Nigeria: na zawsze podzieleni

Kiedy 60 lat temu Nigeria ogłaszała niepodległość, nie była biedniejsza od Indonezji. Dziś bardziej przypomina Indie – bogaty kraj biednych ludzi. Największe państwo w Afryce przeżywa najpoważniejszy kryzys w swojej historii.
w cyklu STRONA ŚWIATA

30.07.2021

Czyta się kilka minut

Nigerii przepowiadano, że pogrąży się w narodowościowych i religijnych wojnach i prędzej czy później rozpadnie na części. Połowę ludności nowego państwa, powstałego w 1960 roku z części brytyjskich zdobyczy kolonialnych w zachodniej Afryce, stanowili muzułmanie, a drugą chrześcijanie. Muzułmanie żyli na północy, chrześcijanie – na południu. Poza brytyjskim poddaństwem i narzuconym przez przybyszów językiem angielskim Nigeryjczyków z północy i południa łączyło niewiele więcej. Południowe królestwa i państwa-miasta położone na wybrzeżu Atlantyku miały inną historię i tradycje niż północne sawanny – dawne ziemie muzułmańskich imperiów, emirów i sułtanów z Sahelu i Sahary.

Pierwsza dekada niepodległości zdawała się potwierdzać obawy czarnowidzów.  Narodowościowe, religijne i regionalne partykularyzmy rodziły nieufność, konflikty zbrojne i pogromy, które w 1967 roku doprowadziły do wybuchu wojny domowej. Region Wschodni, zamieszkany głównie przez Ibów i położony w delcie Nigru, gdzie znaleziono roponośne złoża, najpierw zażądał większego udziału w petrodolarowych zyskach, potem autonomii, a w końcu, gdy na północy kraju wybuchły pogromy Ibów, ogłosił secesję i powstanie niepodległej republiki Biafry.

Po trzech latach rebelia została stłumiona. Od kul, a głównie z chorób, głodu i wycieńczenia zginęło ponad milion ludzi, a według niektórych źródeł, nawet dwa, trzy razy więcej. Biafrańska wojna przeciwko zbuntowanym Ibom została uznana za pierwszą ludobójczą wojnę od zagłady Żydów podczas II wojny światowej.

Złodzieje na ratunek

Ratunkiem przed rozsadzającymi Nigerię od środka podziałami i konfliktami miały być dyktatorskie rządy wojska, jedynej państwowej instytucji, która działając na rozkaz, miała być wolna od narodowościowych i religijnych waśni i jako jedyna w całym kraju scalać Nigeryjczyków, a nie ich dzielić. Okazało się to iluzją. Poza pierwszym zamachem stanu dokonanym w styczniu 1966 roku przez oficerów, wśród których przeważali Ibowie, i krótkimi rządami (1977-79) wywodzącego się z Jorubów gen. Oluseguna Obasanjo (oddał władzę cywilom, a w 1999 roku sam ponownie został cywilnym prezydentem i rządził przez osiem lat) pozostali wojskowi dyktatorzy wywodzili się z muzułmańskiej północy, która zawsze dominowała w nigeryjskim wojsku.

Wojskowi utrzymali jedność Nigerii, a żeby utrudnić secesję, podzielili ją z trzech (Północny – muzułmanów, Zachodni – Jorubów i Wschodni – Ibów) na prawie czterdzieści stanów. Ich dyktatorskie rządy wyrodziły się w tyranię, gwałcącą prawa oraz wolności obywatelskie i przeżartą przez korupcję. Szacuje się, że podczas rządów kolejnych wojskowych dyktatorów (1966-79 i 1983-99) z nigeryjskiego skarbca skradziono prawie 400 mld dolarów, głównie petrodolarów. To kilkakrotnie więcej niż Ameryka wydała po II wojnie światowej na odbudowę Europy w ramach planu Marshalla.

