Chłopcy z placu Maxwella

Nie mija szok po śmierci Maxwella Itoyi. Najprawdopodobniej przypadkowa ofiara interwencji policji może stać się symbolem walki z ksenofobią.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Także dziś o pierwszej w nocy zadzwoni jego budzik w komórce. Światła jakiegoś przejeżdżającego samochodu na chwilę rozjaśnią pokój. Monika się nie poruszy. Prawie nie będzie oddychać. Od śmierci męża nie sypia nocami, czeka, aż zabrzmi ta melodyjka. Pojawia się wtedy uczucie, że Max przekręci się na bok i wyłączy telefon. Potem zwlecze się z łóżka i jak co dzień zaspany ruszy do kuchni, a ona po kilku minutach usłyszy trzaśnięcie drzwi. Wtedy odwróci się na bok i dalej będzie spokojnie spała, a Maxwell jak zawsze będzie jechał do pracy na "stadion". Tak było tamtej feralnej niedzieli.

Stadionie, mój domu

W środku nocy ulice Okrzei czy Jagiellońska są zakorkowane niczym w godzinach szczytu. W tym czasie samochody zapełniają powoli okolice dworca PKS. "Stadion" - a raczej to, co z niego zostało - to jakby wciąż odrębne miasto, niepolskie miasto. Targowisko żyje własnym rytmem. Mówi się tu niezrozumiałymi językami: angielskim z dziwnym akcentem, łamanym polskim, urdu, hindi, nigeryjskimi dialektami: Ibo, Edu, Joruba. Obcy z Mokotowa, Żoliborza czy Woli czują się tu nieswojo. Może tak samo niepewnie czuł się policjant, którego przysłano akurat tamtego dnia na rutynową kontrolę?

Największą grupą Afrykańczyków zamieszkujących Polskę są imigranci z Nigerii. Szacuje się, że jest to co najmniej 80 proc. przyjezdnych z Afryki.

- Około dwóch tysięcy - uważa Marta Uwadizu, afrykanistka. Choć przyznaje, że dane nie są pewne. Wśród Nigeryjczyków najliczniejsi są pochodzący z południa Ibo. Ponoć to lud ruchliwy i aktywny. Plemię zdobywców i podróżników. Max należał jednak do mniejszego Edo. To z ich regionu dochodziły ostatnio wieści o krwawych zamieszkach, porwaniach chrześcijan.

Wielu Nigeryjczyków, zanim usłyszało o Polsce, poznało nazwę "stadion". Mówiono o nim na bazarach w Lagos i w delcie Nigru, gdzie unoszą się zapachy ropy i pieniędzy. Tu, na bazarze przy Dworcu PKS Stadion, można spotkać swoich. Tych, którzy żyją w Polsce, i tych, którzy są tylko przejazdem w drodze na zachód.

Magdalena Szeniawska, autorka pracy magisterskiej o migracjach w kontekście życia obcokrajowców handlujących na Stadionie Dziesięciolecia, uważa, że o ich przyjeździe do Polski zazwyczaj decydował przypadek.

- Jeszcze kilka lat temu w Nigerii łatwo było o polską wizę. Składali zazwyczaj do wszystkich państw, ale przyznawali ją tylko nasi urzędnicy - mówi Szeniawska.

Mąż Katarzyny Enemuo, śpiewaczki związanej z Teatrem Węgajty, również muzyk, wydał ponad 20 tys. zł na przyjazd do Polski.

- W tej kwocie mieścił się nie tylko bilet, ale także "opłaty" dla przeróżnych pośredników, którzy załatwiali pozwolenia - mówi Enemuo.

Buty z nadrukami

Maxwell przyjechał 8 lat temu. Otrzymał wizę, gdyż w mieszkaniu w Warszawie znaleziono zwłoki jego kuzyna. - Podobno to było zabójstwo - mówi jego żona. Zajął się pogrzebem i już został na stałe.

Poznali się na stadionie. Monika pomagała handlującej koleżance, a on sprzedawał buty i tiszerty "z nadrukami". Wiecznie rozbawiony i uśmiechnięty. Ujął ją swoim charakterem.

Tej niedzieli zadzwonił do niej o ósmej. Rozmawiali, że przyjdzie po pracy i pójdą na Pola Mokotowskie, wypróbować nowe rowery dla dzieci. Na obiad miało być nigeryjskie egusi, potrawa z tłuczonych pestek arbuza lub dyni, bo schabowym nigdy nie mógł najeść się do syta.

Max chciał rzucić pracę. Nie cierpiał jej - 16 godzin na nogach. Robota dzień w dzień, noc w noc. Jak wielu Nigeryjczyków, handlował rzeczami "z nadrukami".

- Kupuje się zwykłe buty czy koszulki, na które domowym sposobem wprasowuje się marki Adidas, Nike, Reebok. Ale co w tym złego? Przecież nie kradniemy - mówią jego przyjaciele, z którymi rozmawiam w jedynym afrykańskim barze w Warszawie. Można tu dostać nigeryjskie przysmaki, np. głowę kozy przygotowaną razem ze skórą. - Przecież kupują od nas Polacy, cała Praga - dodają.

Max obiecywał żonie, że jak tylko odłożą większą kwotę, wyjadą do Niemiec, Austrii albo Anglii.

- Gdziekolwiek, ciągle mu się zmieniało - mówi Monika. - Mówił, że pracuje tam tylko dlatego, aby dzieci nie musiały robić tego, co on. Snuł marzenia, że Dawid zostanie piłkarzem, a Dorota, na którą mówił Serene - tenisistką.

Zamieszki przegranych

Oke pochodzi z delty Nigru. Pracował w nigeryjskiej organizacji pozarządowej i przyjechał do Polski na wymianę. Miał się nauczyć, jak promować afrykańską kulturę, i został w Warszawie na stałe. 23 maja też był na stadionie. Poszedł kupić afrykańskie jedzenie. Mówi, że tu są najlepsze zielone banany i kozie mięso.

- Usłyszałem krzyk. Ludzie wrzeszczeli: "Zabili czarnego". Potem widziałem tylko tę krew. Trudno mi uwierzyć, że coś takiego mogło się zdarzyć w Polsce, kraju Unii Europejskiej. Myśmy uciekli z Nigerii przed takimi rzeczami. To mógł być każdy z nas. Zabili go tylko dlatego, bo był czarny - opowiada wstrząśnięty i dodaje: - A potem mnie aresztowali. Łapali wszystkich Afrykańczyków, jak leci.

Wciąż nie wiadomo, w jakiej sytuacji broń wypaliła ani czy Max próbował szarpać się z policjantem. Według świadków był przypadkową ofiarą: próbował jedynie ująć się za jednym z zatrzymanych Afrykańczyków, bo mówił stosunkowo dobrze po polsku.

- Sądzę, że ta śmierć była punktem kulminacyjnym. Te wszystkie nagromadzone w nich frustracje po prostu wybuchły - mówi Marta Uwadizu, żona piłkarza grającego w Legionovii Legionowo. - Oni wiedzą, że ciężko im walczyć w Polsce o sprawiedliwość. Trudno przeforsować cokolwiek w kraju, w którym nawet w urzędzie imigracyjnym zdarza się, że nikt nie mówi po angielsku. Rzucanie w policję krzesełkami było ich jedynym sposobem wyrażenia złości.

Większość Nigeryjczyków przyjeżdżających do Polski - według Uwadizu - jest skazana na życiową porażkę. Wyruszając w wielką podróż do nieznanej Europy, mają wielkie plany. Sukces osiągną jednak tylko nieliczni. Tak jak John Abraham Godson, nigeryjski radny, czy autor książki "Stadion. Diabelskie igrzyska" Ify Nwamana.

Chcą być piłkarzami, skończyć studia, założyć własny biznes. Jednak piłkarze, którzy trafiają tu na przesłuchania, bo jakiś menadżer obiecał im grę w Barcelonie albo Mediolanie, kopią piłkę w polskich ligach okręgowych: w klubach, które płacą im grosze. Większość nigeryjskich chłopców handlujących butami na stadionie nie ma wykształcenia lub wykształcenie średnie, którego nigdzie nie można potwierdzić.

- Kto zatrudni Nigeryjczyka bez znajomości języka? - mówi Marta Uwadizu. - Sama rozglądałam się za pracą dla męża poza branżą piłkarską i nie ma nic. Dlatego "stadion" i nielegalny handel jest dla wielu z nich jedyną alternatywą. Wrócić do kraju też nie mogą, bo to jest trochę jak z Polakami, którzy wolą żyć w Paryżu pod mostem, niż przyznać się do porażki. Tylko dla nas to jest jedynie porażka osobista, a tam w Afryce całej rodziny. Na wyjazd syna do Europy składają się rodzice, wujowie, kuzyni. Potem wysłany musi się czymś odwdzięczyć, zarabiając na bliskich w Afryce - tłumaczy Uwadizu.

O zarobkach na "stadionie" krążą legendy. Ponoć do czasu zamknięcia korony można było wyciągnąć około 5 tys. złotych. Obecnie w zależności od funkcji (są sprzedający i tzw. naganiacze) góra do 3 tys. miesięcznie. O ile towar nie zostanie zarekwirowany przez policję.

Nie doczekałeś starości

"Zrobiliście wielką krzywdę, wy, którzy zabiliście Maxwella, że nie pozwoliliście mu dorosnąć" - nucili w miejscu śmierci jego przyjaciele. - Tak się u nas śpiewa ludziom, którzy zostali zabici w młodym wieku - mówi łamaną polszczyzną Nigeryjczyk z plemienia Joruba. - My nie chcemy mówić, że w Polsce jest rasizm. Jednak nie rozumiem powodu, dlaczego policjant strzelał. Chcemy, aby powiedzieli nam prawdę o tym, co się stało. Bo dotychczas policja nas oszukuje!

Podobną prośbę do prokuratury wystosowała Fundacja "Afryka Inaczej": "Zwracamy się z apelem o rzetelne wyjaśnienie tragicznego zdarzenia, które miało miejsce na warszawskim stadionie w niedzielę 23 maja. (...) Dziś apelujemy o dołożenie wszelkich starań, aby zapobiec eskalacji niedomówień. Wierzymy, że prokuratura wyjaśni w sposób obiektywny wszystkie okoliczności śmierci Nigeryjczyka, który był ojcem trójki dzieci, mieszkał wśród nas. Nie możemy odmówić jego rodzinie prawa do prawdy o jego śmierci".

W sobotę na placu przy dworcu PKS odbył się niewielki happening. Przyjaciele zmarłego nadali tamtejszemu placowi targowemu symbolicznie jego imię.

Monika wciąż nie powiedziała dzieciom, że ich ojciec nie żyje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010