Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli nowa generacja przywódców Partii mocniej postawi w centrum swej uwagi człowieka i jego warunki życia, i jeśli bardziej niż dotąd będzie przywiązywać wagę do sprawiedliwości, demokratycznego rządzenia i przejrzystości, wówczas nadzieje te nie skończą się rozczarowaniem” – tak w minionym tygodniu państwowa gazeta „Wenweipo” z Pekinu komentowała rozpoczęcie XVIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin. „Łańcuchy tautologii / parę pojęć jak cepy” – rzekłby poeta...
Dzień wcześniej 2300 delegatów zaczęło obrzęd „wyborów” nowych władz partyjno-państwowych, które będą rządzić Chinami przez najbliższą dekadę. Estetyka tej celebry – ów „rytm bębnów i piszczałek” i „kolory oficjalne”, o jakich pisał Zbigniew Herbert w „Potędze smaku” (opisując rządy w Polsce po 1945 r.) – przypominała epokę w Europie szczęśliwie minioną. Nawet jeśli, jak przekonują znawcy Chin, przymiotnik „komunistyczna” w nazwie partii, która sprawuje kontrolę nad życiem 1,3 mld ludzi, stracił aktualność.
W czasie, gdy w Pekinie deklamowano potrzebę odnowy, setki kilometrów na zachód od Pekinu siedmiu Tybetańczyków dokonało samospalenia (o tylu przypadkach wiadomo było do minionej soboty). Dołączyli do ok. 70 tybetańskich mężczyzn i kobiet, którzy w ciągu minionego półtora roku zdecydowali się na tak rozpaczliwą formę protestu (ok. 50 z nich zginęło; pozostali, poranieni, zostali aresztowani przez chińskie władze, ich los zwykle jest nieznany). Obecni w Pekinie obserwatorzy donoszą, że chińskie władze gniewnie zareagowały na te protesty. W kuluarach zjazdu wicegubernator Tybetu miał oświadczyć, iż samospalenia zainspirowali Dalajlama i „tybetańscy separatyści na emigracji”.
Jeszcze wcześniej, na dwa dni przed tym, gdy w Pekinie ruszył rozpisany na role polityczny teatr, Amerykanie wybrali prezydenta (patrz reportaże i komentarze na stronach 22-24 – red.). Trudno o większy kontrast: dwa mocarstwa – i dwa tak różne sposoby organizacji społeczeństwa, różne systemy wartości. O Stanach mówi się, że muszą bronić podupadającego statusu jako supermocarstwo i jako polityczny model do naśladowania. O Chinach zaś, że jako wschodzące mocarstwo stają się dla wielu, np. w Afryce czy Azji, atrakcyjnym wzorcem, przez połączenie dyktatury z funkcjonującą gospodarką. Brzmi to zgrabnie. Ale ci, którzy sprawy chińskie obserwują od wewnątrz, coraz częściej mówią o rosnącym braku zaufania w społeczeństwie do władz i o tym, że to również brak reform politycznych hamuje dalszy rozwój ekonomiczny.
Wolno wierzyć, że przyszłością nadal jest model zachodni – ten opierający się nie tylko na wolności, ale też na innowacji, indywidualizmie i oddolnej ludzkiej energii, a także na zdolności do systemowej samonaprawy. Pytanie, jak szybko Chiny dojdą do granicy tego, co gospodarczo i społecznie możliwe w ich obecnych warunkach – i co się wtedy w Chinach wydarzy.