Chłopcy od Elwiry

W Porębie Radlnej koło Tarnowa aniołowie nie mają skrzydeł. Miewają za to zbójeckie spojrzenia.

20.11.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Piotr, 29-letni, aniołem stróżem był już pięć razy. Waldis, kilka lat starszy Łotysz, osiem. Wolą nie podawać nazwisk, bo one nie mają znaczenia. Tutaj najchętniej mówią o sobie: "chłopcy".

Rzecz dzieje się w jasno otynkowanym domu, z którego roztacza się widok na łagodne wzgórza, teraz, po pierwszym śniegu, jakby skulone z zimna. Dom należy do Wspólnoty "Cenacolo", to znaczy "wieczernik". Mieszkają w nim byli narkomani, recydywiści, alkoholicy - aniołowie stróże.

Świderek

Piotr, w białym t-shircie, żywo gestykulujący gaduła, przypomina włoskiego sprzedawcę lodów. Wstaje o piątej jak wszyscy. Potem idzie do kaplicy. Następnie do kuchni. Przygotowuje dla chłopców śniadanie, a potem wszystkie posiłki, aż do kolacji. - Nic nie zapowiadało, że tu trafię - mówi, krojąc chleb.

Zanim został aniołem stróżem, urodził się w Dzierżoniowie pod Wrocławiem, w normalnej rodzinie. Porządnej. Wiedli spokojne życie. Matka uczyła polskiego, ojciec prowadził do kościoła i trzymał go krótko: "tego ci nie wolno, tego nie próbuj". Aż któregoś dnia w 1991 r. wyprowadził się i założył nową rodzinę. Piotr: - Nawet się ucieszyłem. Mama dużo pracowała. Miałem swobodę.

Już wtedy dusił się w Dzierżoniowie. Zdał na resocjalizację do Wrocławia.

W 1997 r. Piotr ma w głowie poukładane starannie i równo jak kafelki na ścianie w schludnym mieszkaniu: po magisterce dwa lata podyplomowej psychologii klinicznej, potem prywatny gabinet terapeutyczny i fucha wychowawcy w więzieniu na kawałek etatu - tylko po to, żeby mieć prawo do wcześniejszej emerytury. Później pora na ożenek, dzie­cko koło trzydziestki. Marzenie ma Piotr w tamtym czasie takie: wygrać milion dolarów. Bo wiadomo: jak ktoś ma kasę, to nie jest sam, no i nie musi martwić się o przyszłość.

Nie wiadomo, dlaczego w ten wykalkulowany świat wkrada się jakaś zadra. Piotr mówi: "coś". To "coś" wwierca się w mózg niczym świderek, mozolnie, wytrwale. "Coś" rozpycha się łokciami.

- Szukałem czegoś, czego nie umiałem nazwać - wyznaje Piotr, krojąc cebulę.

Waldis drobny, szczupły, z chłopięcą twarzą, przypomina ucznia liceum. W jasno otynkowanym domu zajmuje się przede wszystkim murarką. Gdy wspólnota decyzją biskupa Wiktora Skworca dostała dom i gospodarstwo należące wcześniej do wyższego seminarium duchownego, wszystko wyglądało tu inaczej. Nie było np. jadalni i przestronnej kuchni, w której gotuje Piotr: tylko dziura do wydawania posiłków. Pralni nie było ani przydomowego boiska. Tu chłopcy codziennie coś zmieniają.

Zanim Waldis został aniołem stróżem, Boga w jego życiu nie było ani na krztynę. Matka, do dziś nieochrzczona, należała do Komunistycznej Partii Łotwy i pracowała w jej strukturach. Ojciec, też niewierzący, miał zespół muzyczny, grał na perkusji i śpiewał, aż do czasu, gdy ciężko zachorował i umarł. Waldis miał wtedy osiem lat. Matka wracała do domu późno, więc biegał z dzieciakami między blokowiskami Rygi.

