Był Sejm

Wystarczającym powodem do skrócenia kadencji Sejmu był mniejszościowy charakter rządu, odkąd rozpadła się koalicja PiS-Samoobrona-LPR. W tym sensie rację mają przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, którzy w dniu podjęcia uchwały o samorozwiązaniu tak właśnie argumentowali. Ale były i inne powody, by zakończyć żywot tego parlamentu. Wyróżnił się on niebywałym dotąd przerostem "bicia politycznej piany" nad normalną pracą legislacyjną. Panowała w nim niemal cały czas sytuacja niestabilna, nawet wtedy, gdy formalnie obowiązywał "pakt stabilizacyjny", a i wówczas, gdy arytmetycznie biorąc istniała większość parlamentarna. Stąd ciągła atmosfera podniecenia, politycznych sensacji, zaskakujących zmian personalnych. W parlamencie jest oczywiście na to miejsce - ale w tej kadencji było miejsce niemal tylko na to.

13.09.2007

Czyta się kilka minut

Ten parlament wyróżnił się niespotykanym dawniej poziomem demagogii i niekompetencji. Przyczyną rozpanoszenia się tych obyczajów był awans do ław rządowych polityków z nurtów populistycznych, dotąd pozostających na marginesie. Nazwiska Andrzeja Leppera i Romana Giertycha, choć nie wyczerpują listy, symbolizują tę zmianę. To nie była zmiana polityczna, to była głęboka zmiana kulturowa. Nominacja dla Giertycha i paru jemu podobnych przerwała niepisaną zasadę, że dla zajmowania foteli ministerialnych potrzebna jest jakaś elementarna kompetencja.

Ten Sejm wyróżnił się, w końcu, niezwykłą stronniczością polityczną obu swoich marszałków. Przy wszystkich wadach zwierzchników izb poprzednich kadencji, byli to jednak politycy, którzy starali się co najmniej zachować pozory bezstronności, a nierzadko dawali dowody rzeczywistej troski o Sejm, respektując na równi prawa rządu i opozycji. W tej kadencji marszałek Jurek, a po nim marszałek Dorn pokazali się jako politycy przejęci bardziej PiS-owską misji polityczną niż misją dbania o honor i powagę Izby.

Polacy lubią krytykować polską politykę, a polityka daje im do tego powody. Ale Polacy utyskują na jakąś bliżej nieokreśloną kastę polityków tak, jakby wśród nich nie było bardziej i mniej winnych. Otóż niemal zawsze jest tak, że za to, co się w polityce dzieje, główną odpowiedzialność ponosi rząd. Opozycja ma prawo do większej dezynwoltury, a nawet do pewnego poziomu demagogii, rząd zaś musi pilnować demokratycznych standardów, w tym standardu demokratycznej kultury parlamentarnej. Ten rząd nie tylko tego nie czynił, ale swoim działaniem generował te wszystkie przywary dopiero co rozwiązanego Sejmu. Rząd Jarosława Kaczyńskiego z jednej strony korzystał ze splendoru władzy, a z drugiej - stawał na czele niezadowolonych, rozpętując kolejne kampanie podejrzeń. W jego radykalnej krytyce III RP było jakieś racjonalne jądro, ale swoim brakiem miary doprowadzał tę krytykę do absurdu. To szaleństwo zaś wymagało opisanego wyżej psucia parlamentaryzmu.

Normalną koleją rzeczy teraz rząd powinien za to zapłacić polityczny rachunek. Czy zapłaci?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2007