Chciał, aby Warszawa była wielka

Niewiele brakowało, żeby historia o nim zapomniała, jak zapomniała o większości prezydentów Warszawy. Jednak Stefan Starzyński stał się legendą.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Prezydent Warszawy Stefan Starzyński w towarzystwie zastępcy dowódcy OK I Warszawy gen. Henryka Krok-Paszkowskiego  i komendanta garnizonu warszawskiego płk. Stanisława Machowicza podczas uroczystości z okazji Dnia Wojska Polskiego, 15 sierpnia 1939 r. / NAC
Prezydent Warszawy Stefan Starzyński w towarzystwie zastępcy dowódcy OK I Warszawy gen. Henryka Krok-Paszkowskiego i komendanta garnizonu warszawskiego płk. Stanisława Machowicza podczas uroczystości z okazji Dnia Wojska Polskiego, 15 sierpnia 1939 r. / NAC

Więzienie Pawiak, grudzień 1939 r. Strażniczka – Polka związana z konspiracją – mówi do więźnia: „Panie prezydencie, czas uciekać!”. W odpowiedzi słyszy: „Zbyt wielu z was zapłaciłoby za to życiem. Zostaję”.

Kilka dni później Stefan Starzyński zostanie rozstrzelany.

W obozie jenieckim pewien pułkownik zapyta potem gen. Tadeusza Kutrzebę (który najpierw dowodził Armią „Poznań”, potem z jej resztkami przebił się do stolicy i jako negocjator podpisywał akt jej kapitulacji): „Lepszy burmistrz bez legendy, ale żywy, czy burmistrz z legendą, ale półtora metra pod ziemią?”.

1.

Jest 5 września 1939 r. Z balkonu ratusza Starzyński patrzy w dół. Plac Teatralny zalany ludźmi: idą ze spuszczonymi głowami, milczący, z dobytkiem na plecach. Między nimi wyładowane auta i furmanki. Ciągną na drugą stronę Wisły.

„Gdzie oni idą? Przecież będą potrzebni miastu” – mówi Starzyński do współpracownika. Waha się, czy nie wyjść na balkon, czy nie przemówić, próbować ich zatrzymać. Ale pewnie by nie posłuchali. Zresztą mówcą jest słabym.

2.

Warszawskie Powiśle, koniec XIX wieku. Bieda aż piszczy. Tu w 1893 r. przychodzi na świat. Rodzice to „zmieszczaniona szlachta”: przywędrowali do stolicy po zniesieniu pańszczyzny i represjach po powstaniu styczniowym. Patrioci: najstarszy syn dostał imię Roman, na cześć dziadka – powstańca z 1830 r.

Ojciec, rzemieślnik, wyrabia ozdobne talerze, szkatułki, świeczniki. A ukradkiem – pamiątki z orłem i Kościuszką. Matka uczy francuskiego.

Gdy Stefan ma rok, przeprowadzają się do Łowicza. Ale od czasów gimnazjalnych znów zwiąże się z Warszawą. To będzie jego miasto.

3.

„Czy to prawda?” – pyta redaktora dyżurnego. Gdyby włączył radio, już by wiedział. Ale gdy usłyszał syreny, zadzwonił do Domu Prasy na Marszałkowską. Czyta depesze, że Niemcy zaatakowały Polskę. „Będziemy walczyć o Warszawę!” – rzuca dziennikarzom. Kierowcy każe się wieźć do ratusza. Jeszcze nie wie, że zostanie tam przez cały wrzesień.

4.

31 sierpnia. Ostatniego dnia pokoju warszawiacy zaśmiewają się w teatrzyku Ali Baba. Ludwik Sempoliński parodiuje Hitlera:

Ten wąsik, ach, ten wąsik,
Ten wzrok, ten lok, ten pląsik,
I wdzięk, i lęk, i mina,
I śmiech – tak jest, to ja.

Starzyński nie ma złudzeń. Już wcześniej odwołał z urlopów miejskich pracowników. Apeluje: „W dzisiejszych warunkach nikt poza obowiązkiem pozostać nie może i każda praca wykorzystana być musi w sposób najwłaściwszy”. Stanowczo, po wojskowemu. Cały on.

5.

Ma 12 lat, gdy w łowickim gimnazjum wybucha strajk – uczniowie nie chcą się uczyć po rosyjsku.