Kiedyś siedzi Waldis w szkole i widzi przez okno grupę rówieśników na motorach; modnie ubrani, z papierosami, z ładnymi dziewczynami. Myśli: "Ja też bym tak chciał". Myśli: "Oni się nie uczą, więc po co mi ta nauka?".

Wkrótce do nich dołącza. Po raz pierwszy kosztuje wódki. Chodzi z tamtymi kraść: to buchnie przechodniowi portfel, to rozbije szybę w sklepie.

Waldis (ze wschodnim akcentem): - Na początku miałem strachy, że zamkną mnie w więzieniu. Wpadłem, jak skończyłem osiemnastkę, ale dali wyrok w zawieszeniu. Wtedy strachy odeszły.

Odtąd życie toczy się od skoku do skoku. W ówczesnej Rydze wszystkiego brakuje, a Waldis ma więcej niż inni - zgłaszają się znajomi: "załatw, brachu to, wykombinuj tamto". Czuje się ważniakiem, wszystko się układa. Więc nie wiadomo dlaczego naraz dopada go myśl: "Matka pyta, skąd mam pieniądze, a ja wymyślam różne bzdury. Przecież ja kłamię".

Ta myśl zaczyna dręczyć go jak Piotrowe "coś".

- To było sumienie - mówi jakoś niezdarnie, splatając ręce.

Cień

Obydwaj w ten sam sposób próbują wyprzeć niepokój. Piotr we Wrocławiu, a Waldis w Rydze sięgają po marihuanę. Mieszają ją z alkoholem. Obydwaj mają podobne doznania: jest łatwiej, weselej, ludzie lubią wesołków, lgną do nich.

Piotr: - Jak ja potrafiłem wtedy kręcić światem wokół siebie, manipulować ludźmi! To mi dawało kopa do przodu.

Ale "coś" nie znika. Im bardziej zagłuszane, z tym większą przebija się mocą. Teraz, żeby go uciszyć, potrzeba amfetaminy. Piotr głupi nie jest, na resocjalizacji uczą, co to uzależnienie i jak się od niego uwolnić. W chwilach przytomności wertuje w panice podręczniki i usiłuje leczyć się sam. Bez skutku. Bierze dalej, zaniedbuje studia. Aż pewnej nocy dochodzi do wydarzenia, które odegra kluczową rolę w dalszym biegu wypadków.

Było tak: Piotr nie może zasnąć. Rozmyśla. "Panie Boże, co ja mam zrobić z tym swoim życiem, ja już niczego nie jestem pewny, coś mnie dręczy, ja już nic nie wiem" - pamięta, że taka była ostatnia myśl, zanim zasnął.

- Budzę się w środku nocy. Siadam na łóżku. Naraz widzę jakąś postać, niby cień - niecień. Nie wiem, dlaczego, ale od razu byłem pewien, że to mój anioł stróż. Dotknął mnie i powiedział: "Jestem przy tobie". Po raz pierwszy nawiązałem wtedy kontakt ze światem niematerialnym - mówi, mieszając zielony groszek z przecierem pomidorowym.

Samotność

W życiu 20-letniego Waldisa świat niematerialny jeszcze nie dominuje. Najpierw trafia na rok do więzienia. Na Łotwie szaleje korupcja, za kraty można wnieść wszystko, twarde narkotyki też. Obserwuje uzależnionych i gardzi nimi, bo takiemu nigdy nie zaufasz: dla proszku wyprze się własnej matki, zdradzi i jeszcze sam siebie zabije. "Ja nigdy taki nie będę" - przyrzeka sobie Waldis. Ale w więzieniu poznaje kryminalnych hersztów. Kiedy wychodzi, trzyma z nimi. Ma mnóstwo forsy, kupuje mieszkanie. Wtedy i jemu przydarza się coś, co będzie miało wpływ na dalsze losy: poznaje dziewczynę.

