City Guardioli idzie po Ligę Mistrzów: pożytki z porażek

To był nie tylko przedwczesny finał, starcie dwóch najsilniejszych klubów i dwóch najbardziej dziś utytułowanych szkoleniowców Europy. To był nie tylko jeden z najlepszych meczów w karierze trenerskiej Pepa Guardioli. To była również odpowiedź na fundamentalne pytanie pewnego koszykarza.

18.05.2023

Czyta się kilka minut

Piłkarz Manchesteru City Jack Grealish (w błękitnej koszulce) w otoczeniu piłkarzy Realu podczas wygranego 4:0 półfinału Ligi Mistrzów, Manchester, 17 maja 2023 r. / Fot. Andrew Yates / Associated Press / East News

Dziwna rzecz: wszystko, co chciałbym napisać o rozstrzygnięciu wczorajszego meczu Manchesteru City z Realem Madryt, a może wręcz wszystko, co chciałbym napisać o tym, jak tylu z nas, kibiców, traktuje dziś futbol – przeczytałem ponad ćwierć wieku temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” w tekście niepoświęconym bynajmniej piłce nożnej. Autor tego tekstu, jeden z najwybitniejszych krytyków literackich naszych czasów prof. Marian Stala, zaczynał swoją „Notatkę o klęsce” cytatem z poety skłóconego z własną współczesnością: „Sukces bożkiem jest dziś – on czarnoksięstwo / Swe rozwinął jak globu kartę. / Ustąpiło mu nawet i Zwycięstwo / Starożytne – wiecznie coś warte!”. Słowa Norwida, pisał dalej Stala, „brzmią aktualniej i groźniej niż przed laty, bo też dawno już filozofia sukcesu nie święciła – w życiu i w literaturze – tak wyraźnych tryumfów jak dzisiaj”. W życiu i w literaturze, czyli w piłce nożnej także.

Zawstydzenie, żenada

Wiem, to również może się wydawać dziwne: zaczynać tekst o jednym z najwybitniejszych występów drużyny klubowej, jakiego byliśmy świadkami w XXI wieku, wspomnieniem eseju poświęconego roli klęski. Powodów jest parę, niektóre całkiem doraźne: otóż obecny koncert gry Manchesteru City opisywać można również jako odpowiedź na klęskę ubiegłoroczną. 4 maja 2022 roku, w 89. minucie i 40. sekundzie meczu rewanżowego w tym samym półfinale Ligi Mistrzów, drużyna City była jeszcze pewna awansu. Kontrolowała sytuację, ba: uderzenia rezerwowego wówczas Jacka Grealisha zostały minutę wcześniej powstrzymane najpierw rozpaczliwą interwencją wybijającego piłkę z pustej bramki obrońcy Realu Ferlana Mendy’ego, następnie zaś czubkiem buta bramkarza Thibauta Courtois. A później w mgnieniu oka straciła dwa gole, trzeciego w dogrywce i musiała się pożegnać z marzeniami o triumfie w najbardziej prestiżowych (i seryjnie wygrywanych przez Real) rozgrywkach Europy.

Ileż wtedy przeczytaliśmy tekstów o upokorzeniu, kompromitacji, bolesnej lekcji i jakich to jeszcze słów nadużywa się w podobnych okolicznościach. Ileż to spekulacji przeczytaliśmy także przed tegorocznymi półfinałami, że oto historia znów się powtórzy, zarówno ze względu na tkwiący ponoć w klubowym DNA Realu nawyk zwyciężania, jak i ze względu na wpisaną ponoć w osobowość Pepa Guardioli skłonność do przekombinowywania w kluczowych momentach, powodującą, że tylekroć w roli szkoleniowca Bayernu, a później Manchesteru City nie był on już w stanie – w rozgrywkach europejskich, bo ligi krajowe wygrywa seryjnie – nawiązać do swoich wczesnych sukcesów, odniesionych z Barceloną.

Powiedzmy od razu: niewykluczone, że jeszcze takie teksty przeczytamy, zarówno przed finałowym meczem Manchesteru City z Interem, jak i po nim, jeśli drużynie Guardioli i tym razem nie uda się wygrać. Z pewnością przeczytamy je dziś w mediach hiszpańskich, które – porażone różnicą klas, jaka ujawniła się tego środowego wieczora w Manchesterze – domagać się będą głowy trenera Carlo Ancelottiego, a wraz z nim pewnie także kilku weteranów z jego drużyny, ze zmienionym po godzinie gry Luką Modriciem na czele. Od meczu nie minął jeszcze kwadrans, a ja w spływających już po nim pierwszych relacjach natrafiałem na zdania o walcu, który rozjechał nieruchawą obronę Realu, o zawstydzeniu, żenadzie, obciachu, deklasacji. Zupełnie, jakby nie można się było zachwycać koncertem gry Manchesteru City bez równoczesnego podkreślania, na jak żenującym – rzekomo – tle podopieczni Pepa Guardioli zechcieli go dać.