Po latach napisze: „Mieliśmy żal do starszych, że nas nie informowali i nie dopuszczali do akcji bicia szyb i walki z łamistrajkami”. On walczy po swojemu: okłada pięściami kolegów z klasy, którzy nie chcą się przyłączyć do buntu.

Potem, już w warszawskim gimnazjum Konopczyńskiego, zaangażuje się w niepodległościową konspirację. Carska policja znajdzie u niego „Robotnika” – nielegalne pismo PPS-u. Przesiedzi miesiąc w Cytadeli, będzie musiał zmienić szkołę.

6.

1 września 1939 r. maturzystę Władysława Bartoszewskiego budzą wybuchy: bomby lecą na Okęcie. 17-letni Władek myśli, że to ćwiczenia. W kolejnych dniach słucha, jak warszawiacy powtarzają plotki: „Polscy lotnicy zrzucili bomby na Berlin”, „Brytyjczycy wylądowali na Helu”.

Tymczasem Starzyński chodzi do premiera, ministrów, generałów. Czeka na instrukcje. W trzecim dniu wojny powołuje Straż Obywatelską, bo ewakuowano część policji i zaczęło się plądrowanie. Każe stawiać barykady. Ludzie idą na żywioł: wynoszą szafy, stoły, łóżka. Wszystko łatwopalne, tamuje ruch. Wojsko musi potem rozbierać niektóre takie szańce.

7.

Józefa Wróblewska jest ładną brunetką. Ze Stefanem poznają się w Polskiej Organizacji Narodowej. Razem wstępują do Legionów Piłsudskiego (do Legionów idą też dwaj bracia Stefana, Roman i Mieczysław; potem Roman umrze przedwcześnie na serce w 1938 r., a Mieczysław – żołnierz AK – zostanie zamordowany przez Niemców).

Józefa i Stefan szybko biorą ślub. Nie stać go na ślubny garnitur, założy mundur strzelca i „maciejówkę”. „Zaza” – to konspiracyjny pseudonim Józefy – ma biały kostium i kapelusz. Po trzech latach opuści Stefana dla przystojnego Sylwestra Wojewódzkiego (wtedy także legionisty, potem komunisty). Stefan myślał, że nie ożeni się więcej.

8.

Warszawę opuszczają prezydent, naczelny wódz i rząd. Prymas Hlond odprawia w archi­katedrze pożegnalną mszę i też się ewakuuje. Na froncie coraz gorzej: klęskę ponosi Armia „Łódź” gen. Juliusza Rómmla, która blokowała Niemcom drogę na Warszawę. Już 8 września Wehrmacht podejdzie pod miasto.

W stolicy chaos: tłumy uchodźców, żołnierze z rozbitych oddziałów. Na ulicach przybywa zabitych – Bartoszewski pierwszy raz w życiu widzi zwłoki.

Po latach trudno ustalić fakty. Jedne relacje mówią, że Starzyński od początku był gotów zostać w Warszawie i bronić jej do końca. Inne, że spodziewał się rozkazu ewakuowania zarządu miasta ze stolicy – musiałby go wykonać. Podobno się na to cieszył. Jako major rezerwy miał przydział (choć pewnie i tak nie zdążyłby już dotrzeć do jednostki).

Był chaos. Nikt nie wiedział, co będzie lepsze. Można przyjąć, że też się wahał.

9.

„Legiony to żołnierska nuta,
Legiony to straceńców los”.

Stefan Starzyński jako podporucznik 5 pułku piechoty I Brygady Legionów. Data i miejsce nieznane. / NAC

Boże, jak dawno to było. Miał 21 lat, gdy wybuchła I wojna światowa – kilka dni po jego urodzinach. Nie zdążył dołączyć do Pierwszej Kadrowej, która w sierpniu ruszyła z Krakowa. Ale jesienią już walczył. Odmówił przysięgi na wierność cesarzom, półtora roku spędził w internowaniu.

W Niepodległej wstępuje do Wojska Polskiego, służy w wywiadzie. Gdy granice są bezpieczne, przechodzi do rezerwy w stopniu kapitana (potem zostanie awansowany na majora).

