzyw. Szczególniej znaną z tego była zachodnia strona miasta, na przestrzeni od bramy Pobocznej (pod Zamkiem) do Wiślnej i dalej jeszcze do furtki Szewskiej. Tylko wąską drożyną można było tutaj przejść lub przejechać".

Mimo to część krakowian sprzeciwiała się wyburzeniu murów, wskazując na ich olbrzymią wartość historyczną. Szczególnie na skutek późniejszych wysiłków senatora Feliksa Radwańskiego udało się zachować Bramę Floriańską wraz z przyległościami i Barbakanem.

Równie dramatyczny epizod wydarzył się niecałe sto lat później, kiedy to prywatny inwestor Jan Kanty Federowicz, nie bacząc na protesty architektów i miłośników historii, w jedną noc wyburzył tzw. Basztę Kościuszki, znajdującą się za Plantami na wysokości kościoła św. Anny. Chciał postawić tam hotel lub kamienicę. Baszta nie miała wielkiej wartości estetycznej, ale część krakowian wierzyła, że przechodził przez nią Kościuszko tuż przed złożeniem przysięgi na Rynku. Spór o symboliczną wartość budyneczku rozgorzał tak mocno, że o mało nie doprowadził do pojedynku pomiędzy Włodzimierzem Tetmajerem (strona "burzymurków") a redaktorem Jerzym Warchałowskim ("estetyk").

Rozlewu krwi udało się uniknąć, ale do dzisiaj, przy każdej dyskusji o planowanych inwestycjach w tych miejscach Krakowa, które przedstawiają jakąkolwiek wartość historyczną, spór idzie na noże: projektanci nowych budynków reagują na zarzuty alergicznie, zarzucając swoim oponentom brak znajomości tematu, złą wolę i skrajny konserwatyzm. Architekci słyszą z kolei, że są nieudolnymi wandalami, niszczącymi w bezpowrotny sposób unikatową zabudowę. Padają obelgi, zarzuty o korupcję. Z jednej strony: "miasto musi się rozwijać, nie możemy żyć w skansenie". Z drugiej: "bezcenna substancja, unikat, każda przedwojenna kamienica jest cenna".

Kto ma rację?

Wawel i linijka

Zdarzyło się w ciągu minionych kilkunastu lat w Krakowie kilka pomysłów architektonicznych, nad którymi trudno przejść obojętnie.

Najdramatyczniejszy miał miejsce pod Wawelem, gdzie na terenie dawnego browaru wyrósł hotel Sheraton z architekturą dobrą może na przedmieściach albo w okolicach lotnisk, ale nie w pobliżu najważniejszego zabytku Polski. Obok kapryśnej, pełnej krzywizn, załamań i niespodzianek bryły tkwi teraz budynek projektowany bez polotu, przy linijce, według standardów sieciowych. Co ciekawe, projektanci do dzisiaj przekonują, że wzbogacili otoczenie Wawelu, a sam hotel kryje w sobie szereg nawiązań do zabytkowego sąsiada. Koronnym argumentem ma być kolor elewacji zbliżony do barwy wawelskich murów.

Pal licho browar, którego front, pozostawiony po wielkiej batalii obok głównego wejścia do hotelu, wygląda jak przyklejony przypadkowo i na siłę. Ważniejsze wydaje się pytanie, jak budować w miejscach, w których stara substancja jest nie do uratowania. Właściciele sieci Sheraton bardzo dobrze znają odpowiedź na to pytanie. Można ją obejrzeć w Amsterdamie, gdzie hotelarze olbrzymim kosztem zmienili wnętrza starych kamienic w luksusowe pokoje i apartamenty, pozostawiając jednak nienaruszony wygląd zewnętrzny. W Krakowie, niestety, nikt nie stawiał podobnych wymagań.

Mleko się rozlało

Sheraton to przykład najbardziej drastyczny, pokazujący, że w mieście wypełnionym zabytkami i znakomitą architekturą najmniejszy błąd skutkuje nieodwracalnymi konsekwencjami.

Są też przykłady, które nie poddają się tak jednoznacznej ocenie. Wjeżdżających od strony Zakopanego wita po prawej stronie wielka zona handlowa, wybudowana na gruzach dawnej fabryki Solvay. Blaszaki, budki, banery. Czy tamtą niezwykłą architekturę fabryczną można było ocalić? Czy dało się przewidzieć, że takich właśnie miejsc będą poszukiwać coraz częściej znudzeni typowymi atrakcjami turyści? A może stało się tak, jak powinno? Może, mimo sentymentów i oczywistej wyższości estetycznej starego pejzażu industrialnego nad nowoczesnymi krajobrazami z blachy falistej, powinniśmy poświęcać starą architekturę fabryczną jako nieunikniony koszt rozwoju miasta?

Mleko się rozlało. Podobnie jak w przypadku Galerii Kazimierz na krakowskich Grzegórzkach. Tu przynajmniej inwestor zachował odrobinę uczciwości - w mniejszym zakresie, niż obiecywał, ale jednak przysposobił kilka budynków po starych zakładach mięsnych, dając im nowe życie. Nie zrównał ich z ziemią, wiodą dalszy żywot w cieniu nowoczesnej architektury wielkopowierzchniowej.

Mleko rozlało się również pod dworcem PKP. Akurat w tym miejscu "burzymurki" mogły poswawolić, oklejone brudem relikty PRL-u przyprawiały bowiem o torsje. Cóż dostaliśmy jednak w zamian? W miejscu, które powinno być architektoniczną wizytówką Krakowa, bramą do miasta zamierzającego łączyć historię z nowoczesnością, powstała architektura płaska i przewidywalna, rodzona siostra Sheratona. Obok niej lada chwila zostanie oddany do użytku kolejny hotel rodem z przedmieść.

Często zdarza się, że błędy inwestorów nie są spowodowane złą wolą, tylko brakiem zmysłu przewidywania. Jak inaczej nazwać remont Bramy Floriańskiej, podczas którego zniszczono miejsca gniazdowania jerzyków - najpiękniejszych chyba ptaków Krakowa?

Jeden z najbardziej bulwersujących przykła­-dów architektonicznej bezmyślności to hotel

przy ul. Szerokiej na Kazimierzu. Inwestor nadbudował nielegalnie na remontowaną kamieniczkę tandetną bryłę, niszcząc zachowany właściwie w nienaruszonym stanie charakter kazimierskiego sztetł. Po raz pierwszy nadzór budowlany próbował zdecydowanych interwencji, inwestor został nawet zatrzymany przez policję. Mimo to, nadbudowy rozebrać nie zamierza.

Podobne działania rozgrywają się za Wisłą, w Podgórzu. Nowoczesność nadchodzi do tej zapomnianej przez całe dekady dzielnicy wielkimi krokami. Jej bastionem jest już istniejący hotel Qubus, bombastyczna budowla, może i nowoczesna, ale bez odrobiny elegancji.

I znowu: może to jest jedyna architektura, na jaką nas stać. Może Kraków jest miastem zbyt małych pieniędzy, zbyt małych wymagań i zbyt małego polotu, by powstała tu architektura wysokiej klasy.

Jest iskierka nadziei: pomiędzy Sheratonem i Wawelem, na miejscu chałupki, stanął przyzwoicie skomponowany hotel. Przyzwoicie od stóp do szyi - taras to już rozwiązanie z basenu Morza Śródziemnego, słabo komponujące się ze Wzgórzem Wawelskim. A brakowało naprawdę niewiele.

***

Gdyby nie decyzja Austriaków, mielibyśmy dziś w Krakowie miasto-zabytek bez kłopotów wytrzymujące porównania z Carcassonne. Ścisłe centrum otoczone kordonem baszt, rondli, fos i murów. Krużganki, cegłę, tajemnicę.

"Burzymurki" zapytają nie bez racji, jak wyglądałby Kraków bez Plant?

Na co odpowiedź brzmi: nie zdarzyło się w Krakowie, by wyburzyć relikt historyczny, na jego miejscu zakładając na przykład park. Na razie stać nas na wątpliwej jakości hotele i sklepy-blaszaki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Krakownik Powszechny (23/2007)