Być jak doktor House

House jest niewolnikiem własnego instynktu i intelektu. Jego diagnostyczna ekwilibrystyka podszyta jest potrzebą zniesienia pustki świata.

16.03.2010

Czyta się kilka minut

Wiewiórki piszczą, że w Stanach szpitale mają nielichy kłopot. Rozzłoszczeni pacjenci domagają się odszkodowania za złe traktowanie. Konkretnie - oczekują luksusów znanych z serialu "Dr House".

Popularność serialu wprawia w osłupienie. Mamy do czynienia z bardzo sprawnie napisanym, nieźle - czasem znakomicie - zagranym dziełem telewizyjnym, które odbierane w większych dawkach wręcz razi brakiem rozwojowości. Poza pacjentami, nie ma tu ani jednego człowieka. Tylko genialny lekarz i ludzie służący mu do przeglądania się, dopowiadający, podkreślający aspekty jego osoby. Widać to wyraźnie w późnych odcinkach, kiedy scenarzyści próbują nadać otoczeniu więcej samodzielności (wydanie DVD szczęśliwie umożliwia łatwe przewijanie tych fragmentów).

House jest szefem zespołu diagnostycznego szpitala w Princeton-Plainsboro, facetem, który upora się z każdym, najbardziej nawet skomplikowanym przypadkiem. Pacjentów nie znosi, unika jak może, wysyłając do nich mniej lub bardziej skołowanych podwładnych (tych samych, których zmusza do czynów nielegalnych, w rodzaju włamania), zdradza zainteresowanie wyłącznie tajemnicą, jaką kryje w sobie choroba. Dla tego rodzaju zagadki jest gotów poświęcić wiele, z własnym zdrowiem na czele. Ludzie zdają się go nie obchodzić (zdrowy znaczy nudny), więc w wolnym czasie House pomiata pracownikami ile wlezie, a kiedy ci mu się znudzą, żywo komentuje drugorzędowe cechy płciowe swojej szefowej. Uwielbia porno, chętnie dzieli się tą pasją z podwładnymi i jeśli nawet nie korzysta zbyt często z usług prostytutek, to nieustannie o tym gada.

Nade wszystko, cierpi.

Kiedyś dostał postrzał w nogę, pojawiły się powikłania i nasz geniusz, postawiony przed dylematem wózka inwalidzkiego, po męsku odpuścił. Każdy krok sprawia mu ogromny ból, co pociągnęło za sobą kolejny kłopot, czyli vicodin. To lek przeciwbólowy, który House wsuwa jak tiktaki, osuwając się z wolna w paranoję i fantazmaty. Tu dochodzi do głosu popkulturowa filozofia człowieka, suma szczęścia i nieszczęścia jest stała, a każdy dar musi być okupiony brakiem - gdy dar wielki, to i ubytek niemały. Jedyny człowiek, który ma do niego siłę, onkolog Wilson, mówi w pewnej chwili: "Nie lubisz siebie, ale podziwiasz". Ot, cała prawda o facecie.

***

Przesada, z jaką ułożono tę postać, przekłada się na stosunek do religii. Powiedzieć, że House jest wielkomiejskim, amerykańskim ateuszem, to jeszcze mało; momentami sprawia wrażenie faceta, który nauczył się polskiego tylko po to, by czytać Urbana w oryginale. Zetknięty z człowiekiem wierzącym nie umie już powstrzymywać złośliwości. W innych sytuacjach imponuje kontrolowanym chamstwem, tu niemal wybucha. Kluczem do House’a nie jest ani chamstwo, ani genialna zdolność rozpoznawania chorób, ból czy dziwki, ale religia.

W jednym z odcinków piątego sezonu na oddział trafia ksiądz, jak to zwykle tutaj, z tajemniczą chorobą, oraz doświadczający objawień, co nie jest tak znów częste. House nie tylko staje na głowie, by zrobić zeń bezbożnika, lecz też testuje. Ksiądz trafnie komentuje jego działania - chodzi o to, by cud się potwierdził. House na to czeka. Nieco dalej, w szpitalu zjawia się dziewczyna przerażona perspektywą własnej śmierci, zetknęła się bowiem z kotem, który umie wskazać, kto niedługo skona. Bezbożny geniusz bada sprawę kota jak wcześniej księdza, narażając się nawet na śmieszność. Racjonalne wyjaśnienie tajemnicy zwierzęcia zdaje się przynosić mu rozczarowanie. House szuka prawdy przez największą z możliwych literek, jest w tym niezdarny jak dziecko, nie pozbawiony też dziecinnej odwagi - mówimy o facecie, który doprowadził się do śmierci klinicznej tylko po to, by sprawdzić, co jest po drugiej stronie.