Ma 29 lat – w sytuacjach ekstremalnych ludzie szybko dojrzewają – gdy na rozkaz Piłsudskiego jedzie do Moskwy, by pilnować realizacji traktatu pokojowego z Sowietami (jako sekretarz Polskiej Komisji Reewakuacyjnej i Specjalnej). Owocem tego pobytu będzie też praca „Zagadnienia narodowościowe w Rosji Sowieckiej” (daje się w niej poznać jako orędownik niezależnej Ukrainy).

Po powrocie, jako wysoki urzędnik ministerstwa skarbu, tępi korupcję wśród posłów. Gdy premier każe mu wstrzymać egzekucję poselskich diet, by udobruchać opozycję – podaje się do dymisji. W kolejnych rządach dojdzie do wiceministra skarbu i komisarza generalnego Pożyczki Narodowej.

Wszędzie bezkompromisowy, nastawiony na zadanie. Jego współpracownik: „Starzyńskiego, jak się postawi na szynach, to będzie jechał naprzód. W pewnym momencie trzeba go przestawić na inne szyny i znowu będzie jechał i jechał”. Politycznie wierny piłsudczykom. Poprze przewrót majowy i rządy sanacji.

10.

A więc zostać czy nie? Gen. Kazimierz Sosnkowski przerywa jego rozterki: nakazuje mu pozostać w stolicy. Starzyński mówi, że polecenie wykona, a potem pójdzie na front. „Tu będzie pan bardziej potrzebny aniżeli w pułku” – słyszy.

Odsunięty na bok przez naczelnego wodza Rydza-Śmigłego, Sosnkowski nie jest zwierzchnikiem Starzyńskiego (potem, pod koniec września, po walkach z Wehrmachtem i Armią Czerwoną, przedrze się na Węgry i dalej na Zachód; w 1943 r. po śmierci Sikorskiego zostanie naczelnym wodzem). Ale Starzyński przyjmuje słowa generała jak rozkaz i zostaje.

To początek jego legendy.

11.

1919 zł na rękę – tyle wynosi jego pensja jako prezydenta Warszawy. Robotnik wykwalifikowany dostaje niecałe sto. Zarzucają mu, że żyje ponad stan.

Był na urlopie, gdy w sierpniu 1934 r. dowiedział się, że minister spraw wewnętrznych mianował go komisarycznym prezydentem Warszawy. Wcześniej władze rozwiązały radę miasta; sanacyjny rząd bał się, że magistrat opanują narodowcy i radykalizujący się socjaliści.

Starzyńskiego nie lubi ani prawica, ani lewica. Zdaje się tym nie przejmować. „Jestem przede wszystkim żołnierzem i cechy żołnierskie przenoszę w działalność publiczną i przyjmuję każdy wyznaczony posterunek” – powie dziennikarzowi po nominacji.

Na początek zwalnia 3 tys. miejskich pracowników (na 20 tys. zatrudnionych). Otwiera biuro skarg: warszawiacy mogą skarżyć się na nieudolnych urzędników. Każde służbowe polecenie jest jak rozkaz. Gdy w relacjach polsko-litewskich nastaje kryzys, 18 marca 1938 r. prowadzi urzędników na plac Piłsudskiego, by krzyczeli: „Na Kowno!”. Za nieobecność grozi zwolnienie z pracy.

Pracoholik. Do ratusza przychodzi o ósmej, do domu często wraca przed północą albo później. Melchior Wańkowicz: „To nie był człowiek, to była jakaś maszyna pracy”.

Chce wielkiej Warszawy. Nie kończy się na obietnicach. Sto tysięcy mieszkań, kilkadziesiąt szkół, dokończone Muzeum Narodowe, projekt metra, mostu Poniatowskiego, przelotowych arterii – to wszystko za jego rządów. Także pomnik Syrenki na Powiślu.

„Mocnej postury, w dopasowanym garniturze” – opisuje go w „New York ­Timesie” amerykański dziennikarz Julien Bryan. Jeszcze się spotkają.

12.

W 1939 r. to on staje się dla mieszkańców symbolem oporu, przywódcą. Wzywa mieszkańców do zachowania spokoju, do pracy, walki.

Od 8 września jest cywilnym komisarzem stolicy przy Dowództwie Obrony Warszawy. Jeszcze tego dnia warszawiacy czytają na murach odezwę: „Wzywam wszystkich obywateli Stolicy, aby zgodnie z wezwaniami ogłaszanymi przez radio stanęli z powrotem na swoich posterunkach, a życie codzienne toczyło się normalnie”.