Doskonałość, absolut

Doskonałość w futbolu nie istnieje – powtarza często trener Manchesteru City, ale niech nas to nie zmyli: od chwili, gdy 15 lat temu został trenerem Barcelony, nie przestaje jej szukać. Od zawsze wierny krujfiańskim kanonom, rozwinął idee głoszone niegdyś przez legendarnego Holendra i przeniósł je na niewyobrażalne w jego czasach poziomy. Przekombinowywał? Wolne żarty: raczej badał, a potem przesuwał granice możliwości rozwoju tej dyscypliny sportu, samemu się rozwijając i inspirując do rozwoju kolejne roczniki trenerów i piłkarzy.

Wczorajsze starcie City z Realem pokazało, ile jeszcze przed nim na tej drodze. Przez pierwsze pół godziny goście w zasadzie nie byli w stanie wyjść z własnej połowy, a piłkarze Guardioli – który mówił po meczu, że inspirowała ich również ubiegłoroczna porażka – spędzili przy piłce osiemdziesiąt procent czasu. Przez pierwsze czterdzieści pięć minut strzał na bramkę Realu zdążył oddać każdy zawodnik w błękitnej koszulce, poza bramkarzem Edersonem i obrońcą Diasem. Intensywność pressingu, z jaką naciskali gospodarze, płynność akcji, wymienność pozycji poszczególnych zawodników, łatwość, z jaką znajdowali sobie wolną przestrzeń na boisku, tworząc umożliwiające szybką grę podaniami trójkąty, odwaga wygrywających kolejne pojedynki defensorów (Kyle Walker nieustępujący w żadnym sprincie doskonałemu zwykle Viniciusowi Juniorowi), dryblingi i kluczowe podania Jacka Grealisha, siła absorbującego obronę Realu Erlinga Haalanda (tym razem gola nie strzelił, ale w sezonie ma ich ponad pięćdziesiąt), wizjonerstwo biegających za jego plecami Bernardo Silvy (w pierwszym meczu wypadł blado, wielu się spodziewało, że rewanż zacznie na ławce rezerwowych – wyszedł w pierwszym składzie i zdobył dwie bramki) i Kevina de Bruyne, spokój dominujących w środku pola Rodriego i İlkaya Gündoğana, klasa operującego już nie na obronie, tylko w drugiej linii Johna Stonesa, a w związku z tym ustawienie drużyny odwołujące się do znanego sprzed stu lat systemu W–M – wszystko to niby poznawaliśmy z miesiąca na miesiąc tegorocznych rozgrywek coraz lepiej, ale tutaj osiągnęło poziomy naprawdę bliskie absolutu.

Pamiętam, jak po finale Ligi Mistrzów między Barceloną Guardioli a Manchesterem United Aleksa Fergusona zszokowany Szkot wyznawał, że Katalończycy zabrali jego piłkarzy na karuzelę – ale dziś Guardiola mógł chyba czuć się jeszcze bardziej spełniony niż w 2011 roku na Wembley, zwłaszcza że tym razem za cieniami jego piłkarzy uganiali się wielokrotni zdobywcy Ligi Mistrzów. Gdyby nie fenomenalna postawa w bramce Realu Thibauta Courtois, gdyby nie fakt, że w drugiej połowie gospodarze spuścili nieco z tonu, ich zwycięstwo mogłoby być jeszcze wyraźniejsze, a i tak zdołali strzelić cztery gole. Kumulacja genialnych akcji Manchesteru City – jak krótkie rozegranie rzutu rożnego w pierwszej połowie, szybki przerzut de Bruyne na drugą stronę do Akanjiego i strzał Haalanda powstrzymany przez bramkarza gości, jak podanie Gündoğana do Haalanda w drugiej połowie, również niebędące asystą, jak wymiana podań Rodriego z Fodenem, odgrywającym z pierwszej piłki przed bramką Alvareza – była taka, że w zasadzie każdemu można by poświęcić osobny akapit i zbudować na nim całą meczową relację, a tutaj daje się je skompresować w jednym zdaniu. Po jego napisaniu można zresztą zauważyć i to, niepokojące skądinąd oblicze doskonałości: potęgę swojej nowej drużyny Guardiola mógł zbudować za pieniądze katarskich szejków, którzy kupili mu wszystkie potrzebne narzędzia, kupili wszystkich potrzebnych piłkarzy, a gdyby zechciał, kupiliby mu jeszcze i przenieśli do Manchesteru Sagrada Familię albo chociaż Casa Battló, żeby pod angielskim niebem nie tęsknił już za Katalonią.

Klęska, sukces

Kiedy piszę te słowa, Manchester City ma szanse na potrójną koronę – na dwie kolejki przed końcem sezonu jest o krok od mistrzostwa Anglii, zagra w finale Pucharu Anglii i w finale Ligi Mistrzów – ale teoretycznie może jeszcze nie zdobyć ani jednego trofeum. Wszystko wskazuje na to, że mistrzostwa Anglii nie zdobędzie fantastycznie grający przez cały sezon Arsenal Mikela Artety, wyprzedzony na ostatniej prostej długiego wyścigu przez Manchester City właśnie. O Realu już wiemy: choć zwycięski przed rokiem, tym razem nie wygra ani Ligi Mistrzów, ani ligi hiszpańskiej, w której od kilku dni triumfuje Barcelona. Na pomeczowej konferencji Carlo Ancelotti pytany był w związku z tym o swoją przyszłość – ma wprawdzie jeszcze rok kontraktu, no ale przecież poniósł właśnie „straszliwą klęskę”.