Kres rządów dyktatorów w mundurach nadszedł wraz ze śmiercią ostatniego z nich, Saniego Abachy (1993-98) i  gospodarczym upadkiem, do jakiego doprowadzili Nigerię. W 1999 roku przeprowadzono wolne wybory i władza wróciła w ręce cywilów, choć z czterech panujących od tego czasu prezydentów aż dwóch – Obasanjo i rządzący do 2015 roku Muhammadu Buhari – to byli wojskowi dyktatorzy na emeryturze. Wybór Buhariego uznano za dowód desperacji, w jakiej znaleźli się jego rodacy, którzy uznali, że tylko ktoś rządzący żelazną ręką może uratować Nigerię przed jeszcze większym upadkiem.

Pasterska wojna

Rządy Buhariego okazały się jednak gorzkim rozczarowaniem. Obiecywał zaprowadzić porządek i dyscyplinę, a na półmetku jego drugiej i ostatniej kadencji Nigeria jest w jeszcze gorszych tarapatach, niż była, gdy obejmował w niej władzę.

Jako wojskowy miał lepiej poradzić sobie ze zbrojnym powstaniem dżihadystów z ugrupowania Boko Haram, którzy rozpanoszyli się na północnym wschodzie kraju, na brzegach jeziora Czad. Rozgromieni na początku jego prezydentury dżihadyści zebrali jednak siły i odrodzili się na nowo, a co gorsza, wiosną ich powstanie zostało przejęte przez zachodnioafrykańską filię Państwa Islamskiego, które ogłosiło wybrzeża jeziora Czad swoim wilajetem (ma je też na Saharze, w Sahelu, a także we wschodnim Kongu i na północy Mozambiku).

Ale obok rebelii dżihadystów, jeszcze krwawszymi konfliktami wstrząsającymi Nigerią stały się wojny o ziemię i wodę między osiadłymi rolnikami i wędrownymi pasterzami oraz przestępcze rajdy rabusiów, kradnących stada bydła, napadających na szkoły z internatami i porywających z nich dzieci dla okupu. Przestępcze gangi, paraliżujące północy zachód kraju, Kadunę, Katsinę, Zamfarę i Yobe, współpracują w dodatku z dżihadystami z północnego wschodu i mogą okazać się ogniwem, które połączy ich z towarzyszami broni z Sahelu.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. 


Drugim, jeszcze niebezpieczniejszym łącznikiem mogą okazać się pasterze z ludu Fulani, jednego z największych w całej Afryce zachodniej i rozproszonego po niemal wszystkich jej krajach. Fulanie, z których wywodzi się obecny prezydent Buhari, od stuleci żyją z pasterstwa. Mieszkali i wypasali swoje stada na sawannach północy, ale zmiany klimatu, które sprawiły, że Sahara zsuwa się coraz bardziej na południe, zmusiły ich do poszukiwania pastwisk gdzie indziej. Łatwy dostęp do broni powoduje, że zarówno pasterze szukający pastwisk, jak i rolnicy broniący przed nimi swoich ziemi tworzą zbrojne milicje, a spory i konflikty przeradzają się w regularne wojny, w których giną tysiące ludzi. W tym roku gubernatorzy z wielu stanów południa i południowego zachodu zakazują, wbrew nigeryjskiemu prawu, swobodnego wypasu bydła, a polityczni radykałowie zdobywają coraz większy poklask i wpływy, żądając, by pasterzy, a najlepiej wszystkich Fulan przegnać precz, na północ. Oskarżają też prezydenta Buhariego, że zachowując bierność w sporze, trzyma w istocie stronę swoich ziomków.

Buhari, który jako wojskowy tyran słynął ze zdecydowania i surowości, rzeczywiście sprawia wrażenie powolnego. Trudno się zresztą dziwić – za dwa lata będzie obchodził 80. urodziny, od lat uskarża się na rozmaite dolegliwości, wiecznie odwiedza lekarzy. Te nieustanne nieobecności także wytykają mu jego krytycy i polityczni przeciwnicy. Narzekają, że zamiast rządzić, przesiaduje w gabinetach lekarskich, a w dodatku nie w stołecznej Abudży czy Lagos, ale w Londynie. W tym roku odwiedzał londyńskich lekarzy już dwukrotnie, a od początku prezydentury – sześciokrotnie.

