Wstań, żyj

Ci, co się pogubili, we wspólnocie Cenacolo odnajdują drogę. Przez pracę i modlitwę.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Członkowie wspólnoty Cenacolo w trakcie codziennej modlitwy przed figurą Matki Boskiej. Modlitwy odmawiane są w języku włoskim.  Jastrzębie Zdrój, 14 lipca 2021 r. / JACEK TARAN
Członkowie wspólnoty Cenacolo w trakcie codziennej modlitwy przed figurą Matki Boskiej. Modlitwy odmawiane są w języku włoskim. Jastrzębie Zdrój, 14 lipca 2021 r. / JACEK TARAN

Noc, autostrada, uderzenie – Wojtek pamięta tylko tyle. Choć obydwa samochody były bardzo zniszczone, nikomu nic poważnego się nie stało. Mimo to Wojtek trafił do szpitala. Tam stwierdzono u niego zwapnienia w płucach; wdała się też sepsa. Z tego powodu był hospitalizowany przez trzy tygodnie. Wystarczająco długo, żeby zastanowić się nad swoim życiem. Od lat cierpiał na bezsenność; wpadł też w pracoholizm. Postanowił: „Muszę się odsunąć od wszystkiego, zacząć inaczej”. Tak trafił do wspólnoty Cenacolo.

Dziś mówi: – To była wola Boża.

Trzy filary

Cenacolo (po włosku „Wieczernik”) założyła w lipcu 1983 r. włoska zakonnica Elvira Petrozzi. Widząc młodych ludzi pogubionych i uzależnionych od narkotyków, postanowiła im pomóc. Jako podstawę funkcjonowania wspólnoty siostra Petrozzi, nazywana przez podopiecznych Matką Elvirą, przyjęła trzy filary: pracę, modlitwę i przyjaźń. Na oficjalnej stronie wspólnoty można przeczytać, że ma być ona „nie tylko miejscem pomocy społecznej, ale też szkołą życia, wielką rodziną, gdzie osoba przyjęta może czuć się jak w domu i odnaleźć własną godność, uzdrowienie ran, pokój w sercu, radość życia i pragnienie kochania”. Zainteresowanym proponuje się „prosty i rodzinny styl życia”, „szczerą przyjaźń jako fundament relacji międzyludzkich i braterskiej miłości” oraz „modlitwę i wiarę w Jezusa Chrystusa jako odpowiedź na nieskończone pragnienie miłości istniejące w ludzkim sercu”. Zasady te okazały się atrakcyjne dla młodych ludzi – od początku swego istnienia wspólnota przyciągała coraz większą ich liczbę. I to nie tylko do swojego pierwszego domu w miasteczku Saluzzo w Piemoncie, ale także do kolejnych ośrodków na terenie Włoch i poza granicami tego kraju. Dziś Cenacolo ma 71 ośrodków w 20 krajach świata na trzech kontynentach: w Europie, Ameryce Północnej i Południowej. Jest uznawana przez Kościół jako Międzynarodowe Stowarzyszenie Wiernych.

W Polsce istnieją cztery domy tej wspólnoty: w Porębie Radlnej pod Tarnowem, w Giezkowie koło Koszalina, w Jastrzębiu Zdroju oraz w leżącym nieopodal Suszcu.

Krzyk w sercu

Wokół łagodnie pofalowane pagórki, tu i ówdzie – domostwa zanurzone we wszechobecnej zieleni okolicznych pól. – Jest tu jak na wsi, choć przecież nasz dom stoi o krok od sporego śląskiego miasta – śmieje się w progu Grzegorz, opiekun domu Cenacolo w Jastrzębiu Zdroju. Duży, schludny budynek. – Dostaliśmy go 19 lat temu od sióstr Służebniczek Śląskich – tłumaczy Grzegorz.

Ma 34 lata, pochodzi z okolic Rzeszowa. W Cenacolo jest od ponad pięciu – najdłużej ze wszystkich przebywających tu obecnie dziewięciu chłopaków. To też jedna z panujących we wspólnocie reguł: opiekunem danego domu jest zwykle osoba z najdłuższym stażem.

Jak Grzegorz tu trafił? Problemem w jego życiu był od wielu lat alkohol. I to tak poważnym, że w pewnym momencie trafił do szpitala – prosto pod kroplówkę.

– W zamyśle założycielki wspólnota miała służyć głównie narkomanom – tłumaczy – ale przez lata zakres pomocy się rozszerzał. Dziś do Cenacolo wstępują osoby, które czują potrzebę bliskiego kontaktu z Panem Bogiem i pragną przemienić swoje życie. Są one najczęściej uzależnione od alkoholu, ale także od narkotyków i komputerów; sporo jest też osób z depresją. Grzegorz bronił się jak mógł przed przystąpieniem do wspólnoty.

– Byłem bardzo zamkniętą osobą, nie dogadywałem się z własnym ojcem. Była też chęć zaimponowania rówieśnikom, zaistnienia w grupie. Alkohol, imprezy. Koledzy jednak zaczęli zmieniać swoje życie – znaleźli żony, zaczęli ­studia – a ja w tym zostałem. Od pewnego momentu nie potrafiłem funkcjonować bez alkoholu, cały czas musiałem być na gazie. Pomagał mi on dosłownie we wszystkim, także w nawiązywaniu relacji z ludźmi. Doszło do tego, że gdy byłem trzeźwy, zwracano mi uwagę, że coś jest ze mną nie tak. W pracy ciągle kombinowałem, cały czas żyłem w kłamstwie. Potrafiłem zabrać siostrze złoty łańcuszek i sprzedać, aby kupić butelkę wódki. Widziałem, jak mama cierpi, jak moje dwie siostry się ode mnie odwracają. Przerażało mnie, do czego byłem zdolny. Byłem bardzo nieszczęśliwy.

W końcu zdecydował się na terapię – spędził w niej sześć tygodni. Gdy wyszedł, wyprowadził się z domu, wyjechał do Wrocławia. Tam jednak, wspomina, znów wpadł w nałóg. Po pół roku rodzice zawieźli go w strasznym stanie fizycznym prosto do szpitala. Z samochodu jego matka zadzwoniła do Cenacolo i umówiła go na spotkanie. Po wyjściu ze szpitala postanowił spróbować. Ostatni raz.

– Mimo iż wiara zawsze była ważna w moim życiu, to w ostrym stadium nałogu obraziłem się na Boga – za to, że zabrał mi kobietę, którą kochałem, pracę, prawo jazdy. W moim sercu pozostał jednak krzyk, pragnienie dobra. I modlitwa, która ostatecznie została wysłuchana.

Bolało, gdy dzwonił telefon

Historia Wojtka jest inna. Ma 32 lata, także pochodzi z okolic Rzeszowa; we wspólnocie jest od ponad trzech lat (pomaga Grzegorzowi w jej prowadzeniu). Po studiach zaczął pracować w firmie oferującej chemię gospodarczą. Jeździł po całej Polsce jako handlowiec. Kręciło go to – pracował od rana do wieczora, także w weekendy. Praca była dla niego wszystkim. Przemieszczał się między miastami w nocy – po to, żeby jak najpóźniej trafić do hotelowego łóżka. Bo jego bezsenność postępowała – z roku na rok było coraz gorzej. Próbował wszystkiego: brał leki nasenne, najpierw słabe, potem coraz mocniejsze, poddawał się różnym terapiom, odwiedzał psychologów i psychiatrów – nic nie pomagało. Rok przed wstąpieniem do wspólnoty spał zaledwie godzinę dziennie – nad ranem, przy komputerze.

– Do łóżka wtedy już w ogóle nie chodziłem, nie chciałem leżeć i płakać przez długie godziny. W ciągu dnia też nie było lepiej. Gdy dzwonił telefon, w całym ciele czułem ból. W jednej z klinik snu terapeutka powiedziała do niego: „Jesteś wierzący – spróbuj w Cenacolo”.

Przed przystąpieniem do wspólnoty zainteresowani biorą udział w tzw. kolokwiach, które odbywają się raz w tygodniu – zazwyczaj w sobotę – przez okres około 1,5 miesiąca (w czasie pandemii spotkania są online). Chłopcy chętni do przyłączenia się do Cenacolo opowiadają o sobie, mówią, jaki mają problem i dlaczego chcą wstąpić. Sprawdza się w ten sposób m.in., czy nie kieruje nimi jedynie wola rodziców. W domach Cenacolo na świecie przebywają zarówno chłopcy, jak i dziewczyny. W polskich ośrodkach wspólnoty mieszkają na razie wyłącznie chłopcy. Dom w Suszcu, obecnie zamieszkany przez chłopaków, ma być docelowo przeznaczony dla dziewczyn.