Po każdym nalocie organizuje sprzątanie, wizytuje bombardowane dzielnice, chodzi na barykady. Wierzy w interwencję aliantów. Gdy 17 września słyszy, że Sowieci uderzyli, przez moment łudzi się, że przyjdą z odsieczą Warszawie.

Bartoszewski: „Dla nas władzą państwa stał się Stefan Starzyński”.

13.

Na czarnej szarfie każe napisać złotymi literami: „Ukochanej żonie – Stefan”.

Paulinę Chrzanowską poznał już w niepodległej Polsce. Była wdową, on formalnie nadal mężem Józefy. Aby poślubić Paulinę, przeszedł na protestantyzm. „Z własnej woli porzucił wiarę katolicką” – wytykały mu endeckie gazety.

Nie mogą mieć dzieci. Chodzą do teatrów, na koncerty, prowadzą otwarty dom. „Polusia” – tak ją nazywa. Są razem 17 lat. Ona umiera 29 maja 1939 r. na raka. Po raz pierwszy współpracownicy widzą go załamanego. Jeszcze więcej pracuje. Chodzi do niej na Powązki.

14.

We wrześniu 1939 r. co kilka dni przemawia do warszawiaków przez radio. Bez kartki, wprost, po żołniersku.

Wyszydza tchórzostwo: „Już chyba nie ma tych, co cykorię posiadali. Już takich w Warszawie chyba nie ma! Może się zdarzy pojedyncza jednostka”.

Chwali odwagę: „Ale ogół to są ludzie silni duchem! Obywatele prawdziwi Rzeczypospolitej, którzy potrafią na stanowisku swoim wytrwać, co się nie boją, nie lękają niczego”.

Narzeka: „Muszę stwierdzić z przykrością, że znowuż wielu kupców dzisiej sklepów nie otworzyło. I widzę na ulicy pełno sklepów z bielizną, i widzę na ulicy pełno sklepów jeszcze z owocami – zamkniętych. I wzywam kupców natychmiast do otwarcia!”.

Krzepi: „Piekarnie w Warszawie już niemal wszystkie pracują, bo im mąki dostarczamy, a one chleb wypiekają i do bardzo wielu sklepów, nie tylko miejskich, nie tylko spółdzielczych, ale i prywatnych chleb dostarczają. Tak samo mięso, tak samo mięso, jest dostarczane do sklepów, do jatek”.

Grozi: „Będziemy tępić, będziemy uważać tych za sobków, za wrogów naszych, jeżeli nie pójdą za wezwaniem karnie. A z wrogami będziemy postępować doraźnie, bezapelacyjnie, od tego są sądy polowe, od tego są sądy doraźne”.

Wzywa: „Meldować się do każdej służby, każda służba jest dobra dzisiej! Byle pracować, nikt nie ma prawa bez pracy pozostawać. Nie pętać się po ulicach!”.

O Niemcach mówi: „Dzisiejsze pożary dały dowód nowej (...) haniebnej działalności narodu niemieckiego. Haniebnej! Barbarzyńskiej! Brutalnej! Wstrętnej! Obrzydliwej!”.

Głos ochrypły, robi błędy językowe, powtarza się. Ale to dodaje tylko dramatyzmu.

15.

Nastoletni Bartoszewski zgłasza się do służb sanitarnych, jest noszowym. Biegnie tam, gdzie spadły bomby. Raz niosą kobietę trafioną odłamkami w brzuch. Gdy ostrzeliwują ich samoloty, kładą nosze i padają na ziemię. Tak co rusz. Nie zdążą donieść żywej do szpitala.

16.

„Wszelki dalszy rozlew krwi jest bezcelowy. Chcemy zawrzeć z wami pokój” – warszawiacy czytają ulotki, które zrzuciły niemieckie samoloty. Ludzie są zmęczeni. Marzą, aby się już skończyło. On o kapitulacji nie chce słyszeć. Tym, którzy się skarżą na zniszczenia, odpowiada: „A po co im ten sklep czy dom, jak Niemcy zdobędą Warszawę?”.

17.

Julien Bryan jest znowu w Warszawie, siedzi w gabinecie Starzyńskiego. Z radia przemawia wódz III Rzeszy. „Hitler mówił, a prezydent nie przejawiał żadnych emocji, żadnego gniewu” – napisze dziennikarz w „New York Timesie”.

