Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nawet jednak jeśli rację mają fachowcy, skutki ich diagnozy budzą sprzeciw wielu z nas. Nie chcę, by mojej lekturze gazet czy słuchaniu niektórych rozgłośni towarzyszyło smutne zadziwienie: jak też my się nie lubimy między sobą (a może to już jest nienawiść?). Niedawno bardzo zaangażowany prawicowo dziennikarz (znany z tego, że w dyskusjach przerwie zawsze i każdemu, z kim się nie zgadza) opublikował w swojej gazecie artykuł odsądzający inną gazetę od czci i wiary. Podkreślam: gazetę jako taką, nie tezy jednego publicysty, z którymi zawsze wolno polemizować, ani też analizę rzeczywistości, której zawsze wolno dowieść, że nie jest trafna czy nawet nie jest prawdziwa. Przykro mi, ale ten rodzaj wojny, beztrosko operujący epitetami i emocją, zaczyna mi przypominać jakieś paskudne czasy zamierzchłe, kiedy też ogłaszało się manifesty przeciw "szkodnikom", wskazywanym jako zagrożenie. A przecież wiem, że kryteria autora leżą na antypodach tamtych kryteriów... Po co więc?
To samo pytanie "po co?" chciałoby się powtarzać po niejednym programie, opartym z założenia właśnie na wojnie wszystkich ze wszystkimi. Jeśli tydzień po tygodniu gromadzi się przed mikrofonem czy kamerą ludzi, których jedynym zadaniem jest dezawuować racje innych i na tym tle udowadniać racje własne, nie można przecież udawać, że dziennikarzowi o tę wojnę nie chodzi. Tym bardziej że odnosi się wrażenie, iż świetnie się przy tym bawi (i to nawet nie tylko on sam, ale i jego goście). A że odbiorca tej wojny ma już zupełnie dosyć, bo pożywić się tym nie sposób, to pewnie nie ma żadnego znaczenia. Może zresztą się mylę, może owa "rozrywka" rzeczywiście cieszy się aprobatą większości?
A wtedy fakt, że nie ma kiedy zwrócić uwagi odbiorcy i swoich gości poprosić o odniesienie się do takich bolesnych spraw, jak "jubileusz" zagarnięcia Tybetu przez Chiny, ledwo docierający do świadomości tylu wolnych krajów, czy wiadomość o wypędzaniu organizacji pozarządowych usiłujących ratować głodujący Darfur (zagrożona jest m.in. PAH) - otóż ten fakt schodzi na taki margines uwagi i opinii, że przestaje się liczyć. I tyle.