Teza, że jesteśmy mali, źli, a jeśli zmieniamy się, to tylko na gorsze, jest tu nieobalalna (co nie znaczy, że prawdziwa), a wsparta przez dziki intelekt House’a wypada jeszcze bardziej przekonująco. W tej grze chodzi o to, żeby przegrać, geniusz chce, żeby mu zaprzeczono, żeby ktoś wreszcie wskazał palcem: są mądrzejsi od ciebie i rzeczy, których nie pojmiesz. A przynajmniej nie tak, jak teraz próbujesz.

Kompletna wyjaśnialność świata, dla nas, normalnych, zupełnie niedostępna, musi być koszmarem człowieka nienormalnego. Nie ma nic wspólnego z bojaźnią i trwogą, oznacza bowiem śmiertelne znużenie, tępy, uporczywy ból porównywalny ze sposobem, w jaki dokucza chora noga. W tym sensie House jest niewolnikiem własnego instynktu i intelektu, jego diagnostyczna ekwilibrystyka podszyta jest potrzebą zniesienia pustki.

***

Jeśli przyjmiemy na chwilę, że świat z serialu "Dr House" jest ubogim, kalekim, ale jednak odwzorowaniem naszego świata, ujawni się myśl, którą wielokrotnie wypowiadano w sprawie Polańskiego. Są równi i równiejsi, geniusze mogą więcej. Gdyby zwykły człowiek, nawet na stanowisku kierowniczym, zachowywał się w ten sposób - to znaczy podbierał ludziom jedzenie z talerza, wywrzaskiwał publicznie szczegóły swoich erotycznych podbojów czy też obdarzał świeżo adoptowane dziecko własnej szefowej średnio pieszczotliwym epitetem "bękart" - wyleciałby z pracy i czekał na proces. Przełożona kryje genialnego furiata, choć ten nieustannie ją upokarza i sprawia masę kłopotów samą tylko nieprzewidywalnością; znakomita diagnostyka House’a rekompensuje jedynie w części te przykrości. Wytłumaczeniem może być oczywiście miłość, ale w takim razie czemu przyjaźni się z nim Wilson? Czemu ktokolwiek gada z tym człowiekiem?

House ma poczucie humoru, zgryźliwe, ostre i genialne jak jego diagnozy (niezależnie od mankamentów, serial ma jedne z najlepszych linii dialogowych w historii telewizji), zaś w powszechnej świadomości funkcjonuje przekonanie, że jeśli ktoś jest zabawny, to nie może być zły. House temu przeczy, w co jego otoczenie nie bardzo umie uwierzyć. Aura geniuszu, wyprodukowana w gabinecie lub, co rzadsze, przy łóżku cierpiącego pacjenta, nie umyka znad jego głowy w innych sytuacjach. Geniusz onieśmiela i czyni bezradnym, znosi wyrachowane chamstwo, każąc kiwnąć główką lub przejść do prostych zachowań defensywnych. A także wprawia w zdumienie.

Powtórzmy: wiodącą cechą House’a jest pęd do prawdy. Gość, funkcjonując w całkowicie wyjaśnialnym świecie, ujawnia się jako poszukiwacz tajemnic, pragnie udowodnić sobie własną pomyłkę. Są zagadki i lochy, gdzie nikt nie zagląda. Tymczasem dla otoczenia, tego lustra, w którym się odbija, sam House jest tajemnicą, zjawiskiem, nie-człowiekiem, zespołem niezrozumiałych zachowań. I gdyby Greg House znalazł swoją tajemnicę, poczułby się jak Wilson i inni w kontakcie z nim właśnie. Nie pojąłby nic, poza tym, że ktoś, oczywiście genialny i niepojęty, stroi sobie z niego świńskie żarty.

"Dr House 4" - amerykański serial telewizyjny, twórca David Shore, wyst. Hugh Laurie (w roli Dr House’a), Lisa Edelstein, Olivia Wilde, Omar Epps,Robert Sean Leonard. TVP 2, czwartki, 20.45. Poprzednie edycje na płytach DVD.

Łukasz Orbitowski (ur. 1977) jest prozaikiem, autorem książek: "Horror show", "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko", "Tracę ciepło", "Święty Wrocław". Ostatnio ukazał się zbiór jego opowiadań "Nadchodzi". W "TP" nr 50/09 opublikował tekst o serialu "Dexter".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010