Natasza jest porządna, studiuje prawo. Na początku układa się im dobrze, jednak sielanka niebawem się kończy. Waldis: - Gryzło mnie, że nie mogę wyznać prawdy. Kiedy wierciła mi dziurę w brzuchu, co robię, zmyślałem jak z nut. Tak kłamałem, że już sam zaczynałem wierzyć w te bujdy.

Dziewczyna przeważnie jego historii nie kupuje, więc się kłócą. Po kłótni Waldis przytomnieje: przecież przez niego te awantury, przecież to ona ma rację. I dopada go okropny niepokój. Dręczy się. Raz kumpel z gangu podsuwa mu heroinę. - Gdy ją wziąłem, ogarnęło mnie poczucie komfortu. Teraz Natasza i matka mogły zrzędzić na okrągło, a ja opanowany, na luzie, łgałem już bez problemu. Tak że heroina była mi już potrzebna każdego dnia. A skoro gardziłem narkomanami, to i sobą. Tę pogardę też musiałem zagłuszać.

Raz przyszedł do domu strasznie naćpany, nie dało się ukryć. Na to Natasza: "Odchodzę". A Waldis: "Proszę bardzo, tylko już nie wracaj".

Rychło zniknęli ostatni porządni koledzy. W Święta Bożego Narodzenia po raz pierwszy był sam.

Piekło

Obaj nie wiedzą, że piekło dopiero przed nimi.

Następnego dnia po nocnym spotkaniu z aniołem stróżem Piotr wygrzebuje skądś starą książeczkę do nabożeństwa. Chce się modlić, lecz zapomniał jak. Wśród modlitw jest i ta do anioła stróża.

Piotr: - Modliłem się i brałem. Kiedy było lepiej, o Bogu zapominałem. Kiedy gorzej, błagałem: "Zmiłuj się".

A gorzej było coraz częściej. W 2001 r. rozbija samochód matki. Po półrocznej przerwie bierze więcej i więcej. Na krótko wiąże się z dziewczyną, która po przedawkowaniu umiera. Jest przerażony. "Ja już heroiny do ręki nie wezmę" - przysięga.

Dziś komentuje: - To był dar od Pana Boga. Zabierając mi dziewczynę, zabrał mi heroinę.

Po pogrzebie wraca do Dzierżoniowa. "Mamo - mówi - ja chyba oszaleję. Ja muszę dać się zamknąć". Ale po dwóch miesiącach ucieka z renomowanego ośrodka w Czarnym Borze. Później skomentuje:

- Tam mogli mi wyleczyć ciało, nie duszę. A to "coś", które mnie gryzło, należało do duszy.

Ale wtedy jeszcze rozpaczliwie szuka ratunku: "Mamo - mówi - ja muszę wyjechać z Polski, uciec stąd, może tak będzie lepiej".

Załapuje się na budowę w Hiszpanii, lecz kiedy wraca po pół roku, przepija wszystkie pieniądze. Zaczyna pić perfumy. Piekło Piotra ma zapach perfum.

Piekło Waldisa ma postać dna. Ale nie zwyczajnego, które człowiek może sobie wyobrazić, jak, powiedzmy, dno jeziora albo studni. Jego dno nie ma dna, jest nieprzewidywalne, nieskończone i coraz głębsze. Pogłębia się za każdym razem, gdy w nie wpada.

Wspomina: - Bywało, nie brałem trzy-cztery miesiące. Wydawało się, że odzyskiwałem rozum. Potem ćpałem na potęgę, padałem twarzą w błoto. I znowu. Tylko każdy upadek coraz bardziej bolał.

Obaj nie mają już sił.

Spalony

Kiedy Piotr i Waldis doświadczają swoich piekieł, włoska zakonnica Elwira Petrozii powtarza następujące słowa: "Jedyny prawdziwy czynnik, który nas jednoczy i czyni braćmi, to nasz grzech. Jesteśmy grzesznikami. Jakie to piękne!". I jeszcze: "Być grzesznikiem, to potrzebować łaski Bożej".