Zwykle, pod nieobecność Buhariego, rządy w Nigerii obejmował jego zastępca, wiceprezydent Yemi Osinbajo, którego rodacy nie mogli nachwalić się jako sprawnego, dobrego gospodarza. Ostatnio jednak Buhari wybiera na zastępcę kogoś innego. Nie spodobało mu się, że pod jego nieobecność Osinbajo zwolnił szefa służb bezpieczeństwa. Poza tym, zgodnie z niepisaną umową, po dwóch kadencjach Buhariego, muzułmanina z północy, prezydentem kraju powinien zostać przedstawiciel południa. Na prezydenturę ostrzą sobie zęby Jorubowie z południowego zachodu, ale wywodzący się z Jorubów Osinbajo nie uchodzi za faworyta tamtejszych elit.

Cierpliwość Jorubów

Na początku lipca w sąsiednim Beninie tamtejsza policja aresztowała przybyłego z Nigerii Sundaya „Igboho” Adeyemo. Zarzuca mu się, że nielegalnie przekroczył granicę, a także konszachty z tamtejszymi przemytnikami (Adeyemo zajmuje się m.in. handlem samochodami). Sąd w benińskim Cotonou odmówił jednak prośbie władz Nigerii, które zażądały wydania im Adeyemo, oskarżanego w kraju o podżeganie do narodowościowej nienawiści i nielegalne posiadanie broni.

O Adeyemo zrobiło się głośno, gdy jesienią, podczas obchodów Dnia Niepodległości, wezwał rodaków, Jorubów, żeby odłączyli swój kraj od reszty Nigerii i ogłosili się niepodległą republiką. Został wtedy wyśmiany, ale zdobyty rozgłos pomógł mu pomnożyć zwolenników, gdy wiosną zażądał, by z kraju Jorubów wyrzucić wszystkich fulańskich pasterzy, których oskarżył o bandytyzm, religijny fanatyzm i sprzyjanie dżihadystom. W konflikcie między osiadłymi rolnikami a pasterzami Fulanami dżihadyści z Boko Haram, Państwa Islamskiego czy al-Kaidy stają często w obronie pasterzy zarówno w Nigerii, jak i Kamerunie, Nigrze, Mali czy Burkina Faso. Zjednując sobie poparcie i wdzięczność, traktują fulańską młodzież jako źródło rekrutów.

Wezwania do separatyzmu nie znajdowały dotąd wśród Jorubów posłuchu, dlatego zaskoczeniem dla wszystkim był zajazd nigeryjskiej policji na domostwo Adeyemo w Ibadanie. Uznano to za demonstrację siły federalnego rządu wobec gubernatorów z południowego zachodu, z których wielu podziela poglądy Adeyemo, ale w trosce o polityczne kariery nigdy nie powiedzieliby tego publicznie. Na początku lipca, podczas narady gubernatorów z południowego zachodu, odcięli się oni od separatyzmów, ale w apelu do rządu federalnego przekonywali, że głębsza decentralizacja i większa autonomia stanów jest najlepszym sposobem na nigeryjskie bolączki.

Adeyemo uciekł policjantom, a trzy tygodnie później został aresztowany w Beninie. Pewni siebie Nigeryjczycy posłali nawet po niego policyjny odrzutowiec, ale Benin, maleńki i ubogi kuzyn zza miedzy, nie wydał im zbiega, co w Abudży odebrano jako policzek. 

Biafra ma sojusznika

Łatwiej poszło Nigeryjczykom z Kenią, gdzie miesiąc wcześniej został zatrzymany Nnamdi Kanu, samozwańczy przywódca odrodzonych separatystów Biafry. Jego krewni i zwolennicy twierdzą zresztą, że nie został aresztowany i wydany władzom Nigerii, ale porwany.

