Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
4 czerwca wieczorem nie wznosiłem toastu, bo akurat prowadziłem dyskusję na temat książki Dariusza Czai "Lekcje ciemności". Eseje Czai to dopiero zejście na samo dno historii - w dół Zagłady, w otchłanne doliny totalitaryzmów. W wyrwy większe niż jakikolwiek podział. Kiedy popatrzy się z tej perspektywy na nasze dzisiejsze konflikty, śmiech człowieka ogarnia. Może zresztą stąd bierze się poczucie - chyba jednak dość rozpowszechnione - że politycy dzisiejsi, nie tylko polscy, są en masse jacyś tacy niepoważni, pajacują, są jak dzieci, które kłócą się o miejsce w kałuży niedługo po tym, jak burza zerwała dach ich domu...
Historia dzieli, co nie znaczy, że nie ma w niej momentów, w których doświadczyć można zjednoczenia. Zjednoczenie nigdy nie jest totalne, niemożliwe jest, by obejmowało wszystkich. Trzydzieści lat temu w czasie pierwszej papieskiej wizyty w Warszawie jedni modlili się na Placu Zwycięstwa, a inni opalali się nad brzegiem Wisły. To normalne. Podczas jednej z późniejszych pielgrzymek, już w latach dziewięćdziesiątych, stałem na samym końcu krakowskich Błoń. Papież jeszcze nie skończył kazania, a tam już zaczynał się piknik, smażyły się kiełbaski, zmęczeni upałem ludzie zasypiali w cieniu drzew. Zjednoczenie - wbrew temu, co nieraz myślimy - nie oznacza: wszyscy tak samo. Oznacza raczej, że mimo wszystkich różnic dany moment przechodzi do historii jako jej jasny punkt. I jako jasny punkt staje się punktem wspólnym, punktem tak czy inaczej rozumianego spotkania.
Wtedy, w czasie papieskiej pielgrzymki w 1979 roku, zamieszkał u nas pan Josef z Pragi. Księża apelowali, żeby przyjąć w domach pielgrzymów przybyłych zza południowej granicy, i rodzice zwolnili pokój, żeby zrobić miejsce jednemu z nich. Dzięki temu zapamiętałem tę pielgrzymkę przede wszystkim jako przeżycie jedności wewnątrzsłowiańskiej... Pamiętam, że nie rozmawialiśmy dużo. Pan Josef był serdeczny, ale powściągliwy; zachowywał się jak człowiek, który pamięta, że w policyjnym państwie nawet najradośniejsze chwile trzeba przeżywać w sposób, który nie naraża innych na niebezpieczeństwo. Nie zrobiliśmy sobie nawet wspólnego zdjęcia. Dopiero kiedy wyjeżdżał, mój brat sięgnął po aparat. Została nam po panu Josefie niewyraźna fotografia: mała czarna plamka idąca ulicą wśród zaparkowanych samochodów.
Przypominam sobie pana Josefa i myślę o tych politykach dzisiejszej doby, o podzielonej Solidarności. Co z tym zrobić? Wiesław Dymny ładnie to kiedyś ujął: "Przejść do historii łatwo. Ale wrócić...".