Kilka tygodni temu, kiedy z play-offów NBA odpadła drużyna Milwaukee Bucks, koszykarza tej drużyny, Giannisa Antetokounmpo, zapytano, czy uważa sezon 2022/23 za porażkę. „Zadałeś mi to samo pytanie rok temu – odpowiedział Grek nagabującemu go dziennikarzowi. – Czy co roku dostajesz awans? Pewnie nie, więc czy każdy taki rok jest porażką? Nie. Każdego roku pracujesz, by osiągnąć cel. Niezależnie od tego, czy chodzi o awans, opiekę nad rodziną, zapewnienie im domu czy opiekę nad rodzicami. Dążysz do celu. To nie porażka. To kroki do sukcesu. Michael Jordan grał w koszykówkę piętnaście lat i zdobył sześć mistrzowskich tytułów. Pozostałe dziewięć to była porażka?”.

W sporcie nie ma porażek – kontynuował Antetokounmpo – są dobre i złe dni. „Wrócimy w przyszłym roku. Postaramy się być lepsi. Spróbujemy zbudować dobre nawyki, postaramy się grać lepiej” – dodawał. A jego słowa przywoływał niedawno także dzisiejszy trener Realu, powtórzmy: najbardziej utytułowany szkoleniowiec w europejskich pucharach spośród tych, którzy pracują jeszcze w tym fachu. „W sporcie jest tak, że o wiele częściej się przegrywa niż wygrywa. Mam szafkę z wieloma trofeami w domu, ale gdybym miał uwzględnić wszystkie, których nie zdobyłem, to nie byłaby szafka, tylko cały dom” – mówił. „O porażce możemy mówić wtedy, kiedy nie starasz się wykonać swojej pracy tak bardzo, jak byś mógł. Bo kiedy dajesz z siebie wszystko, masz czyste sumienie” – dodawał.

W meczu z Manchesterem City jego piłkarze i on sam naprawdę próbowali dać z siebie wszystko, a po ostatnim gwizdku trener gości usiłował wytłumaczyć żądnym krwi dziennikarzom prostą prawdę, że o ile rok temu jego piłkarze byli lepsi, tym razem lepsi okazali się zawodnicy Guardioli. Nawet jeśli rola Modricia, Benzemy czy Kroosa w drużynie z Madrytu będzie się, z racji wieku, zmniejszała, to przed Viniciusem, Rodrygo, Camavingą, Valverde i pozostałymi kariera dopiero się otworzyła. Z pewnością wrócą w przyszłym roku, tak jak tylekroć wracali w roku poprzednim. Podobnie zresztą jak Manchester City, dla którego mecz z Interem w Stambule będzie drugim występem w finale Ligi Mistrzów w ciągu ostatnich trzech lat.

Mickiewicz, Grealish

„Zbliżając się do literatury, zbliżamy się do przestrzeni klęski – napisał 26 lat temu Marian Stala. – Najpierw jest ryzyko artystycznego niespełnienia (i niedocenienia przez odbiorców), potem – ryzyko cierpienia, jakie towarzyszy kreacji, wreszcie – ryzyko zetknięcia się ze złem i bólem tkwiącym w świecie”. Mam wrażenie, że o wszystkich tych trzech ryzykach możemy mówić także zbliżając się do futbolu. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy (to z kolei uwagi Dariusza Wołowskiego z „Gazety Wyborczej”): „Sport stał się zero-jedynkowy. Zwycięzca to ten, który jest wielki, dzielny, który pracował i poświęcał się więcej niż inni. Przegrany to trędowaty, leń, nieudacznik i cokolwiek chcemy. Z pewnością czasy, gdy światem zawładnęły media społecznościowe ze swoją łapką w górę lub w dół, sprzyjają traktowaniu porażki jako czegoś wstydliwego”.

Ileż to łapek w dół otrzymywał po tamtej ubiegłorocznej porażce Manchesteru City z Realem tak bardzo dziś wychwalany Jack Grealish. Ileż to razy wypominano mu tamte dwa strzały, mimo iż chybiły celu zaledwie o włos. Ileż to razy wypominano mu kwotę, jaką zapłacił za niego Manchester City. Ileż to razy orzekano, że nie było warto. Ileż to razy kwestionowano również jego rolę w reprezentacji Anglii. Ileż okrutnych memów wyprodukowano na jego temat.

A przecież – pisał Stala – „bywały (i bywają) takie dotknięcia klęski, ciemności, cierpienia, które zmieniają się w Zwycięstwo”. Na polu literatury czymś takim byłyby, zdaniem autora „Notatki o klęsce”, liryki lozańskie Mickiewicza, ale – jak widać – na polu futbolowym również znalazłoby się mnóstwo przykładów wczorajszych porażek, które pozwoliły wygrać dziś albo pozwolą wygrać jutro. A potem spokojnie znosić kolejną porażkę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej