Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Premier Mirek Topolánek nie mógł w ostatnich dniach narzekać na nudę: najpierw wieczorem 19 stycznia - w siedem miesięcy od wygranych wyborów - udało mu się w końcu uzyskać w parlamencie wotum zaufania dla swojego rządu. Godzinę później zadzwonił telefon: Amerykanie zaproponowali rozpoczęcie oficjalnych rozmów o umieszczeniu w Czechach bazy radarowej.
Podobno zbieżność czasu to przypadek. Ale trudno wyobrazić sobie, aby Amerykanie chcieli dyskutować o takiej inwestycji z rządem niemającym poparcia większości. Tym bardziej że o amerykańskich planach umieszczenia w Europie Środkowej elementów systemu obrony antyrakietowej mówiło się od dawna, wymieniając dwie lokalizacje: Polskę lub Czechy. Obecna propozycja nie jest więc zaskoczeniem ani dla czeskich polityków, ani dla społeczeństwa.
W społeczeństwie tym od lat przeważają nastroje antyamerykańskie: z sondaży wynika, że aż 44 proc. Czechów uważa, iż polityka zagraniczna USA stanowi zagrożenie dla świata. Zwykli Czesi byli też zdecydowanie przeciwni budowie amerykańskiej bazy. Ale radar to jednak coś innego niż baza z rakietami - ta ma powstać w Polsce - i amerykańska propozycja może liczyć w społeczeństwie Czech przynajmniej na chłodną tolerancję. Według błyskawicznego sondażu telewizji, na stację radarową zgadza się 46 proc. Czechów. W porównaniu z mizerną akceptacją dla ewentualnej bazy rakietowej (19 proc.) to wręcz świetny wynik.
Nieporównanie przychylniejsi amerykańskim planom są politycy. Rząd zgodził się na podjęcie rozmów od razu, a Rada Bezpieczeństwa, w której obradach uczestniczył prezydent Václav Klaus, jako zwierzchnik sił zbrojnych - 24 stycznia. Przeciwni planom Amerykanów są właściwie tylko komuniści. Nawet były premier Jiří Paroubek, dziś szef opozycyjnych socjaldemokratów, nie mówi już - jak kiedyś - o referendum jako warunku budowy bazy.
Ponieważ także obecny szef rządu jest zdania, że wystarczy, by umowę z Amerykanami ratyfikował parlament i podpisał prezydent, obywatele swoje zdanie mogą wyrazić co najwyżej podczas demonstracji. W niedzielę 21 stycznia na zorganizowany naprędce protest na praskim Václavském náměstí przyszło jednak tylko 150 osób. Organizacji "Ne zakladnam" ("Nie dla baz") to jednak nie zraża: zamierza doprowadzić do rozpisania referendum w sprawie projektu, a swoją kampanię sfinansować z... rządowych dotacji, o które chce się ubiegać. "Przecież premier obiecał kampanię informacyjną" - argumentuje rzecznik organizacji Jan Májíček.
Choć inicjatywa jest społeczna, to popierają ją czeskie ugrupowania lewicowe, w tym zasiadający w parlamencie posłowie Komunistycznej Partii Czech i Moraw. Tym bardziej dziwią padające na tej demonstracji porównania budowy amerykańskiej bazy do... interwencji ZSRR w Czechosłowacji w 1968 r. Na razie młodzi z "Ne zakladnam" zbierają podpisy pod petycją w sprawie referendum i planują kolejne protesty. Tłumów na ulice raczej jednak nie wyprowadzą.
Mimo to czescy politycy powtarzają, że sprawa bazy radarowej nie jest przesądzona, bo zasadnicze dla zawarcia umowy będą warunki zaproponowane przez Amerykanów. I nie kryją nadziei, że radar pomoże w zniesieniu wiz do USA dla Czechów. Na to jednak trzeba jeszcze poczekać, podobnie jak na samą bazę. Zdaniem Topolanka rozmowy mogą potrwać rok, a baza mogłaby zacząć funkcjonować w 2011 r.