Garnitur zamienił na mundur (zawsze rozpięty). Gdy jest alarm, nie zbiega do schronu. „Nie dałbym rady nic skończyć, gdybym zwracał uwagę na bombardowania” – mówi Bryanowi.

„Chciałem, aby Warszawa była wielka – tak zaczyna ostatnie przemówienie. – I Warszawa jest wielka. Choć płoną nasze biblioteki, choć palą się szpitale – nie za lat pięćdziesiąt, nie za sto, lecz dziś Warszawa broniąca honoru Polski jest u szczytu swej wielkości i sławy”.

Ledwo radio zdąży je nadać, wyłączą prąd. Za cztery dni Warszawa się podda.

18.

Prywatny majątek zapisał krewnym żony i dzieciom braci. Obrazy – Muzeum Narodowemu. Dokumenty osobiste i odznaczenia – Archiwum Miejskiemu. Testament spisał jeszcze w lipcu 1939 r.

19.

25 września Luftwaffe bombarduje od rana do wieczora. Jedna z bomb omal nie zabija Starzyńskiego. Spadła na gmach PKO na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdzie trwa narada Dowództwa Obrony Warszawy (ginie kilkanaście osób). Wieczorem miasto przypomina wielkie ognisko. Nie ma wody, prądu, płoną szpitale. Zagraża głód. Niektórzy wycinają płaty mięsa z zabitych koni na ulicach. To koniec.

Tylko Starzyński jeszcze się łudzi. Albo nie ma złudzeń, lecz poczucie żołnierskiego obowiązku każe mu trwać. O piętnastej wydaje odezwę: „Obywatele! Pamiętajcie, że oczy całej Polski i całego świata zwrócone są obecnie na Warszawę. Wytrwamy i zwyciężymy”.

W nocy jedzie do dowództwa. „Miasto jako instytucja publiczna nie istnieje” – mówi generałom. Ktoś pyta, jakie są perspektywy dalszej walki. Wszyscy milczą. Przy Starzyńskim boją się wypowiedzieć słowo „kapitulacja”.

Bilans obrony stolicy to będzie 25 tys. zabitych cywilów, 6 tys. zabitych żołnierzy. Zarzucą mu, że był nieodpowiedzialny, że trzeba było się poddać wcześniej.

20.

Chce zejść do podziemia. Albo uciec za granicę. Komuś mówi, że palnie sobie w łeb. Ale raczej poważnie o tym nie myśli, bo przedziera się do domu po dokumenty i „trochę łachów” – nie był tam od tamtego poranka 1 września.

Generał Kutrzeba krzyżuje mu plany: chce, by Starzyński jechał na naradę z Niemcami. Prezydent odmawia, po co być świadkiem hańby? Kutrzeba nalega: „Burmistrz, który okazał się bohaterem, nie może być nieobecny, gdy jego miasto przechodzi pod obcą władzę”.

Przed wyjazdem ktoś pożycza mu płaszcz – gdy wychodził z domu miesiąc temu, było upalne lato, teraz jest chłodna jesień. Na miejscu czekają niemieccy foto­reporterzy, dobrze będzie pokazać rodakom swych generałów w odprasowanych mundurach i lśniących oficerkach na tle zmęczonych, upokorzonych Polaków.

Kutrzeba znowu nalega – aby został w stolicy. Jest precedens: gdy w czasie I wojny światowej niemieccy żołnierze wkraczali do Brukseli, burmistrz Adolf Max odmówił ucieczki. „Muszę być tam, gdzie moi mieszkańcy” – rzekł. Został uwięziony, ale stał się bohaterem Belgii. „Pana też Niemcy nie tkną” – zapewniają wojskowi.

Starzyński nie może wiedzieć, że Reinhard Heydrich, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, wydał już tajne rozporządzenie: „Kierownicza warstwa ludności w Polsce winna być możliwie najskuteczniej unieszkodliwiona”.

Niemcy zostawią go w spokoju miesiąc. Nie wyjdzie z więzienia żywy, jak Adolf Max.

21.

Generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski powie później: „Najlepiej się spisali ci, którzy nie chcieli już żyć. Sosnkowski, ciężko w ostatnich latach doświadczony, i Starzyński załamany przez śmierć pani Pauliny”.