Wojtek: – Na kolokwia jeździłem do Tychów, spodobało mi się, więc wstąpiłem do wspólnoty. Przez pierwsze cztery miesiące nadal jednak nie spałem. Ale obowiązywał przymus – o dziewiątej wieczorem musiałem już być w łóżku. I leżąc w nim, nie miałem już wyboru: powoli, powoli zacząłem w końcu zasypiać. Dziś Wojtek śpi lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

– I stało się to bez jakiejkolwiek farmakologii. Przedtem jadłem witaminy, masę różnych suplementów, bo jeszcze ćwiczyłem na siłowni, do tego leki od lekarzy. Wszystko to skumulowałem – było tego bardzo dużo. Dodaje: – Wierzę, że pomógł mi Jezus, którego tutaj odnalazłem. Gdyby nie moja droga do wspólnoty, to w końcu kogoś bym zabił samochodem.

Z ciemności do światła

Kaplica w jastrzębskim domu znajduje się na parterze. Nie jest duża – w środku kilka ławek, niewielki ołtarz. W kącie gitara. Tu mieszkańcy domu – ci, którzy są chętni – zaczynają każdy dzień o piątej rano od porannej adoracji Najświętszego Sakramentu.

O szóstej jest już pobudka dla wszystkich. – Odmawiamy wtedy na kolanach różaniec i dzielimy się słowem Bożym – opowiada Grzegorz. – Wierzymy, że właśnie w kaplicy dokonuje się nasza przemiana.

Wedle Grzegorza modlitwa towarzyszy mieszkańcom wspólnoty przez cały dzień. – Różaniec odmawiamy jeszcze po obiedzie i wieczorem, obchodząc pobliską wioskę. To taka nasza tradycja – chcemy w ten sposób dać świadectwo naszej wierze, bo właśnie dzięki sile modlitwy funkcjonujemy tutaj tak zgodnie, że nikt się nie pobije. To jest cud – bo przecież jesteśmy bardzo różni. Oczywiście, ktoś się czasami pokłóci – jak w domu, w rodzinie. Jeśli już coś takiego się zdarzy, staramy się to przede wszystkim przemyśleć, pomodlić się nad tym, przyznać się ewentualnie do swojego błędu i przeprosić. Powiedzieć drugiemu prawdę w oczy, która boli, czasami nie jest łatwo. Staramy się tu budować prawdziwe przyjaźnie – oparte na bezinteresowności i prawdzie. W ten sposób wychodzimy z ciemności do światła.

– Jakie zasady obowiązują we wspólnocie?

– Pierwszy miesiąc jest taką zaprawą przygotowawczą – mówi Grzegorz. – Na początku jest przeszukanie – do domu nie mogą trafić narkotyki, alkohol czy choćby papierosy. Każdy nowo przybyły dostaje swojego „anioła stróża” – innego brata, który wprowadza go we wszystkie reguły panujące w domu i towarzyszy mu 24 godziny na dobę. I przede wszystkim jest pierwszym przyjacielem – wspiera, wysłuchuje, stara się zrozumieć.

– Panujące u nas zasady przypominają reguły zakonne – dodaje Wojtek. – Na pierwszym miejscu są modlitwa i praca, mamy też podobny jak w klasztorze rytm dnia. Wszyscy mieszkańcy zwracają się do siebie per „brat”. Przez kilka pierwszych miesięcy jest się w dobrowolnym zamknięciu. Pierwsze spotkanie z rodziną może się odbyć po około pół roku. Później organizujemy różnego rodzaju rekolekcje, spotkania, święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Na zewnątrz jednak właściwie prawie w ogóle nie wychodzimy – poza codziennym, wieczornym różańcem.

Grzegorz: – Radio, telewizja, muzyka – rezygnujemy z tego wszystkiego na pewien czas, żeby zreflektować nasze życie i aby znaleźć rany, które trzeba uleczyć. A można je znaleźć, tylko i wyłącznie izolując się od świata zewnętrznego. Wejść w pewien tryb wyciszenia, medytacji. To wszystko jest formą terapii – tylko że u nas nie ma żadnych psychoterapeutów. Modlitwę staramy się przenieść na dzień codzienny. To znaczy, że próbujemy żyć według tego, co nakazuje Pismo św. Mówić sobie prawdę. Każdy ­mieszkaniec ma obowiązkowe prace do wykonania: sprzątanie, gotowanie, pranie, opieka nad zwierzętami, praca w ogrodzie. Są one wymienne – chodzi o to, żeby ­członkowie wspólnoty nauczyli się wykonywać różne obowiązki.

– Czy pobyt we wspólnocie jest ograniczony czasowo?

– Nie, każdy może tu przebywać tak długo, jak chce – tłumaczy Grzegorz. – Proponujemy jednak zawsze pewne minimum, czyli 2–3 lata pobytu w domu. Potem można wyjść i spróbować swoich sił na zewnątrz.

Niektórzy zostają dłużej. Zrobił tak choćby Wojtek – chciał po prostu być pomocny w domu.

A Grzegorz? Stało się tak, mówi, bo doświadczał coraz więcej łaski. Widział, że jego dłuższy pobyt daje owoc. Teraz to on był po drugiej stronie – pokazywał chłopakom wstępującym do wspólnoty, że istnieje lepsze życie. – Mogę powiedzieć o sobie, że dzięki wspólnocie zmartwychwstałem. Teraz jestem szczęśliwy i chce mi się żyć.

Pokora nad talerzem

W kaplicy nad ołtarzem widnieje włoski napis: „Il signore vede” (Pan widzi). Koło gitary śpiewnik – też po włosku.

– W domach naszej wspólnoty włoski jest językiem niejako obowiązującym – objaśnia Wojtek. – Modlimy się po włosku, w tym języku też śpiewamy i spełniamy obowiązki.

– Obowiązki?

– Raz w miesiącu mamy spotkanie, na którym każdy z chłopaków opowiada, jak w ostatnich tygodniach żył modlitwą i pracą, i jak w ostatnich tygodniach układały się jego relacje z innymi braćmi. Następnie każdy z uczestników mówi, co w minionym miesiącu widział w zachowaniu i postawie tego brata. Na koniec gremialnie wybierane są dla niego określone obowiązki. Gdy na przykład ktoś zawsze odpowiada czy się tłumaczy, jeśli mu się mówi prawdę w oczy, to dostaje obowiązek pozostania w ciszy.

Obowiązki nas zmieniają – często brak pokory, posłuszeństwa są przeszkodą w duchowym rozwoju. Lista obowiązków wisi na ścianie. Wojtek tłumaczy z języka włoskiego kilka z nich: – „Podzielić się tym, czym żyję”, czyli któryś brat ma powiedzieć innemu bratu o swoich bólach. „Być obecnym w życiu codziennym”. I jeszcze jeden: „Znaleźć czas na proste rozmowy z braćmi”. Po jadalni rozchodzą się smakowite zapachy. W kuchni uwija się jeden z chłopaków. Dziś na obiad – jakże by inaczej! – spaghetti bolognese.

Grzegorz: – Kuchnia to jedno z pomieszczeń, gdzie też uczymy się pokory. O tym, co kucharz gotuje, decyduje osoba odpowiedzialna za magazyn żywności. Kucharz musi być wobec niej posłuszny. Efekt gotowania jest różny. Ale zgodnie z zasadą obowiązującą we wspólnocie wszystko zjadamy, nic się nie może zmarnować.

– Więc choć czasami zupa jest za słona, to cierpimy i zjadamy ją bez mrugnięcia okiem – dodaje ze śmiechem.

Z własnych plonów

Większość produktów używanych w kuchni pochodzi z własnego ogrodu. – Właściwie nie robimy żadnych zakupów – powiada Grzegorz. – Czasami dostajemy od okolicznych mieszkańców dary – chleb od piekarza, coś od masarza.

– Skąd macie na rachunki?

– Dajemy świadectwa w kościołach – podczas mszy opowiadamy o naszej wspólnocie. Datki zbierane podczas takich nabożeństw są przeznaczone na naszą wspólnotę.

Ogród leży na łagodnym zboczu. Pośród grządek w lipcowym słońcu trzej bracia wspólnotowi: Hubert, Przemek i Maciek. Uprawiają cebulę, truskawki, pomidory, kapustę, paprykę, marchewkę, buraki, bób...

Obora. Krowy akurat nie ma – pasie się gdzieś na łące. Jest za to świnka – Pepe. Są jeszcze kury, dwa psy i cztery koty.

Bliżej domu – wielka czereśnia. Gałęzie powyginane od nadmiaru owoców. Zbiera je Michał z Nowego Sącza. Był już kiedyś sześć lat we wspólnocie, wyszedł, teraz wrócił, żeby pobyć z chłopakami przez kilka miesięcy.

Po lewej stronie niewielki magazyn. W nim mnóstwo drewnianych ławek – mieszkańcy domu naprawiają je dla pobliskiego hospicjum.

Nieco dalej zewnętrzna kaplica. Na niewielkim placyku przed nią – dwa olbrzymie drzewa orzechowe. – W niedzielę często ustawiamy pod nimi ławki i jemy tu obiad – tłumaczy Wojtek.

Żegnamy się w ich przyjemnym cieniu. Gdy Wojtek się odwraca, mogę w końcu dostrzec napis, który widnieje z tyłu na jego koszulce: „Mówię ci, wstań”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021