Gdy siostra Elwira dzieli się tą konstatacją, w kilku krajach Europy istnieją już domy dla zagubionych, należące do założonej przez nią Wspólnoty "Cenacolo".

Piotr: - Znajoma mamy powiedziała, że w Polsce jest Wspólnota, i że tam się ciężko pracuje. Pomyślałem: "Przepraszam bardzo, ja się do kamieniołomów nie nadaję". Ale z tej bezsiły pojechałem na spotkanie informacyjne do Katowic.

Wchodzi Piotr i dębieje: prowadzi je Marek ze Świdnicy. Piętnaście lat wcześniej tłukli się na kije, bo tamten był za punkami, a Piotr za skinami, ale obaj byli pijani. Teraz Marek czyściutki, elegancki, wyznaje w kościele, że przez rok uczył się modlić.

Kiedy trafia do ośrodka Wspólnoty, waży ponad sto kilo, jest opuchnięty od leków i wódki. Nie może chodzić. O tamtym sobie powiada: spalony.

Znaki

W tym samym czasie Waldis spotyka dawnego kolegę. Porządnego. "Słuchaj - rzuca ten - może Pan Bóg ci pomoże, może ty byś się ochrzcił".

Wtedy na Łotwie w cerkwi chrzciło się wielu ludzi - tak odreagowywali komunizm. Waldis wzrusza ramionami. Nie wie, po co mu ten chrzest; czary-mary jakieś nad człowiekiem zrobią, kadzidłem pomachają, i tyle. Ale jest mu już wszystko jedno. Godzi się. Trafia do przykościelnej szkoły, gdzie uczą katechizmu. Słucha. A im bardziej słucha, tym bardziej się zdumiewa. Oto mówią mu, że jest Bóg i że jest przebaczenie. Z początku nic nie pojmuje, słowa katechetki to przelatują mimo uszu, to, niczym pył, osadzają się gdzieś w zakamarkach mózgu.

"To dlatego - tłumaczy Waldis - że te pojęcia należały do rzeczywistości, której nie znałem, do sfery, którą rządzi życie duchowe".

Ale do szkoły go ciągnęło, bo to właśnie tam odnajdywał odpowiedzi na każde pytanie, nawet na takie, po co on, Waldis, błąka się po tym świecie.

Raz opowiedział swoją historię katechetce. Egzorcysta by ci się przydał - postawiła diagnozę. Lecz na Łotwie egzorcystów jak na lekarstwo.

- Czy to tylko przypadek - pyta sam siebie Waldis - że akurat na jednego trafiłem?

W kościele cisza jak makiem zasiał, dziwnie jakoś, trochę uroczyście, a trochę strasznie. On na klęczkach, do takiej pozycji nieprzyzwyczajony, czeka, aż wyjdą z niego demony. Od słabości w kolanach zadrżał, ale demony nie wyszły.

Jednak Waldis jest pewien, że właśnie wtedy zaczęło się jego nawrócenie. Jeszcze ćpał, jeszcze kradł, ale patrzył na zdobycz i myślał: "To nie ma sensu". Natomiast o tym, co nastąpiło niebawem, pomyślał: "znaki".

Pierwszy znak: auto, które prowadzi naćpany, roztrzaskuje się o drzewo, a on wychodzi niedraśnięty. Drugi: wstrzykuje sobie taką dawkę, że koń by padł. Budzi się w szpitalu; nie wie, kto go uratował, nic nie pamięta. Wtedy kolega, ten porządny, kontaktuje go z dwoma chłopakami, którzy byli we Wspólnocie, w Polsce, bo na Łotwie takiej nie ma. Namawiają: "Jedź".

8 marca 2005 r. znajomy egzorcysta udziela mu chrztu. Nazajutrz Waldis przyjmuje Pierwszą Komunię. Dzień później jest w obcym kraju. - Nie znałem słowa po polsku - opowiada. - Ręce mi drętwiały, miałem złe krążenie, nie byłem w stanie nic robić.

Zasady

A we Wspólnocie robić trzeba dużo, tu się haruje, nie ma zmiłuj się. Dzień wygląda tak: o 6 modlitwa w kaplicy, po śniadaniu praca w polu, przy murarce, stolarce, w kuchni albo w obejściu, przy zwierzętach - rozdzielają ją najstarsi i najbardziej doświadczeni chłopcy. W południe obiad. Do wpół do drugiej można sobie pogadać lub popracować lżej, np. piorąc rzeczy osobiste. Potem znowu ciężka praca, modlitwa. Po 18 kąpiel, zmiana ubrania i adoracja w kaplicy, rozmowy o Ewangelii. Później kolacja. O 22 gasi się światła. Tu nie ma telewizora, gazet, radia ani internetu. Żadnych rozrywek. Książki, owszem, są, ale kryminału nie znajdziesz - nic, co dołuje.

Co najmniej dwa razy w tygodniu chłopcy uczestniczą we Mszy. W domu w Porębie Radlnej odprawia ją zaprzyjaźniony franciszkanin i proboszcz z sąsiedniej wsi. Poza tym rzadko zaglądają tu goście z zewnątrz. Nie ma psychoterapeutów ani medyków, zabronione są leki i środki zastępujące narkotyki. Z głodu narkotycznego jeszcze nikt nie umarł, za to z przedawkowania tak - przekonują we Wspólnocie.

Wyjesz z bólu, skręcasz się na głodzie? Powyj, poskręcaj się. To nie lecznica, tylko szkoła życia. Nikt cię tu nie trzyma na siłę, nie ma ochroniarzy ani muru, ale jeśli z własnej woli podejmiesz decyzję, żeby zostać, musisz być twardy. Nie chce ci się wstać rano? Bądź pewien, że nazajutrz wstaniesz, ale godzinę wcześniej i z zadaniem przygotowania śniadania dla wszystkich. Bo o to chodzi, żebyś potem, gdy stąd wyjdziesz po trzech latach, umiał sprostać najtrudniejszym sytuacjom, żebyś się zahartował.

A kiedy zapytacie, jak to możliwe, że ci ludzie wytrzymują ten reżim i pierwsze, najgorsze miesiące, usłyszycie: a możliwe, bo tu działa anioł stróż.

Łuskanie

Anioł stróż, zwany też starym, śpi na łóżku piętrowym, zawsze na dole. Nowy chłopak, zwany młodym, na górze, żeby anioł widział, kiedy ten wstaje i natychmiast za nim podążył. Ani na chwilę nie wolno spuścić młodego z oka.

Aniołem stróżem może zostać ten, kto we Wspólnocie jest co najmniej od kilku miesięcy: już swoje przeżył, już swoje wie i też miał na początku swojego opiekuna. Anioł stróż musi wyłuskać z duszy młodego dobro. Bywa: na początku się nienawidzą, przeklinają, aż ręka świerzbi, żeby przyłożyć jeden drugiemu, ale używanie siły jest zabronione. Tu można odpowiedzieć tylko cierpliwością i zachętą: spróbuj podnieść tę łopatę, postaraj się zmyć tę podłogę, ja przechodziłem przez to samo, popatrz, żyję, przeżyjesz i ty.

Piotr: - Ja bym bez anioła stróża nie przetrwał. Dwa tygodnie w ogóle nie spałem. Pół roku się czyściłem. Robiłem kreski na ścianie, liczyłem dni. Przestałem liczyć po sto dwudziestym czwartym. Potem stwierdziłem: co ma być, niech będzie.

Waldis: - Na początku najeżyłem się. Mój anioł stróż miał 21 lat, ja dziesięć więcej. "Co ty możesz, dzieciaku" - pomyślałem. Ale on był pełen pokory, wykonywał za mnie obowiązki, cierpiał razem ze mną. Mówił: "Nie uciekaj od cierpienia, nie buntuj się przeciwko niemu. Popatrz na krzyż".

Potem, kiedy sami zostali aniołami, też najbardziej zapamiętali ten pierwszy raz. Piotrowi strasznie dawał młody w kość. Już wydawało się, że spisany na straty, aż tu, gdzieś po trzech miesiącach, są w robocie, rozmawiają, a młody raptem wspomina ojca, co siedzi w więzieniu. Oczy mu się robią szklane. Rzuca się w Piotrowe ramiona i beczy. No i taka stworzyła się między nimi więź, że daj Boże każdemu.

Waldis takiego szczęścia nie miał - pierwszy młody po dwóch miesiącach mu uciekł. Do dziś nosi

z tego powodu ciężar w sercu.

Spokój

W Porębie Radlnej na obiad jest dziś makaron w sosie pomidorowym z groszkiem, kaszanka z cebulką i kiszona kapusta. Aniołom stróżom aż się uszy trzęsą. Piotr się cieszy. Nakarmić dwudziestu chłopa łatwo nie jest, tym bardziej że we Wspólnocie nie obraca się pieniędzmi. Jednak nigdy się nie martwił, że nie będzie co do garnka włożyć. Tu nikt się o to nie martwi, bo od czego jest Opatrzność. Raz patrzy Piotr: pustki w spiżarni. Poszedł z chłopakami do kaplicy, pomodlili się. I parę godzin później pod dom zajeżdża ciężarówka. "Szef mi kazał pozbyć się trochę przeterminowanej żywności", mówi kierowca. Zobaczył z szosy drogowskaz, to skręcił.

Takie małe cuda są na porządku dziennym, dlatego nie ma tu takiego, co by się im dziwił. Żeby jednak Opatrzności zanadto nie przemęczać, sami uprawiają warzywa, pieką chleb. Dwie krowy mają, trzy świnie, kury.

- Proste życie - mówi Piotr. Uśmiecha się. Kiedy matka przyjechała z wizytą i go zobaczyła, rozpłakała się. "Mamo, czemu płaczesz?". "Ze szczęścia". Bo dotąd nie widziała, żeby się tak uśmiechał. Potem zawitał ojciec. Wysłuchał opowieści o nowym życiu syna. Wkrótce przysłał list: "Piotruś, wybacz, że wtedy odszedłem". Pierwszy raz za to przeprosił.

Piotr już wie, co będzie potem. Nie założy rodziny. "To moja rodzina. Kocham ich" - pokazuje na chłopaków. Czuje, że taka jest wola Opatrzności. Kiedyś chciałem wygrać milion dolarów. A okazało się, że nie mając grosza, mam wszystko.

Będzie księdzem.

Tak Piotr odnalazł swoje "coś".

Waldis pewnego dnia dostał list od Nataszy. Pomyślał: "Panie Boże, czy to możliwe, żeby ona mnie jeszcze chciała?". Po półtora roku się spotkali. Przeprosił, że cierpiała. "Ja czułam, że ty się nawróciłeś" - powiedziała.

On zostanie we Wspólnocie jeszcze rok. Potem się pobiorą.

Tak ukoiło się Waldisowe sumienie.

W domach Wspólnoty "Cenacolo" osiemdziesiąt procent chłopaków nie wraca do nałogów.

W Polsce istnieją trzy domy Wspólnoty "Cenacolo": w Gierzkowie k. Koszalina, w Jastrzębiu Zdroju i Porębie Radlnej. Spotkania informacyjne dla młodzieży i rodziców odbywają się w Koszalinie, w domu parafialnym koło katedry w każdą sobotę o godz. 9.00, w Katowicach na ulicy Panewnickiej 63, w domu Sióstr Służebniczek Śląskich o godz. 8.30, a także w Warszawie w godz.16-18 przy parafii św. Józefa, ul. Deotymy 41. Informacje także pod numerem (022) 610-49-08.

Cytowane słowa s. Elwiry pochodzą z książki "Matka Elwira", wydanej przez Wspólnotę "Cenacolo".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007