„Nie chcemy Starzyńskiego!” – mówi Polskie Radio we Francji. W Paryżu powstał rząd emigracyjny Władysława Sikorskiego, z przeciwnego obozu. Sikorski bierze odwet na sanacji. „Pokażemy tym skurwysynom!” – odgrażają się współpracownicy nowego premiera.

22.

Za oknami maszeruje Wehrmacht, a on jakby nigdy nic od rana do nocy urzęduje w ratuszu. Wydaje dyspozycje: każe sprzątać miasto, naprawiać elektrownie i wodociągi, łatać dachy przed zimą. W połowie października w Warszawie działa już większość szkół powszechnych, myśli o otwarciu gimnazjów. Zarządza szczepienia ochronne, dwoi się i troi, by poprawić zaopatrzenie. Pod dyktando okupanta podejmuje niepopularne decyzje: każe zdać broń, zakazuje wychodzenia z domów od zmierzchu do świtu, wojennym uciekinierom każe opuścić Warszawę.

Potajemnie – konspiruje przeciw Niemcom. W noc poprzedzającą kapitulację stolicy powstaje Służba Zwycięstwu Polski, pierwsza podziemna organizacja, zalążek późniejszego Państwa Podziemnego. Kazimierz Pużak, socjalista i bliski przyjaciel, prosi go o pomoc. Nie waha się, załatwia mu lewe dokumenty, tworzy fikcyjne miejsca pracy w miejskich instytucjach, organizuje transport.

23.

5 października. Hitler odbiera w Alejach Ujazdowskich defiladę Wehrmachtu. Starzyński z jedenastoma prominentnymi warszawiakami siedzi pod kluczem w Sali Malinowej ratusza. Są dobrowolnymi zakładnikami na czas wizyty wodza III Rzeszy – gdyby doszło do jakiegoś incydentu, zginą.

Następnego dnia w Berlinie Hitler grzmi: „Prezydent Starzyński apelował do ludności, aby mężnie stawiała czoło wszystkim atakom niemieckim. Zbliżające się pod mury Warszawy czołgi niemieckie były podpalane przez ludność cywilną, która obrzucała je butelkami wypełnionymi benzyną”.

Coraz bardziej naraża się okupantowi. Żąda uwolnienia pracowników miejskich; protestuje, gdy Wehrmacht grabi warszawiaków i rozkrada publiczne mienie. Gdy trzeba, powołuje się na swój tytuł: Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy. W połowie października podziemie ostrzega, że Niemcy chcą go aresztować. Starzyński jedzie na Saską Kępę – bratowej i bratankowi zostawia skromne oszczędności.

Gdy 27 października przychodzi Gestapo, sięga odruchowo po płaszcz i kapelusz. Mówią, że nie trzeba, bo pojadą zamkniętym autem i niedługo wróci. Dwa dni później przyśle z więzienia gryps: prosi o słownik niemiecko-polski.

Na Pawiaku siedzi w izolatce. W grudniu wychodzi do odśnieżania – podobno sam chciał. Do jego celi wchodzi pracownica więzienia, współpracowniczka Służby Zwycięstwu Polsce. Mówi, że ma ubrania i fałszywe dokumenty. „Panie prezydencie, czas uciekać, bo potem będzie za późno”. Odmawia.

24.

Jest wrzesień 1979 r. Radio Wolna Europa nadaje archiwalną wypowiedź Tadeusza Tomaszewskiego. Były szef sztabu dowódcy obrony Warszawy wspomina, jak z generałem Kutrzebą w oflagu w Murnau dowiedzieli się o śmierci Starzyńskiego. „Panie generale, na przyszłość powinniśmy się zastanowić, co jest lepsze, czy burmistrz bez legendy, ale żywy, czy burmistrz z legendą, ale półtora metra pod ziemią” – Tomaszewski miał wypalić Kutrzebie. Miał żal – gdyby generał nie zostawił Starzyńskiego w okupowanej stolicy, ten poszedłby w mundurze majora do niewoli i siedział w oflagu.

Tylko nie byłoby legendy.

25.

Przed Bożym Narodzeniem 1939 r. na Pawiak do Stefana Starzyńskiego przyszła paczka. Nie zdążył jej odebrać. Wróciła do nadawcy w wigilię.©

Korzystałem z książek: Grzegorz Piątek „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego”, Marian Marek Drozdowski „Starzyński”, Władysław Bartoszewski, Michał Komar „Skąd pan jest?”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017