Kanu, będący obywatelem Wielkiej Brytanii, siedem lat temu założył ruch zwolenników Biafry i rozgłośnię Radio Biafra, w którym, nadając z Londynu, domagał się, by mieszkańcy dawnej Biafry mogli w plebiscycie zdecydować, czy chcą pozostać w Nigerii, czy też odłączyć się od niej i utworzyć własne niepodległe państwo. W 2015 roku Kanu został aresztowany w Lagos i oskarżony o działalność wywrotową, ale uwolniony za kaucją uciekł z Nigerii. Jego krewni twierdzą, że w czerwcu, w garażu na lotnisku w Nairobi został napadnięty i porwany na zlecenie nigeryjskich władz. Rząd Kenii zapewnia, że o niczym nie wie. Milczą też władze Nigerii, które pod koniec czerwca triumfalnie ogłosiły, że zbiegły Kanu został zatrzymany i tym razem stanie przed sądem.

Ale pod koniec lipca, kiedy miał się rozpocząć jego proces, więzień „z powodów logistycznych” nie został doprowadzony przed oblicze sędziego Binty Nyako, a ten wyznaczył nowy termin rozprawy na 1 października. Krewni i zwolennicy Kanu alarmują, że jest poddawany torturom i wzywają rząd Wielkiej Brytanii, by upomniał się o swojego obywatela. 

Obawiając się, że separatyzm biafrański nie zginął wraz z końcem biafrańskiej wojny, rządzący Nigerią wojskowi już dawno podzielili Region Wschodni na wiele stanów, a od kraju Ibów odłączyli roponośną deltę Nigru. Tamtejszą rebelię uśmierzono płacąc haracz piratom atakującym tankowce i rurociągi i zatrudniając ich jako strażników pilnujących petrodolarowego interesu. Ale przywódcy ludów Ijaw czy Ogoni z delty Nigru wciąż narzekają, że federalne władze okradają ich z „czarnego złota” i ciekawie przysłuchują się wezwaniom biafrańskich separatystów, by rozstać się z Nigerią i wspólnie spróbować samodzielności.

Wyznawcy niepodległości Biafry znaleźli też chętnego sojusznika zza miedzy, separatystów z sąsiedniego Kamerunu. Tamtejsze stany, położone na zachodzie kraju, przy granicy z Nigerią, także należały do Brytyjczyków i dopiero w 1961 roku, po specjalnym plebiscycie, zostały przyłączone do niepodległego od roku Kamerunu, byłej kolonii niemieckiej, a potem francuskiej. Mieszkańcy zachodnich prowincji od lat narzekają, że traktowani są w Kamerunie jako obywatele drugiej kategorii, a kilka lat temu skrzyknęli się w partię polityczną i partyzantkę, walczącą o oderwanie tych ziem od reszty kraju i ogłoszenie na nich niepodległej republiki Ambazonii.

Wiosną jeden z przywódców Ambazonii, Cho Ayaba, zawarł przymierze z Nnamdim Kanu i jego Biafrańczykami, w którym obiecali sobie dzielić się, czym mogą, i pomagać w walce o niezależność.

Bieda napędem

W maju dwaj amerykańscy uczeni i badacze (jeden z nich był ambasadorem w Nigerii) z uniwersytetu harvardzkiego i Rady Stosunków Międzynarodowych ogłosili raport, w którym nazwali Nigerię państwem upadłym. Ostrzegli też, że bieda i brak widoków na przyszłość przysparzają rekrutów wszelkiej maści radykalnym ugrupowaniom zbrojnym i politycznym.

Kiedy ogłaszała niepodległość, Nigeria nie była biedniejsza od Indonezji. Dziś, nazywana afrykańskimi Chinami z powodu licznej, ponad 200-milionowej ludności (w 2050 roku, z prawie 400-milionową ludnością ma stać się trzecim pod Chinach i Indiach najludniejszym krajem świata) bardziej przypomina Indie, nazywane bogatym krajem biednych ludzi. Nigdzie w Afryce nie spotka się tylu milionerów co w Nigerii, ale i nigdzie na świecie nie ma tylu nędzarzy. Bank Światowy obliczył, że za biedaka uchodzić może co drugi Nigeryjczyk, co trzeci nie ma co liczyć na zatrudnienie, a w najtrudniejszej sytuacji – podobnie zresztą jak w całej Afryce – są młodzi, stanowiący dwie trzecie ludności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej